niedziela, 16 grudnia 2018

Jak Putin rządzi światem

Wszyscy wiedzą, że światem rządzi Rosja, a personalnie pan Putin. Rosjanie rozjeżdżają planetę saniami, nie bacząc na globalne ocieplenie. Trojka rwie, grzywy końskie rozwiane, dzwonki dzwonią, Natasza całuje Igora cała rumiana. A jak już się nacałuje do woli, a na mrozie nie wolno przesadzać, nim Igor napije się wódki i przegryzie słoniną, zaraz odbiera tajny telefon z Kremla i już wie, co trzeba spsocić na świecie, na białym.
Putin w złotej komnacie, na tronie, nóżki wsparłszy dla ogrzania o kark tajnego białego niedźwiedzia, razem z najgenialniejszymi szachistami światowych strategii rozgrywa niekończącą się partię o prymat. Nie strzelają tam tylko pieniste szampany, bo dla zdrowia zarządzono sok buraczany. W tym jednym szczególe światowe media liberalne się mylą.
Tam wybrano prezydenta USA i rządy wielu pomniejszych krajów, często dla niepoznaki rządy o antyrosyjskim zabarwieniu, a wszystko po to, by zaszkodzić jedynej sile, której pan Putin się obawia, a mianowicie Unii Europejskiej, z jej charyzmatycznymi przywódcami.
– Juncker, Tusk i ten trzeci – szepce Putin - … We śnie ich widziałem na Palcu Czerwonym.
- Chyba na placu – wyrywa się jeden odważny i słuch po nim ginie pod białą płachtą nieba.
Wyrastał nowy Napoleon, już śmiałą ręką dzielił Europę, już prawie roty żelazne zbierał, a także posiłki murzyńskie, ale kontener kamizelek odblaskowych wystarczył, by zerwać sny szybkie i ledwie zaintonowaną Marsyliankę po trzech wersach przerwać. Śmieje się Putin wesoło.
- Wieści z Polski, z Polski… - Wpada posłaniec rozogniony, w złotej pelerynie maskującej.
Każe mówić, niedźwiedź u stóp zaczyna się czochrać.
- Wymieńcie to bydlę – rzuca. – Nie, mówicie dalej, to nie o przywódcy tamtejszej opozycji – dodaje, widząc, że co gorliwsi ruszają ku drzwiom.
Słucha już spokojnie, niedźwiedzia wymieniają na brunatnego.
- Władza nas światem to ciężki kawałek chleba, a jeszcze ta Polska. Opozycja jednoczy się przez podział, ci znowu słabo reagują na nasze działania. Nie ma tam kogo na kogo wymienić, tfu!
Opluty niedźwiedź spogląda z nieskrywaną urazą. Jednak jego brunatność przypomina władcy o ekologii.
- Dość na dzisiaj bieżącej polityki – zarządza Putin. – Teraz zajmiemy się ratowaniem planety!
Twarze pogodnieją, genialni szachiści strategii zbliżają się śmiało z rulonami pomysłów, bo w czym jak czym, ale w ratowaniu całej planety mają wielkie, idące w dziesięciolecia doświadczenie.

czwartek, 13 grudnia 2018

Nasza pechowa 13


Niektórych nadal zadziwia fakt, że w ocenie stanu wojennego polskie społeczeństwo jest podzielone, choć wydawałoby się, że każdy, kto ma serce i wątrobę powinien potępić ten bandycki akt stłamszenia społeczeństwa. Są dwa podstawowe powody:
Oczywistą bujdą jest, że społeczeństwo w tak zwanych „czasach Solidarności” było bardziej zjednoczone niż dzisiaj. Owszem, płaskie pod względem dochodów, ale i wtedy podstawą władzy były szerokie beneficja, na dodatek utrwalone przez dziesięciolecia rządów kacapskich namiestników. Dla nich wszystkich stan wojenny był zbawieniem, a w perspektywie okazał się zbawienny nawet dla ich potomków, przenosząc i potęgując korzyści wynikające z nadanego im przez komunę statusu społecznego do czasów współczesnych.
Po drugie ludzie mają skłonność do tworzenia mitów i nadal wierzą, że Jaruzelski zaprowadził porządek, choć tak naprawdę po 13 grudnia zapanował w Polsce szczery już burdel. Upadek gospodarki oraz rozkład państwa przyspieszył, a z perspektywy władzy jedyną korzyścią było pokazanie społeczeństwu, gdzie jego miejsce. Lęk, który wówczas zaszczepiono nie rozpłynął się w powietrzu do dzisiaj. Choć w wyborach prywatnych bywa różnie, ogólna myśl, że lepiej siedzieć cicho nadal ma zadziwiająco wielu wyznawców, podobnie jak przekonanie o koniecznej podległości wobec sił zewnętrznych wobec Polski.
Swoje zrobiło też przydawanie po 1989 roku czołowym przedstawicielom dawnej Solidarności cech heroicznych, co nie wytrzymało konfrontacji z nową rzeczywistością, rodząc godną Sobakiewicza myśl, że prawdę mówiąc wszyscy świnie. Zresztą, jeśli posłucha się wypowiedzi dawnych opozycjonistów marzących o zaprowadzeniu w Polsce na nowo swoich porządków, najlepiej w przymierzu z resztkami dawnej „komuny” można odnieść wrażenie, że zwalisty bohater powieści Gogola i jego opis rosyjskiej małomiasteczkowej elity jest jak najbardziej aktualny.

wtorek, 4 grudnia 2018

Trzy uwagi o Ukrainie

Ukraina 1

Wśród spraw dzielących polską opinię publiczną kwestia ukraińska jest najosobliwsza, ponieważ uczestnicy rodzącej się tu i ówdzie dyskusji poddawani są już na wstępie wielokrotnemu szantażowi. Z jednej strony każda krytyczna wobec Ukrainy i jej polityki uwaga jest piętnowana jako prorosyjska, aż do zarzutu płatnej działalności agenturalnej. Z drugiej strony mamy deptanie po grobach pomordowanych na Wołyniu i nie tylko tam przecież, a z trzeciej ponad milion pracujących i uczących się w Polsce Ukraińców. Te wszystkie szantaże na podłożu emocjonalnym powinny się wzajemnie unieważniać, ale gdzież tam. W tym wszystkim Ukraina zachowuje się na wszystkich możliwych poziomach w sposób najgłupszy z możliwych, co przecież nie powinno zniewalać polskiej myśli politycznej. Niestety nawet linia oficjalna jest pełna sprzeczności, ponieważ to co przedstawia jako korzyść ze stanu wzajemnych stosunków, niekoniecznie jest korzyścią. Chętnie zapomina się na przykład, że mamy do czynienia z państwem w stanie rozkładu wewnętrznego, co pociąga za sobą iście afrykańskie obyczaje polityczne, oparte na mitach i rozdrażnieniach, a wszelka myśl naprawcza zdaje się być dla sfer rządzących Ukrainą bez mała obcą interwencją.

Ukraina 2

Wśród zalet istnienia wolnej Ukrainy króluje przeświadczenie, że jest i będzie buforem pomiędzy nami a Rosją. Trochę to przypomina komunistyczną afirmację NRD, jako bufora oddzielającego nas od złych zachodnich Niemiec. Po pierwsze, bycie buforem nie jest żadną rozsądną aspiracją i nie wiedzieć czemu zakładamy, że Ukraina z rozkoszą walczyłaby w czyimkolwiek interesie. Zresztą z doświadczenia ubiegłych lat powinniśmy wiedzieć, że chaos wewnętrzny nie generuje czegoś, co górnolotnie nazywamy wolą walki. Poza sferą deklaracji politycznych i marginalnymi w sumie ruchami narodowymi, naród tamtejszy, struktura państwa i gospodarki są zwrócone na wschód. To zależności, których nie da się ani odwojować, ani zagadać, a mówienie o Ukrainie jako potencjalnym sojuszniku, to bajanie godne pięciolatka. Nie jest przypadkiem, że w poszukiwaniu tożsamości, które mogłby spoić mentalnie ten spory przecież kraj tamtejsi mistrzowie propagandy chętnie uderzają w antypolskie struny. Z ich perspektywy bowiem jest to działanie bezpieczne, choćby dlatego właśnie, że nasz stosunek do Ukrainy jest tak złożony i sprzeczny wewnętrznie. Z perspektywy Rosji z kolei, Ukraina jest po prostu prowincją imperium. Nawet nie zbuntowaną, a raczej sprawiającą kłopoty. Gdy magicy na Kremlu dojdą do wniosku, że dla dobra Ukraińców czas zmienić status Ukrainy, uczynią to bez wahania i groźnych dla siebie konsekwencji międzynarodowych.

Ukraina 3

Wśród moich marzeń jest i takie, że w Polsce gdzieś za siedmioma murami i siedmioma żelaznymi drzwiami stoi stół, przy którym analizuje się warianty, o których strach w ogóle wspomnieć publicznie. Wśród nich, nawet gdy przyjmiemy stan obecny za odpowiedni, powinna wybijać się osobliwa kwestia, że całkiem niedługo możemy zostać zmuszeni do wzięcia odpowiedzialności za zachodnią część Ukrainy. Osobliwa w tym sensie, że ani tego pragniemy, ani taki dar nie będzie emanacją czyjejś tam przyjaźni, a może wręcz przeciwnie. Tym bardziej powinniśmy być przygotowani, w sposób tajny, oczywiście. Dla higieny dodam, że ani miasta, ani ziemia ukraińska nie jest w żaden sposób nasza i wszelkie bajania na ten temat nie mają sensu. Nie jesteśmy też przygotowani do podobnych wyzwań mentalnie, prawnie, konstytucyjnie, militarnie, infrastrukturalnie, politycznie ani pod żadnym innym względem. Nie znaczy to wcale, że w podobnej sytuacji musimy popadać w czarną rozpacz. Zawsze możemy liczyć, że przebudzi się drzemiący od stuleci narodowy geniusz i z zapomnianych już, wrosłych w grunt ruin powstanie federacyjna Rzeczpospolita. Nie taka to fantazja, gdy lada dzień mogą ruszyć tektoniczne płyty światowej polityki. Czy mnie, nam, się to podoba, nie ma większego znaczenia, ale należy być gotowym i na nierozpoznane wyzwania.

niedziela, 2 grudnia 2018

Uwagi 6


Erewań
Nie mogę po prostu nadążyć za dziwnością ludzi. Czepiają się na przykład Rafała Trzaskowskiego, że nie ma zamiaru realizować jakichś rzekomych obietnic wyborczych. Zupełnie jakby obudzili się dzisiaj i nie znali PO. Przecież nasz Rafał nadal jest ładny, zna języki oraz pisma tego Francuza i przede wszystkim nie jest pisowcem. To jest akurat to, na co sami głosowali, a jakieś tam drzewa, żłobki czy komunikacja miejska, to był tylko taki dodatek, bo jednak z okazji wyborów trzeba czasem otwierać gębę. Prawie 30 lat demokracji, a ludzie zawsze zdziwieni. Za komuny krążyły dowcipy o przewrotnym uroku Erewania.
- Ludzie, w Erewaniu na centralnym placu rozdają samochody!
- To prawda, ale nie samochody, a rowery i nie rozdają, a kradną.
Wiem, wiem przecież, że pan Trzaskowski był wtedy małym chłopcem i prawie na pewno nie jest Ormianinem, w związku z czym nie ponosi za te ekscesy żadnej odpowiedzialności. Ogólnie i ku pamięci: Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr!

Repolonizacja
Jestem miękkim przeciwnikiem repolonizacji mediów z dwóch powodów.
Po pierwsze, dla naszego psychicznego komfortu lepiej jest, że nie musimy wstydzić się, że całe to łajdactwo jest wyłącznie polskim produktem. Na przykład po 70 roku ludzie prości wmawiali sobie, że do robotników na wybrzeżu strzelały Kacapy przebrane w polskie mundury. Zawsze to jakoś lepiej wygląda.
Po drugie nadzór właścicielski to nie wszystko. Rodzi się pytanie, kto niby miałby zastąpić te tysiące nieuków, durniów naturalnych i jawnych oszustów, gdyby do tej repolonizacji doszło? Obawiam się, że przyszli dziennikarze, w jakiś tam sposób godni tego miana, biegają jeszcze po szkolnych korytarzach.
Oczywiście lepiej coś mieć, niż tego nie mieć, ale popatrując na te jak najbardziej polskie media, od Gazety Wyborczej poczynając, a na TVP kończąc, odnoszę nieprzyjemne wrażenie, że ta cała repolonizacja to tylko przepis na długotrwałego i wielce nieprzyjemnego kaca.

Żabojady
Stosunkowo niewiele mówi się w słodkiej Polsce o francuskim zamęcie. Temat jakoś niewygodny dla nikogo, bo niby z jednej strony bunt ludu, ale z drugiej powody buntu dla nas niejasne, skoro żyjemy w przeświadczeniu, że życie nad Sekwaną to kwiatki, berecik i Rogalik z kawusią. Francja współczesna, wbrew rozpowszechnianej przez media opinii, bynajmniej nie jest dziedzicem rewolucji, gilotyny czy innego, prawda, Napoleona. Istotą urządzeń społecznych nad Sekwaną jest bowiem arystokratyzm, łączący na zasadach chowu wsobnego elity polityczne, finansowe i medialne. Szyte to było w obecnej wersji pod de Gaulle’a i jest to memento dla marzących o ustroju pisanym pod silnego przywódcę. Taka impreza zawsze kończy się rządami łatwych do obsługi przez system kreatur w rodzaju Macrona. Przeniesiony na nasz, pogardzany przez wielu polityczny ring, ten facet, którego poparło ponad 20 milionów Francuzów, zostałby rozniesiony w pył przez wesołego osiołka Ryszarda Petru. Francuzi biją się z policją, ale w końcu się zmęczą i przy okazji najbliższych wyborów łykną kolejną podsuniętą im przez establishment żabę, ponieważ dawno temu zostali skazani na bycie żabojadami.