niedziela, 30 maja 2010

Dom Elżbiety XLIII (nowa opowieść) Iwona




Kiedy tak rozmawiali usłyszeli pukanie do drzwi. Pukanie było natarczywe, jakby ktoś chciał wejść na siłę.

- Kto to może być? – Rzuciła Elżbieta z niezadowoleniem.

- Wiesz, jest – spojrzał na zegarek – O cholera, piętnaście po jedenastej, czytamy od trzech godzin! - Wykrzyknął zdziwiony.

- Pójdę sprawdzić kto to – powiedziała Ela, bo pukanie stało się jeszcze bardziej natarczywe.

W drzwiach, gdy je otworzyła stał Marek. Nie była zdziwiona, przecież Karolina ją ostrzegła, ze on do niej jedzie, zdziwiła się tylko, jak tu tak szybko dotarł.

- Cześć skarbie! – Marek zachowywał się tak, jak gdyby nigdy nic, próbował ją nawet pocałować.

- Po co tu przyjechałeś? – Elżbieta nie dała się zwieść jego zachowaniu.

- Jak to? – Zdziwił się i zrobił zrozpaczoną minę.

- Nie odgrywaj mi na progu tragedii, tu nie teatr – mina Eli chyba nie bardzo spodobała Markowi.

- Wiem, posprzeczaliśmy się – Marek grał dalej – ale chyba nie przekreśliłaś już całkiem naszego związku?

Wtedy zgłębi domu usłyszał głos Piotra.

- Ela, czy przyszedł Andrzej?

- Nie, kochanie – Ela z satysfakcją podkreśliła słowo „kochanie”. – To ktoś pomylił adres, wskazuję mu drogę.

- Kochanie? – Zauważył Marek z przekąsem – widzę, że rzeczywiście jestem tu zbędny?

- Tak, masz rację jesteś zbędny, więc żegnam i raczej nigdy tu nie przyjeżdżaj. – Wiedziała, że jest okrutna, ale czuła przy tym ogromną satysfakcję, kiedyś, jeszcze kilkanaście dni temu, by się na takie słowa nigdy nie zdobyła, zwłaszcza w stosunku do Marka. – Jeżeli nie masz na autobus, mogę ci dać pieniądze, bylebyś zniknął raz na zawsze z mojego życia. – Zakończyła, pognębiając go całkowicie.

- Nie, dzięki – czuła, że uraziła jego dumę – pożyczyłem od Feliksa samochód. Twoje wsparcie mi nie potrzebne. – Wciąż jednak jakby nie umiał odejść od drzwi – ale, żebyś nie żałowała swojej decyzji – zakończył.

- Nie będę.

- OK. To cześć. – Lecz nadal stał na ganku.

Nagle za Elżbietą stanął Piotr.

- Kim jest ten pan? – Zapytał spoglądając na Elżbietę.

- Nikim, przeszłością. – Odpowiedziała. – I właśnie w tym momencie całkiem się już z tą przeszłością pożegnałam. Prawda Marek?

Marek skinął głową, lecz przyglądał się z zaciekawieniem Piotrowi.

- My się nie znamy – Rzucił w stronę Piotra – jestem Marek Bury – Wyciągnął rękę w kierunku Piotra.

- Piotr Pawlicki. – podał mu rękę.

Przez chwilę Elżbieta stała trochę zdezorientowana rozwojem rozmowy. Wreszcie, trochę niezadowolona powiedziała:

- No dobra, wejdźmy do domu, zrobię herbaty i coś do jedzenia. Macie rację, jeśli coś wyjaśniać, to w domu.

Wszyscy chętnie weszli, bo sytuacja była dość niezręczna, zwłaszcza, że odbywała się w drzwiach.

Chodźmy do kuchni – zaproponowała.

Obaj potulnie poszli za nią.

Przyglądali się sobie nawzajem i raczej każdy z nich oceniał własne szanse. Mimo, że to Piotr był na wygranej pozycji, Marek nie dawał za wygraną.

- Wiesz – zaczął Marek, zwracając się do Piotra – my z Elą byliśmy bardzo długo – prawda Elik?

- Za długo – skwitowała Elżbieta – i nie nazywaj mnie „Elik”, wiesz, że tego nie cierpię. Wypijesz herbatę, coś zjesz i możesz się zbierać. Ok.? Nie graj tu nam tragikomedii, nie wspominaj „starych dobrych czasów”, bo takich nie było. Piotr jest mężczyzną idealnym – uśmiechnęła się w stronę Piotra– i jestem pierwszy raz prawdziwie zakochana.

Tego chyba było Markowi za dużo. Wstał po słowach Elżbiety i kierując się w stronę drzwi rzucił przez ramię.

- Z kuchni prosto do drzwi wyjściowych?

- Tak – Odpowiedzieli oboje i Piotr i Ela.

czwartek, 27 maja 2010

Bojkot 3 - Zabijcie ten lęk!

Nasze elity medialne i intelektualne próbując dotrzymać kroku Michnikowi, Oleksemu czy innemu Wajdzie, jakoś się zakałapućkały i przepaliły. Niby są, bo trzeba jakoś zaopatrywać je w kasę, ale tak po prawdzie to gówno mamy nie media czy elity.

Dziady, gbury, alkoholicy albo dla odmiany analfabeci. Słabo, jednym słowem!
Po cholerę komu przepalona żarówka?
Ale ja nie o tym.
Obiecałem wytrwałym czytelnikom, że podam publicznie sposób na bojkotowanie mediów, które tak czy tak mamy w „wielkim poważaniu”
Mój bojkot jest słabiacki, ponieważ jak wspomniałem w poprzednich tekstach nie oglądam i nie czytam byle gówna. Bojkot.będzie polegał na tym, że:
- nie będę linkował z plugawych źródeł
- nie będę cytował za ich pośrednictwem
- nie będę wymieniał nazw ich medialnych spółeczek
- nie będę wchodził w dyskusje z ich pracownikami
- nie będę szlajał się po ich zasranych portalach w rodzaju Onetu!
A wszystko po to, by mój prawnuk kiedyś nie powiedział przy obiedzie, że jego pradziadek ze zdrajcami gadał.
Dziennikarzy, polityków i celebrytów zaganiających publikę pod Sowiecką kuratelę będę traktował „per noga” czyli po dziecinnemu.
Skończyło się pisanie o Wajdzie – Będzie „Wajduś” albo ekstremalnie „Srajduś”
Zamiast Olbrychskiego – „Olbyniek”
Zamiast Bartoszewskiego – „ Bubuś”
Zamiast Kutza – „Pucuś”

Żeby nie mnożyć przykładów, będę pisząc teksty hołotkę zdrabniał, bo to jest jeden z dwóch sposobów by z nimi walczyć. Drugi sposób to śmiech.
Tyle, że ten drugi sposób jest jak obosieczny miecz. Za co nie złapiesz – krwawisz.
Tak naprawdę, to z czego się śmiejemy?
Że szczerego idiotę, większość Polaków chce uczynić prezydentem? Że "rządzik" klękający przed potwornym, splamionym krwią Kacapem, kagebowskim śmieciem - Putinem nadal dla wielu jest rządem liberalnym...O cholera!
Że takie pojęcia jak: prawda, wolność, patriotyzm czy zwyczajnie „Polska” stały się nagle dla rządzących pojęciami abstrakcyjnymi, niegodnymi uwagi.
Dla mnie, choć jestem nikim te pojęcia są ważne i dlatego w swoim malutkim, skromnym, a dla wrogów śmiesznym zakresie rozpoczynam bojkot.
Nie linkuj medialnego gówna!
Nie dyskutuj z byle zdrajcą!
Wyśmiewaj łobuzów i sprzedawczyków!
Olewaj blogi promujące narodową zdradę!

Bojkotuj sukinsynów gdzie możesz i jak możesz, ale jednocześnie wecuj szablę albo inne ostrze które posiadasz. Tylko nie przychodź tu z łyżką i wielka kieszenią, bo od tego mamy nasz Tusiowy "rządzik" - Zdrabniam, aby być konsekwentnym!

Bojkot 2 - Wyborcza i nne gady

W poprzednim tekście uskarżałem się na swą ciężką sytuację, na to, że nijak nie mogę bojkotować Wyborczej czy innego TVN, ponieważ nie czytam i nie oglądam. W tej sytuacji wielu opuściłoby ręce i załkało uroczyście wzywając innych, czyli wrażych oglądaczy i czytelników do bojkotu.


Ja nie! Wiem, że są ludzie na świecie, którzy jak się rano nie „machną” Wyborczą nijak egzystować nie mogą, ludzie którzy nie obejrzawszy „Szkła kontaktowego” nabawiają się kłopotów – O rany! - z erekcją!

Toteż nie do nich się zwracam, nie chcąc być sprawcą czyichś nieszczęść, tylko do takich jak ja, którzy sądzą, że nie kupując i nie oglądając załatwiają sprawę. Oto skromny poradnik praktycznego bojkotu.

Bojkot pozytywny

To, że nie kupujesz Wyborczej, Polityki czy lisowatego „Wprostu„, to szpas i bujda.

Kupuj człowieku gazety, których linię popierasz. Czy to będzie „Rzepa” czy „Gazeta Polska”, czy zwykła „Polska the Times” Karnowskiego” Odżałuj dwa czy w przypadku Rzepy 3, 40 ( ukłony dla Igora Janke ) i kup.

Masz firmę? Daj im reklamę! Daj niszowemu periodykowi, daj „Arcanom” i to będzie Twój wkład i realny bojkot kłamczuchów oraz łobuzów.


A jak już kupisz taką „Rzepę” i wydasz 3, 40 ( ukłony dla Igora Janke ) nabywasz prawa by drzeć mordę, że sobie nie życzysz za ciężko zarobioną kasę czytać Kuczyńskiego czy innego Sierakowskiego. Niech sobie nawzajem wyciskają pryszcze w Wyborczej!


A jeśli w kiosku nie ma?


A jeśli w kiosku nie ma to trzeba kioskarkę ekscytować a ona chętnie będzie ekscytowała dystrybutora, ponieważ z marży żyje, a jak powiada starodawne przysłowie:


GROSZ DO GROSZA A BĘDZIE KOKOSZA!


Tak długo męczyłem zasoby dystrybutora, aż doprowadziłem do sytuacji, że idąc do firmy o 8:45 kupuję sobie spokojnie „Rzepę” Spokojnie, czyli bez 'grandy" ( uklony dla Igora Janke )

No chyba, że jakiś błąd i nie dowiozą. Wtedy jestem bez szans, bo w kilku sklepach, do których „Kolporter” dostarcza prasę „ Rzeczpospolitej” nikt nie zna.
To samo tyczy się innych gazet. No, że Wyborcza, Super ekspre i Fakt się przewala jąna regałach, zaglądając nawet do warzywniaka, to jest insza inszość.

Tyle o bojkocie pozytywnym. W kolejnej części zapoznam Was, mili Czytelnicy z moimi pomysłami na bojkotowanie skurkojadów w necie i nie tylko. Nie przypadkiem trzecia część nosi tytuł :

„ Bojkot 3 - Akcja w necie!- Bojkot bardzo negatywny!!!”

Bojkot 1 - Leżę i kwiczę

Fakt, kociarstwo i sukinsyństwo strasznie się ostatnio rozzuchwaliło, w związku z czym coraz ktoś, sprawiedliwemi wiedziony wyroki zakrzyknie o bojkot tego czy tamtego ancymona, albo całych firm, przeważnie medialnych.
Dziwi mnie, że dorośli ludzie oburzają się, że ta gazeta czy inna telewizja kłamie. Zupełnie jakby jeden z drugim zostali porwani za młodu przez dzikusów i nagle przywróceni cywilizacji odkryli, że media fałszują rzeczywistość oraz spełniają rolę służebną, bynajmniej nie wobec odbiorcy swego przekazu. Dobre sobie!
Ale ja nie o tym.
Też chciałbym sobie pobojkotować, ale nijak nie mogę! Zacznijmy od „papieru”

Nie mogę bojkotować Gazety Wyborczej ponieważ od co najmniej trzech lat nawet nie trzymałem jej w łapach. Kiedyś podpuszczony sprawą Kataryny chciałem bojkotować Dziennik, ale zanim się namyśliłem, Dziennik zwinął się w trąbkę i zostało jakieś nie wiadomo co.

Nie mogę bojkotować TVN24 bo jej po prostu nie mam. Zwykłego TVN nie oglądam, ponieważ nie ma tam nic do oglądania, a poza tym mam jakoś tak ustawioną antenę, że obraz jest kiepski.

Radia TOKFM ani ESKA nigdy w życiu nie słuchałem, no chyba, że na kompie jak walną coś śmiesznego i bardzo głupiego a jakiś dobrodziej podeśle mi linka.

Ani Wajdy, ani Olbrychskiego bojkotować nie mogę, bo wszystko już widziałem, zarówno dobre jak i złe, a nie przypuszczam by jeden z drugim wyskoczyli z czymś nadzwyczajnym co warto by było bojkotować. Z drugiej strony wezwania do bojkotowania aktora Olbrychskiego są nieco śmieszne w kontekście jego występu w filmie Pani Stankiewicz, gdyż bojkotując Olbrychskiego ludzie konsekwentnie powinni bojkotować jej film, albo zamykać oczęta gdy na ekranie pojawi się imć Daniello, co, państwo wybaczą, jest dość głupie.

Ja naprawdę mam przechlapane z tymi bojkotami, ja nawet, a była taka krótkotrwała akcja, nie mogłem bojkotować Coca Coli, ponieważ nigdy jej nie lubiłem pić.

Ale jak człowiek się dobrze namyśli to i wymyśli. Otóż znalazłem sposób na taki maleńki bojkocik, taki nic nie znaczący, ale o tym w następnej notce, ponieważ przeczytałem, że wielu internautów bojkotuje zbyt długie teksty.

poniedziałek, 24 maja 2010

Jabłuszko i mózg

Pamiętacie Pana Jabłuszko?

Jak nie, trudno.

Naświetlę tylko, że z powodu telewizora typu Rubin, który wyrzucił przez okno, stał się osobą medialną i dostał się do parlamentu z ramienia Platformy. Dlaczego akurat Platformy Obywatelskiej? Bo jako dziecko nienawidził swojego kolegi Donalda i jego dziadka, więc poczuł się w obowiązku, by od środka tę partię niszczyć.

Przeliczył się biedny Jabłuszko, bo był mężczyzną delikatnym i wrażliwym, no i jeszcze miał traumę z dzieciństwa…matkę (toksyczną), która z dziadkiem Tuska miała jakieś sprawy…

Poznał wreszcie, że tak naprawdę wciąż czuje się nikim, a wokół niego wciąż przewijali się ci, których z całego serca nienawidził. Obawiał się też, że sam nic nie zrobi, więc przez jakiś czas się zaszył w cieniu i tylko się przyglądał. Wierzył, że w końcu przejrzy dwulicowość tych ze świecznika PeOwskiego i że w końcu przezwycięży własną słabość.

Tak minęło mu kilka miesięcy. Kiedy stało się to, co sam gdzieś w głębi własnej duszy podejrzewał, gdy 10 kwietnia stał się realny, miał ochotę krzyczeć, ba, wyć, że on wie, że wie więcej…ale jak zwykle nie miał dowodu, koledzy z klubu nigdy mu nie ufali, a nawet traktowali dość chłodno. Donald zawsze udawał, że go nie pamięta, nawet zawsze mylił niby jego nazwisko i nazywał go Gruszkowy…

Nasz Jabłuszko, mimo, że jako człowiek wrażliwy, zawsze był na uboczu, wiele widział. Kiedy Komorowski ( tu Jabłuszko sam przyłożył rękę, bo głosował na niego jako na kandydata, na kandydata na prezydenta, chcąc w ten sposób doprowadzić do kompromitacji, znał przecież Komorowskiego i jego chamskie wyskoki) pomyślał, że to czas zemsty. Potem niestety nadszedł 10 kwietnia…i to naszego Jabłuszko znów wpędziło w melancholię, by nie powiedzieć traumę.

Zrozumiał, że sam nic nie zrobi, że gierojem wszak nie jest, a perspektywa jest raczej mało interesująca, gdy tamci go przejrzą.

No a potem były te nieszczęsne Łazienki i wywiad Mazurka z Małgorzatą Kidawa – Błońską, myślał, że po takim zbłaźnieniu się medialnym, ludzie ich zaczną zgniłymi pomidorami obrzucać…no ale cóż, znów się przeliczył.

Teraz próbuje przekonać Palikota, że po co im cały kandydat na prezydenta, wystarczy wszak mózg, gdzieś czytał przecież, że taki mózg sam z siebie żyć może i że ma tą przewagę, iż nie dotyczą go już zwykłe ziemskie słabostki i jest całkiem odporny na krytykę wszelką…tylko żeby Janusz, sam sobie mózgu nie wydłubał…co prawda, ten by nawet czaszki otwierać sobie nie musiał, wystarczyło, gdyby lepiej kichnął…;p


Ja trzymam za Jabłuszko kciuki, a Wy?

czwartek, 20 maja 2010

Ankieta

Ankieter: - Imię i nazwisko!

Jacek Jarecki – Jacek Jarecki

A. – Wiek?

JJ - 47 lat

A - Wykształcenie?

JJ – ( fałszując dane osobowe ) – Średnie

A - Zawód?

JJ – Piszę i się kręcę!

A – Znaczy się, specjalista ds.marketingu?

JJ – Może być!

A – Mieszka pan w…

JJ – W mieście!

A – Tyle to i ja widzę, ale chodzi o ilość mieszańców!

JJ – Dwóch mulatów!

A – Sorry, chodziło o ilość mieszkańców, oczywiście!

JJ – Niech pan zakreśli w rubryce „Do 25 tysięcy”!

A – To dane z pańskiego PiTu? To by nam ułatwiło…

JJ – Nie, ale w sumie pasuje, zakreśl pan!

A – Czy ma pan dostęp do internetu?

JJ –Mam

A – Czy pan z niego korzysta?

JJ – Z kogo?

A – Z Internetu?

JJ – W jakim sensie?

A – No, w sensie, czy pan go wykorzystuje?

JJ – W takie sprawki nie dam się wrobić!

A – Zostawmy to. Czy jest pan za Polska nowoczesną?

JJ – Jak najbardziej, znaczy się „tak”

A – Czy jest pan za silnym rządem, ale za to w tak zwanym, podstawowym zakresie?

JJ – Oczywiście!

A – To znaczy „tak” ?

JJ – Tak!

A – Na jaką partię pan głosował w ostatnich wyborach parlamentarnych?

JJ – Na Unię Polityki Realnej

A – A w ostatnich wyborach prezydenckich, w pierwszej turze?

JJ – Na Janusza Korwin – Mikke

A – A w drugiej?

JJ – Na Lecha Kaczyńskiego

A - ????

JJ - Nie znoszę komuchów, coś pan tak gębę otworzył? Górna czwórka, widzę coś nie bardzo…

A – Dobrze. Jestem twardy. Na kogo pan będzie głosował w nadchodzących wyborach?

JJ – Na Jarosława Kaczyńskiego!

A – Jak pan może, przecież to socjalista!

JJ – Aby gadać o ideach trza mieć państwo z dużej litery, a nie takie coś z leberałami u steru, a przede wszystkim…

A – Dziękuję panu za udział w bananiu preferencji wyborczych!

JJ – W bananiu?

A - W badaniu, oczywiście, pan wybaczy, ale mam taką wadę

………………………….

A ( na stronie ) – Co za, cholera, ciemniak. Gdzie go teraz dać?

Starszy ankieter – Na Korwina, socjalista…hmmm

A – Co zakreślić?

SA – Niezdecydowany! Zakreśl pan w rubryce „niezdecydowany”

środa, 19 maja 2010

A płacisz pan podatki?

Siedzę sobie w firmie, podgrzewam się grzejniczkiem, a tu słyszę wielkie „brum brum” Znaczy się, pewnie klient podjechał. Wychodzę. Stoi na palcu jakieś ustrojstwo z pługiem przerzuconych chwacko przez kabinę.

- No to jesteśmy, gdzie zacząć? - Pyta dysponent tego czegoś i rozgląda się ciekawie po terenie, podczas gdy kierowca popija z termosa

- Co zacząć? - Nie zamawiałem żadnej usługi z użyciem pługa, może po sąsiedzku?
Facet wyjmuje kajecik z kieszeni czerwonego kombinezonu i zaczyna pracowicie go wertować, pomagając sobie poślinionym palcem.

- Myślę, myślę, myślę, myślę, że pan się myli. O mam!

- Proszę bardzo. Trzeciego lutego zwrócił się pan do nas o odgarnięcie śniegu z placu przed firmą. To jesteśmy!

- Co?

- Klient nasz pan. Obywatel zamawia, służby przybywają by pomóc!

- Czyś pan zwariował? Przecież dzisiaj jest dziewiętnasty dzień mają, widzisz pan tu jakiś śnieg?

- Chwileczkę, zajrzę do instrukcji. O, już mam. Jeżeli obywatel nie zgadza się na wykonanie usługi, pod pozorem braku śniegu...dalej...dalej... albo używa zwrotu „niegdysiejszy śnieg” dalej...dalej...Teraz jest! Obciążyć karą umowną w wysokości 50 złotych, albo zaproponować podobną usługę w ramach...

- Jaką podobną usługę, jakie 50 złotych?

- Świadczymy usługi w szerokim wachlarzu w ramach określonych przez prawo i zdrowy rozsądek.

- Na przykład?

- Możemy panu zwalczyć podtopienie.

- Nie jestem podtopiony. Mam tylko tę kałużę.

- Kałuża faktycznie, nic specjalnego. Nie nadaje się. W takim razie poproszę o 50 złotych kary umownej.
- W życiu nie dam panu 50 złotych, czy pan oszalał? Nie zrobiliście roboty na czas i sam musiałem łopatą śnieg odwalać, a pan mi tutaj 50 złotych w maju?

- Mogę pana pocieszyć, mam licencję rządową na pocieszanie.

- Licencję na pocieszanie? Pocieszne

- Bo ja jestem Bond komunalny – Zaczyna śpiewać niezidentyfikowaną piosenkę

- Proszę przestać!

- 50 złotych!

- Z jakiej racji mam panu dać 50 złotych za nic?

- A podatki pan płaci?

- A mam wybór?

- No widzi pan! A ja za 50 złotych pana pocieszę w tym sensie, że wszystko zmierza ku dobremu, że nie będzie zim, powodzi, suszy...

- Zjeżdżaj pan stąd!

- Zwracam panu uwagę, że obraża pan funkcjonariusza miłości!

- Coooooooo?

- Ano to! Za 30 złotych mogę pana pocałować promocyjnie w ramach obiecanej miłości

- W dupę mnie pan pocałuj! - No, zdenerwowałem się, a tu widzę, że facet znowu gmera w kajeciku.

- W takim przypadku należy się 60 złotych!

I koniec. Udało mu się zwiać. Jeszcze mi wykrzykiwał, że już nigdy nie przyjadą mnie odśnieżyć. Też coś. Jeden mądry człowiek napisał na blogu, że „liberalizm to lewactwo sklepikarzy”
O rany, a ten mi tutaj z cennikiem całowania wyskoczył. Ciekawe czy wróci przed 20 czerwca.

poniedziałek, 17 maja 2010

Komorowski na skórce od banana

Jeszcze jeden taki dzień jak wczorajszy, a straci sens pisanie w necie o kampanii wyborczej, przynajmniej jeśli chodzi o komentowanie postępów sztabu marszałka Komorowskiego. Mam coraz intensywniejsze wrażenie, że zamiast walki politycznej, ktoś serwuje nam do oglądania zestaw komedii a komedię raz, że ciężko jest opowiedzieć zachowując albo przewyższając humor zawarty w oryginale, a dwa, że równie ciężko się na komediantów złościć.
Wczorajsze występy miały w sobie coś z najlepszych filmów Woody Allena. Bardzo cenię takie filmy i doskonale się bawiłem, ale wiem, że nie wszystkich ten rodzaj humoru bawi.

Taki jeden mój znajomek, którego nie bez powodów uważam za zwolennika PO, po zapoznaniu się z występem, nie bacząc na wczesną porę oraz na to, że akurat przebywa za granicą uznał za stosowne poinformować mnie przez internet, że „idzie się napić”

A potem za granicami chodzą słuchy, że Polacy smolą w niedzielne przedpołudnie zamiast wysiadywać w kościele. Niby to nowocześniej, ale też nie bardzo to wygląda.
Taki zagraniczny człowiek widząc mojego znajomego łkającego nad szklaneczką gdzieś w Barcelonie nie zna przecież powodów ani picia ani tym bardziej łkania.

Tak to w życiu bywa, że jeden płacze ze śmiechu a drugi widząc to samo przecie załka szczerze, ponieważ ludzie mają rożne wrażliwości oraz poczucie humoru, że tak się wyrażę „ Od Sasa ( ukłony dla Marszalka Komorowskiego) do Lasa ( również ukłony dla marszałka Komorowskiego – co jest? )

Są też tacy, którzy nie mają ani tego ani tego ( ukłony dla sztabowców Marszałka - nareszcie) i nie dość, że każdy idiotyczny wyskok biorą na poważnie, każdą niespójność biorą za dobrą monetę i nawet jeśli naprowadzą kandydata na skórkę od banana niedbale rzuconą przez jakiegoś abnegata na pałacową posadzkę i kandydat w przytomności kamer wywinie kozła, albo kłębkiem potoczy się ze schodów, zaraz zaczną chwalić wysokość zadarcia nóżek i grację z jaką kłębkował szesnaście stopni w dół.

Jeszcze jest jedna kategoria obserwatorów tych zadziwiających popisów. Należy do niej pan premier Donald Tusk, przecież pilny obserwator słupków, które podczas kampanii prezydenckiej miały rosnąć przede wszystkim jego ukochanej PO. Pan premier nie wygląda i zda się, że naprawdę nie jest jakimś humorystą i dowcipnisiem. Jak on patrzy!

Pachnie tutaj wierszykiem pana Jachowicza, jak to było?

„Bronek głupstwo – Donald doda
Ale partii, partii szkoda!”

niedziela, 16 maja 2010

Dom Elżbiety XLII- nowa opowieść (Iwona)


Bałam się Gerarda i mojej cerber, która mnie pilnowała. Poza tym, nawet nie miałam przy sobie Carloty. Bolało mnie całe moje ciało, myślałam tylko o śmierci, nie chciałam żyć dalej w takim upodleniu.
Zwłaszcza, że ten rytuał zaczął powtarzać się co dnia, usypiano mnie, by potem się nade mną pastwić. Trwało to cztery dni, gdy nie chciałam wypić tamtego wina, cerber wlewałam mi go na siłę do ust.

Potem zapewne od tych ich praktyk straciłam przytomność na dwa dni, gdy się w końcu przebudziłam obok mnie ujrzałam Carlotę, która mnie pielęgnowała. Ucieszyłam się że mam ją koło siebie, opowiedziałam jej wszystko, co ze mną robiono i żeby dala mi jakąś truciznę, gdyż nie chcę dłużej żyć.

Wtedy po raz pierwszy usłyszałam słowo „zemsta”.

Tak Carlota namawiała mnie, bym się zemściła i za siebie i za nią. Najpierw się tego wystraszyła, potem zaczęłam o tym myśleć, a im dłużej myślałam, tym ów pomysł coraz bardziej mnie fascynował.

Oparzenia i ból powoli znikał pod troskliwą opieką Carloty, która podawała mi swoje, własnoręcznie zrobione mikstury.
Im lepiej się czułam (Gerarda nie widziałam od dnia, gdy straciłam przytomność), tym bardziej pragnęłam zemsty. Kiedy dostałam od ojca list, że jest bardzo chory i że chce przed śmiercią zobaczyć mnie i Józefinę, postanowiłam, że moja zemsta będzie polegać na tym, by zabić Gerarda. Podzieliłam się tym z Carlotą, czekając na jej reakcję, wiedziałam, że mnie nie wyda.

Carlota długo na mnie patrzyła, jakby doszukując się we mnie aż tak wielkiego okrucieństwa…gdy nagle oznajmiła, że się zgadza, że to jedyne wyjście, bym się uwolniła.

Powiedziałam mi też, że zna sekret Gerarda. Sekret ten polegał na tym, że on był chory, a Carlota przygotowywała mu specjalne wyciągi z ziół.

Bardzo się zdziwiłam, że ja o tym nie wiedziałam. Zapytałam ją na co dokładnie jest chory, a ona, że to w tej chwili nie ważne, bo ważne jest to iż w tym wyciągu jest trucizna. W takim stężeniu jaki ona miesza jest lecznicza, ale wystarczy zmienić proporcje. Na dodatek nikt nie będzie nic podejrzewać, gdy poda mu lekarstwo, a gdy będzie cierpiał, poda mu zioła uśmierzające ból. Kiedy umrze, lekarz najwyżej stwierdzi, że i tak z tak chorą wątrobą żył długo.

To znaczy, że i tak by umarł? Zapytałam Carloty. Odparła, że gdyby ona go nadal leczyła mógłby żyć jeszcze z dziesięć, a nawet piętnaście lat.

- Ona zaplanowała morderstwo doskonałe! – Wykrzyknęła nagle Elżbieta.

- A żałujesz tego Mioduckiego? – Zdziwił się Piotr.

- Nie, dość skrzywdził Zofię. Ale tej Carlocie też bym nie wierzyła. To ona naprowadziła ją na tą myśl i miała już wszystko zaplanowane. Przedtem mówiła Zofii, że Gerard ma większą siłę, że nic nie mogła uczynić, by się uratować wtedy w tym ogrodzie u Alberto Pedra. Zofia widziała jak uprawiali wspólnie seks i sprawiało im to niewysłowioną radość. Nie mogę jej zrozumieć, że wciąż ufa tej Carlocie!

- A komu tam może zaufać? Tej babie cerber, Gerardowi, czy obleśnemu mistrzowi, który pewnie był impotentem. Ona jest jakby w więzieniu, nic sama nie może zrobić, a Carlota, jak by nie była jest jej jedyną powiernicą.

sobota, 15 maja 2010

Żal mi Donalda Tuska!

Wystawił kandydata, który kompletnie sobie nie radzi, a jakby tego było mało, stworzono sztab wyborczy złożony z ludzi, którym wydaje się, że „wystarczy być”
Żal mi Donalda Tuska, bo to jest jednak polityk do ostatniej, najmarniejszej kosteczki.

Sam sobie narobił kłopotów, bo to co miało nieść partię do dubletu na orlich skrzydlach z dnia na dzień zmienia się w bieganie z drzwiami do stodoły po wilgotnej łące.

Zupełnie tak, jakby Eric Boullier, szef zespołu Renault znudzony powtarzalnością wyników Roberta Kubicy zadzwonił do mnie z propozycją bym sobie pojeździł w GP Monaco.
Chętnie bym się zgodził, bo raz, że prestiż, dwa, że w Monaco jeszcze nie byłem, a wiadomo ile tam ciekawych rzeczy.

Wszyscy by byli zadowoleni do pewnego momentu. Potem ekipa wpadłszy w panikę musiałaby szefa jakoś zawiadomić.

- Jarecczak nie mieści się w bolidzie!
- Jarecczak urwał wajchę i poszedł do kasyna!
- Jarecczak zamiast robić pompki, pompuje się winem!
- Jarecczak nie chce jeździć w kasku, bo od czasu do czasu musi zapalić!
- Jareczak na konferencji prasowej obraził Massę twierdząc, że wygra jadąc tyłem, a okazało się, że nie ma prawa jazdy! To znaczy ma, ale na traktor!

I tak dalej, i tak dalej.

W życiu jest tak, że każdy ma jakieś prawo jazdy, co niekoniecznie musi tyczyć motoryzacji. Dlatego trzeba uważać, kogo się promuje i na jakim fotelu się go sadza. Same chęci nie wystarczą, bo taki Jarecczak źle usadowiony nie tylko siebie ośmiesza i w dół ciągnie, ale i cały zespół a nawet firmę. Ale skoro słowo się rzekło, trzeba karmić kobyłkę uwieszoną u płota.

Dlatego żal mi Donalda Tuska, którego nie cierpię, ale wiem, że to zawzięty polityk jest, do kości.

czwartek, 13 maja 2010

Jarosław Kaczyński w Salonie24. Wydarzenie

To niezwykłe wydarzenie. Oto jeden z dwóch najważniejszych kandydatów w wyborach prezydenckich udziela pierwszego wywiadu portalowi internetowemu. Na dodatek, gdy od podjęcia decyzji o kandydowaniu media dopominały się o to by wreszcie zabrał głos.
Już to jego milczenie stało się solą w oku opiniotwórczych mediów a dla politycznych konkurentów ciężarem nie do udźwignięcia.
Milczenie zmieniło się w milczenie agresywne.
Wysłano do akcji starych, doświadczonych prowokatorów. Nic. Cisza.

Potem pojawiło się przesłanie do Rosjan. Nie w TVP, TVN czy innym Polsacie, ale na popularnej „tubce” Genialne posunięcie omijające tradycyjne media. Aby mówić o wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego trzeba było się zniżyć do „sieci” Komentować, interpretować słowa skierowane obok głównego nurtu.

Ci którzy chcieli atakować uwikłali się w śmieszne sprzeczności. Linia propagandowej odpowiedzi łamała się przy każdym zwrocie, przy każdej probie stworzenia antynarracji.
Od – Ma w domu pianino, a nie potrafi na nim grać, przez – Wykorzystuje Muzeum Powstania Warszawskiego, do – no właśnie, do czego, że wysiaduje w kawiarniach? Do agresywnego imbryczka, z czego naśmiewa się na twitterze Łukasz Warzecha?

A teraz ten wywiad, przeprowadzony co prawda przez znanego dziennikarza, ale jednak pośrednio z e zwykłymi ludźmi, z amatorami politycznych dyskusji. Znowu z pominięciem mediów głównego nurtu. Aby się do treści w nim zawartych odnieść trzeba wejść na stronę nazywaną przez oszołomów „psychiatrykiem 24” i grzecznie poklikać. Ścios, Stary, Chevalier czy Rolex nagle wzięli z pomocą Igora Janke górę nad złaknionymi wywiadu Tomkiem, Moniką czy jak tam się zwą. Aby analizować trzeba się pochylić nad pogardzanym, tworzonym w większości przez amatorów medium. Można oczywiście nie zareagować, ale wtedy zareaguje konkurencja. Inaczej si ę nie da – Trzeba.

W podobnej sytuacji jest sztab Bronisława Komorowskiego, który otrzymał identyczną propozycję i jak rozumiem z niej nie skorzystał. Wolna wola, ale opowieść już została opowiedziana.
Można teraz zareagować na zaproszenie do Salonu24, albo nie. Wolna wola, a są tylko dwie możliwości do wyboru.

Widzę jasno, że sztab Jarosława Kaczyńskiego doskonale odrobił lekcje nowoczesnych technik narracyjnych. Po kilku latach nieudolnych prób pierwszy raz został liderem w grze politycznej. Nie dziwię się nerwowości konkurencji, która chcąc nie chcąc musi podążać śladem lidera. Odpowiadać na jego posunięcia. To nie jest wygodna pozycja, prawda, panowie z legendarnej biblioteki?
Powstała luka pomiędzy waszymi oczekiwaniami wobec tego jak będzie prowadzona kampania rywala a rzeczywistością. Z każdym dniem ta luka się poszerza i nie da się jej zasypać kolejnymi wyskokami posła Palikota ani okrzykami żadnego z „GW” ( Geriatrycznych Wojowników )
Wasi przeciwnicy z PiS po latach nieznośnego marudzenia zrozumieli, że nic nie daje narzekanie na stronniczość mediów, ani przymilanie się tymże.
Robią swoje i tyle, a na to, przyznajcie uczciwie, nie byliście przygotowani.

środa, 12 maja 2010

To ja będę wybierać prezydenta?

- W następny wtorek będę mieć osiemnaście lat – głośno zakomunikowała dziewczyna w autobusie do swoich koleżanek, aż wszyscy pasażerowie odwrócili się w jej stronę.

- A kiedy imprezowa „osiemnastka” u ciebie – zapiszczały chórem pozostałe, budząc ogólne zaciekawienie.

- W piątek. Chyba, że matka się wścieknie, bo mam cztery „kapcie” i chyba będę kiblować. W tamtym semestrze miałam jedenaście „kapci”.

- No i poprawiłaś ?– zainteresowała się jedna z koleżanek.

- Poprawiłam, ale teraz jednego „kapcia” mam u Kolińskiej.

- O! – Zawyły chorem pozostałe.

- Wiecie, ale jak będę mieć te osiemnaście lat, to będę mogła głosować! Mogę się przypochlebić matce i zagłosuję na Komorowskiego!

- Będziesz głosować? W wyborach? – koleżanki aż zadrżały

- No, bo tak to mi matka nie da imprezy nocnej urządzić, no i nie da finansów.

- A czemu na Komorowskiego? – Zapytała jedna z dociekliwszych koleżanek.

- Bo na kogo, na Kaczora, albo tego, no…z PSLu, no jak on??

- Lepper? – Rzuciła jedna z przyjaciółek.

- Nie. – Pokręciła głową przyszła dorosła – on się nazywa …Niesiołowski chyba, nie wiem, zresztą, co za różnica, ważne, żeby było dużo…- zawiesiła głos i rozejrzała się po autobusie – tylko, żebyś Joaśka znów nie rzygała, jak w tamtym tygodniu.

Wszystkie zaczęły się głośno śmiać wraz z rzeczoną Joaśką.

- A meny będą?

- U mnie? – tu głos dziewczyny zdradził rodzaj zdziwienia, zniecierpliwienia i pewności – Wszystkie chłopaki pchają się do mnie na imprezy!

- A który to ten Komorowski? – Jedna z koleżanek nie dawała za wygraną.

- A ja wiem! Co za różnica?

- Wiesz, to są wybory prezydenckie.

- Tak? To ja będę wybierać prezydenta? – Przyszła dorosła zdziwiła się.

- Tak, więc powinnaś wiedzieć kogo wybierasz.

- Po co? Matka na niego będzie glosować, ona wie…

To autentyczna rozmowa, której byłam świadkiem, dziś około godziny czternastej.

Krzyżacy kombinują w bibliotece

- Mam! Już choćby to, że ten ich Zawisza Czarny, chodzi w czarnej zbroi!
- A w jakiej ma chodzić, bracie von Plautaszu, w zielonej? Przecież od tego jest Zawiszą Czarnym! Ma czarną zbroję, jeździ na czarnym koniu i ma czarny charakter.
- Dorwiemy go zimą, na śniegu będzie wyglądał jak kawka. Wtedy my go cap!
- Już nie chcę wspominać jak go ostatnio capnęliście na śniegu!
- No, prawie go mieliśmy w garści
- Prawie, to zbankrutował z waszego powodu nasz krzyżacki NFZ. Dlaczego bracie zamiast ruszać w pole, siedzisz przy komputerze?
- Nie mam nogi w związku z czym nie mogę poganiać ostrogami konia
- Nie masz nogi, a gdzie masz, że spytam?
- Zgubiłem!
- Zgubił nogę, patrzcie koledzy Krzyżacy na von Plautasza – Nogę zgubiło, biedactwo! A może ci Zawisza odciął przy samej....
- Dość! Nie po to jestem Wielkim Mistrzem, by wysłuchiwać waszych przekomarzań! Po pierwsze co to za głupie ględzenie o zimie, skoro bitwa została umówiona na lipiec?
- Wielki Mistrzu, w lipcu nie mogę walczyć ponieważ mam wykupione wczasy!
- Ja też nie mogę bo jadę z siostrami krzyżaczkami do Egiptu!
- Cisza, dość tego! Wszyscy staną do bitwy łącznie z von Plautaszem. Nogi nie ma, też coś! Do bitwy szmat czasu i trzeba zacząć zmiękczać głupich Polaczków, może się bez walki poddadzą? Pomysły, proszę o pomysły!
- Dzień dobry, przywiozłem zamówioną pizzę!
Ogólne poruszenie. Uczestnicy narady narracyjnej mruczą a z tego mruczenia można wywnioskować, że nikt żadnej pizzy nie zamawiał ale wszyscy są głodni . Dostawca pizzy wyciąga chciwą łapę po 9 talarów. Odchodzi bez napiwku klnąc na czym świat stoi PT Krzyżaków.
- Ładnie pachną te pizze, może zrobimy przerwę póki gorące?
- Bolku z Trójmiasta, najpierw sprawdźmy czy ta pizza nie jest zatruta? Von Plautaszu, proszę na chwilę
- Wielki mistrzu, to był tutejszy chłopak z pizzerii „Malborskie warchlaki i kraby” Znam człowieka, kiedyś uczył matematyki w szkole.
- Skoro tak. Ogłaszam dwa pacierze przerwy na konsumpcję. Sześć dużych i aż szesnaście sosów czosnkowych. Dlaczego, cholera, czosnkowych? I dlaczego szesnaście?
- Bo nas jest ośmiu?
- Być może... matematyk, mówisz. Szkoda, że poszedł bo byśmy go spytali jak podzielić sześc placków na ośmiu, hmmm?
- Wielki Mistrzu, przecież to moja ulubiona pizza „diabolo" z kaparami i oliwkami, piekielnie ostra…ale co widza moje krzyżackie oczy?
- Co widza twoje krzyżackie oczy, zacny Rodgierze?
- Czarne oliwki! Oliwki powinny być zielone!
- Do broni, to musi być robota Zawiszy Czarnego, bo tylko on je pizzę diavolo z czarnymi oliwkami! O, jest kartka.
- Co tam pisze do nas, ej, nie tkaj mi tu stalowego łokcia w brzuch, co pisze?
- Smacznego!
- Cholera nakrapiana! Znowu nas wyprzedził w narracji, co mu odpiszemy żeby nie wyjść na chamów jak to zwykle, że całujemy rączki?
- Spokojnie moi mili krzyżaczkowie. Widząc, że duch biblioteki was opuścił, o czym najlepiej świadczy poziom dzisiejszej narady postanowiłem…
- Ależ Wielki Mistrzu, my zaraz coś…
- …postanowiłem zatrudnić nowego krzyżackiego kierownika, twardego faceta, faceta przywykłego do zwycięstw…
- Czy to ten wielki, łysy co siedzi w kuchni? Przecież to…
- Tak, ten łysy. Proszę się nie zrażać tylko dlatego, że to Polak. Rycerze i zakonnicy, pragnę przedstawić nowego kierownika biblioteki. Oto pan Mariusz Jop!

Dom Elżbiety XLI- nowa opowieść (Iwona)


Najpierw myślałam, że to sen – koszmar. Wokół siebie widziałam ludzi odzianych w czarne szaty i w białych maska na twarzy. Tworzyli wokół mnie jakiś mistyczny krąg. Jedna z postaci oderwała się od pozostałych i podeszła do mnie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to nie sen i że leżę na stole w naszym salonie.

Próbowałam zejść, uciec. Byłam przerażona, ale ręce i nogi miałam skrępowane. Ten który podszedł do mnie położył mi ręce na ramionach i zaczął mówić coś, ale nie mogłam nic zrozumieć. Mówił monotonnym, głuchym, pewnie przez tą maskę, głosem. Po chwili zorientowałam się, że to nie żaden obcy język, że to tylko zwykłe odwracanie wyrazów.

Ten który wyszedł z kręgu i trzymał mnie za ramiona ( zorientowałam się, że to ów Mistrz) jednym ruchem zdarł ze mnie bieliznę.


Tego co było potem, nie potrafię opisać. W pewnej chwili, bo krzyczałam i wołałam Gerarda, myśląc, że to się dziej po jego nieobecność, zobaczyłam jego twarz…zdjął maskę.

Stał i patrzył się z wyrazem satysfakcji na twarzy, gdy „mistrz” dotykał mnie, rozchylając każdy fragment mojego ciała. Krąg wokół zacieśniał się, słyszałam jakiś monotonny pomruk, potem zemdlałam.

Ocucono mnie. Gerard wlał mi coś w usta, było cieple i słodkawe, do dziś to pamiętam. Pomruk ludzi z kręgu, zmienił się w jakiś monotonny śpiew. Jak przez mgłę widziałam, że krąg się zacieśnia. Trzymali w rękach świece, wszystkie były krwisto – czerwone. Wosk zaczął ściekać na moje obnażone ciało.

Czułam i widziałam dotyk wielu rąk na sobie. Wosk kapał, parząc mi skórę i ta potworna pieśń, która zaczęła wibrować mi w uszach jak echo tępych uderzeń. Potem ból, straszy, przeszywający, to „mistrz” penetrował moje ciało. Zdjął maskę, był ohydny, spocony i z wyrazem wstrętnej lubieżności zanurzył we mnie rękę. Wokół usłyszałam okrzyk tryumfu.

Co niektórzy zdjęli maski, były wśród nich kobiety, wszyscy zachowywali się tak, jakby byli opętani. Potem straciłam przytomność. Gdy się obudziłam byłam już we własnej sypialni, w drzwiach na krześle drzemała moja cerber.

Pierwsza moja myśl, była, że to może tylko był koszmar, wtedy poczułam ból.

niedziela, 9 maja 2010

Dom Elżbiety XL - (nowa opowieść) Iwona


"Mężczyzna, ów mistrz, jak go nazywał Gerard nagle został stałym u nas bywalcem. Obawiałam się go, zachowywał się nad wyraz swobodnie. Na mnie spoglądał jak na jakąś ciekawą rzecz, niby przypadkiem przesuwał ręką po moim staniku, czy wysuwał lubieżnie język. Gdy poskarżyłam się Gerardowi, zaśmiał się tylko i nic w tej sprawie nie zrobił.
Jak się nazywał, do dziś nie wiem, nigdy nie przedstawił mi się.

Wieczorami zaczęli schodzi do naszego domu jacyś ludzie, mi wtedy do salony wejść zakazał Gerard, nawet kazał mnie pilnować jednej z pokojówek, bym nie opuszczała pokoju.

Intrygowało mnie, co oni tam robią, ale służąca była nieprzekupną i siedziała pod drzwiami jak cerber. Była bardzo oddaną Gerardowi, podejrzewam nawet że mnie nienawidziła, była silna i rosła więc nie próbowałam wyjść siłą, bo i tak by mnie zatrzymała.

Tak mijały mi kolejne dni, w dzień nie bardzo miałam ochotę przebywać w towarzystwie „mistrza”, a wieczorem pilnował mnie ów cerber, bym nie wychodziła z pokoju.

Ale 6 lipca 1876 stał się dniem, którego nie chciałabym pamiętać, choć niestety był."

- O matko – jęknęła Elżbieta przerywając Piotrowi czytanie – co jeszcze mogło ją spotkać?

- Fakt, mnie też zaschło w ustach. Choć Zofia chyba chce byśmy to wreszcie odkryli.

- Zrobimy najpierw herbaty? – Zapytała.

- Nie, jeszcze mam tu trochę chłodnej, napiję się i będę czytać dalej, OK.?

- Jasne, przecież to nieodwracalne.

- Nie rozumiem?

- To, że…wiem, że tamten dzień całkiem ją zmieni, wiem, nie wiem skąd, ale czuję to. Boję się, czy nie zmieni też mnie…czy…coś we mnie złego nie ożyje! Rozumiesz?

- Jak chcesz, możemy przerwać czytanie, ale wtedy jeszcze bardziej będziesz się straszyła. Będzie ten dalszy ciąg wisieć nad tobą jak miecz Damoklesa.

- Masz rację Puszka Pandory już otwarta – zażartowała słabo – czytajmy.

- Męska decyzja – szepnął Piotr i zaczął:

"Ranek nie zapowiadał niczego złego, pokojówka – cerber, była dla mnie nad wyraz miłą, około jedenastej przyszedł Gerard i był też miły. Przez cały dzień nie widziałam też „mistrza”.

Pomyślałam nawet, że nowe szaleństwo które go opętało, znudziło mu się. Stał się czułym, pytał o różne drobnostki. Potem gdzieś wyszedł. Cerber mnie nie opuszczała nawet na chwilę, wcześnie przygotowała mi kąpiel i powiedziała, że pan kazał, bym była wykąpaną jak wróci.

Był upalny dzień, więc nie opierałam się, lecz chętnie skorzystała z odświeżającej wody."
Potem przyniosła mi duży kieliszek musującego i bardzo zimnego wina.

Wpiłam, czując jak dobrotliwy napój chłodzi mnie od wewnątrz. Położyłam się i zasnęła.

piątek, 7 maja 2010

Platforma obywatelska musi przyspieszyć!

Sądzę, ba, jestem przekonany, że wybory parlamentarne odbędą się jeszcze w tym roku.
Jeśli prezydentem zostanie Jarosław Kaczyński, co wydaje się na chwilę obecną najtrafniejszą prognozą, trzeba będzie szybko rozpisać wybory ku zbudowaniu i zmobilizowaniu elektoratu, który można skutecznie pouczać, że źle dla Polski wróży sytuacja, gdy rząd i prezydenturę jedna partia wodzi.
Jeśli wygra Komorowski nie będzie oczywiście mowy o szkodliwości takiego „układu” ale Platforma popisująca się pełnią władzy może być nieznośnym doświadczeniem dla elektorów. No chyba, że im Komorowski zacznie wetować te ich legendarne ustawy. Im dłużej taka sytuacja będzie trwała tym gorzej.
Problemem PO jest z jednej strony nienasycenie pełnią władzy, ale jeszcze gorszym będzie oddanie im wszystkich narzędzi potrzebnych do skutecznego rządzenia.
Na przykładzie;
Jeśli damy słodkiemu szympansowi młotek i deseczki, małpa będzie pukała młotkiem i bawiła się deseczkami. Zwolennicy szympansa powiedzą, że to przez to, iż nie dostał gwoździ.
A jak dostanie, to zbije z deseczek skrzyneczkę, albo półkę na książki, że spytam?
Jedyne wyjście to przyspieszyć! Postraszyć kaczystowskim monopolem, albo odwrotnie, zachęcić ludzi swoim monopolem, ale w drugim przypadku elektorzy nie mogą się zorientować, że w takiej komfortowej sytuacji jest jeszcze bardziej „nijak”
Tak czy tak, moim zdaniem, należy się przygotowywać na półroczną, nieustającą kampanię wyborczą. Jeśli prezydentem zostanie Jarosław Kaczyński, szefem PiS pani Kluzik – Rostkowska, ciężko będzie chłopakom z PO dalej rozgrywać.
Nawiązując do szympansa, który niespodziewanie pojawił się w tekście pragnę przypomnieć minimalistyczny tekst mojego kolegi Andrzeja R.
Dedykuję ten skromny wierszyk (?) panu premierowi, czołowym działaczom PO oraz ich specjalistom od wizerunku.


„Szansa”

„Czym szansa
dla szympansa?”

niedziela, 2 maja 2010

Konfrontacje. Kłopoty z narracją

W dawnych czasach, w czasach tak odległych, że nie było nawet głupiego dvd, że o internecie nie wspomnę władza ukulturalniała obywateli raz w roku puszczając w Polskę zestaw zupełnie świeżych filmów pod dziwaczną jak na czasy komuny nazwą „Konfrontacje”

Impreza trwała kilka dni, a filmy puszczano w pakiecie. Kto chciał należeć do osób kulturalnych nabywał za kilka stówek karnet i przesiadywał w kinie, napawając się nowościami.

Oczywiście w pakiecie musiały się obowiązkowo znaleźć filmy na które w innym przypadku nie poszedłby przysłowiowy „pies z kulawą nogą” Nie twierdzę, że to były złe filmy, ale kto na początku lat osiemdziesiątych pędził do kina na film chiński?

Filmy były tak nowe, że nie miały napisów a polską wersję czytał lektor. Wspomniałem o kinie zza wielkiego muru nie bez przyczyny bo właśnie film zrealizowany przez naszych żółtych braci podczas konińskiej edycji Konfrontacji, miał podczas swej premiery wielce osobliwą przygodę.

Ta smutna przygoda chińskiego filmu w osobliwy sposób przypomina mi dzisiejsze kłopoty pewnych czołowych mediów i gwiazd polityki z równie pewnej partii w dotarciu z jasnym, nie budzącym wątpliwości przekazem do odbiorców.

Kino „Centrum” w Koninie. Sala wypełniona po brzegi. Gaśnie światło. Na szerokim ekranie pojawiają się „krzaczki” napisów, a potem jacyś wieśniacy mówiący po chińsku. Na Sali brak chyba sinologów ponieważ po trzech minutach rozlegają się gwizdy, buczenia i głosy oburzenia wypominające organizatorom cenę karnetu. Budzi się lektor i niespodziewanie, grobowym głosem mówi:

- Reżyseria ten i ten, scenariusz… Na sali ogólna wesołość

Lektor przerywa i najwyraźniej szuka właściwego miejsca na liście dialogowej. Na ekranie widzimy jak biegnąca przez wieś chińska nastolatka spotyka koleżankę w wieku gimnazjalnym i coś tam do niej szczebioce.
Lektor jakby na to czekał i odzywa się poważnie:

- Jestem twoim ojcem – dalszego ciągu nie słychać bo sala ryczy ze śmiechu.

Lektor milczy pięć minut by po czasie natrafić chyba na ten dialog panienek ponieważ zagaja głosem piskliwym, podczas gdy na ekranie trwa już sąd nad kułakiem, któremu przed chwilą udowodniono posiadanie kanapy i dwóch krzeseł. Po kilku kolejnych próbach zsynchronizowania obrazu z lektorem organizatorzy zatrzymują projekcję by zacząć od początku. Tyle tylko, że sala jest już prawie pusta.

Też wychodzimy, bo raz, że chce się palić, dwa, że niedaleko jest przyzwoita knajpka a trzy, ze najlepsze już widzieliśmy. I zobaczcie.

Nie pamiętam w którym to było roku, nie pamiętam tytułu filmu ani nazwiska reżysera, ale pana lektora doskonale. Uważajcie lektorzy!