środa, 31 sierpnia 2011

Niech szkoda "idzie na pożytek"

Najprawdopodobniej, zarówno Nowa Prawica, Korwina - Mikke jak i zwykła Prawica Marka Jurka nie zdołały zarejestrować się w wymaganych 21 okręgach. Podobnie LPR i UPR. Ciężka, niewdzięczna praca setek (tysięcy ) wolontariuszy poszła na marne.

Nie podoba mi się, że pochopni już dzielą i doliczają głosy partiom, którym udało się spełnić kryteria “pierwszego kroku” rywalizacji wyborczej. Głosy, które nie zostaną oddane na zwolenników JKM i Jurka, tak naprawdę wiszą w powietrzu.

Piłka jest po stronie, przegranych dzisiaj liderów. Jakby wszystkie te głosy zebrać dałoby to może 4,5 - 5 % czyli na wezwanie liderów odpowie “po ich myśli około 3% wyborców. To bardzo dużo, przy tak mocno spolaryzowanej scenie politycznej.

Cóż, chciałbym by te głosy trafiły do wyborczego worka Prawa i Sprawiedliwości. Tyle tylko, że tutaj niczego nie można narzucać. Nie wystarczy też nawet najprzyjemniejsza medialnie, wspólna deklaracja liderów partii.

Jeśli PiS chce sięgnąć po te głosy powinien jako silniejszy, przedstawić plan na czas po wyborach. Ofertę, która pozwoli działać na skrzydłach tej partii, mniejszym, choć na poziomie sympatyków, bardzo aktywnym ugrupowaniom.

Naprawdę, nie stać nas na rozdrobnienie i niekończące się targi o częstokroć wydumane przez liderów prawicy, pryncypia. Na personalne wojenki i oddawanie pola przeciwnikowi, w zamian za popisywanie się celnością swych powiedzonek.

Przez wiele lat wspierałem swym wyborczym głosem UPR, a przez dwa lata nawet w nim działałem. Spotkałem tam kapitalnych ludzi, ludzi podejmujących działania, pomimo tego, że zdawali sobie sprawę, że nie odniosą ni wyborczego, ni finansowego sukcesu.

Ale właśnie tacy pasjonaci to szczera krew polityki. Podobni grupują się pewnie wokół Marka Jurka czy innych tego typu inicjatyw politycznych.
To nie lokalni urzędnicy, czy kandydaci na ich ogrzane stołki, związani z partią obietnicą kariery.
Uważam, że warto zainwestować w szansę na współpracę powyborczą. Uważam, że Prawu i Sprawiedliwości opłaca się otworzyć drzwi i dać tym ludziom miejsce w którym mogliby realizować się politycznie. Wystarczy odrobina dobrej woli!

Podobnie liderzy, którzy znaleźli się jeszcze przed wyborami na aucie październikowego rozdania. Dajcie szansę ludziom, którzy pracowali, próbując przekuć swe zaangażowanie w sukces polityczny. Wspólnie dajcie sobie szansę!

Zwyciężajmy razem, bo naprawdę mamy z kim walczyć.
Na ostre.

wtorek, 30 sierpnia 2011

ID9200167

Dopiję piwo. Dopalę papierosa. Odstawię butelkę po piwie. Opróżnię popielniczkę. Rozłącze kable w których wygłupia się prąd.

Pozamiatam przed halą. Rachunki oraz inne papiery ukryję w bunkrze teczki. Umyję ręce. Zamknę sześć kłódek. Nakarmię rybki z betonowego stawu. Odleję się pod syberyjskim świerkiem. Zamknę bramę wjazdową.

Pójdę do domu. Przywitam najbliższych. Umyję dłonie, twarz, zęby i stopy.

Włączę telewizor, by obejrzeć transmisję z Tuska podającego siebie i swój rząd do dymisji.

Otworzę butelkę specjalnego piwa, zapalę papierosa.
Z kuchni przyniosę ulubioną popielniczkę.
Tak uzbrojonemu, wypada tylko czekać!

PO snu

Śniła mi się czarna kula, która niby to nic nie robiła, ale istniała bardzo aktywnie. Do tego stopnia, że zmuszała do reakcji. Chciałem ją kopnąć ale była zbyt duża. Próbowałem popchnąć, ale była zbyt ciężka.
Rozpocząłem systematyczne badanie kuli. Polegało to na tym, że dwukrotnie obszedłem kulę stukając pięścią tu i ówdzie.
W odpowiedzi kula dzwoniła jak budzik a na jej powierzchni powstawały wklęśnięcia.

Bardzo cienka ta kula - pomyślałem - Powinna być lekka a nie jest!

Wydedukowałem, że musi być przytwierdzona do podłogi.
Zacząłem trzecie okrążenie i nagle stanąłem jak wryty. Dostrzegłem drzwiczki prowadzące do wnętrza kuli, ale drzwiczki tak małe, że chyba jedynie mysz mogłaby nimi wejść.
Była tam mała klameczka, a nad klameczką napis złożony z maleńkich literek. Na szczęście odkąd zacząłem poszukiwać sensu naszego istnienia, zawsze mam przy sobie lupę. Sięgnąłem za pazuchę i odczytałem napis.

“Przedmiot PO kuli”

Zadrżałem na myśl, że polityka do tego stopnia mnie zżera, że wdarła się do snów, ale uspokoiłem się, że chodzi o “przedmiot pełniący obowiązki kuli” Jakoś tak sobie pomyślałem i cap dwoma paluchami za klameczkę.

Drzwiczki się otwarły i zajaśniało. Włożyłem palec - nic. Przytknąłem oko - jakieś błękity.
Odwróciłem lupę i spojrzałem na siebie. Zaraz się zmniejszyłem i przelazłem przez drzwi. Dla bezpieczeństwa, z obawy przed nieznanym, podparłem drzwiczki lupą, wyprostowałem się i rozejrzałem dokoła.

Stałem na chodniku rojnej i gwarnej ulicy, a przechodnie mijali mnie z lewa i prawa. Samochody trąbiły na siebie a mnie zaswędział duży palec u prawej nogi.

Stałem na wprost witryny sklepu, gdzie handluje się mięsem. “PO Rzeźnika” głosił szyld i zachęcał do wejścia tarczą z wizerunkiem uciętej ludzkiej głowy, głowy jak doprecyzowano, Samuela Zborowskiego.
Wszedłem, stanąłem w trzyosobowej kolejce i popatruję po hakach.

- Poproszę trzy kilogramy PO parówek - zażyczyła sobie staruszka w różowym garniturze. Tylko żeby trociny nie były z olszyny bo mi szkodzą.

- Absolutnie, proszę szanownej klientki, dzisiaj są topolowe, niech tu na miejscu skonam! - Zaklął się sprzedawca i zgodnie z logiką snu, natychmiast skonał w męczarniach.

Cóż było robić, przecież nie będę wdawał się w awantury we śnie. Wyszedłem.

Pędzi jakaś kobiecina w chustce na głowie, od razu widać, że awangardowa artystka albo dziennikarka i wymachuje dwoma rondlami bez dna.

- PO rondli przywieźli! Ludzie lećta, bo dają na Borsuczej!

I wszyscy biegną na Borsuczą, bo tam rondle bez dna dają.

Złapałem kobiecinę za rondel i pytam grzecznie, po co komu rondel bez dna, a ona zaraz za gwizdek i gwiżdże przeraźliwie.

Nadbiegli PO policjantów i dalejże okładać mnie czymś co było PO pał policyjnych, a tak naprawdę rodzajem chudych, pluszowych niedźwiadków.

- Od dawna mieliśmy cię na oku, ty burzycielu spokoju! - Krzyczą w uniesieniu. Ciągną mnie do samochodu, który był pierwotnie PO karetki pogotowia, a obecnie został PO suki. Skuty galaretką wieloowocową PO kajdanek, widzę i słyszę jeszcze staruszkę w różowym, udzielającą wywiadu do cegły PO mikrofonu i mizdrzącą się do wiertarki udarowej PO kamery.

- Zwróciłam uwagę na tego typa w masarni, ponieważ nachalnie rozglądał się po hakach.

- No to się doigrałeś! - Zwrócił się do mnie krokodyl PO policjanta.

- No to się doigrałeś! - Zwróciła się do mnie żona, wskazując na budzik PO budzika. Wskazywał ósmą.

- Przecież dzisiaj niedziela! - Nieśmiało zaoponowałem.

- Niedziela? Fakt! To czego się drzesz od rana? PO i PO! Do wyborów jeszcze miesiąc a ty poczciwym kobietom spać nie dajesz!

- Sen taki miałem, kochanie, śniła mi się pusta kula, która nic nie robiła a tylko…

- Tusk ci się jednym słowem przyśnił, moje ty biedactwo! Sen mara, Bóg wiara!


niedziela, 28 sierpnia 2011

Kandydaci z Konina. Nie tylko o Hofmanie

To dziwne, ale najwięcej się dzisiaj ględzi o aktualnym pośle i kandydacie z mojego okręgu wyborczego, panu Hofmanie, czyli patrząc okiem współczesnej narracji: Konin górą! Informuję, że podobnie jak w 2007 roku pan Hofman ma w okręgu 37 numer drugi na liście.

No, ale o „jedynce”, panu Witoldzie Czarneckim nigdzie nie usłyszymy ani nie przeczytamy. To znaczy tak było do tej chwili, ponieważ właśnie o nim piszę. W 2007 wygrał z Hofmanem 18137 : 15824.

O Hofmanie mam od dawna złe zdanie.

Dwa lata temu ugruntowałem swoją opinię, po tym jak obecny rzecznik PiS popisał się swą osobliwą wiedzą o Powstaniu Warszawskim.

Nie głosując na Hofmana mam jakąś tam możliwość zagłosowania na PiS, choć na liście siedzi niczym byk na niższym miejscu były Samoobroniec i krawatowy poseł Alfred Budner co nie jest osobliwym, decyzyjnym sukcesem partii.

No, ale to co PiS „odwalił” wystawiając jako kandydatkę do Senatu RP córkę pana Alfreda – Margaretę Budner odrzuca mnie na odległość 100 000 kilometrów. Trzeba będzie poszukać lepszego kandydata.

Na szczęście w wyborach do Senatu mamy JOW!!!

Swoją drogą nasuwa się pytanie do samego szefa partii. Czy Konin nie zasługuje na nic lepszego, tylko spady z Samoobrony i czy niedouczone acz krzykliwe chłopaczki w rodzaju posła Hofmana?

piątek, 26 sierpnia 2011

Debata. To się dzieje naprawdę!

W studio Polsatu siedzi Tusk i jego kucyk Pawlak!
Pogania ich kijkiem sprzedajna dziennikarska szuja.
Czy my jesteśmy jakimiś wariatami by się nabierać na sztuczki takich bydlaków?

Gdzie my żyjemy?

Ludzie! Obudźcie się!
Bydlaki z PO robią z was gnój, mierzwę

To jest szczyt bezczelnosci nieznany we współczesnym świecie!

środa, 24 sierpnia 2011

Jaja w koszyku czyli Krzyżacy pozywają Polaczków

- Mietaroszu mać! - Zakrzyknął Krzyżak Pimo nie hamując wściekłości.

Odkąd został przez Wielkiego Mistrza rzucony na odcinek polityczny und wyborczy, okazji do złości mu nie brakowało.

- Bracie Pimo! Co to jest ta “tara“, o której wspomina Mistrz w swoim esemesie?

- To jest - Zamyślił się Pimo i odruchowo poskrobał niezbyt czystym paluchem po hełmie zdobnym w pomalowane plakatówkami indycze pióra - To jest koszyk!

- Koszyk? - Spytali chórem, wszyscy zdolni do gębowych odezwań Krzyżacy i ukradkiem spojrzeli w lewo na jasnowłosego komtura z Koszyka, który faktycznie przybył na zebranie z wiklinowym koszykiem.

Zaczęły się szmery i szturchanie pokątne. Wszyscy zaciekawili się nagle zawartością Koszykowego koszyka.

- Mam tu cztery tuziny jajec jako przekaz medialny i namacalny dowód naszej sondażowej przewagi - Odezwał się wstając, rycerz Koszyk, urodziwy komtur z Koszyka.

Krzyżacy dzwoniąc pancerzami rzucili się zaglądać do koszyka, gdzie na lnianej szmatce faktycznie spoczywało 48 dorodnych jaj. Pimo podskoczył i zasłaniając koszyk własnym, odzianym w hiszpańską stal ciałem, zakrzyknął:

- Powstrzymajcie swe krzyżackie rządze wobec jaj, o zacni wojownicy! Na ich przykładzie wytłumaczę wam co to jest “tara” i dlaczego wlasnie “tara” spotka takich owakich Polaczków. Otóż koszyk z jajami waży pięć krzyżackich kilogramów, a jeśli wyjmiemy jaja… Tu zaczął wyjmować jaja, grzebiąc stalową łapą w koszyku.
Wiadomo, że rękawice bojowe nie służą zasadniczo do wyjmowania jaj z koszyka, o czym informuje przecież bojowy przewodnik Von Plautasza! Tu śrubka, tam kolec i w ogóle dłonie jak łopaty.

- Jaja ciekną! - Krzyczą przytomni Krzyżacy.

I faktycznie. Już ława w nabiale wartkim i śliskim, że nie wspomnę o pobojowisku tych okropnych skorupek.

Zasmucił się Pimo, nie mogąc przeprowadzić dowodu w obecności tak licznej publiczności. Wyciągnął, w pełnym bezradnej rozpaczy geście ujajone und urękawicznione, cieknące nabiałem łapska, przed siebie. - Tara to jest - Zaczął i nie dokończył.

W drzwiach stanął Wielki Mistrz, omiatając swym przenikliwym, po mistrzowsku gniewnym spojrzeniem zgromadzone audytorium.

-Pimo!

- Jestem

- Przecież widzę. Czy wy - Pimo, jako doświadczony pijarowy Krzyżak, nie potraficie odróżnić literówki w esemesie?

- Bo...

- Z samego kontekstu powinniście dociec, że jak napiszę “ . ara dosięgnie Polaczków” to nie chodzi ani o kolorową papugę ani tym bardziej o jakąś głupią “tarę” choćby z powodu omsknięcia się palca, tak było napisane, tylko o “karę!” Czy wy rozróżniacie Pimo konteksty?

- Karę? Teraz esemes ma sens! Nie, nie o to… Błagam o wybaczenie!

- Nie myli się ten, kto nic nie robi, a my jesteśmy nieomylni, prawda Pimo? Dobra, nie chodzi o żadną “tarę“ , tylko o to, że skutecznie pozwaliśmy Polaczków do sądu!

- Skutecznie pozwaliśmy Polaczków do sądu?

- Tak! Pozwaliśmy ich za kłamliwe ględzenie, że nic, poza budową medialnych twierdz nie robimy dla kraju, którym władamy. A skoro Malbork24 to wedle tych, takich owakich synów, nic…że o Gwybowie nie wspomnę to musieliśmy ich pozwać w trybie krzyżackim przed niezależny trybunał

- U Papieża, w Rzymie, Wielki Mistrzu?

- W jakim znowu Rzymie? Przecież tam ten Świnka, świnia nie człowiek, nam bruździ. Sprawa została rozstrzygnięta w Sztumie, gdzie Von Pałętasz przewodzi trybunałom i targ bydlęcy prowadzi. I wygraliśmy!

- Hura! Hura! - Zakrzyczeli jak jeden mąż i jedna kobieta wszyscy zebrani, a najgłośniej darł się Krzzyżak Pimo, ponieważ był owładnięty lękiem.

Wielki Mistrz wlazł na ławę i prostym, znanym od pokoleń gestem dłoni uciszył zebranych.

- Teraz, skoro prawo i wszelka krzyżacka przyzwoitość jest po naszej stronie, decydująca bitwa z Polaczkami w zasadzie jest już wygrana. Nasz Zakon i rycerstwo z całej Europy przy moim boku zgromadzone, zmiażdży uroszczenia Polaczków a dzicz wspierającą ich szkodliwe aspiracje, rozproszy i rozgromi!

Entuzjazm opanował zebranych i trudno było pojąć, o co i komu chodzi?

- Kiedy się stanie? - Pytali wszyscy, jeden przez drugiego

- Zwykliśmy popisywać się 15 lipca, ale tym razem przenieśliśmy na październik

- Mistrz! Mistrz! Mistrz! - Gromkie skandowanie połączone ze stalowymi oklaskami i stalowym klepaniem się po stalowych udach zatrzęsło zamkiem.

I tylko Von Koszyk z Koszyka licząc jaja w koszyku martwił się cichutko, kto mu zwróci za stłuczone jaja? W koszyku.



poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Debata głupich, albo zgoda

Pusty śmiech mnie ogarnia, gdy wyobrażę sobie zaproponowany przez premiera Tuska, w trakcie przemowy godnej przekupki, cykl przedwyborczych debat pomiędzy liderami oraz “specjalistami” resortowymi, obydwu partii.

Na dodatek część polityków, najwyraźniej oszołomiona mocą słów uważanych za ważne, optuje za debatą “merytoryczną” ! Dosłownie kolki można dostać ze śmiechu.

W Polsce nie było, nie ma i w przewidywalnym czasie nie będzie takiej debaty, co nie znaczy, że po zwaśnionych stronach brakuje ludzi przygotowanych merytorycznie do jej stoczenia. A skoro tacy są, cały czas trwają debaty o ważnych dla Polski sprawach, ale na Boga, my tu “gadamy” o debacie publicznej, debacie telewizyjnej, dla plebsu, hołoty i gamoni. O debacie dla wyborców, czyli dla nas, mili moi.

Merytoryka takiej debaty polega na okładaniu się kijami, wrzaskach i kwikach wyrażających już to samozadowolenie rządzących, już to troskę opozycji o straszliwy los przywołanych powyżej wyborców.

Już na starcie “debata” stała się wytrychem, bo przecież nie kluczem, wyborczym. Wedle mistrzyni politycznego krętactwa na poziomie magla, posłanki - Kidawy Błońskiej, PiS rozpoczął ucieczkę od “merytorycznej - o rany!” debaty z partią rządzącą.
Pisowczycy wskazują w kontrze na konieczność uprzedniego rozliczenia się rządzących z obietnic składanych cztery lata temu.

Powstaje zasadnicze pytanie, czy debata ma dotyczyć tego co było, czy tego co będzie?
Reform przeprowadzonych czy zaniechanych?
Planów/obietnic na przyszłość czy rozliczenia przeszłości.
Jeśli rozliczenia, w trakcie licytacji win zaraz dojedziemy do kreski 1989 roku a jeśli przyszłości wpadniemy w wir fantastyki, ponieważ, żaden z dyskutantów nie odkryje przed zdumioną publicznością, zakresu suwerenności/swobody jaką dysponuje Polska w Europejskim tyglu politycznym i gospodarczym.

Poza tym, gdyby debata naprawdę miała być merytoryczna a na dodatek ( O fantazjo! ) prowadzić do jakichś sensownych wniosków, okazałoby się, że PO i PiS tak naprawdę niewiele się różnią w kwestiach gospodarczych, społecznych czy dotyczących bezpieczeństwa narodowego.

Skutkowałoby to powołaniem wspólnego, bardzo silnego centroprawicowego rządu na wyjątkowo trudną kadencję 2011 - 2015. Na lata, obym się mylił, które mogą zadecydować o przyszłości Polski. Na lata, co bardzo prawdopodobne, pełne zagrożeń i niepokojów społecznych w Świecie, Europie i w końcu u nas, bo my już przecież ani “wieś wesoła” ani my “za górami i lasami”

A tu nam się funduje “debaty” czyli wybór pomiędzy “jak ten PiS mnie brzydzi oraz przestrasza”a “ jak mnie to PO brzydzi oraz nudzi”
Jakoś mnie to już niespecjalnie bawi, gdy pomyślę jakie mogą być tego starcia konsekwencje.

Ktoś mi tu napisze, że demokracja, że wolność wyboru, że rany zbyt głębokie. Polska przetrwała Mątwy, co nie znaczy, że musimy stare błędy w nieskończoność powielać. Wszyscy przytomni widzą chyba, kto się pasie na naszym wewnętrznym pobojowisku.

Kto nie widzi, że to już przestała być zabawka, ten głupi!

Oto czterdziestomilionowy naród rozrywany jest i podjudzany do walki przez kilkudziesięcioosobową “szczujnię” Tym nikt nie wystawi skutecznego rachunku, ale każdy z Was ma szansę taki rachunek otrzymać do zapłaty.

Nie chodzi mi tutaj o jakąś miłość wzajemną, o milczenie w sprawach ważnych, ale, wybaczcie, krąży mi po głowie starodawne:

- Zgoda, niech się głupi godzą!

Z dedykacją dla naszych polityków wszechopcji, z Wieszcza, ponoć.

"Aż Maciek, dotychczas ponury,
Nieruchomy, wstał z ławy i wolnemi kroki
Wyszedł na środek izby, i podparł się w boki;
I spojrzawszy przed siebie, i kiwając głową,

Zabrał głos, wymawiając z wolna każde słowo,
Z przestankiem i przyciskiem: "A głupi! a głupi!
A głupi wy! Na kim się mleło, na was skrupi.
To póki o wskrzeszeniu Polski była rada,

O dobru pospolitem, głupi, u was zwada?
Nie można było, głupi, ani się rozmówić,
Głupi, ani porządku, ani postanowić
Wodza nad wami, głupi! A niech no kto podda

Osobiste urazy, głupi, u was zgoda!
Precz stąd! bo jakem Maciek, was, do milijonów
Kroćset kroci tysięcy fur beczek furgonów
Diabłów!!!..."

Ucichli wszyscy jak rażeni gromem!
Ale razem straszliwy powstał krzyk za domem:
"Wiwat Hrabia!" On wjeżdżał na folwark Maciejów,
Sam zbrojny, za nim zbrojnych dziesięciu dżokejów.


No właśnie, dziesięciu dżokejów, Panie Premierze! Panie Premierze (Prezesie)
Jak tak dalej będzie, dziesięciu dżokejów będzie Polski bronić?
Baczcie by Polski w tym zamęcie nie uronić

sobota, 20 sierpnia 2011

Zaremba o kryzysie prasy. Ratujmy prasę!

Piotr Zaremba narzeka w dzisiejszej Rzepie na możliwy upadek płatnej prasy papierowej. Jak to zwykle z intelektualistami bywa, gdy mowa o mediach i ich starciu z twórczością internetową stawia tak zwane “media tradycyjne” w opozycji do blogosfery i portali internetowych. Błąd.

Że brak formuły pozwalającej na pogodzenie zarabiania pieniędzy z misją informacyjną i publicystyczną, będącą dotychczas domeną prasy.
Że rynek reklamy raczy się kurczyć.
Że jest źle.

Pan Piotr ma rację, ale jest to racja starodawnego futurysty obliczającego możliwą wielkość miasta na podstawie ilości stajen dla koni, koniecznych do transportu towarów itp. Wszyscy to znamy.

Do zwykłych czytelników, a także nielicznych intelektualistów raczących czytać wypociny blogerów, najskuteczniej trafia prostacka argumentacja “na przykładzie”

W “erze przedinternetowej” co w moim przypadku oznacza, przed 2005 rokiem, nosiłem codziennie do domu papier służący do czytania. Codziennie przynajmniej jeden dziennik, gazetę sportową, a na weekend dwa lub trzy tygodniki, co oznacza, że miesięcznie wspierałem branże sumą oscylującą wokół 200 złotych.

Obecnie kupuję, no chyba, że wyruszam w podróż, piątkową i sobotnią Rzepę i poniedziałkowy “UważamRze” przy czym piątkową Rzepę głównie dla programu TV. Daje to, licząc miesiąc jako 4 tygodnie - pięćdziesiąt złotych, czyli za 150 złotych mniej.

Odpadła warstwa informacyjna. Kto przytomny płaci za wczorajszą informację? Za opis meczu, który oglądał 12 godzin wcześniej? Za streszczenie przemówienia premiera, skoro nie tylko obejrzałem i wysłuchałem go w necie, ale zdążyłem poznać kilka analizujących je tekstów?

Okazało się, że nie są atrakcyjne finansowodla wydawców, internetowe strony gazet, z możliwością wykupu ukrytych treści.
Pierwszą rzeczą jest nośnik. By kupić dzisiejszą Rzepę musiałem wybrać się do kiosku na kilometrową wyprawę. Siedzę w firmie i mogę sobie poczytać tekst Zaremby.

Chcecie grać/istnieć na rynku - Musicie Szanowni zainwestować w nowoczesne nośniki i rozprowadzać je w stylu podobnym do tego, jaki prezentują operatorzy telefonii komórkowej.

Powiedzmy, tablet za złotówę, powiązany z abonamentem miesięcznym, lub na przy wyższej cenie urządzenia, na kartę, gdzie w cenę będą wliczone wszystkie, podane w całości numery Rzepy i UważamRrze + dostęp do archiwum + serwis z informacjami online ze świata polityki, giełd, cen surowców itd.

Przy okazji możliwość taniego ściągnięcia książek waszych autorów, jakieś blogi, a wszystko jednocześnie udostępnione na komputerze abonenta. Oczywiście możliwość ściągania książek czy gazet lub czasopism konkurencji.

Dlaczego tablet ? Czy nie wystarcza kompek czy laptop? Nie, choćby dlatego, że gazetę, pan Jacek lubi czytać w łóżku, na kanapie, w autobusie, pociągu, w parku, wtranżalając sałatkę, na kocyku pod ulubionym orzechem, że bytności w łazience, przez przyzwoitość nie wspomnę.

Naprawdę nie muszę trzymać w łapach papierowej gazety ( co lubię ) i z musu zgodzę się chętnie na generowany elektronicznie szelest przekładanej karty wirtualnego papieru, ale nie mam zamiaru kompać sie z laptopem czy pecetem.

Sto zyli miesięcznie to za mało?
Mam nadzieję, że jak się bliżej przyjrzeć, wystarczyłoby pewnie 70, jeśli weźmie się pod uwagę marże dystrybutorów papierowej prasy, sprzedawców, koszt druku, zwrotów już wyprodukowanego numeru.

Reszta jest rynkiem i technologicznym rozwojem i nie ma nad czym rozpaczać wzorem starodawnych przeciwników nowinkarza Gutenberga.

piątek, 19 sierpnia 2011

Strzyga - Nowa opowieść


Obudził się. Był przerażony. Czuł jak spływa mu po plecach zimny pot, choć noc nie należała do upalnych. Sen, koszmar, wracał gdy tylko zamykał powieki. Trwało to już od dwóch tygodni. Sen był zawsze taki sam. Zapalił lampkę przy łóżku i spojrzał na spokojnie śpiącą żonę. Poczuł się winny. Zawsze mówili sobie, gdy coś ich gnębiło, nie mieli przed sobą tajemnic. Tego snu. Koszmarnej wizji, nie umiał i nie chciał jej opowiedzieć.

Byli małżeństwem od pół roku. Było im ciężko, bo na początku nie mógł znaleźć pracy. Dobrze, że mieli trochę odłożonych pieniędzy, które dostali od rodziców i krewnych po ślubie i jakoś zdołali wynająć to niewielkie mieszkanie. Julia, bo tak miała na imię jego żona, pracowała jako nauczycielka na zastępstwa w miejscowej szkole. Co prawda nie miała stałego angażu, ale trochę zarabiała. On nie miał nawet tyle szczęścia, wciąż go zbywano.
Wreszcie znajomy, którego ojciec miał firmę transportową zaproponował mu pracę kierowcy samochodu dostawczego. Prawo jazdy miał i choć nie był to może szczyt jego marzeń i możliwości ofertę przyjął z radością.

Już od czterech miesięcy tam pracował. Niby nic nadzwyczajnego, ale pozwalało mu to na opłacanie mieszkania i kupienie potrzebnych rzeczy. Nie chciał żyć na łasce ani u teściów, ani u rodziców. Julia też tego nie chciała, więc było to rozwiązanie, może nie na stałe, ale… No cóż, musiał być się odpowiedzialny i poczuć się prawdziwym mężczyzną.

Teraz siedział na rozkładanej sofie, którą niedawno kupili. O prawdziwym łóżku na razie mogli tylko pomarzyć. Przyglądał się żonie. Zastanawiał, dlaczego prześladuje go ten sen?

Czy było to związane z tym, ze prawie całe dnie spędzał za kierownicą? Bo chciał Julii zaimponować, że potrafi się nią zaopiekować? Może chciał też pokazać własnym rodzicom, zwłaszcza ojcu, który w niego wątpił, że potrafi utrzymać rodzinę?
Sen był dziwny i przerażający. Jechał jakąś dziwną wąską trasą. Droga była źle oświetlona, bo zjechał z głównej z powodu objazdu. Na domiar złego przed przednia szybą zaczęła pojawiać się mgła, która gęstniała w przerażającym tempie. Jechał w tej gęstniejącej jak mleko mgle, cały czas zastanawiając się, czy nie zawrócić, gdy na obrzeżu pojawiła się dziewczyna. Była jakieś pół metra przed nim. Zatrzymał się, aż sam się zdziwił, ale nie mógł pozwolić, nie chciał zostawić jej samej na tym odludziu. Zwłaszcza, że była noc, mgła i zimno. Widział wyraźnie, że tamta drży.

Kiedy się zatrzymał, tamta bezszelestnie znalazła się przy drzwiach szoferki i ze spojrzeniem, które lekko go zmroziło otworzyła kabinę. Teraz dopiero zauważy, że jest jakoś dziwacznie ubrana i cała ocieka wodą.
Zapytał, dokąd ją podrzucić. Ale uzyskał tylko to samo spojrzenie co poprzednio zamiast odpowiedzi. Przyjrzał się jej lepiej. Miała na sobie jakąś szarą suknię do ziemi, całą mokrą. To dziwne, ale miał wrażenie, że nadal leje się z niej woda, choć w środku, było sucho i ciepło. To samo działo się z jej włosami. Twarzy nie mógł dostrzec, bo wypłowiałe blond włosy ją oblepiały. Tylko oczy były widoczne i sino białe usta.

Ruszył, co chwila spoglądając w jej stronę, nie czuł się pewnie, bo tamta zalewała mu samochód wodą, która nadal nieprzerwanie z niej ciekła.
Wpatrywał się w drogę, a mgła nie była sprzymierzeńcem. Chciał jak najszybciej wyjechać na jakąś cywilizowaną trasę i wysadzić tą dziwną dziewczynę. Usłyszał chichot, dziwny, zimny, nawet metaliczny, tak jakby ona odczytała jego myśli, a te ją bardzo rozbawiły. Chciał spojrzeć na nią, ale za nim to zrobił, poczuł zimne usta na karku i ból wbijanych ostrych zębów… Na tym zawsze się budził i odruchowo dotykał szyi.

czwartek, 18 sierpnia 2011

UważamRze Twitter niczym nie rządzi. Mistewicz się myli!

Jako znany analfabeta i lebiega, dopiero wczoraj wieczorem, tuż przed meczem Wisły, dobrnąłem do 96 strony najnowszego “UważamRze” gdzie przeczytałem tekst Eryka Misiewicza “Twitter rządzi kampanią”
Pomimo oglądania tej strony pod światło, pocierania palcem i psucia sobie oczu przy pomocy lupy, nigdzie nie znalazłem słowa “reklama”
Znaczy to, ni mniej ni więcej, że jest to felieton!

Przeczytałem ponownie ten sam tekst przed chwilą i wciąż kojarzy mi się z jedną z tych reklam, w których kobiety wydają się najszczęśliwsze, gdy dopada je miesięczna przypadłość. Wtedy dopieroż harcować, cieszyć się i najdziksze wyprawiać swawole! No, kłóci się to z moimi doświadczeniami obserwatora. Mieszkam w otoczeniu kobiet i jakoś nie zaobserwowałem żadnych “osobliwych” uniesień i fikołków, podczas “tych dni”

Podobnie jest z twitterem. Wlazłem tam, zachęcony tekstem pana Eryka i ciągle mnie ten twitter bawi . Jak na mnie przystało, mam tam co prawda już czwarte konto, ale ciągle jestem i “gadam“. Dlatego też, zabieram dzisiaj głos. Piszę takie zastrzeżenie, by nikt mnie zaraz nie zapytał, dlaczego piszę o takich głupstwach?

Moją polemikę zacznę od stwierdzenia prostego faktu, że polityczny twitter poniósł w Polsce klęskę, podobną tej jaka stała się udziałem politycznej blogosfery. Klęskę ilościową, ponieważ jego uczestników liczy się nadal. w tysiącach i zdanie pana Eryka, że twitter:

“Jest by-pasem obejścia tradycyjnych mediów…” jest po prostu, w naszych warunkach fałszywe.

To, że wpis na twitterze @SikorskiRadek o Powstaniu Warszawskim stał się, że użyję poetyki autora, wiadomością “buzzującą, rezonującą i eksplodującą” jest tylko i wyłącznie zasługą tradycyjnych mediów, które pilnie obserwują, gdzie jakiś VIP coś chlapnie.

Pan Mistewicz pisze, że kumaci politycy tworzą na twitterze “własne kościoły”

Moim zdaniem, jako uczestnika i obserwatora, raczej publicznie robią z siebie durniów. Przez dwa lata nie zdarzyło mi się przeczytać zajmującego (tworzącego jakąś istotną narrację ) 140 znakowego wpisu znanego polityka, nie licząc wpadek, głupot, błędziorów i nieintencjonalnego zdradzania tajemnic kuchni partyjnej.

To na twitterze ostatecznie i dawno, dawno temu pozbyłem się złudzeń co do jakości duetu Kamiński & Bielan i wiarygodności niektórych znanych powszechnie blogerów.

To na twitterze zaznałem dzikiej radości po molo najwyższej jakości głupoty, prezentowanej tam, przez pewną posłankę, która ostatnio awansowała na blogerkę Salonu24.

Czy twitter, jak chce tego Mistewicz to Agora naszych czasów?

Nawet, jeśli, co bardzo wątpliwe, gdyż na antycznej dziewięćdziesiąt procent mówców pewnie nie wyrywało się z tekstami o tym, co ostatnio pili, jedli ani o tym, że wyprowadzili właśnie psa “na siku” to z całą pewnością nie władają twitterową narracją ci właściwi, czyli opiniotwórczy dziennikarze i politycy.

Jak zwykle najcelniejsze, najzabawniejsze wpisy/narracje produkują relaksujący się na twitterze blogerzy und komentatorzy a także niektórzy, co weselsi dziennikarze. Dlatego lubię tam być, a nie po to by zaglądać do “brrr kościoła” jakiegoś Sikorszczaka. Przeczytam to sobie na pasku w ramach domykających się mediów.

Pan Eryk pisze, że “od Cycerona począwszy, najważniejsze zdania naszej cywilizacji mieszczą się w 140 znakach”Być może, ale każde takie zdanie jest wyhaftowane na sztandarze zatkniętym na szczycie góry zbudowanej z milionów słów i tysięcy czynów. Będąc drogowskazem jest pointą, ostatnim albo pierwszym zdaniem wielkiego dzieła i zasadniczo różni się od 140 znakowego sygnału przesłanego jednym kliknięciem przez jakiegoś obojętnego dla dziejów ancymona, choćby był nawet ministrem tego czy owego.


środa, 17 sierpnia 2011

Liścik do PJN

Źle zaczęliście swoją polityczną drogę i przegraliście. Nie sądzę by dane wam było zasmakować fruktów związanych z przekroczeniem choćby trzyprocentowego progu.

Przegraliscie, nietrafnie szacując swój przyszły elektorat.
Przegraliście licząc na poparcie ludzi zmęczonych, zniesmaczonych licznymi potknięciami liderów Prawa i Sprawiedliwości.

Mędrzec, który doradził strzelanie ogniem ciągłym w Jarosława Kaczyńskiego zniszczył waszą inicjatywę, szanowni liderzy PJN.

Efektem była jeszcze silniejsza konsolidacja tak zwanego “twardego elektoratu” a na ludzi, którzy głosują na PiS jako na mniejsze zło, tak jak niżej podpisany, taka strategia też nie mogła skutecznie zadziałać, ponieważ nie czują się rozczarowani działaniami Prawa i Sprawiedliwości, choćby dlatego, że nigdy tej partii nie miłowali, miłością pierwszą, szczerą i naiwną.

Kto wie, jak by się rzecz miała, gdybyście zaczęli od “kuźni Kowala” i spokojnej, wyważonej analizy problemów przed którymi stoi Polska.

Ale nawet dzisiaj, niby mądrzy po szkodzie, wasi prominentni liderzy błądzą, tym razem próbując siłować się jednocześnie z PiS-em i PO.

Oto Marek Migalski stawia wyborców przed dylematem Bender czy Grabarczyk, nieśmiało dodając, że może jednak PJN. Raz, że samym tytułem podkreśla słabość własnej partii, a dwa, że to nieprawdziwy dylemat. Ani PO nie składa się z samych Grabarczyków, ani tym bardziej PiS z Benderów.

Na żadnego z nich nie mam zamiaru głosować, ale nie znaczy to wcale, że nie mam zamiaru poprzeć PiS-u.

Ba, pewnie w moim, konińskim okręgu, wystartuje poseł Hofman na którego też nie mam zamiaru głosować, ale wierzę, że niżej na liście znajdzie się ktoś bardziej godny mojego poparcia.

Ciekawie będzie się działo w wyborach do Senatu. Tu dopiero będzie sprawdzian, ponieważ na cieniasa/oszołoma/teczkowego głosu nie oddam. I tyle!

Teraz jesteśmy w domu!

Szanowni PJN -owcy! Zamiast wytykać i ustawiać się w roli jednych sprawiedliwych, może korzystając z internetu, z trybuny jaką jest Salon24 zaczęlibyście kampanię wyborczą, o ile macie zamiar w ogóle brać w niej udział?

Napiszcie o strukturach w konkretnych regionach, o ile je macie.

Napiszcie o kandydatach, ponieważ gadanie w kółko o Jakubiak, Poncyliuszu, Migalskim i Kowalu to stanowczo za mało. Kumatym może to się nawet, o zgrozo, skojarzyć z “bandą czworga”

Jestem ciekawy, kogo, na przykład, wystawicie w moim okręgu do Senatu, a kogo w wyborach do Sejmu?

Jestem ciekawy, czy liderzy partyjni wystartują w wyborach, bo jeśli nie zaryzykują Ojro parlamentarnych diet, leżycie od razu i kwiczycie.

Jestem ciekawy, ponieważ mojej ciekawości nie zaspokaja wizyta na waszej stronie internetowej.

Liderzy? Liderów znam, ale tak jak jakość drużyny piłkarskiej można z powodzeniem oszacować po tym, kto siedzi na ławce rezerwowych, tak jakość partii politycznej po drugim, trzecim i czwartym szeregu. Działaczy.

Wiem, liderzy sondaży mają te szeregi na marnym poziomie, ale to niewiele znaczy.
Wy aspirujecie, więc nie pomoże niska ocena wystawiona waszym przeciwnikom. Pokażcie najpierw swoją jakość.

Na razie nic nie widzę.



wtorek, 16 sierpnia 2011

Dla PKP

Związkowcom z 2 345 876 zwiazków zawodowych, zainstalowanym w 13 milionach spółek i spółeczek skarbu und kolejowych, oraz Ministrowi Grabarczykowi ( w miejscu ) życząc wszystkiego najgłupszego z kwiatkami za pazuchą, cieszę się jednocześnie, że rzad nygusów z nygusami zawodowymi nie znalazł porozumienia.

Dopiero by było, gdyby sie dogadali! Pociagi by jeździły w pionach i poziomach, że o skosach nie wspomnę.

Mam to w nosie, ponieważ jutro nie wybieram się...

Jedyną, znaną mi osobiście ofiarą strajku kolejarzy zostanie jak zwykle mój szwagier, kolejarz nieuzwiązkowiony. Dosyć klnie.

Drogi, ulubiony szwagrze! Specjalnie dla Ciebie, ładna i zawsze aktualna piosenka z 1978 roku.



Jaka Polska?

Przyznaj swój punkt Polsce, jaką lubisz! Pierwsza propozycja:



Druga, obarczona Kacapskimi mordami, ale ładnie brzmi:



Wybierając pierwszy, wygrywasz.
Wybierając drugi, przegrywasz.

Zobacz przy okazji:



Teraz zgłupiałeś i nie wiesz co wybrać?

Podpowiem, a Ty przyłóż ucho do własnej piersi ( wiem, że to niewykonalne!)
Musisz zgadnąć, co tam bije i kogo?



piątek, 12 sierpnia 2011

Na czym opiera się medialna propaganda PO?

Na bezczelności! U Tyrmanda jest scena, gdzie autor ze Stefanem Kisielewskim omawiają jakiś sparing Wisły z Kacapami.
Mecz, rozgrywany w Krakowie przy 50 tysięcznej widowni, która wyje z gniewu i rozpaczy, ponieważ mecz od początku do szczęśliwego dla Kacapów końca jest bezwzględnie drukowany przez kacapskich arbitrów, którzy przyjechali na tourne razem ze swoją drużyną, co jak napisał autor: “samo w sobie było dziwacznym nadużyciem”

- Cóż to za propaganda, która wznieca gniew na jawną stronniczość?

- Najlepsza! Pokazuje ludziom ich absolutną bezradność wobec oszustwa i jawnej łobuzerki. Kibice wyją z wściekłości, ale są bezradni. Wynik “idzie w świat” Przewaga najdoskonalszych została potwierdzona w obecności tłumów.

Odtwarzam z pamięci. Mój opis tej sceny jest niedoskonały, ale kto bystrzejszy ma szansę zrozumieć, o co chodzi.

Powyższy tekst to cytat z notki, która była polemiką/awanturą z panem Gadowskim. Nastała zgoda i wymyśliłem sobie, że przypomnę ten fragment. Nic wielkiego, tekst raczej nieporadny, bo raz, że odwołuje się do ogólnie znanego dzieła, a dwa, że nie jest dokładny. Cóż "Dziennik 1954" wpadł mi do wody i się "zawiesił"

Nie sugeruję bynajmniej, że chłopaki z PO to Kacapy, ani tym bardziej, że przybyli do nas na kacapskich czołgach. Ale metoda, metoda jest podobna.

Krótko - Metodą jest skrajna bezczelność! Bezczelność posunięta tak daleko, że trudno z nią polemizować.
Wiem, że oni nie do mnie się zwracają, ale dopóki mam dostęp, chyba mogę korzystać nawet z tak radykalnie zafałszowanych xródeł informacji jak TVN24 i portale internetow?

Jeśli tak, i jeśli przekaz produkowany przez te media objawia się jako przekaz opiniotwórczy, staję wobec tego zjawiska bezradny, niczym kibic Wisły w przywołanym na wstępie meczu.

Czytam teksty i komentarze w tak zwanych "mediach obywatelskich" i śmiać mi się chce z naiwności, na przykład, fanów PO. Oni poważnie sądzą, że tak być musi. Że dziennikarz prowadzący program, czy przeprowadzający wywiad, z samego założenia musi być po ich stronie. To, że w 95% jest, zupelnie ich nie dziwi, a jeśli akurat trafią na program kogoś z tych 5%, ( nie chodzi o TVN )podnoszą raban o brak obiektywizmu.

Można się z tego śmiać, ale tak naprawdę to nie jest śmieszne.

Przecież nasze media to istny "kukuruźnik"
Tak, chyba, nazywano propagandowe szczekaczki montowane prze komies w każdym możliwym miejscu. Cała różnica tkwi w tym, że teraz szczekaczki można w ogóle nie włączać.

I taką możliwość nazywa się dzisiaj w Polsce Demokracją!

A jeśli medium zmieni własciciela?

Wiem - Nie dla psa kiełbasa!

środa, 10 sierpnia 2011

1000 lat!

Bohdana Tomaszewskiego po prostu kocham.

Nie tylko jako kibic słuchający komentatora, ale także jako czytelnik jego książek, zbiorów reportaży sportowych. Jako człowieka, który jak nikt w Polsce potrafi zarazić miłością, do wysiłku wielkich i całkiem małych.

Jaka piękna, piękniejsza niż opis tryumfu Kozakiewicza w Moskwie jest skromna opowieść o srebrnym medaliście, świetnym skoczku o tyczce - Wołkowie.

Leje deszcz. Spod stadionu na Łużnikach odjeżdża ostatni autobus. Na przystanku moknie ubrany w czerwony dres mistrz tyczki Wołkow. Za karę, ponieważ przegrał z Kozakiewiczem. Autobus nie jest dla niego. Czeka.

Ta skromna, opisana najprostrzymi środkami scena robi ogromne wrażenie i bardzo dużo mówi o prawach, jakimi kierował się najlepszy na świecie ustrój.

Wiem, że nie te czasy, ale ilekroć nasi dostaja po tyłkach, otwieram okno i sprawdzam, czy nie pada deszcz?

O tenisie przez skromność, ponieważ zaniedbałem tenis lata temu, nawet nie wspominam!
Panie Bohdanie - Tysiąc lat!

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Powstanie Warszawskie - teksty Jareckiego/Igły

Przypominam dwa teksty. Pierwszy mojego autorstwa, drugi mojego przyjaciela "Igły"
Dzisiaj, gdy dyskusja o Powstaniu Warszawskim moderowana jest w takt wpisu na twitterze ministra Sikorskiego, nie pozostaje nic innego niż przypomnienie słów Józefa Piłsudskiego:

"Chcę zwyciężyć, a bez walki na ostre, jestem nie zapaśnikiem nawet, ale wprost bydlęciem, okładanym kijem czy nahajką"

Powstanie Warszawskie - Historia ma to do siebie, że nie sposób jej zmienić. Nikt dzisiaj, pierwszego sierpnia 2011 roku, nie zatrzyma jego wybuchu, nikt nie dostarczy powstańcom broni i amunicji. Dzisiaj możemy jedynie powiedzieć - Chwała bohaterom!
Możemy też wylać na nich żółć własnej bezradności, zastanawiając się przy okazji, czy potrafilibyśmy walczyć tak jak Tamci/Umarli/Zabici?

To, że każdy z dzisiaj piszących o Powstaniu byłby lepszym strategiem, nie wątpię, sądząc z tekstów corocznie publikowanych z okazji godziny "W" Za kilkanaście lat jakiś przyszły Sikorszczak tego świata, całkiem poważnie zapyta na twitterze:

- A nie łatwiej by było wysłać hasło "Burza" esemesem?





Jarecki - 1944 - POWRÓT WOJOWNIKÓW

Cieszę się z tego Mitu, z tej najnowszej, ciągle rosnącej i piękniejącej opowieści o Powstaniu Warszawskim, ponieważ odkąd wytknęliśmy wszystkie błędy przywódców, odkąd opłakaliśmy utratę Stolicy, wreszcie możemy się cieszyć czystą, radykalną, fascynującą opowieścią o bohaterskiej walce.
Bo nie ma nic piękniejszego niż walka o wolność i honor, jeśli najpierw zrozumie się i przetrawi cały brud, poniżenie ludzi będących naszymi siostrami i braćmi przecież, głupotę i fanfaronadę dowództwa. Jeśli przetrawi się gwałt, krew niewinnych i zagładę rodzinnego domu, można wstać wreszcie od stołu płaczek i wobec tamtego czasu być czysty jak ostrze noża.

To się udało dopiero w ostatnich latach. Jakimś cudem, z pomocą niskich i wysokich sfer sztuki i popkultury, nawet z pomocą internetu dzięki któremu możemy rozmawiać czasem o sprawach ważnych... W sumie diabli wiedzą jak? - Opowieść o Powstaniu nabrała impetu.

Dzisiaj ataki różnych mądrali trafiają w pustkę. Co z tego, jakie mam zdanie o wydarzeniu historycznym jako takim? To się zdarzyło i choćbyśmy nie wiem jak się natężali nie wrócimy czasu do trzydziestego pierwszego lipca 1944 roku.

Z krwi i swądu masakrowanego miasta narodził się wojowniczy mit. Mit, którego wartość jest nie do przecenienia.

Przychodzi jakaś lewiźniana Buka i buczy, że bracia Czesi mają taką piękną Pragę, że takie maleńkie cudowne kamienice a my zapłaciwszy krwią zyskaliśmy odrażającą stalinowską architekturę. No i dobrze, ale nawet najpiękniejsze kamienice diabli w końcu wezmą, a Mit Powstania zostanie.
Mało, że zostanie to ma wszelkie szanse by rosnąć i potężnieć.

Narody nie rosną wraz z indeksami giełdowymi, nawet jeśli bardzo byśmy tego łaknęli i każdy ma swój limit klęsk i zwycięstw. Na wykresie czasu tak czy tak wszystko zmierza do równowagi.
Historia nie skończyła się na życzenie pana Fukuyamy.
Ktoś wierzy w tysiącletnią UE, że spytam?

Być może wkrótce zadowoleni z siebie dzisiejsi pragmatycy będą zmuszeni tarzać się we krwi a my będziemy ich pouczali o bezwzględności sił miotających ludzkim przeznaczeniem.

Obalacze mitów sądzą naiwnie, że są bardzo oryginalni a przecież Trybuna Ludu dawno już o tym pisała.

Przyłażą do mnie do domu za pośrednictwem internetu i niczym Świadkowie Jehowy chcą mnie zbawiać jakimiś swoimi bajdołami, podczas gdy mam własny, potoczyście opowiedziany Mit, z którego jestem bardzo zadowolony.
W tym Micie mieści się moja babcia, która w Powstaniu była do samego końca, opiekując się moim ojcem, który był synkiem 11 letnim. W tym Micie jest i kuchnia polowa, którą prowadziła, gdzie jeńcy Niemiaszki obierali ziemniaki.

Są piwnice wypełnione rykiem bombardowań. Jest strach i rajdy po zbombardowanych ogródkach w poszukiwaniu jedzenia. Jest mój pradziadek, babci ojciec i męska podpora w czasie, gdy jej mąż gnił w niemieckim stalagu, który w wieku 71 lat zginął w walce a właściwie to żył jeszcze dwa tygodnie po tym jak wybuch pozbawił go nóg. W tym Micie są też niemieccy sanitariusze, którzy wynieśli go z pola walki i dali mu dwutygodniową szansę walki o życie w szpitalu na terenie domu wariatów w Tworkach.

W tym micie są i poprzedni pensjonariusze tego domu zamordowani przez ich bezwzględnych braci. Wszystko tam jest!
Mieszkanie, dom rodzinny spalony, zburzony, zmarnowany!
Przedwojenne zdjęcia w moim albumie są doskonale zaznaczone ranami ponieważ były przez znajomych, którzy zostali w Polsce wyciągane spod gruzów.

I to jest mój Mit. A tutaj przychodzi do mnie jakiś bladziak, jakaś parszywa Buka i proponuje mi wymianę. Na co mam się wymienić?
Nie oddam swojego Mitu za jakieś lewiźniane barachło, bo wiadomo, że narodowa mitologia nie znosi próżni. Co mam w zamian do wyboru?
1989 i dogadówkę z przestępcami oraz ubeckimi katami? W zamian za mój Mit? Może jeszcze mi Balcerowicza jeden z drugim zaproponuje albo innego Wałęsę.
Nie ma głupich!

Jest jeszcze taka kwestia, kwestia znacznie poważniejsza niż moja prywatna złość skierowana wobec durniów komentujących Mit. Spójrzmy na Powstanie Styczniowe.
To dopiero była fatalna impreza!
Patrząc na nie z perspektywy czasu wydaje się to Powstanie jakimś chorym, gigantycznym marnotrawstwem. Cała szkoła historyczna na jego krytyce wyrosła, ale powstaje pytanie, czy Polska odzyskałaby niepodległość w 1918 bez tamtego przegranego zrywu?

Piłsudski w swoich znakomitych literacko wykładach o Powstaniu Styczniowym, stawia tezę, że byłoby z tym kiepsko. Tamto powstanie było przeszacowaną zbrojną ruchawką, nad którą jej wodzowie wkrótce stracili kontrolę, ale powstał Mit, który „napędził” kolejne pokolenia. Bez 1863 na czymże by się wsparli konspiratorzy z początku XX wieku?
Na Powstaniu Listopadowym? Za dużo pokoleń odeszło w międzyczasie.
Musi być łączność w żywej historii, w historii opowiadanej w domach. W czynach ojców i dziadków. Bez tego nic!

Czy Mit Powstania Warszawskiego pomógł nam przetrwać czasy komunistycznego zaboru?
Nawet nie zdajemy sobie jeszcze do końca sprawy jak bardzo.

Tyle tylko, że przez lata ważyliśmy na szali straty i korzyści, a te korzyści były tylko moralne i ideowe, co przyznam nie wygląda dobrze w kontrze do dramatu, śmierci i materialnej hekatomby miasta.
Dlatego cieszę się, że wreszcie ten wielki Mit walki zaczyna przynosić owoce.
Że opowieść o powikłanej historycznie pięknej klęsce zamienia się na naszych oczach w opowieść heroiczną. I ta opowieść, ten stary a przecież zupełnie nowy Mit dopiero przyniesie owoce.
Chwała bohaterom!

Trzymajmy za nich kciuki, bo w końcu wezmą skuteczny rewanż, niekoniecznie wśród dymu i ołowianej zawiei, choć i takiego scenariusza nie da się wykluczyć.
Martwi bohaterowie nie przemówią do skupionych nad wagą, oglądających plomby na odważnikach czynów, sklepikarzy historycznej pamięci.
Niech wreszcie jeden z drugim zrozumie, że nie ma do czynienia z jakąś wydumaną Arkadią.

Tu jest i będzie Polska!

IGŁA - TRAMWAJEM JADĘ NA WOJNĘ


Tramwajem jadę na wojnę

z pętli Górczewską jadę. Przejeżdżam obok wolskiej reduty Generała Sowińskiego a potem obok Cmentarza Bohaterów Warszawy.

Moje myśli są moja modlitwą.

Bo tej reduty bronił żołnierz, zawodowiec, który przybity bagnetami Moskali do armaty, tak już pozostał w mojej pamięci, a jego autograf mam codzień przed oczami. On swojej przysięgi dotrzymał, placówki powierzonej nie opuścił, inwalida bez nogi, którą podczas szturmu Smoleńska w 1812r stracił. Ale jego ofiara nie poszła na marne. Dowódcy resztę wojsk z Warszawy wyprowadzili, do rzezi miasta nie dopuścili, znali swoje miejsce i czuli odpowiedzialność. Choć Powstanie (Listopadowe) przegrane już było.

Mam Visa w kieszeni, grubymi słowy strzelać będę, bo to osobisty tekst jest.

Tak, to osobisty tekst jest, bo to jedyne święto, które obchodzę, które mnie wzrusza i porusza. Jedyne, kiedy ja stary chłop płaczę.

Bo w te święto jestem na Wojskowych Powązkach, tam płaczę. Bo w te święto niosłem dzieci na karku, jak były małe, coby pod pomnikiem Zgrupowania Kampinos i na grobie Rudego świeczkę zapaliły. Bo w te święto ( i nie tylko) słuchały opowieści, jak ich babka, jako mała dziewczynka, wisząc na płocie obserwowała, jak niemieckim kurwom leśni ( kampinoska wioska) głowy na pałę golili, za co pół wsi żandarmi spalili.
Drugi raz.
Pierwszy raz wieś paliła się we Wrześniu. Słuchają opowieści, jak ich cioteczna babka, 17letnia, ostatni list z Pawiaka przysłała, za ulotki wzięta, a mogiła jej nieznana do tej pory jest. Słuchają o kuzynie, który ze Zgrupowaniem Stołpeckim “Doliny” spod Naliboków, kilkaset kilometrów miedzy frontami się przedzierał, po to aby w masakrze, podczas szturmu lotniska na Bielanach zginąć. Słuchają o Wujku, który do Powstania poszedł w Zgrupowaniu Kampinos i ranny w nocnej bitwie z pociągiem pancernym został, na który to, zdrajca cały oddział wyprowadził. I wtedy trzeci raz ta kampinoska wioska się spaliła. Słuchają opowieści, jak ich prababka, żeby dzieci wykarmić, uciekając przed żandarmami, spod Zakroczymia, gdzie granica GG była, do Warszawy na plecach pół świniaka przyniosła na piechotę, 40 kilometrów. Słuchają jak ich dziadek 3 lata w Prusach na roboty wywieziony tyrał. A jego ciotka, dziś 102 ( 103 teraz ) lata mająca razem z nim. I na bosaka w marcu ’45r do Warszawy wróciła. A minister Parys kazał jej świadków niewolniczej męki przedstawić.
Mimo że dokumenty miała, żeby jej 800 zl z niemieckiej łaski wypłacić. O drugim dziadku, który jako 14latek nie miał siły taczki przy kopaniu okopów dźwignąć, za co bykowcem był bity i o pradziadku, który najpierw z niemieckiego transportu uciekł a potem z sowieckiego. I o 2 babce, której kulturalny oficer z Hamburga, na kwaterze stojący od paru miesięcy, lalkę z rąk wyrwał, żeby swojej córce na gwiazdkę wysłać.
Mama wtedy na szkarlatynę chora, wahała się pomiędzy życiem i śmiercią, 10 lat miała ( mam nadzieję, że się spopieliła, ta lalka razem z cała tą szwabską rodziną, podczas alianckich nalotów). Ja tego szkopom nie daruję.Do końca moich dni. A to zwykłe rodziny były, wcale nie jakieś bohaterskie.

Ale czy moje dzieci i ich pokolenie też? One pokoju chcą i Europy.
Nie wojny.
I słuchać już nie za bardzo tych wspominek

Ale, jak jadę wzdłuż cmentarzy wolskich, to mi się dzwon Monter, z Parku Wolności odzywa i w uszach dzwoni. Fałszywie.(?)

Bo gen. Sowiński swoje życie na szali kładł i żołnierzów powierzonych, a nie całego bezbronnego, umęczonego miasta. Bo w Parku Wolności na marmurowej ścianie, kilka tysięcy nazwisk widnieje, a na Woli 50 tys. ludzi tylko w trzy dni wymordowano i spalono miotaczami (ognia) na podwórkach i w piwnicach. Ino popiół po nich pozostał. Potem dołączyło do nich kolejnych 150 tys Warszawiaków. Ale Monter i Bór, nie.

Bo on miał wszystkie dane wywiadu Armii Krajowej na stole. On i Bór-Komorowski, kawalerzysta. Co w przedwojennej armii szyderą było.
Być kawalerzystą.

Bo oni doskonale wiedzieli, czym skończyło się powstanie w ramach planu Burza we Wilnie i we Lwowie. Doskonale wiedzieli jaką cenę zapłaciła Sowietom i Niemcom 27 Wołyńska Dywizja AK, w lutym ’44 roku.

Oni to wiedzieli, bo wywiad Armii Krajowej, tak jak i teraz ( polski ) był najlepszy na świcie. Ale to oni karmili młodzież kłamstwami, że polskie dywizjony RAF wylądują na polowych lotniskach w Kampinosie, to oni myśleli, że Brygada Spadochronowa Sosabowskiego spadnie z nieba na pomoc Warszawie. To oni na kilka tygodni przed godziną “W” opróżnili magazyny (z) broni, wysyłając ją na wschód.

Młodzieży nie wysłali. Dlaczego?

Długo o tym rozmawiałem z szefem sztabu Okręgu Warszawskiego AK, Czyli PW. Dożywał swoich dni w moim rodzinnym miasteczku, po dziesięcioleciach emigracji.

Major dyplomowany Stanisław Weber – Chirurg.

Kończył rozmowę pytaniem – czy nie zginąłbyś za dom, za matkę, za Ojczyznę?

Pewnie, że tak, ale nie w beznadziei.

To fataliści byli, nie stratedzy.

Zabili Stolicę.

Zabili Pokolenie, które miało objąć w Polsce władzę.

Otworzyli wrota komunie, a jej władza co najmniej, 10 lat dłużej, dzięki temu trwała.

Pozbawili Polskę jednej z 4 stolic.

Bo 4 były polskie stolice. LWÓW i WILNO sprzedali alianci Stalinowi w Teheranie. Polski wywiad to wiedział, Warszawę oddaliśmy sami na żer niemieckim i sowieckim sępom. Został tylko Kraków. Dlatego jest taki magiczny.

Czy Warszawa – obecnie miasto wyścigu szczurów, gierkowskich blokowisk i psich kup rozmazanych po trawnikach, jest ostoją polskiego ducha i magicznym miejscem, stolicą?

Śmiem wątpić.

Chwała Powstańcom Warszawy.

Oby nigdy więcej takiej ofiary.

P.S. Dwa ( trzy) lata temu gościliśmy w domu Powstańca. Walczył najpierw na Mokotowie a potem na Czerniakowie.

Na pożegnanie tak nam powiedział – we wrześniu przyszły nam na pomoc oddziały Zgrupowania Radosław, resztki Zośki, Parasola, Pięści, Czaty49 ze Starego Miasta.

- Panie, jakie tam piękne dziewczyny były, jacy oni uzbrojeni, pełne mundury ze Stawek mieli. Po kilku dniach my i ludność baliśmy się ich bardziej od Niemców. Taki mógł zastrzelić człowieka i nawet nie splunął. Wojna z nich zwierzęta zrobiła. Nie wierz pan tym łzawym opowieściom o wspaniałej młodzieży. Nie warto.

Tak. Żadnych powstań więcej, z romantyczną młodzieżą przeciw czołgom. I ginącymi, bezbronnymi cywilami w piwnicach.

Nigdy.

...................................................................................

Jednak zmienię/dopiszę

Dla takiej jednej pani z Ochoty, co lubi stare podwórka.

Jest taka miejscowość pod Warszawą – Michałowice, na trasie kolejki WKD
W trzecim dniu Powstania, z braku szans na powodzenie, dowództwo Ochoty postanowiło, że uzbrojeni powstańcy przedrą się do Śródmieścia, reszta, bez broni przedrze się do lasów skierniewickich, do mobilizujących się oddziałów AK
To byli chłopcy i dziewczęta z Parasola
Postanowili jechać kolejką WKD
Wysiedli w Regułach, miejscowa placówka AK ich ostrzegła, że szkopy szykują zasadzkę.
Uderzyli w kierunku Michałowic.
Praktycznie bezbronni.
Większość poległa w ogniu karabinów maszynowych.
Kilkudziesięciu wzięli do niewoli
Mniejszość się przebiła
Ci wzięci do niewoli zostali zamordowani w majątku Michałowice
Tam leżą.
Młodzi.
Jeden ocalał, ukryty w piecu chlebowym.
I opowiedział.
Stąd wiem.

I nie zapomnę.
I nie daruję.