poniedziałek, 31 sierpnia 2009

IGŁA o mediach. Polemika z tekstem Mistewicza

IGŁA : "RSS - Czyli Doda +Vat, polemika której nie przeczytacie w Dzienniku..."

Polemika z tekstem E.Mistewicza w "Magazynie Dziennika"


Niestety nowa Redakcja zajęta jest sobą, czyli rozpędzaniem starej Redakcji.
————————————————————————————————————————————————————-

RSS, czyli Doda plus VAT

W czasach słusznie minionych, kiedy wychodziła tylko jedna gazeta – „Trybuna Ludu” każda konferencja prasowa władz zaczynała się pytaniem jej redaktora naczelnego, przypadkiem wybranego przez prowadzącego konferencję.

Dlaczego o tym wspominam? Ano, dlatego, że efektem 20 lat niepodległości oraz rozpanoszenia się tak zwanej wolności słowa jest dzisiejszy, dwubiegunowy podział świata, na anty-Pis i Pis. Reszta powoli staje się milczeniem lub w najlepszym przypadku godną litości egzotyką. Byłaby to jedyna zmiana wobec jawnej i jednorodnej przemocy medialnej fundowanej nam w czasach słusznie minionych?

Otwierając gazetę opiniotwórczą czy używając pilota, wystarczy poznać tytuł i nazwisko redaktora dopuszczającego nas do stołu swoich przemyśleń. Reszty czytać, oglądać czy słuchać nie warto. Każdemu nieco uważniejszemu użytkownikowi mediów w Polsce wystarczą tak skromne dane by domyślić się, co napiszą czy powiedzą nasze gwiazdy dziennikarstwa: Wildstein, Stasiński, Kurski, Żakowski, Terlikowski, Wanat et consortes. Wystarczy tytuł oraz autor i już wiadomo, jaka będzie puenta, pod jaką tezę zostaną dobrane fakty, aby na przykład Ziemkiewicz obraził swoich czytelników a nie tylko przeciwników. Bo rzecz w tym, że Polska przeistoczyła się w…

Polskę medialnego kibolstwa

Ten podtytuł oddaje to, co widzimy w kiosku, w telewizji, słuchamy w radio. Nie ma już dziennikarzy. Są medialni kibole używający słów jak bejsbolowych kijów oraz ich starannie dobrane załogi towarzyszące im w medialnym okładaniu się nawzajem obelgami, wyzwiskami i dętymi argumentami. Wszędzie. w telewizji, radio i prasie.

Niczego nowego nie napisał więc Eryk Mistewicz w swoim artykule „Milion dolarów za chwile uwagi” zamieszczonym w zeszłotygodniowym „Magazynie Dziennika”
Prawdziwą znajduję tezę Mistewicza, że za dostęp do informacji trzeba płacić natomiast nie mogę zaakceptować, jako wystarczające, rozwiązania zaproponowane przez Autora.

Tak, jak od zawsze dostęp do informacji był płatny, tak pozostało i teraz. Tak było w PRL-u. Była informacja dla wybranych, czyli uczestników władzy partyjnej i administracyjnej pod postacią Biuletynu Informacyjnego PAP. Dla ogółu Trybuna Ludu. Dla prowincji, jej odnogi regionalne a dla inteligencji pracującej (miast i wsi) – Życie Warszawy ( z ograniczonym nakładem ). Wszystko z całym asortymentem manipulacji, cedzenia informacji jedynie słusznych oraz ich właściwej interpretacji. Teraz zamieniło się tylko tyle, że każda „załoga” medialnie manipulującego ogółu ma swoje tytuły, radio i TV. Na skrzydłach tak urządzonego rynku idei sytuują się medialno – towarzysko – środowiskowe sekty w postaci wyznawców red.Michnika z jego Gazetą Wyborczą oraz o.Rydzyka z Radiem Maryja. Pomiędzy nimi mieszczą się pomniejsze załogi-ofiary jak np. wyznawcy Gazety Polskiej, Rzepy, TVN i kogo tam jeszcze.

Odbiorcy zadym wywoływanych przez wspomniane „załogi” i towarzyszący im kibole są płatnikami, bo kupują podsunięty im przekaz i ogląd otaczającego ich świata. Podzielili miedzy siebie rynek odbiorców. Tyle, że te spostrzeżenie nie wyczerpuje tematu.
Otóż oligarchiczny podział rynku medialnego dotyczy także wspomnianych już czołowych dziennikarzy. Ci toczą wojenki już nie tylko o odbiorcę. Wojna pierwotna rozgrywa się na poziomie dostępu do nadajników.

Stąd nieustająca karuzela programów publicystycznych, zdobywanych, odbijanych i traconych przez tych samych bojówkarzy – dziennikarzy u poszczególnych wydawców. Są też nagrody przyznawane przez środowiskowe bojówki swoim dzielnym żołnierzom. Popatrzmy z uwagą na rozkoszny duet Kitel & Marszałek. Na panią Paradowską, wypomadowanego Lisa i jego męczeńską żonę , faryzejskiego Żakowskiego czy niebywałego (…). z TVN-24-Kuźniara.
Albo nadwornego komentatora polityki zagranicznej TVN – posła Zaleskiego ( kto jest w tym przypadku ogonem a kto psem? ).
Dla mnie, to mniej lub bardziej udolni wykonawcy propagandowych zleceń, kreowani, co zabawne, na niezależnych komentatorów, czy jak w pierwszym przypadku asów dziennikarstwa śledczego.

Wildstein tu, jutro tam…

Eryk Misiewicz udaje, że tego nie widzi, przywołując efekt kuli śniegowej, spychając problem w kierunku jakości informacji, dyskretnie nie wartościując źródeł. Tymczasem jest to kwestia, właśnie, wartości oraz wiarygodności, ponieważ przekaz kształtują ciągle ci sami, faryzeusze rynku medialnego.
Ale ja potrafię wartościować. Za pomocą języka kibiców piłkarskich – kiboli nazwę to – ustawką czyli z góry umówioną bitką.
Otóż bojówkarze – dziennikarze (i biorący udział w tej grze-ustawce, politycy) naszych mediów świetnie sobie radzą w tak zorganizowanym świecie. Na tym mechanizmie poznali się też niespełnieni politycy (patrz – Rokita z idącym w dziesiątki tysięcy wynagrodzeniem i odprawą liczoną w setki tysięcy złotych za felieton będący tylko jego własną fanaberią). Obowiązuje zasada karuzeli. Wyrzucony przez jednego wydawcę dziennikarz-bojówkarz natychmiast pojawia się gdzie indziej a za nim wędrują jego kumple oraz wyznawcy.
Właśnie w ten sposób kręci się kula śniegowa pana Mistewicza, która w swoim pędzie zabiera ze sobą mniej uważnych albo niezbyt obeznanych z rzeczywistością odbiorców. Jedynie dzięki przypadkowi lub zbiegowi okoliczności, tacy odbiorcy mają szansę przekonać się, że ich guru-dziennikarz jest tylko interesownym manipulantem.
Patrz słynna czwórka komentatorów piątkowych w radiu TOK FM albo niezależny (ha,ha,ha) Wildstein ze swoją słynną listą agentów (jednakowo ujawniającą sprawców, jak ich ofiary), jednocześnie inkasujący wielosettysięczną odprawę od TVP, za co?
No właśnie, za co?
Za zdjęcie z ekranu serialu Czterej Pancerni i Pies? A w zamian co?
M jak miłość?
Czy tak?

Dziennikarstwo wraca do korzeni?

Ale jakich, i gdzie, że podchwytliwie spytam Eryka Mistewicza?
Aktywna, z którą wielu wiązało nadzieję, od kilku lat, blogosfera podzieliła się, wypisz wymaluj, wedle wyżej opisanej metody na kibolskie załogi wyznawców jedynie słusznej linii. Często jest zorganizowana wokół ludzi-interesów w sposób widoczny sponsorowanych. Nie wiem czy fakt, że większość publikujących w niej ludzi robi to za darmo i zgodnie ze swymi żywymi przekonaniami stanowi dostateczny atut? Czy naiwność jest wartością dodaną?
W blogosferze pojawiły się nawet załogi przyznające certyfikat przynależności narodowościowej. Decydujące, kto jest, a kto przestał być Polakiem, patriotą. Przypisujące sobie certyfikaty na dobro i zło. Postęp i zaścianek. Moher i europejskość. Bez rozróżnienia, bez argumentów. Wieszające sobie na blogu niemiecką flagę z podpisem – jestem przyjacielem Niemiec. Albo z nami albo wróg!
Do tego dochodzi ciągnące się za tymi załogami kibolstwo potocznie zwane oneciarzami (od Onet.pl) lub psychiatrykiem (od Salon24), zaśmiecające swoim bełkotem każdą sensowną wypowiedź i zniechęcającą autorów dobrych, społecznie pożytecznych wpisów chamstwem, głupotą czy agresją.
Ci ostatni atakują głównie autorów, którzy uwierzyli w tzw. dziennikarstwo obywatelskie.
Tak, pojawili się tacy w necie – historycy, prawnicy, geologowie, nauczyciele etc.., etc.
Najpierw jako komentatorzy a potem jako autorzy własnych wpisów.
Napotkali na dwie bariery.

Jedną jest doktryna Ziemkiewicza – Nie schodzę pod kreskę! W takim rozumieniu, że pożal się Boże, każdy, nawet najgłupszy kabotyn-dziennikarz nie wchodzi w dyskurs z komentatorami dokonującymi wpisów w jego netowym blogu. Nie tylko ze zwykłymi durniami, ale także z innymi polemistami, nawet jeżeli dysponują oni wiedzą i argumentacją przerastającą kabotyna-dziennikarza, autora wpisu.

Drugą przeszkodą stały się wymogi środowiskowe. Otóż jeżeli znawca tematu, np. prawnik czy historyk pisze pod swoim nazwiskiem, naraża się na oskarżenie, że darmowo dzieli się swoją wiedzą. Jeżeli wyraża we wpisie swoje opinie lub sympatie polityczne, tym gorzej dla niego (patrz jedynie słuszny podział świata na Pis i anty-Pis) czyli ostracyzm. Jeżeli, natomiast pisze pod nickiem, to tym gorzej. Jest zdrajcą, który niegodnie się ukrywa i działa podstępnie wbrew interesom swojej korporacji.
Dochodzi też trzeci argument. Otóż, jeżeli ktoś czerpie dochody, żyje ze swojej wiedzy, to w imię czego miałby się dzielić nią z ogółem, za darmo? W ten sposób nie tylko ucina się dyskurs publiczny, ale wręcz nie pozwala się go wywołać. Bo ten ma istnieć tylko i wyłącznie np. w należącej do koncernów prasie, publikującej płatnych dziennikarzy – bojówkarzy oraz działa na zasadach ustawki.
Tak zamyka się koło.

Narzędzia...

Tak, tak panie Eryku, pan masz gotowe rozwiązania wyżej opisanych problemów medialnych. Tak, Panie Eryku, pan masz nawet swój język opisu zjawiska. Te agendy, narracje. Tyle, że ja też go mam. Tylko inny.
Niestety ten pański język, ta narracja nie rozwiązuje nijak problemu zaśmiecenia umysłu przeciętnego Kowalskiego. Co więcej sprowadzając go do jednozdaniowego hasła, degeneruje go do poziomu panienki-reporterki z TVN24. Czyli do badziewia.
Pan polecasz Twittera?
Przyjrzyjmy się Twitterowi.
Pan piszesz dobieramy ludzi, dostarczycieli informacji (w Twitterze), co do których mamy zaufanie. Przyjmijmy (dodam) nawet mniejsze niż większe (zaufanie). Błąd.
Wśród moich followers – wybrańców większość stanowią ludzie mediów lub polityki. Piszący pod własnym nazwiskiem lub nickiem.
I co?
Ano – nic.
Te same podziały, gorzej, ta sama, płytka głupota.
Ta sama głupota, którą to metodą, media prowokują/ustawiają głupotę polityków i odwrotnie. Tak ręka rękę myje.

Jakaś pożal się Boże posłanka tygodniami wysyła informacje, jaka jest pogoda nad morzem, kiedy spaceruje po molo albo jak sprytnie dostrzegła żubra w Gdyni. Inny europoseł dzieli się z nami opisami swoich stosunków z bratem oraz 140 znakowymi relacjami z wycieczki do USA. Minister Nowak, tak, ten od Tuska, zabawia się w dyżurnego psychoterapeutę Polaków. Spychając z siebie nieudolność MSZ.
Czy to jest ta elita, za kilkadziesiąt tys. zł złotych miesięcznie, płatnych przez podatników, mająca dostarczyć nam informacje z pierwszej ręki, którą pan polecasz?
Co?
Żałosne, prawda?
Bo pan wiesz o kim napisałem.
Bo pan, to sam, widzisz.

O czym piszą inni? Przeważnie o niczym, po prostu komunikując nam swoje złote myśli, nie wchodząc w żadne relacje, nie odpowiadając na pytania, nie polemizując.
Doktryna Ziemkiewicza w całej pełni, że pod kreską – czarny lud?
Toż to elita z elitą ma (tam) gadać.

Pan piszesz, że jeżeli ktoś nie potrafi ze 140 znaków stworzyć i zainteresować odbiorców swoją narracją/opowiadaniem – ten nie istnieje, no to ja się pana spytam!!
A kto istnieje z pańskiego Twittera?
Może posłanka pomaska a może dziennikarka pazurkiem?
Żenujące przykłady osób publicznie istniejących.
Żenujące, bo zdaje się wzięły dosłownie pańskie słowa, za dobrą monetę.

RSS – Doda + VAT?

Czy RSS, jako cedzak, jako kolejne narzędzie do odsiewania informacji-śmieci od pożytecznych ma zastąpić poprzednie? Pan je polecasz!!
Śmiem wątpić. Jedynym narzędziem, owszem płatnym, jest rozum własny.

Na przykład opinię o tym, że min. Klich jest ignorantem w MON, można było wysnuć sobie z kilku niszowych źródeł dostępnych od zawsze.
Dla obecnych, medialnych Dod&kiboli, temat powstał znienacka i ograniczył się do tego, czy Klich zdymisjonuje Skrzypczaka, czy też odwrotnie? I nic więcej.
Ci sprawniej udający inteligentów dziennikarze bredzili coś o mieszaniu się wojska do polityki, wykazując (i tym potwierdzając) swoją głupotę. To jest przykład gorący, bo ostatni.

Z innych, starszych. Gdzie jest medialna załoga, bombardująca nas na początku roku argumentami o konieczności natychmiastowego wprowadzenia euro zamiast złotówki, i wyzywająca polemistów od ciemnogrodu?
Odpowiem, ci bojówkarze-znawcy nadal mają się świetnie w Gazecie Wyborczej, TOK FM, Polityce, TVN24.

Bo jak wyżej opisałem przestrzeń publiczna została już zagospodarowana przez osoby, którym kiedyś odmawiano publicznej akceptacji.
Są to osoby, w większości, niewiarygodne, zmanipulowane, głupie, interesowne-jednocześnie usiłujące manipulować innymi.
Tak, jak i towarzyszący im dyżurni – socjologowie, policjanci, amerykaniści, watykaniści, feministki, katolicy, biskupi. Niesiołowscy naszych czasów na sutych prebendach. Karmazyni.
Kilkadziesiąt, tych samych nazwisk w karuzeli zaczerpniętej z tego samego notesu.

Komu wierzyć, żeby nie zostać medialną Dodą?
Sobie, proszę pana.
Sobie!

IGłA & współpraca Jacka Jareckiego

niedziela, 30 sierpnia 2009

Tego nie zobaczysz w TV. Niedoszłe "Rozmowy w tłoku"

Brałem udział w konkursie na autora tekstów dla programu „Szymon Majewski Show” i wedle słów pani redaktor poległem na ostatniej dosłownie prostej. Smutne info dostałem w piątek po południu. W sumie to chyba całkiem nieźle, bo pierwszy raz próbowałem czegoś takiego. Zresztą sprawa wydaje się jeszcze do wygrania, no ale już nie w prestiżowych „Rozmowach w tłoku”
Buuuuu….

W związku z tym, że tekst nie wprowadził mnie do programu ani nie został zapłacony, mniemam, że mam prawo zaprezentować go moim czytelnikom całkiem za darmo.
Tekst został napisany wedle zaleceń konkursowych stąd numeracja przy kolejnych kwestiach dialogowych.

Postacie występujące zostały narzucone przez TVN, stąd obecność dwóch, których nie kumam za bardzo. To znaczy teraz już tak, ale przedtem nie.

Tekst liczy aż dziesięć stron ( wymóg formalny) i odnosi się do wydarzeń i sytuacji z okolic 12 sierpnia ( potworna polityczna flauta)
Stąd dobór tematów.

Jeśli oglądałeś „Rozmowy w tłoku” możesz sobie ten program, program, który nie pojawi się nigdy w TVN, skutecznie wyobrazić.
-------------------------------------------------------------------------------------
Występują:

Jarosław Kaczyński
Donald Tusk
Doda
Nergal

Prowadzący:

Szymon Majewski

1. Szymon:
Witam państwa! Mieliśmy obawy, czy ten program w ogóle się odbędzie. To przykra sprawa. Ktoś z naszych gości korzystając z nieuwagi ochrony podarł scenariusz! (wszyscy znacząco patrzą na Nergala ) Lecz na szczęście…

2. Nergal :
Nic nie podarłem! Przecież nie będę zadzierał z telewizją? Wiem, kto rządzi światem. Jak bum six six six ( bije się w piersi)

3. Szymon:
Panie Nermal, proszę tak nie wymachiwać

4. Nergal (wstaje)
Nergal! Jestem Nergal! Nermal to wstrętny ugrzeczniony kotek z kreskówki. Garfield wysyła go w paczce do Abu Dabi! Ja jestem Nergal! ( robi groźną minę )

5.Doda
Nie denerwuj się kocie! Nikt cię nie oskarża a ja nie pozwolę wysłać cię nigdzie pocztą

6. Szymon ( cały czas ze wzniesionym znacząco palcem – kończy zawieszoną kwestię)
…na szczęście premier przyniósł kopię scenariusza i dzięki temu możemy zaczynać!

7. Donald Tusk:
Oczywiście, że przyniosłem. Powiem więcej. Ta kopia jest lepsza od oryginału. Została profesjonalnie sprawdzona pod kątem gramatyki oraz ortografii. W mojej kancelarii…

8. Szymon:
A propos kancelarii. W związku z tym, że przerażający raport minister Kopacz o antykoncepcyjnych obyczajach naszych rodaków został z powodów oszczędnościowych oparty na przestarzałych informacjach, w ramach darmowej zbiórki danych, zapytam teraz moich szanownych gości o to, jakie stosują zabezpieczenia przeciwko niechcianej ciąży? Panie Jarosławie…

9. Jarosław Kaczyński:
Osobiście jestem zabezpieczony zarówno przed ciążą, jak innymi niebezpieczeństwami, jakie niesie ze sobą seks z nieznanymi osobami.

10. Szymon:
Dlaczego z nieznanymi?

11. Jarosław Kaczyński:
Na te, które znam nie mam ochoty

12. Szymon:
Bywa i tak. (Przewraca kartki notatek. Znajduje) Przede wszystkim chodzi mi o wasz stosunek do stosunku przerywanego, który wedle tych nieaktualnych badań Polacy…

13. Doda:
Stosunek przerywany? Nie kumam. Chodzi o to, że ktoś nagle przyjdzie do chaty i trzeba wstać. Zaparzyć kawę, te rzeczy?

14. Szymon:
No dobra. Nieważne. Panie Nergal! Przepraszam – Nermal - Nie Nergal. Tak mi się zakręciło jakoś.

15. Nergal ( popijając kawę z filiżanki – niewyraźnie )
Wolałbym nie rozmawiać o tych sprawach. Chłopaki z kapeli będą się śmiali.

16.Donald Tusk:
W przeciwieństwie do obecnego tu Jarosława, mnie oraz wszystkim moim koleżankom i kolegom z PO nic co ludzkie, prawda, obce nie jest. Dzięki temu, że preferujemy sportowy, aktywny tryb życia, śmiało możemy podjąć wyzwania…

17. Szymon:
Panie premierze. Zamiast się przechwalać, niech Pan powie jak się pan zabezpiecza?

18. Donald Tusk:
Przed czym?

19. Szymon:
Jak to, przed czym? Przed niechcianą ciążą!

20. Donald Tusk:
Jestem mężczyzną. Nie mogę zajść w ciążę!

21. Doda:
Szowinista. Męski szowinista!

22. Jarosław Kaczyński:
Wyszło szydło z worka! Ja, chociaż całuję kobietę w rękę!

23. Doda:
Przed czy po? Znamy takich. W rękę pocałuje a potem na drugi bok i chrapie do rana!

24. Szymon:
Apeluję o spokój! Panie Jarosławie. Czy to prawda, że pański brat zaakceptował obsadę wszystkich placówek dyplomatycznych, na całym świecie?

25.Jarosław Kaczyński:
Słyszałem, że została do obsadzenia ambasada w Abu Dabi

26. Nergal:
O nie! Nie dam się wysłać w paczce do Abu Dabi!

27. Donald Tusk:
Jest kryzys młody człowieku. Szukamy oszczędności. Ile ważysz?

28. Doda:
Nie martw się kocie. Twoja Dodzia nie pozwoli cię wysłać. Może firmą kurierską?

29. Szymon:
Myślałem, że o sprawach nominacji dyplomatycznych rozmawia się poufnie. W gabinetach…

30. Donald Tusk: ( zniecierpliwiony)
Toteż rozmawiamy poufnie, tyle, że w telewizji. Co za różnica?

31. Szymon:
Zbliżają się sierpniowe obchody Solidarności w Gdańsku. Kto z państwa się wybiera?

32. Doda:
Dopiero, co byłam w Sopocie. Istny szał! Czy to się liczy?

33. Jarosław Kaczyński:
Pojechałbym do Gdańska gdybym miał pewność, że nie spotkam tego łobuza, przywłaszczyciela… tego…

34. Szymon:
Ładnie tak mówić o prezydencie?

35. Doda:
To Kwaśniewski jest z Gdańska? To, czemu wszyscy mówią, że z Biłgoraja?

36. Nergal: ( wznosząc ręce ku górze)
Matko Boska! Ups…( zatyka dłonią usta i niespokojnie rozgląda się dokoła)

37.Szymon:
Poważnie pytam a tu jakiś kabaret widzę…

38. Jarosław Kaczyński:
Poczekam, co ten powie… ( wskazuje na Tuska )

39. Donald Tusk:
Przyjadę!

40. Jarosław Kaczyński:
Przyjedzie? Dobre sobie! Pewnie przyleci samolotem za pieniądze tych, no, podatników. Ja jadę autem!

41. Donald Tusk:
A ja pociągiem, bo wszyscy musimy oszczędzać! I ekologia…

42. Jarosław Kaczyński:
Pociąg i ekologia. He he…Ja przyjadę rowerem!

43. Donald Tusk:
A ja przyjdę na piechotę, nomen omen! I co teraz?

44. Jarosław Kaczyński:
A mnie do Gdańska przyniesie Gosiewski na barana!

45. Szymon:
Co?

46. Donald Tusk:
To głupie, że będzie cię niósł do Gdańska, Gosiewski

47. Jarosław Kaczyński:
To jest nasza nowa narracja!

48. Szymon:
Chyba aberracja! Co to ma niby znaczyć, że jeden facet niesie drugiego faceta i to jeszcze do Gdańska?

49. Jarosław Kaczyński:
To jest właśnie nowy symbol solidarności.

50 Szymon:
Symbol solidarności, że jeden drugiego niesie? Będziecie się chociaż zmieniać?

51. Jarosław Kaczyński:
Bez przesady! To normalna solidarność, nie jakaś wyuzadana. Gosiu mnie niesie a ja trzymam w lewicy parasol a prawicą steruję, pociągając Gosia za ucho. Zresztą to są sprawy wewnątrzpartyjne. Normalna polityka.

52. Szymon:
Nowe oblicze idei solidarności, jednym słowem! Realistyczne.

53. Doda:
Chciałabym żeby mnie tak ktoś nosił! Buciki by się pięknie prezentowały. Różowe albo takie jak nosili piraci w filmach

54. Nergal:
Mowy nie ma! Mnie rozwala nawet noszenie czarnego płaszcza zimą, a co dopiero ciebie? Tam w grę wchodzi uczucie silniejsze niż miłość!

55. Doda:
Uczucie silniejsze niż miłość?

56. Nergal:
Lojalność partyjna!

57. Donald Tusk:
Jak tak o tym myślę, to nie jest głupie! Taka narracja. Hmm…może mają nowych pijarowców?

58. Szymon:
Narracja?
59. Donald Tusk:
To jest taka historia, którą sobie ludzie w windach opowiadają. Na przykład to: (zmienia głos na piskliwie zawodzący) – Słyszała sąsiadka, że Kaczyńskiego to do Gdańska na rękach zanieśli, a Tusk musiał na piechotę drałować ? To jest właśnie ten marketing polityczny.

60. Szymon:
Postaram się po programie zrozumieć zalety tej narracji, ale chciałbym porozmawiać o kontrowersjach związanych ze zbliżającym się koncertem Madonny. Podobnie jak seks, grzybobranie i zbieranie nakrętek od „coca – coli”, to też jest w Polsce sprawa polityczna.

61. Donald Tusk:
Ja tam nie wiem, co Janek Rulewski ma do „coca coli”, ale zanim o Madonnie to może korzystając z obecności wybitnych, prawda, artystów, pokażę wam ten wierszyk o ruszaniu?

62. Szymon:
Wierszyk o ruszaniu?

63. Donald Tusk:
Moje chłopaki przerabiają taki starodawny wierszyk o Koperniku, niby na plakat dla mnie, bo to, kto wie, kiedy wybory?

64. Jarosław Kaczyński:
A to ciekawe! Do wyborów ho ho a oni już wierszyki układają!

65. Donald Tusk:
Świetny plakat. Klasyka. Siedzę i trzymam w rękach takie coś ( pokazuje jakby kulę)
I jest wierszyk tylko jednego rymu brakuje. Leci tak:

„Wstrzymał kryzys, ruszył….e..eeee
Polskie go wybrało plemię”
Tylko zamiast tego „e..eeee” musimy znaleźć jakieś słowo, a żadne nie pasuje.
66. Szymon:
I co?

67. Donald Tusk:
Ciężko dopasować, co ruszył? Może też być „wzruszył”, ale to nie bardzo pomaga. Renie jakąś wzruszył? Napiszą „ziemie” to będzie za górnolotnie, a jak wpiszą „mienie” to znowu jakby aluzja do podatków. Rostowski już i tak się trochę trzęsie!

68. Doda:
Może lepiej coś o miłości? Taki teledysk! Idę. Zima. Śnieg. Kozaczki. Futerko. Z torebki wyjmuję gumę do żucia ( zbliżenie na markę ) „Donald” Bębny. Ja rozpakowuję. Oglądam obrazek. Chowam obrazek do portfela, bo taki obrazek można wąchać bez końca. Żuję i śpiewam: ( śpiewa na grecką nutę)

„Donald jak wino uderza do głów
Niesie nam życie bez troski bez wad
Wchodzi do serca jak noc po złym dniu
Żeby odmienić nam świat
Donald jak wino uderza do głów
Trzeba go pragnąć i pić aż do dna
Więc się zakochaj i o nim mi mów
Nim coś Piskorski mi da”

69. Szymon:
Jasna cholera! Dobre to, a ja wymyśliłem tylko takie skromne:

„Nasz Donaldzie, leć do nieba
Przynieś mi kawałek chleba!”

70. Nergal:
Sentymentalne brednie. Mam coś lepszego:

„Wstrzymał kryzys, ruszył głową
biega z piłą spalinową”

71. Szymon:
Może wrócimy do tej Madonny? Strasznie wszyscy rozdokazywani. Ten poprawiony scenariusz trochę za dużo luzu zostawia. Te wiersze i w ogóle.

72. Doda:
Phi. To bardzo przereklamowana postać. W Polsce są świetne dziewczyny, wokalistki. Co tu mielić ozorem? W Pawlaku była ostatnia nadzieja. Waldek – mówię. Nie rozpraszajmy rynku jakimiś obcymi, skoro mamy własne. Piękniejsze, zdolniejsze. Nawet mu obiecałam piosenkę o strażakach. W teledysku miał występować na galowo, ale z sikawką. Ręką miał machać! A tu dzwoni, że są naciski, że premierowi się ta obca wywłoka podoba! Buuuu…

73. Szymon:
Panie premierze, słyszałem o protestach, że koncert obraża uczucia religijne, ale nie wiedziałem, że sprawa stanęła na ostrzu koalicyjnego noża.

74. Doda:
I jeszcze Waldek powiedział na koniec, że nie mam szans, bo Donek woli dojrzalsze. Buuu…

75. Szymon:
(podaje Dodzie chusteczkę) No dobrze. Nieładnie pan powiedział.

76. Tusk:
To papla jedna! Niech no ja go spotkam to mu uszu natrę. Przecież tak tylko powiedziałem dla żartu. Nie możemy wszystkich nie wpuszczać. Grzesiu zatrzymał kolarzy a gdyby Waldek zatrzymał Madonnę, to, kogo ja musiałbym zatrzymać? Jako premier to chyba Putina! Nie można dopuszczać do takiej eskalacji lansu.

77. Nergal:
Ta Madonna, Doda ma rację jest mocno przereklamowana. Co to za prowokacje, że nogami pofika na scenie? To ma być obraza uczuć i skandal? Wiecie, co ja podarłem?

78. Szymon:
Scenariusz?

79. Nergal:
Poza scenariuszem… ups

80. Szymon:
I tu cię mamy! Po cholerę podarłeś scenariusz? Myślisz, że w kryzysie w telewizji papier się wala? A gdyby każdy zaproszony coś darł? Jeden podrze scenariusz, drugi zepsuje mikrofon, trzeci podwędzi kubek na pamiątkę.

81. Donald Tusk:
Dobrze, że są tacy, którzy mają na uwadze dobro wspólne i zawsze są zabezpieczeni, nie tylko w sprawach seksu, ale na przykład przyniosą kopie scenariusza na wszelki wypadek. I mają porządek w kancelarii.

82. Szymon:
Brawa dla pana premiera!

83. Jarosław Kaczyński:
Wracając do tej Madonny. Jedno wydaje mi się podejrzane. Coś te gwiazdy światowego formatu za często do nas ostatnio przyjeżdżają. Za czasów mojej młodości wystarczyła Ałła Pugaczowa, a teraz Madonna, choć przecież kilka dni temu w Chorzowie śpiewał Boniek.

84. Szymon:
Bono, nie Boniek! Skąd tu Boniek?

85. Jarosław Kaczyński:
No przecież śpiewał na stadionie piłkarskim w Chorzowie. Widziałem w telewizji.

86. Szymon:
Rozumując w ten sposób można dojść do wniosku, że skoro Madonna wystąpi na lotnisku Bemowo, jest awionetką.

87. Donald Tusk:
Oto inteligencja żoliborska! Nie odróżnia Bono od Bońka, a ja odróżniam. Dodatkowo jeszcze Boniego odróżniam. Tak jak wszyscy Polacy zresztą.

88. Nergal:
Tego trzeciego to ja nie odróżniam. Ma premier łeb!

89. Donald Tusk:
To się naucz odróżniać, bo cię wyślemy zamiast parytetem zwykłą paczką.

90. Nergal:
Nie dam się wysłać do Abu Dabi!

91. Doda:
Może to dobry pomysł. Odkarmi się chłopak na placówce dyplomatycznej, uspokoi. Panie premierze, naprawdę woli pan dojrzalsze?

90. Jarosław Kaczyński:
Nermal, tylko w tym Abu Dabi nic nie drzyj, bo tam wiesz… ( przejeżdża znacząco palcem po gardle)
( w tle trwa niesłyszalna dla widzów kłótnia)

92. Szymon:
Mam za prawdziwy cud, że udało się dokończyć ten odcinek rozmów w tłoku. Z poprawionym przez kancelarię premiera scenariuszem. Program pełen gaf, śliskich tematów i autolansu. Ale jest sukces. Mamy prawdziwy powód do świętowania. Udało się obsadzić ambasadora na placówce. Teraz wszystko jak zawsze zależy od prezydenta. Podpisze czy nie podpisze?

sobota, 29 sierpnia 2009

Dom Elżbiety III - Nowa opowieść ( Iwona )


Potem gdy już siedziała z filiżanką przy kuchennym stole, obserwując kopertę, zdała sobie sprawę, że Kanusia nie mówi potocznie, to odkrycie też ją zdziwiło. Zastanawiała się też, czy powinna przeczytać wiadomość zza grobu. Wciąż nie potrafiła zrozumieć, czemu ona się z nią nigdy nie skontaktowała, tak potrzebowała czyjejś bliskości, zwłaszcza po śmierci ojca.

Skoro była tak dobrym człowiekiem, jak mówiła Kanusia, czemu czekała tak długo? Tak by chciała z nią porozmawiać, dowiedzieć się tylu rzeczy, choćby o matce. Czemu odeszła od ojca, zostawiając i ją? Teraz została po niej tylko koperta, koperta skierowana do niej, do człowieka którego nie znała właściwie, choć była jej najbliższą krewną.

Potarła skronie dłońmi i zamknęła oczy, chciała sobie wyobrazić ją, młodą, pełną życia i tą już u kresu, jaka była, co lubiła, czego pragnęła.

W końcu zdobyła się na odwagę, rozerwała kopertę, w środku były trzy nowe, białe mniejsze koperty i aksamitne czarne pudełko. Otworzyła je, w środku, był sznur pereł i 10 złotych dziesięciorublówek, wszystkie ułożone w takich wgłębieniach i nakryte aksamitną tkaniną. Otworzyła pierwszą z kopert, były w niej funty, dolary i cztery tysiące polskich złotych. Pomyślała, że jest cholernie bogatą, bo dolarów też było cztery tysiące, a funtów angielskich dwa tysiące. Następna koperta zawierała biżuterię, kolczyki, naszyjnik z rubinem dwie złote obrączki z wygrawerowanymi inicjałami, AK i LK i dwa pierścionki.

Otworzyła ostatnią, w tej był list. Serce jej załomotało, a w gardle poczuła skurcz. Ręka która pisała list, musiała drżeć, ale mimo wszystko była to prawie kaligrafia. Rozłożyła zapisane kartki i zaczęła czytać:

Nie wiem od czego mam zacząć? Nie obraź się, że włożyłam tu trochę pieniędzy, ale one zawsze się przydają.

Nie wiem jak mam zacząć? Widzisz, nawet z nagłówkiem mam problem „Kochana Elżbieto”, czy „Kochana Wnuczko”, byłoby nadużyciem, bo się nieznany. Wybacz, to moja wina. Nie miała odwagi Cię poznać. Nie wiem czy Pan Bóg da mi możliwość byś przyjechała tu przed moją śmiercią, dlatego dam Kanusi ten list. To osoba godna zaufania, moja jedyna przyjaciółka, a zarazem gosposia. Żebyś ty ją widziała wtedy, gdy ją poznałam…ale zapewne ją poznasz, a mnie raczej nie, choć naciskam na tego prawnika, nawet go straszę, że nie dostatnie honorarium jeśli Cię nie odnajdzie.
Włożyłam też biżuterię, nie jest tego wiele, większość wzięła Twoja matka. Elżbieto wybacz mi, że przez te wszystkie lata nie miałam odwagi stawić czoła prawdzie i przyznać się do tego, że wychowałam własne dziecko na egoistkę. Twój ojciec, był dobrym człowiekiem, niesłychanie wrażliwym, co zapewne nie jest dla Ciebie nowością. Utrzymywałam przez cały czas z nim kontakt, ale na jego sugestię, by Cię ze mną poznać, zawsze odpowiadałam negatywnie, ze strachu, że będziesz mnie winić za Anastazję.

Próbowała pomagać Twemu ojcu, choć zawsze reagował alergicznie na tą moją pomoc. Wreszcie wymyśliłam, żeby finansować Twoją edukację, no się zgodził. Zaznaczyłam jednak, byś o tym nie wiedziała, bo znów bałam się Twojej reakcji. Gdy Twój ojciec zachorował, szukałam najlepszych specjalistów, ale wszyscy rozkładali ręce. Dowiedziałam się, że ten nowotwór to wyrok, wtedy Twój ojciec bardzo mnie prosił, byśmy się poznały. Jak zwykle odwlekałam, aż pewnego dnia było już za późno.

Widziałam Cię na pogrzebie, chciałam podejść, ale zabrakło mi znów odwagi, no bo co miałam ci powiedzieć? Potem gdy Twojego ojca brakło, straciłam Cię z oczu, ale wciąż pocieszałam się myślą, że jeszcze mam czas, że wszystko zdążę, no i nieubłaganie zapukała śmierć do mnie. Najpierw gdy zginęła Anastazja, pędząc do następnej przygody. Ach dziecko, czemu byłam zbyt pobłażliwa dla niej? Bo była moim jedynym dzieckiem? A może, miałam wciąż nadziej, że sama się opamięta?

No ale cóż stało się. Wtedy powzięłam decyzję, że gdy przyjedziesz na pogrzeb będę gotowa na to, by Cię poznać. Niestety, zmieniałaś kilka razy adres i ciężko już wtedy było Cię poszukać. Nie przyjechałaś, a ja doznałam rozczarowania. Zresztą już wtedy podupadałam na zdrowiu, ale wciąż miałam nadzieję, ze sama się jakoś u mnie zjawisz.

Gdy mój lekarz powiedział, że zostało mi niewiele czasu, pomyślałam, że czas najwyższy byśmy się spotkały. No ale tu nagle wyrósł problem, gdzie się podziałaś. W rodzinnej Łodzi Cię nie było, wyprowadziłaś się z tym mężczyzną, który szczerze mówiąc mi się nie podobał. Aktor, to nie jest dobry materiał na partnera. Pomyślałam, że powinni Cię szukać w Warszawie. Tam też zaliczyliście kilka mieszkań. Wczoraj dzwonił do mnie prawnik, że znaleźli Twój ostatni adres, tyle, że nikogo tam od kilku dni nie ma. Mam nadzieję, że zdążysz tu przyjechać. Tyle bym Ci chciała powiedzieć, chyba, że nie będziesz chciała ze mną rozmawiać.

Dom i ogród zapisałam Ci w testamencie, ma prośbę, że jeżeli byś mogła, raczej go nie sprzedawaj, on jest w naszej rodzinie od XVIII wieku. Przerabiany, modernizowany, ale przetrwał wszystkie zawieje historii. Wiem, że nie czujesz się z tym domem związana emocjonalnie i zrobisz, co będziesz uważała.

Wybacz, jestem zmęczona, muszę kończyć, ręka odmawia mi posłuszeństwa.


Leokadia Karska

Babcia

PS. Pod zbiorem dziesięciorublówek, jest srebrny kluczyk, nie wiem do czego, dostałam go od mojej matki, ona od swoje. Jest dla nas jakby talizmanem przechowywanym przez wieki. Teraz jest Twój, nie dałam go Twojej matce, bo sądziłam, że się jej nie należał. Wszystko co jest w domu, też należy do Ciebie.

Tulę Cię do siebie i winię się za swoją lekkomyślność, tyle mogłybyśmy sobie nawzajem opowiedzieć.


Na tym list się kończył, ostatnie zdania były prawie nieczytelne. Ela spoglądała na zapisane kartki, dwie łzy spłynęły jej po policzkach.

- Babciu – wyszeptała – to tak samo moja wina. Czemu nigdy się ojcu nie spytałam? - Patrzyła na te kartki, jak na żywą istotę. – Nie sprzedam domu, zostanę tu, nie martw się.

Otworzyła pudełko ze złotymi monetami, rzeczywiście, wyłożona aksamitem wyściółka była wyjmowana. Na spodzie leżał mały srebrny kluczyk, wzięła go w ręce, przeszył ją dreszcz, był zimny. Pomyślała, by go zawiesić na łańcuszku, jako wisiorek, ale teraz gdy go trzymała w dłoni, pomyślała, że to głupi pomysł.

Przemiana bezrobotnego Józefa

Lekarz rodzinny zbadał bezrobotnego Józefa i zapisał mu leki warte 48 złotych. Nie miało to wpływu na dalsze losy naszego bohatera, ponieważ, jak skrupulatnie sprawdzono recepta nie została nigdy zrealizowana.
Tego samego dnia Józef pił piwo przed sklepem i rozpowiadał, że źle się czuje, ponieważ przechodzi przemianę.
Trzy dni później rzecz się dokonała i Józef, nie mając żadnego wyboru zamieszkał w lesie.

Od razu było wiadomo, że na szczeblu gminnym sprawy Józefa rozwiązać się nie da, ale że ludzie mają różne pomysły, wiadomo nie od dziś. Radykałowie z koła myśliwskiego wskazując na szkody rolnicze optowali za zastrzeleniem naszego iście kafkowskiego bohatera. Ale jak tu w dzisiejszych czasach zastrzelić obywatela posiadającego PESEL, choćby i bezrobotnego? Poszło dwóch z jednym chartem, zupełnie samowolnie, podobno dla „skóry” Przepadli w kniei.

Skończyły się żarty. Interweniowała policja. Bezskutecznie.

- My go gazem, to i on nas gazem!

- My strzelamy a Pan Bóg kule nosił, ale niecelnie.

- My przez tubę, żeby się poddał, a on jak ogonem nie praśnie, pół zagajnika obalił. To my w nogi!

Przyjechała telewizja. Szukają burmistrza. Nie mogą znaleźć. Sąsiedzi go wydali, że z córkami w piwnicy się ukrył. Ki diabeł?
Lękliwy był burmistrz, ale przecież nie z obawy o siebie się ukrył tylko z miłości rodzinnej. Coś mu się uwidziało, że okrutny Józef zażąda za chwilę dziewic, a zawsze takiemu potworowi chodzi o córki władcy przecież. Byle, czym się, prawda, nie zadowoli.

Córki mu tłumaczą, że jeśli chodzi o dziewice, czują się osobliwie bezpiecznie. On za pasek i dalejże gonić! Telewizje kręcą jak oszalałe. Jakby na zamówienie opadły burmistrzowi portki. Jest to pierwszy news o Smoku w mediach. Ale na fotografiach na razie tylko prominentna dupa w czerwonych bokserkach. Publiczność czuje się nabita w butelkę.

Nad lasem helikopter Polsatu. Na ekranach las, gdzieniegdzie jakby nadpalony. Polska zamarła w oczekiwaniu. Komentatorzy szaleją. Na temat Józefa wypowiadają się ochoczo celebryci oraz komentatorzy polityczni. Minister Klich wysyła uruchomiony jakimś cudem śmigłowiec z armatką na pokładzie. W telewizji spocony grubas w mundurze pokazuje gigantyczną strzykawkę. Uśpimy Smoka! Dość tej samowoli.

Leci kawaleria powietrzna z ogromną strzykawą. Jest smok. Strzelają celnie, ale pech ogromny. Smok akurat spał i jak oberwał, zaraz się obudził! Jak nie zaklnie! Jak ogniem nie zionie! Ryk i rumor taki, że wszyscy uszy po sobie.

- Wszyscy znamy nieudolność rządu Donalda Tuska, ale żeby smoki w Polsce zapuścić? - Dziwi się Prezydent.

- Jeszcze raz udowodniliśmy, że w naszym kraju każdy, dosłownie każdy ma szansę by się wybić – ripostuje Tusk, mając na myśli niski status Józefa nim ten przemienił się w smoka.

- Czy smok jest Polakiem? – zastanawiają się narodowcy

Rzecznik Praw Obywatelskich na swoim blogu w salonie24 stawia pytanie, czy bezrobotny Józef przemieniwszy się w smoka zachowuje bierne i czynne prawa wyborcze?

Waldemar Pawlak tylko się uśmiecha.

Już smok celebrytą. Ba, atutem międzynarodowym!
Obama zamiast do Mongolii przylatuje do Polski by lornetować smoka!
Putin przechwala się, że w Rosji też żyje smok, daleko większy i groźniejszy, ale rzeczonego smoka nie pokazuje!
Prapradziadek Józefa był handeałesem w Kościanie – cieszą się w Izraelu.
Czy Polacy są godni by mieć prawdziwego smoka? – Rozpisują się światowe a szczególnie niemieckie media.

Sponsorzy ciężarówkami wożą Józefowi świnki i wołki, a łajdak przebrzydza.

– Dawajcie mi tu piwa! Już pędzą cysterny polskimi autostradami. Kto pierwszy, ten lepszy! Reklama dosłownie międzynarodowa!

A Józefowi w to graj! Już się prawie w lesie nie mieści a jak się na skrzydłach wzniesie w niebo, aż przyjemnie popatrzeć, jaki to smok! A przed przemianą aż smutno było na niego spojrzeć. Takie to było nic. Tyle, że czasem piwo przed sklepem wypił i miał w dzieciństwie wycięty wyrostek robaczkowy. Poza tym zupełnie nic. Przeciętniak.

Teraz jest bohaterem narodowym. Konsumując napędza produkcję! Na zapytanie MON czy w razie, czego pomoże, odpowiada, że owszem.
Żywi nas i broni nasz smoczek ukochany!

Zbliżają się wybory prezydenckie.

Kogo poprze smok?

To pytanie spędza sen z powiek polityków. Eryk Mistewicz na dwóch szpaltach Rzeczpospolitej wywodzi, że to właśnie smok ma najlepszą narracje. I nic dziwnego. Nawet profesor Buzek to przy takim smoku, przepraszam za wyrażenie, pętak.
Czy ma, że spytam retorycznie, złocistą i skrzącą się w słońcu łuskę? Czy macha ogonem albo choć zieje ogniem?

Nieuwzględniany początkowo w sondażach. Niemniej pod pozycją „inny kandydat” jak byk stoi 61%!
Daremnie Gazeta Wyborcza ostrzega, że smok jest populistą. W pustkę trafia tekst Adama Michnika „ Wasz smok, nasz niesmak” Na smoku nie robią żadnego wrażenia listy i protesty pierwszoligowych intelektualistów. Za nic ma wspólną konferencję Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska na której polityczni liderzy wzywają do reaktywacji idei POPIS-u.

Wreszcie jest decyzja - Będę kandydował! – Oświadcza Smok i rusza maszyna wyborcza.

piątek, 28 sierpnia 2009

Wszystkiemu winny jest sloń!

Wszystkiemu winny jest słoń!
To oczywiste. Jak inaczej można wytłumaczyć sytuację gdy państwo zajmuje się odbieraniem dzieci rodzicom, dla dobra dzieci, oczywiście, a nie zajmuje się, żeby daleko nie szukać, zabezpieczeniem dóbr wszystkich obywateli za pomocą armii. Dla ich dobra, oczywiście.

Upraszczając maksymalnie. Współczesne leberalne państwo zajmuje się walką z własnymi obywatelami, ponieważ jest to osobliwie łatwe gdyż ma po temu narzędzia, które samo wytwarza i powiela. Oczywiście nie z wszystkimi a tylko z tymi, których samo w innej zupełnie odsłonie swej „gęby” czułostkowo nazywa ludźmi wykluczonymi. To jest łatwe i na polu tej walki państwo odnosi niebywałe sukcesy.

Wszystkiemu winny jest słoń, bo tylko ta bestia mogła tak skutecznie jednym nadepnięciem zgnieść nam mózgi, że nie potrafimy odpowiednio zareagować. Taki lis musiałby się nadreptać po mózgu, a słoń gdzie stąpnie tam masakra.

Bo spójrzcie, co jest warte nasze państwo, gdy ma do czynienia z poważnymi sprawami takimi jak obronność czy polityka zagraniczna. W tych dziedzinach wystawiamy przeciwko poważnym ludziom realizującym bezwzględnie interesy swoich państw czy powiązane z nimi interesy wielkich koncernów, bandę niedorobionych umysłowo ancymonów. Mało tego!
Za plecami tej marnej reprezentacji stoją skorumpowani od zawsze “fachowcy” w sumie, nie wiadomo od czego.

Ktoś zadał mi ostatnio retoryczne pytanie, które było pointą jego wywodów na temat zakupów uzbrojenia dla naszej armii. Wyliczał dane, nazwy firm, kwoty i zapytał mnie, co o tym sądzę?

- Widzę – Odpowiedziałem, – Że u nas żaden pieprzony lobbing nie jest konieczny!

Co innego wysterylizować jakąś kobietę. Poniżyć rodzinę. Naprodukować PT lemingów oburzających się, że z ich podatków trzeba utrzymywać biedotę. I żeby było śmieszniej nikt tym lemingom nie powie, że są tylko wykwitem dziwacznego leberalnego tworu, który uskutecznia akurat najazd na nasz kraj.

Słoń się słoni.

W dzisiejszym „Dzienniku” czytałem narzekania, że nasi maturzyści nie potrafią wyciągać wniosków z przedstawionych im danych. Bywa i tak. Facet, który jest szefem jakiejś śmiesznej komisji egzaminacyjnej wywodził za to, że dzisiejsi absolwenci, potrafią chociaż przeczytać prawidłowo, o której i z którego peronu odjedzie ich pociąg.
A jest to słynny pociąg do zatracenia.

Między innymi, dlatego mogę bezpiecznie wkleić ten tekst. Kto skojarzy sterylizację Pani Woźnej, fakt, że na dziesięć śmigłowców bojowych tylko jeden jest sprawny z tym na przykład, że USA nas ostentacyjnie olewa.

Amerykanie to głupki – brzmi popularna mądrość. Może i głupki, ale mają całkiem dorzeczną a przede wszystkim bezwzględną elitę.
A my, co mamy?
No, głupków albo idealistycznych naiwniaków. Potrafią walczyć z własnymi obywatelami, bo naprodukowali urzędników w stylu carskiej Rosji. Ci urzędnicy muszą się czyś w końcu wykazać. Na zewnątrz iście zajęcze kicanie.
Ale wiecie, co? Nie mam pretensji do polityków z PO, PiS czy innego SLD. To ten pieprzony słoń.
Co on w ogóle tutaj robi?
W Polsce?

…………………….
Najlepszy tekst o sprawie Róży napisał moim zdaniem Chewalier:


Najgłupszy ( ze względu na rangę ) niestety RPO:

http://blog.brpo.salon24.pl/122292,roza-w-innym-swietle

czwartek, 27 sierpnia 2009

Madryt. Piętnasta rano

Mój przyjaciel Pedro napisał powieść fantastyczno - naukową. Na pierwszy i na każdy kolejny rzut oka było to 600 stron wielce mętnych i pokręconych wywodów, z których wynikało, że jedynym, nadzwyczajnym bytem na Ziemi, bytem obdarzonym pełną świadomością jest woda.

Woda w całości, oczywiście. Ta podziemna, naziemna, ta, co jest w nas. We wszystkich stanach skupienia. Woda, wynikało z książki napisanej przez Pedra jest jedynym właściwym mieszkańcem planety, a my podobnie jak słonie, trawa, broń termojądrowa czy orangutany jesteśmy czymś w rodzaju urządzeń działających ściśle według dalekosiężnych planów Wody.

Książka nosiła niezbyt oryginalny tytuł „Woda” i kończyła się ostrzeżeniem, że gdy Woda, konsekwentnie pisana przez autora z dużej litery, zrealizuje do końca swoją misję na planecie, zbiera się w sobie, zagarnia siebie pod siebie i odlatuje ku innym planetom.

Wedle Pedra, Woda przybyła na Ziemię z Marsa.

Czytałem książkę mojego przyjaciela podczas krótkich wakacji w Camarinas. Czytałem wydruk powieści siedząc na nabrzeżu i patrząc na kutry kręcące się po oceanie. Wiatr przeszkadzał i przeczytane karty przyciskałem płaskim czerwonym kamieniem.

Wieczorem, gdy sprawdzałem pocztę na komputerze ciotki Carli, codziennie znajdowałem listy od Pedra. Listy z rozpalonego Madrytu.

Och, jak ja ci zazdroszczę! – Zaczynał nieodmiennie. Potem wypytywał mnie o wrażenia z lektury i opisywał swe bezskuteczne boje z wydawcami o wydanie „Wody”
Lektura szła mi dość ciężko. Proza drogiego Pedra nie olśniewała stylem ani dowcipem. Jego Dzieło w warstwie przygodowej trywialne, okraszone było pseudonaukowymi wstawkami pełnymi zupełnie niepotrzebnych, napuszonych zapewnień o długich latach badań autora nad organizmem Wody.

Unikałem ocen. Tłumaczyłem się upałem, przyrodzonym i wykształconym przez lata pracy w telewizji brakiem wyczucia literackiego. Nieustającą paradą skąpo ubranych kobiet. Rybakami wykłócającymi się z kupcami na nabrzeżu. Krzykiem mew. Zamiast solidnej, krytycznej recenzji uciekałem w opisy piersi, pośladków, morskich ptaków i ryb na straganach.

Odpowiadał skromnie, że patrząc na kobiecą pierś muszę mieć świadomość, że patrzę tak naprawdę na Wodę i gdybym pierś wycisnął… i dalej w tym stylu.
I co by ci zostało? – Pytał retorycznie.

W końcu odważyłem się i skrytykowałem dobór nazwisk występujących postaci występujących w Dziele. Z jakichś niejasnych dla mnie powodów, Pedro umieścił akcję "Wody" w egzotycznej Polsce, w jeszcze bardziej egzotycznym dla niego środowisku naukowym.

Nazwiska, jakimi obdarzył swoich bohaterów zaczerpnął z internetu, dzięki czemu bohaterowie nazywali się: Wajda, Kopernik, Michnik, Kaczyński, Kuroń, Miłosz, Polański, Wałęsa, Gierek czy nawet Sobieski.

Uznałem, że taki dobór bohaterów może być źle przyjęty przez jakiegoś ponadprzeciętnie oczytanego wydawcę. W internecie wyszukałem zestaw nowych, obojętnych wizerunkowo nazwisk.

Pedro przyjął moją pomoc z wdzięcznością, dzięki czemu karty powieści zaludniły postacie o typowo polskich nazwiskach, takich jak: Morda, Kocur, J.P.Hazard, Tolek czy Marsjanek.
Trochę pomogło, ponieważ jeden z wydawców zaproponował przeróbkę powieści na komiks.

Czytałem, a czytając nad brzegiem Oceanu, zdarzało się szczególnie wieczorem, że czułem się odrobinę mniej pewnie, patrząc na zwalistą moc wody. Jako odtrutkę na antywodną propagandę Pedra, przeczytałem "Moby Dicka", ale nie rozproszył we mnie świeżo nabytej obawy, praktyczny geniusz Melville'a.

Woda.

Pewnego dnia, gdy wieczorem wróciłem do domu ciotki, znalazłem na stoliku kartkę z madryckim numerem telefonu i dopisaną uwagą – Ważna sprawa. Oddzwoń! Zadzwoniłem.

- Czy znał pan Pedro Torquemadę? – Zapytał śledczy.

- Dlaczego „znał”… - wyjąkałem

Tak. Jasne. Wszyscy się domyślacie, że znaleziono mojego przyjaciela w jego skromnym mieszkaniu na drugim piętrze kamienicy przy Caile de San Marcos. Jasne jest też, że przyczyną zgonu było utonięcie.

- Utonął we własnym łóżku, choć w całym mieszkaniu było sucho jak na pustyni. On nawet zakręcił wodę w głównym zaworze. Pił. Ba, mył się w wodzie kupowanej w pobliskim hipermarkecie. w mieszkaniu znaleźliśmy dwieście pięć pustych butelek, ale ani kropli wody. Za to w płucach… To się stało wczoraj w nocy. Dziwna sprawa. Poza tym budzik miał nastawiony na piętnastą. Czyżby był nocnym Markiem? Na komputerze miał niedokończony list do pana. Dlatego dzwonię…

Bez względu na to, co sądziłem o jego powieści, Pedro był moim przyjacielem. Nim wyruszyłem do Madrytu na pogrzeb, jeszcze tej nocy zapakowałem w reklamówkę 600 kart „Wody” i poszedłem nad ocean by go osobiście pożegnać.

Nazbierałem patyków, połamałem skrzynkę po pomarańczach wyrzuconą przez Wodę i powoli spaliłem kopię jego nigdy niewydanej książki. Ogień pożerał „Wodę” a ja rozmawiałem z przyjacielem, który nie mógł już nic odpowiedzieć.Płakałem popijając tanie wino z litrowej butli.

Ogień buzował wesoło. Rozczochrany typek z puszką piwa w łapie chciał się dosiąść, ale rzuciłem w niego kamieniem. Niech mi Bóg wybaczy. Nie byłem w humorze.

Kartki się kończyły. Ognisko przygasało, gdy nadeszła ta ogromna fala. Uciekłem na skały. Kiedy wróciłem nie było śladu po ognisku. Zamachnąłem się potężnie i posłałem wprost w gardło oceanu butelkę z resztką przesłodkiego wina. Nażryj się – Powiedziałem.

Odwróciłem się i ruszyłem do domu. Wtedy zupełnie niespodziewanie z rozgwieżdżonego, kryształowego nieba zaczął padać deszcz.

środa, 26 sierpnia 2009

Dom Elżbiety II - Nowa opowieść ( Iwona )


Ela nadal stała wstrząśnięta sytuacją, tym, co usłyszała od kobiety, „Kanusi” jak się sama nazwała. Teraz dopiero zorientowała się, że banknot dziesięciozłotowy nadal trzyma w ręku.

Miała po drodze wyciągnąć resztę pieniędzy z konta, a teraz …no wyszła na żebraczkę.
Pomyślała, że odda kobiecie za ten chleb, jak wróci, że się wytłumaczy i zrobiło się jej trochę raźniej.
Znów wróciła do podziwiania domu, otwierała drzwi po kolei, zaglądając co jest za nimi, pokoi było pięć, sypialnia, salon, biblioteka, taki pokój- alkowa z białymi meblami, podejrzewała, że był to pokój matki, gdy była młoda i jadalnia z ogromnym dębowym stołem i takimi samymi krzesłami. Poza tym była duża kuchnia i wiktoriańska łazienka. Po jednej stronie stała ogromna wanna na nóżka stylizująca lwie łapy, obok umywalka, też ogromna i sedes…takiego jeszcze nie widziała. Pomyślała, czy te urządzenia działają, wyglądały na wiekowe.
Pociągnęła za spłuczkę, działała, krany też, odetchnęła z ulgą.
Gdy była w łazience usłyszała, że wróciła kobieta, wyszła na jej spotkanie.
Była ciekawa co zawiera tajemnicza koperta.

Kobieta była już w kuchni, rozpakowywała torbę, Ela stanęła w drzwiach, aż się zdziwiła, na stole leżała pięknie uwędzona szynka, kiełbasa, pełen słoik smalcu i kawał schabu.

- Po co to wszystko? – zapytała zażenowana.

- E, to tyle co nic…jest panienka wnuczką pani Karskiej, a ona była mi bliższa niż rodzina. – zauważyła, że kobiecie przy tych słowach głos się załamał. – A tu jest ta koperta – wyjęła dużą szarą kopertę. Koperta zawierała więcej niż list, co było widać bez otwierania, była wypchana, aż obła.

Ela ważyła list w ręku, nie chciała go rozpakowywać teraz, chciała to zrobić, gdy zostanie sama. Była też ciekawa, czemu „Kanusia” tak bardzo czuła się związana z jej babcią, ale nie chciała jej urazić, ani popełnić następnej gafy.

- Pani… - Zawahała się, nie wiedziała ja się ma do niej zwracać. Z zakłopotania wybawiła ją sama zainteresowana.

- Może panienka mówić do mnie Kanusia, jak babcia. Nazywam się Kazimiera Karnafel i starsza pani zdrobniła to moje imię i nazwisko, wszyscy we wsi tak na mnie mówią.

Dobrze pani Kanusiu – uśmiechnęła się Ela – a do mnie niech pani po prostu mówi Ela, ta panienka brzmi dość anachronicznie. Zresztą mam już 35 lat. A za te przepiękne i aromatyczne wędliny i mięso dziękuję z całego serca. Zapłacę za zakupy, bo widzę, że mi pani kupiła jeszcze herbatę, cukier, jak ja się pani zrewanżuję? – Wyjęła portfel i próbowała oszacować ile to mniej więcej kosztowało.

- Panienko…

- Ela – przypomniała z naciskiem.

- Trochę mi nie sporo tak po imieniu – uśmiechnęła się – starsza pani płaciła mi za sprzątanie i takie tam różne roboty. Te zakupy to drobiazg, mój najstarszy syn ma sklep tu we wsi, więc nie ma o czym gadać. Widzi panie…Ela to ja się muszę zrewanżować, gdyby nie twoja babcia, nie wiem, czy bym sobie poradziła.

- O! Dlaczego?

- To długa historia. Byłam mężatką tylko trzy lata, przez ten czas na świat przyszły moje dzieci, mam ich troje. Dwóch synów i córkę, najmłodszą.- Zamyśliła się nagle, jakby przypominając sobie tamte czasy. – Nie chcę cię dziecko zanudzać – zmieniła nagle temat i spojrzała na Elę.

- Wie pani, pani Karusiu, to nie zanudzanie, tylko nie chcę okazać się wścibską, jeśli pani nie chce, rozumiem.

- Nie, tylko…widzisz, mój ślubny uciekł budować Nową Hutę – powiedziała z przekąsem – zapominając, że jest odpowiedzialny za rodzinę. Za ostatnie pieniądze pojechałam tam do niego, prosiłam, błagałam, zaklinałam na wszystkie świętości by wrócił. To było na początku lat pięćdziesiątych. Nie chciał, powiedział, że jak chce, mogę przyjechać do niego. Kiedy powiedziałam, że moje miejsce jest tu gdzie nasza ziemia, że Boskiego daru się nie odrzuca, wyśmiał mnie. Powiedział, że zdechnę z głodu wraz z bachorami, że nie ma zamiaru zdychać tu na tej zapyziałej wiosce, no i wróciłam sama. Poszłam na skargę do teściów, wygnali mnie, moi rodzice nie byli lepsi. Zaczęłam sama ciągnąć gospodarkę, jak umiałam. Z powodu roboty ponad siły, zachorowałam i w gospodarstwie zaczęły się klęski, zdechła mi krowa, zboże mi wyległo, bo nie zdążyłam na czas, ze zbiórką…bieda zajrzała mi w oczy. Jeszcze raz pojechałam do męża, poprosiłam by mi choć na dzieci parę groszy dał. Ech, dziecko, jak go zobaczyłam upitego do nieprzytomności, zrozumiałam, że nic tam po mnie. Złapał mnie w drzwiach i uderzył, wyzywał, że zmarnowałam mu życie…- zamilkła, Ela dostrzegła łzy w jej oczach, czuła się głupio, że sprowokowała ją do tych zwierzeń, gdy kobieta znów zaczęła kontynuować. – Jechałam myśląc, co począć, wydałam ostatnie pieniądze na bilet. W domu było tylko trochę kartofli, zboże zabrali mi w czasie akcji „Chleb dla miasta” świnię też. Jechałam i płakałam, nie wiedziałam co począć, w pewnej chwili nawet pomyślałam, niech mi Bóg wybaczy, by zabić siebie i dzieciaki. Nikt mi nie podał ręki, ani teście, ani moi, prosiłam, by mi choć na lekarstwa dali, bo chora nie podołam. Ale na wsi jest tak, że albo sobie radzisz, albo zdychasz z głodu, nikt ci nie współczuje. Wtedy zjawiła się u mnie twoja babcia, sama przyszła. Zaopiekowała się mną i dziećmi, wynajęła parobka by robił w gospodarce. Gdy doszłam do siebie, bo byłam naprawdę bardzo chora zaproponowała mi pracę u siebie i pomagała nam cały czas. Mam wobec niej dług, którego nie ma jak spłacić, bo ocaliła nam życie. Teraz rozumiesz?

- Boże drogi! Współczuję pani – Ela była wstrząśnięta opowieścią – i rozumiem.

- Tak, życie mnie nie pieściło. Gdyby nie twoja babcia…pewnie by nas już nie było.

- Niech pani tak nie mówi…

- Ona uratowała mi życie i życie moich dzieciaków. Była moją pracodawczynią, a zarazem przyjaciółką. Każde z moich dzieci wyposażała na dorosłość. Pomogła najstarszemu założyć sklep, średni jest weterynarzem, a córka najmłodsza ma zakład fryzjerski. Wszystkim pomogła się urządzić, a i mnie zostawiła trochę gotówki. Wiem też, że słała pieniądze twojemu ojcu na twoją edukację, wiem, bo sama wysyłałam przekazy…

- Pani żartuje? – Ela była zdziwiona, a nawet zaszokowana.

- Nie, skąd. Wiem też, że nie kazała twojemu ojcu mówić ci o tym. Chciała tylko, by przysyłał twoje zdjęcia i pisał jak ci się wiedzie. Widzisz, przez te lata bardzo się z sobą zżyłyśmy. Choć zawsze zachowywała konwenanse, często siadałyśmy obie i plotkowałyśmy sobie. Bardzo mi będzie jej brakować. – Westchnęła.

- Dlaczego ani ojciec mi nic nie mówił, ani ona nigdy nie próbowała się ze mną skontaktować?

- Tego nie wiem. Może z powodu jej córki, twojej mamy. Ze trzy razy tu była, zawsze się ze starszą panią bardzo kłóciła, coś od niej chciała, a pani Karska jej tego nie chciała dać. Ale ja tu gadu, gadu, a ty pewnie głodna i zmęczona?

- Trochę – uśmiechnęła się Ela

- Pościel przebrałam tydzień temu, gorzej z porządkami, trochę tu kurzu.- Tłumaczyła jakby na swoje usprawiedliwienie.

- Wszystko jest cudownie, niech się pani nie martwi – Ela uśmiechała się do Kanusi promiennie – jestem niezmiernie pani zobowiązana i za wszystko serdecznie dziękuję.
- To w takim razie nie zawracam ci głowy, pójdę. Gdyby coś, to dom koło sklepu jest mój i zawsze będziesz miłym gościem.

- Dziękuje jeszcze raz i do widzenia.

- Do widzenia dziecko i pamiętaj, że zawsze chętnie ci pomogę.

Były w holu, gdy nagle Ela spontanicznie uściskała kobietę, sama się sobie dziwiąc, ale poczuła do niej tak wielką sympatię, że czuła jakby znała ją od zawsze.

Kanusia poszła, a ona jeszcze chwilę stała, zastanawiając się skąd u niej ta spontaniczność? Czy tak wpłynęła na nią opowieść Kanusi, czy to ten dom wyzwolił w niej uczucia o które się nie podejrzewała?

Poszła do kuchni, postawiła wodę i ukroiła kawałek kiełbasy, zaczęła jeść, gdy jej wzrok spoczął na kopercie. Wpatrywała się w wypchany szary prostokąt i jakby bała zajrzeć do środka. Co chciała jej powiedzieć? Czemu nigdy nie chciała się z nią skontaktować? Jadła zimną kiełbasę z chlebem, woda zaczęła się gotować, wyłączyła, zaczęła szukać kubka w monumentalnym kredensie. Nie było kubków, były filiżanki, piękne, aż strach było ich używać.

wtorek, 25 sierpnia 2009

Wieczorny przegląd blogów - 26.08.09

Debata

Referent Bulzacki "Osiem punktów wstępu"
-------------------------------------------------------------------------------------
Polityka

dorola „Jak zarobić? To proste, zróbmy sobie festiwal za państwowe pieniądze”

toyah "Profesor pajac"

łażący_ łazarz „Rosyjskie matrioszki wciąż są polskim problemem”

Aleksander Gudzowaty "Grzechy władzy 2"

Rafał Ziemkiewicz „Dobrze mu tak najemnikowi”
-------------------------------------------------------------------------------------
W świecie blogów

paprotnik „ O blogosferze”

-------------------------------------------------------------------------------------
Media

Antypress "Kopiści czyli dziennikarstwo przyspawane do klawiatury"

-------------------------------------------------------------------------------------
Szport

Jakub Kumoch „Cała smutna prawda o biegoholizmie”

-------------------------------------------------------------------------------------

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Dom Elżbiety - Nowa opowieść ( Iwona )

Weszła na strych, skrzypiące schody dały jej do zrozumienia, że znajduję się we wiekowym domu. Rozejrzała się, w nozdrzach poczuła zapach przeszłości i kurzu, który nagromadził się przez wiele lat. Rozejrzała się. Poddasze spowijał półmrok i nadawał strychowi jakiś tajemniczy wygląd, jakby nierealny. Westchnęła i zamknęła oczy, poczuła dziwne przywiązanie do tego miejsca, choć nigdy tu nie była, coś wewnątrz jej pragnęło tu zostać, tyle, że ona sama nie wiedziała czego by chciała?

Dom spadł jej jakby z nieba. Kiedy tu weszła, poczuła, zapach, to ulotne uczucie towarzyszyło jej cały czas. Mimo, że przyjechała tu tylko na chwilę, dom ją oczarował. Wszystkie jej plany wzięły w łeb, gdy przekroczyła ten próg , siedziby jej przodków o których nie miała pojęcia. Zwłaszcza, że nie miała się gdzie podziać, spaliła za sobą wszystkie mosty, jeszcze za nim ta siedziba stała się realna.

Po długich rozterkach rozstała się ze swoim mężczyzną, straciła chęć do mieszkania z nim pod jednym dachem. Wreszcie, choć przyszło jej to z trudem, zrozumiała, że nie nadają na tych samych falach.

Potem telefon, że jest jedyną spadkobierczynią domu z ogrodem gdzieś na końcu świata, tyle, że właściwie nie miała nic do stracenia, więc spakowała się i pojechała.
Przyjechała tu z chęcią zobaczenia i zlecenia sprzedaży, nie była sentymentalna, zwłaszcza, że babcia, która jej ten dom zapisała, była jej zupełnie obcą.

Nigdy jej nie poznała, w ogóle nie znała rodziny ze strony matki. Ojciec rozstał się z nią, gdy ona była dzieckiem, wychowywał ją sam. Matka się nią nigdy nie interesowała, jakby z niej zrezygnowała. Kiedy dwa lata temu dowiedziała się, że matka zginęła wypadku samochodowym, nie uroniła nawet łzy, nie pojechała też na pogrzeb. Ojciec nie żył już od dziesięciu lat, zmarł na nowotwór, więc czasem czuła się samotna.

Ta samotność dopadła ją zaraz po jego stracie, to dlatego związała się ze swym byłym partnerem, od którego teraz tak pospiesznie uciekła. Nie byli w sobie szczególnie zakochani, raczej był to wybór ekonomiczny. Jedno mieszkanie, mniejsze wydatki, on sam, dobrze zapowiadający się aktor i ona, próbująca się przebić pisarka.

Często jak jedno, taki i drugie brało chałtury, by przeżyć. Potem zaczęły się konflikty, pretensje skierowane w jej stronę, że to przez nią, on wciąż stoi w miejscu. Wreszcie któregoś dnia powiedział jej, że jest zidiociałą grafomanką i że teraz rozumie jej słabość do Nerona.
Uderzył w bardzo cienką strunę, fakt, bardzo interesowała się Neronem, czytała wszystko co go dotyczyło, nawet próbowała napisać o nim powieść. Zabolała ją bardzo jego ocena, więc wykrzyczała mu w twarz „ Masz rację, po co czytać o Neronie, gdy mam w domu Kaligulę”, potem spakowała się i odeszła.

Zatrzymała się u koleżanki, właściwie nie wiedziała, co z sobą począć, gdy zadzwoniła jej komórka i adwokat umówił się z nią na spotkanie.
Dowiedziała się, że jest jedynym spadkobiercą domu po babci, że trochę to trwało, bo nie mogli jej znaleźć. W końcu, gdy zlokalizowali adres, okazało się, że się wyprowadziła. Na szczęście jak zauważył ten adwokat, mężczyzna, który otworzył drzwi, podał im numer jej telefonu.

No i teraz stała po środku strychu, wciągała w nozdrza wielowiekowy kurz i zamiast szukać pośrednika nieruchomości, postanowiła ten dom zatrzymać.
Wiedziała, że to szaleństwo, ale…właśnie coś mówiło jej, że tu jest jej miejsce.
Gdy go zobaczyła, poczuła się na swoim miejscu, chyba po raz pierwszy owładnęło ją takie uczucie.
Dom był piękny, fakt trochę potrzebował remontu, choćby ten strych, ale w sumie to było najpiękniejsze lokum jakie widziała. Dom z historią, przemknęło jej po głowie. Od prawnika dowiedziała się, że ten dom jest w jej rodzinie od XVIII wieku. Kiedyś był większy, ale chyba pradziadek zmniejszył go likwidując dwa boczne skrzydła.

Nie wiedziała, że jej matka pochodziła z tak zamożnej rodziny, oczywiście z majątku nic nie pozostało prócz tego domu, ale podobno przed II wojną prawie cała wieś do nich należała.

Cały dom pachniał historią, a strych? Tu było coś magicznego, stały tu skrzynie, leżały stare zabawki. Wszystko przykrywał wieloletni kurz, a mimo to, pod stertą kurzu i pajęczyn czaiła się jej własna historia. Na jednej ze skrzyń siedziała lalka, była zakurzona i pokryta pajęczyną, ale oczy jej nadal błyszczały się jakby zachęcając ją do zabawy…

Zrobiła kilka kroków w tamtą stronę, półmrok nie pomagał w przemieszczaniu, maleńkie okienko i to zakurzone oddawało nie wiele światła. Potknęła się, więc z cicha zaklęła, nachyliła się, by spojrzeć o co zahaczyła obcasem. Pod warstwą kurzu leżała sterta gazet. Przykucnęła, chcąc zobaczyć co to za gazety, ale przy tak słabym świetle zakurzony i zetlały papier nie dał się przeczytać.

Pomyślała, że powinna tu założyć światło, bo w tej części domu jej nie było. Potem sama się roześmiała ze swojego pomysłu, bo za co to wszystko zrobi.
Jej fundusze były tak ograniczone, że właśnie ten dom miał być jej wybawieniem z kłopotów finansowych, no tak, ale pod warunkiem, że by go sprzedała, na co nie miała teraz zupełnie ochoty.
Zeszła na dół, firanki w oknach powiewały jak sztandary, bo gdy weszła pootwierała wszystkie okna, by wpuścić trochę powietrza do dawno nie otwieranego domu. Wszystko w tym domu było takie, jakby ktoś stąd wyszedł tylko na chwilę. Nawet łóżko z białą pościelą nakryte ciemnozieloną kapą.

Gdy rozglądała się nagle zadzwoniła w jej torebce komórka. Odebrała, po drugiej stronie usłyszała znajomy głos Karoliny, koleżanki, u której ostatnio mieszkała.


- Cześć, czemu nie dałaś żadnego znaku życia ? – Zapytała się z wyrzutem – i kiedy wracasz?

- Słuchaj – zaczęła – nie jestem pewna, czy chcę się tego domu pozbyć. Wiem, wiem – wykrzyknęła, chcąc uprzedzić następny wybuch Karoliny – miałam tu tylko przyjechać by poszukać kogoś do sprzedaży, ale…- chwilę się zawahała – tu jest mój dom.

- Zwariowałaś – głos koleżanki wyraźnie wszedł na wyższe wibracje – Ela, to jest pewnie ruina, po co ci jeszcze jeden kłopot więcej. Dziewczyno nie nadajesz się na rolnika, co ty tam będziesz robić na wsi i to gdzieś na końcu świata?

- Słuchaj, przyjedź tu i zobacz, to wcale nie jest ruina. Dom jest umeblowany, same antyki. Chyba. Wiesz nie znam się. Są też obrazy, mam wrażenie, że jestem bardzo bogata. Poza tym, wiesz może cię to rozbawi, poczułam się tu na swoim miejscu. Nigdy się jeszcze tak nie czułam…

- Ela! – wykrzyknęła Karolina - O czym ty mówisz? Miałaś kupić sobie porządnego laptopa, pamiętasz? Mieć dzięki temu zabezpieczeni finansowe, chciałaś wreszcie pisać!

- Słuchaj, to nie jest rozmowa na telefon, przyjedź…- wyłączyła komórkę.

Chwilę stała, rozmyślając, że rzeczywiście jak mówiła Karolina, miała tu tylko przyjechać w jednym celu, tyle, że to okazało się nie takie proste.
Coś jej mówiło, „ten szósty zmysł”, że tu odnajdzie to, co straciła. Każdy po trochu ma skrzywioną psychikę, tyle, że ona czuła, że jej skrzywienie nie było bynajmniej spowodowane rozbitym małżeństwem rodziców, czy nadopiekuńczością taty. Podstawą była jej wrażliwość, no i gdy tu weszła, poczuła….ten ulotny powiew spełnienia.

Rozglądała się, to było jak zwiedzanie prywatnego muzeum, albo odkrycie archeologiczne, nie umiała nawet tego nazwać, mimo, że starała się być wirtuozem słowa, nagle jej tych określeń brakło. Dotknęła blatu pięknej serwantki, palce przejechały po lekko zakurzonej powierzchni, nie zauważyła, że na palcach zostały ślady kurzu, bo, no właśnie wszystkie meble w tym domu były jak ze snu. Snu, który kiedyś śniła, albo może to jej wyobraźnia płatała jej figle?

Ciekawiło ją, czemu babcia zostawiła w testamencie ten dom wraz z wyposażeniem jej, nigdy nie próbowała się z nią skontaktować. Może dlatego, że matka zginęła?

Była jej jedynym dzieckiem, tak samo, jak jej matka jedynym dzieckiem babci. Była ciekawa, czy babcia była jedyną córką pradziadków, „może to jakaś klątwa? „ pomyślała z uśmiechem.

Wielki drewniany zegar zaczął bić pełną godzinę, wzdrygnęła się na te dźwięk. Dom do tej pory pogrążony był w zupełnej ciszy, więc bicie zegara jakby skalało tą ciszę. Spojrzała na wskazówki, była szósta po południu. „ Jestem tu już od trzech godzin” pomyślała zdziwiona. Nawet nie zauważyła upływu czasu. Potem zdziwiła się, że nie słyszała poprzedniego bicia zegara.

Ktoś za nią głośno chrząknął, dając do zrozumienia, że tu jest. Obróciła się, za nią stała drobna starsza kobieta.

- Panienka dziś przyjechała? – Zapytała, dając akcent na dziś, jakby to było normalne, że tu się znalazła. – Miałam dziś wywietrzyć i posprzątać. Starsza pani zawsze kazał przychodzić w czwartek.

- Dzień dobry – powiedziała, nie wiedząc jak się zachować w tej sytuacji – pani pracowała u babci?

- Dobry – odparła kobieta – a jakże, sprzątałam u starszej pani, robiłam jej zakupy. Panienki babcia była bardzo dobrym człowiekiem i hojnym. Zostawiła u mnie kopertę dla panienki, mówiła, że nie do końca ufa temu prawnikowi – uśmiechnęła się, pokazując prawie bezzębne dziąsła.

- Ma pani ją przy sobie? – Zapytała z ciekawością Ela.

- Nie, nie wiedziałam, że panienka dziś przyjedzie. Mogę pójść i przynieść – i skierowała się w stronę drzwi frontowych.

- Nie, niech się pani nie kłopocze – oponowała trochę zawstydzona.

- E, co tam panienko, jak przywykła do biegania. Przepraszam, że kurze nie starte…zegar nastawiłam i zaraz polecę po tą kopertę.- Odwróciła się w drzwiach z pytaniem – a ze sklepu czego nie przynieść, bo w lodówce pusto jest?

Teraz dopiero Ela zdała sobie sprawę, że nic nie jadła od rana, w torbie podróżnej ma tylko pół butelki wody mineralnej.

- Jeśli nie byłby to dla pani kłopot – powiedziała trochę zażenowana sytuacją – to najważniejsze chleb i masło, a jutro sobie poradzę.

- Co też panienka! – karcąco wykrzyknęła kobieta – jaki kłopot? Sklep jest koło mnie, a świniaka biliśmy, to panience przyniosę trochę wyrobu.

Ela przeliczała w myśli pieniądze w portfelu, nie miała tego wiele i bała się, że kobieta przeliczy się co do jej funduszy.

- Wie pani, nie mam zbyt dużo pieniędzy przy sobie…

- To chleb i masło kupię za swoje, nich się panienka nie martwi.

- Ależ nie, źle mnie pani zrozumiała. - Wyciągnęła dziesięć złotych z portfela – tylko nie wiem, ile chce pani za tą wędlinę?

- No masz ci los! – kobieta wykrzyknęła oburzona – Pan Bóg by mnie chyba skarał, jakbym za wyrób na panienkę pieniędzy wołała. Ja z serca…poczęstować chcę. – Zakończyła dobitnie.

- Przepraszam – wiedziała, że znów palnęła gafę. Kobieta wzruszyła ramionami.

- Panienka z miasta…- powiedziała z lekką ironią – starsza pani opowiadała, że panienka wykształcona i że nie wiadomo, czy tu zechce zostać. – Patrzyła w skupieniu na Elę, jakby w oczekiwaniu jej reakcji.

- Babcia opowiadała o mnie? – Zdziwiła się.

- A jakże, chciała panienkę przed śmiercią odszukać…ale zmarła, zanim ten fircykowaty prawnik panienkę znalazł. Dzień przed śmiercią tak do mnie powiedziała „ Słuchaj Kanusia, ja już Elżbietki nie zobaczę, choć bardzo bym chciała. Dasz jej to ode mnie, jak tu przyjedzie. Pod żadnym pozorem masz tej koperty nie otwierać. Jakby się Elżbietka nie odnalazła, wtedy…ale pamiętaj, tyko wtedy, jeśli dom zostanie oddany na skarb państwa i już nie będzie żadnej nadziei na jej odnalezienie, możesz kopertę otworzyć, list który jest w środku spal, bo on nie do ciebie, a resztę możesz sobie zabrać.”

- To babci słowa? – zapytała zdumiona Ela.

- Mniej więcej – znów uśmiechnęła się pokazując dziąsła. – Ale polecę po tą kopertę i po chleb, bo mi jeszcze Andrzej sklep zamknie.
Zostawiła Elę trochę oniemiałą i wyszła.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Dlaczego nie mamy strzychwi na rakietach?

Aldebaranin westchnął wszystkim słomami tułowia i pociągnął kolejny łyk garkapy. Nieskrępowane myśli biesiadników krążyły po całym turungu. Wypełniały odartą z niwiosek przestrzeń nad nami. Te cięższe walały się pomiędzy stolikami.

- Za dużo seksu a za mało nauki – Pomyślałem i oczywiście, nad stoliczkiem pojawiła się zgrabna damska pupa obmacywana przez naukowca w gronostajach i birecie.
Podbiłem pupę w górę, bo zasłaniała mi rozmówcę. Facet w birecie klasnął na podłogę.
Było duszno a towarzystwo Słomkowa nie nastrajało zbyt optymistycznie. Albo miał już za dużo w czubkach, albo umyślnie mnie prowokował.

- Ale zobacz Jacek na tych Paradyzjaków – mówi – Od trzech tysięcy waszych lat tylko grzędzą i murkują. Ich cywilizacja tkwi w ewidentnym niedoczasie, ale strzychwie na rakietach mają! Jeszcze raz pytam, – Dlaczego nie macie strzychwi na rakietach?

Otarłem pot z czoła i patrząc pod światło na ostro rżnięte szkło szklanki, zamyśliłem jednak trzy kostki lodu. Kostki lodu zastukały jak kości w maganie. Pierwszy łyk i znajomy biały płomień dżinu. Chłodny, choć nieco narowisty smak. Braciszkowie drodzy, tego porównać się z niczym nie da!

- Słuchaj – mówię – Gdybyś się skoncentrował, dawno byś zrozumiał. Przed siedmiuset laty na Ziemi, tuż przed nastaniem ery prawdziwej miłości oraz rządów rozumnych przez dwa lata rządzili naszym ludem dwaj straszni bracia. Zaniedbania, zbrodnie, wstyd i ogólne elit zbaranienie. Gdybym wyliczył wszystkie ich przewiny, wprowadziłbym twe słomy w ogień!

- No, niby tak, ale… – wtrącił – Mieliście dosyć czasu by poprawić, zmienić…

- Ty nic nie rozumiesz! – Odstawiłem szklankę na stoliczek i jeszcze raz zacząłem mu klarować punkt po punkcie błędy oraz haniebne czyny tamtego rządu. Na koniec, nieco rozgrzany chłodnym płomieniem walnąłem pięścią w stół i wykrzyczałem mu wprost w jego słomianą mordę

- I dlatego nie mamy do dzisiaj strzychwi na rakietach!

Osunął się w sobie i zaszczekał okazując swoje rozbawienie. Takiemu Aldebaranowi jak zaszczeka to tylko w mordę dać! Jak ja nie cierpię tego ich szczekania!

- No dobra! Może i masz rację. Niech będzie, że ci wierzę! Tylko jedno jest dla mnie niejasne. Tylko jedno mam pytanie! Dlaczego wy, do dniaprocia, nadal nie macie strzychwi na rakietach?

I tłumacz takiemu! Wtedy akurat dokulał się do naszego stoliczka wruwy Magucjan ze swoją czterolistną partnerką.

-, Czego ty tutaj bracie widły zawraszysz i nasz starzysz Kaczorami?Czała szczala w twoich głupich wirażach. I jeszcze ołtarzyki tego wytrzeszczonego z aureolką siną nad łebkiem. Myśl człowieku o seksie albo o szczporcie!

No obraził publicznie naszego ProTusia. Stoliczek zaraz w drzazgi a tego z kopa kłębkiem pod stół Faramużnych posłałem. Ci do mnie! Awantura straszna, ale jak powiadają : Nec Herkules contra międzygalaktyczny plures!

Wyprowadzili mnie. Złożyłem się jakoś, tyle, że lewej ręki nie mam. Głupstwo.

Oparłem się o Mavelę i jęczę. Chłodno a niebo gwiaździste jak diabli. Ziemi stąd nie widać bo to, prawda, pyłek jest. Już mnie roboty, robociczki ulubione sztramują do kupy. Już mnie chłodzą i goją. Rękę brakującą doklukują w port. Patrzę w te wiry nieba i wiem, że w tym całym chaosie jest jedna stała rzecz. Jedna idea.
Czemu nie mamy strzychwi na rakietach? – Co to w ogóle a pytanie! Gdyby jeden z drugim Aldebarańczyk wiedział, czego jeszcze nam brak przez tych Kaczyńskich. Dopiero by było!

Nadjechał włośniak i razem z moją roboczą czeredą udałem się do hotelu. I tak satysfakcja została po mojej stronie. Co z tego, że mnie wywalili z biesiady na zbitą mordę, skoro do rana im zostały moje antykaczystowskie myśli? Jak mnie już wlekli to jeszcze dobre dwadzieścia razy wyobraziłem sobie Lecha Wałęsę. Niech mają!
Niech się nasycą, a ja tymczasem szybko się spakuje i pędzę na Ziemię, bo za trzy dni wybory. Chociaż niby to mamy 53% poparcia to ci kaczyści jednak…

Szkoda tylko, że nie mam strzychwi na rakiecie. Miałbym jak każdy, gdyby nie ten cały Ziobro starodawny! On to bowiem…

środa, 19 sierpnia 2009

Stocznie i gaz. Szast prast i po krzyku!

Minister Grad z wielkimi trudnościami sprzedaje dwie stocznie. Nieżyczliwi mu ludzie domagają się, zapowiedzianej rzekomo przez premiera dymisji. Piszę „rzekomo”, bo to było tak dawno temu, że trzeba być jakimś historykiem by to pamiętać.
I tak mamy osobliwe szczęście, że szejkowie nie proponują naszym ministrom przyjęcia katarskiego obywatelstwa, jak to uczynili na przykład wobec również związanego z wodą pływaka Bartosza Kizierowskiego.

- Choć Bartek do nas – zachęcali – Dostaniesz za dwa lata pływania 600 000 euro. Coś se kupisz, czy jak? – kusili szejkowie

A Bartek ich pogonił. Tyle, że to zwykły pływak, choć sprinter i raczej chyba nie doczekamy się, że ktoś się połaszczy na naszego polityka. O, na polityków popytu nie ma.
Taki Kizierowski wiadomo. Umie pływać to raz. Wszystkie wyniki oraz rekordy ma zapisane i żadnym kotem w worku nie jest. Co innego Grad. Geodeta z zawodu. Uskarbowienia zaznał zastępując H.G. Waltz na stanowisku przewodniczącego sejmowej komisji skarbu. Niby to działa na jego korzyść, skoro godnie zastąpił tak wybitną osobę, ale czy w takim Katarze doceniają wybitność obecnej prezydent stolicy? Chyba nie bardzo.

Z drugiej strony moje pisanie o kant stołu roztłuc skoro nie zaproponowali. Obejdzie się! Nasz ci jest Grad! Naszego skarbu pilnuje, a nie jakiegoś tam katarskiego!
A ten nasz skarb trochę jest prawda dziurawy i nie bardzo się może taki minister wyróżnić, a w takim Katarze to i owszem. Tyle, że tam w ogóle nie ma partii politycznych!
Mają premiera, ale chyba Emir go desygnuje i tyle z tego radości, co nic.
Tamtejszy premier i jego rząd nawet nie mają poprzedników, na których można zwalić za wszystko winę. To znaczy mają, ale też mianowanych przez emira.
Dzięki za taki porządek! Nic dziwnego, że nie potrafią głupiego przelewu wysłać.

U nas, co innego! My od nich przy okazji nakupiliśmy skroplonego gazu, który zamierzamy przywozić statkami wyprodukowanymi w nieistniejących na razie stoczniach i składować go w nieistniejącym gazoporcie.
Różne marudy zaraz się zleciały, że za ten gaz przepłaciliśmy. To znaczy rząd przepłacił, żeby mi się ktoś tu nie oburzał, że on niewinny.
Zresztą niezależni eksperci zaraz wyśmiali te obiekcje. Przecież, he he, nie wiemy, po czemu będzie gaz za kilka lat? Niby racja. A marudy na to znowu, że w czerwcu japończycy wynegocjowali cenę bazową o sto dolców na tonie niższą niż nasi.
Ale japończycy to nie, prawda, my. Kryzys nimi pomiata i 3% bezrobocie oraz yakuza, czyli tamtejsza mafia.
My za to mamy perspektywy oraz statystycznie rzecz ujmując dłuższe członki, jeśli chodzi o mężczyzn, przynajmniej.

Poza tym, dzięki sprytnym manewrom jest szansa, że będziemy mieli i stocznie i statki i gazoport i gaz, że o ministrze Gradzie nawet nie wspomnę!
Nowy termin arabskie zuchy mają do końca sierpnia a już nazajutrz przyjeżdża Putin.
Też ma gaz i nawet niemieckie stocznie podobno nabył. W razie czego może nam wybudować te statki do przewozu gazu, przy okazji renegocjując kontrakty, choćby na własny gaz, gdy tylko upora się z tą rurą. Wtedy będziemy mogli kupować gaz także z Niemiec.
Nastąpi szał dywersyfikacji!

A Bartosz Kizierowski zakończy karierę sportową jako Polak. I tyle naszego.

niedziela, 16 sierpnia 2009

Kłamstwo









"Świat jest zbudowany na kłamstwie, dlatego wciąż wymyślamy nowe prawa. Pod kodeksami i paragrafami łatwiej ukryć fałsz."

I. M. Jarecka




Czy świat jest zbudowany na kłamstwie?
Ileż już kodeksów i praw było wymyślone?
Od Kodeksu Hammurabiego, aż po dziś?

Istnienie nasze zaczyna się od krzyku…często też tym się kończy, ale miedzy tymi dwoma biegunami toczy się nasze oryginalne życie. Ten krzyk, to jedyna prawda niepodważalna, potem…
Próbujemy przeżyć je jak najlepiej, ba, jak najwygodniej, bo przecież mamy je tylko jedno.
No i zaczyna się!
Niedomówienia, bo przecież nie chcemy sobie robić wrogów. Zapomniane coś, tłumaczymy, że pamiętamy, tyle, że naprawdę coś tak ważnego nam nagle wypadło i nie był na to coś czasu.
Oszukujemy, nawet najbliższych, czy przyjaciół, czy to ze strachu, czy, by zaimponować im własną przemyślnością.

Jako to z nami jest?
Czy te kłamstwo już nie nagromadziły się jak piramidy, z których zejść byłoby nam trudno? Żyjemy wszak dalej i dalej brniemy, rozgrzeszając się w myśli, że inaczej się nie da. Wszystko próbujemy przetworzyć na prawa, kodeksy, czy na tzw. mniejsze zło, by samemu rozgrzeszyć się z własnych świństw.

Czasem też chcemy oszukać Pana Boga, ale tu wnikać nie będę, bo Stwórca zna nasze słabości, wszak to dzięki niemu istniejemy.
Jasne są jeszcze ateiści, wierzący jedynie w doczesność, ale i im kłamstwo nie jest obce, odrzucając Stwórcę, czują się pewniej, choć tworzą sobie innych „bożków”, nie zdając sobie z tego sprawy.

Wierząc nawet we własną sprawność ręki, już tworzą sobie swój własny kult. Kult człowieka, od którego niestety nie są wolni i ci którzy w Boga wierzą.
Oczywiście często zatrzymują się, by zrobić rachunek sumienia.
Zapewne i tym, którzy nie wierzą, taki rachunek nie jest obcy, tyle, że nasza natura jest miękka jak wosk.

Wiec po zapewnieniach siebie, lub Boga, znów próbujemy po chwili obejść prawdę tak, by była po naszej stronie, tworząc z kłamstw własne prawdy.

Wiec, czy prawda jest tak trudna, że bez kłamstw, fabularyzowania się nie da?
Czy raczej mamy kłamstwo wpisane jak kod genetyczny?
Chciałabym poznać choćby jednego człowieka, który nigdy, ale naprawdę nigdy nie powiedział ani jednego nawet najmniejszego kłamstwa.

Tyle, że chyba takiego nie ma.

sobota, 15 sierpnia 2009

SERWUS MADONNA!

Od kręcenia głową niejeden ma szanse dzisiaj zgłupieć.
Święto Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny.
Rocznica Bitwy Warszawskiej. A do tego wieczorny koncert Madonny na Bemowie.

Wielu szlachetnym i poważnym ludziom ten koncert strasznie nie pasuje, mierzi, obraża ich, oraz prowokuje. Moim zdaniem wielkie głupstwo i pomyłka.
Czytam w znakomitym dziele J.S. Bystronia „ Dzieje obyczajów w dawnej Polsce” na stronie 68 tomu 2.

„ …zwane popularnie dniem Matki Boskiej Zielnej, łączy się ściśle z obyczajami żniwiarskimi; bardzo często dożynki obchodzono właśnie w to święto, i wówczas wianek dożynkowy niesiono do poświęcenia do kościoła. W dzień ten świeci się rozmaite rośliny: kłosy różnych zbóż, warzywa, owoce….”

Jakby nie patrzeć jest to święto wesołe, związane z tradycja i obyczajowością ludową. A co lud, prawda, lubi najbardziej, gdy się wymodli oraz nieźle podje? Festyn i zabawę przecież!
I słusznie lubi. Były przy okazji głosy, by koncert przenieść na szesnastego.
Też dobrze, bo to przecież świętego Rocha! Termin w sam ras na wielki z kolei koncert rockowy! Przeczytajmy razem:

„…rozniecano nowy ogień, i to starymi sposobami, przez tarcie dwóch kawałków drzewa, zapalano wielkie ognisko i przepędzano przez nie bydło, aby je chronić od zarazy…”

Pasuje, prawda?

Druga rzecz, rocznica bitwy.
Zwycięskiej, że podkreślę, co już jest niezłym powodem do zabawy, muzyki oraz wygłupów, bynajmniej nie o suchym pysku. Dopiero, co musiałem wykłócać się z nowymi, żałosnym w swym defetyzmie „Stańczykami” o prawo do uczczenia bohaterów Powstania Warszawskiego, a już mi przychodzi awanturować się z jakimiś jojczącymi „kurkami kościelnymi” bo niby wedle nich w takie Święto nie wypada bawić się na koncercie światowej gwiazdy muzyki popularnej.

To mieszanie różnych spraw i zupełnie nowomodna polityka. Od kiedy to wymaga się świadectw moralności od błaznów, śpiewaków czy poetów, że tańczących śpiewaczkach po pięćdziesiątce nie wspomnę?

To może niedługo zaczniecie sprawdzać kwalifikacje moralne naszych chłopaków walczących w tej bitwie?
Nie była to przecież żadna „Święta Armia Katolicka”
Tam walczyła i formowała się ostatnia armia Rzeczpospolitej.
Ostatnia do dzisiaj, bo piszę to jako znany optymista.
Dlatego zły jestem, że teraz próbuje się to zawłaszczać i ustawiać wedle dzisiejszych gustów.

Krew w naszym imieniu przelewali w walce z sowiecką nawałą katolicy, protestanci, muzułmanie, żydzi, ateiści i diabli wiedzą, kto jeszcze!

Chwała bohaterom!

I proszę ich nie używać jako tarczy w walce z jakąś tam Madonną. Chłopaki po walce chętnie by sobie taki koncert obejrzeli. Fikające nóżkami dziewczęta ( no tutaj widzę pewne zaniedbanie z tą dziewczyńskością ) ale zawsze są też amatorzy dam dojrzałych. Spoko! - W imieniu tych, co walczyli piszę.
Spoko!

O co tu kłótnia w ogóle? Jakiś pobyczek z Byłego LPR chce się wylaszczyć i to ma byc dla mnie problem?
Jak w ogóle ktoś śmie stawiać przed dylematem moralnym tych, którzy chcą się wedle swoich gustów zabawić za własną kasę?
Grzeszą czy jak?

Nie lubię Madonny i w ogóle tego całego „popu”, ale stawiam dolary przeciwko orzechom, że „szoł and szał” i zabawa będzie pierwsza klasa!

Piszę tak bezczelnie, bo mój prywatny pradziadek wówczas raczył ganiać moskali, a miał wówczas tyle akurat tyle lat, co ja teraz.. A jeśli opierać się na przekazach rodzinnych to ta cała Madonna, bardzo jest przy nim świątobliwa.

Co się stało? Czy my jesteśmy aż takimi bigotami i baranami, że nas jakaś fikuśna kobitka oburza?

No, bez jaj, mili moi. Patriotyzm to walka, a walka to krew i jeśli tryumf to tryumf wesoły i żadne kurki kościelne, wojownicy podprogowego marudzenia niech nam przyjemności nie psują.
Madonna … ?
Zróbmy z tego tradycję, że zawsze piętnastego sierpnia niech daje czadu na Bemowie jakaś Mega und Ultra Gwiazda!
Madonnę mamy przypadkiem odhaczoną, więc spoko!

piątek, 14 sierpnia 2009

Bo co może, co może mały bloger?

Był kiedyś taki zespół za komuny, który się nazywał „Konusy” bazujący na popularności harcerskiej Gawędy. Ich piosneczka z refrenem, gdzie młodociani śpiewacy powątpiewali w swoje możliwości, pytając, co niby może mały człowiek? Zaraz też zwracali się o podpowiedź do jakiejś pani czy pana, z góry zapewniając o swojej zgodzie na propozycję dorosłych.

Dziw bierze, jak ta piosenka utkwiła w głowach i teraz po latach nagle się ujawnia wśród dorosłych ludzi w internecie. Wśród blogerów na przykład.
Ile razy ludzie muszą najeść się wstydu, żeby zrozumieć, że nie są już małymi dziećmi, i nie muszą koniecznie chwytać za poły jakichś, prawda, autorytetów politycznych czy medialnych. To jest moi drodzy błąd i odwrócenie porządku spraw.

W dobrej, pewnie, wierze ludzie grupują się wokół obecnych na scenie polityków, albo starają się jakoś pomóc tym ze sceny zepchniętym w powrocie. I, aż trudno to sobie wyobrazić, ta banda jełopów ma to zupełnie za darmo. I nie piszę tu nawet o forsie, żeby nie było.
W ich imieniu ludzie toczą prawdziwe boje, zwalczają się wzajemnie a czasem namiętnie nienawidzą, podczas gdy bohaterowie tych sieciowych zmagań wspólnie sobie, prawda, zimną wódeczkę popijają i gadają o geszeftach, a jak temat zejdzie na internet – ot, wzruszenie ramion i pogardliwy uśmieszek. Czerń, drogi kolego!

Oni wiedzą i doskonale zdają sobie sprawę z tego, że sieć już odgrywa, a za chwilę będzie odgrywała całkiem sporą rolę w walce politycznej. Ale przecież was, drodzy moi, do stołu nie zaproszą. Sami wystawią swoich hunwejbinów, bo tam przecież kasa nie jest bynajmniej wirtualna. Wasze wsparcie już mają i mogą swobodnie wami pogardzać.

Sądziłem, że ta wiedza już do blogerów i komentatorów internetowych dotarła. Rozumiem, że to trochę trwa i każdy ma własny rytm przyswajania nawet takich oczywistości. Dlatego też piszę ten tekst, aby ten kanał trochę udrożnić. Szkoda czasu.

To samo, co polityków czy innych osób zaangażowanych na tym rynku, tyczy też oczywiście dziennikarzy a nawet całych redakcji gazet tworzących portale internetowe. Kolejny raz informuję ludzi wierzących w szczerość intencji tych środowisk wobec blogosfery, że rozpoczęły się bardzo realne zmagania o zajęcie odpowiedniej pozycji w necie.
Fachowcy pracują a my, prawda, napieprzamy się po łbach. Mało tego. W międzyczasie lecimy ze swoimi tekstami do fachowców, żeby bidule mieli, czym zapełnić swoje portale, bo się nam wydaje, że tam to jest dopiero ruch, lans i dyskusja.

Jak ma nie być, skoro sami ją tworzymy, że spytam?

Całkiem niedawno udało mi się wreszcie wyrwać z tego kołowrotu i wszystkim taki ruch szczerze polecam.
Traktują was tam, mili moi, jak przysłowiowe piąte koło u wozu, to niech zaczną sami, prawda, popychać ten wóz.
Czasem, prawda, ciężko jest się zorientować, co jest grane, ale jak się dobrze namyślicie…

Ostatni raz mówię. Jak się teraz nie zastawimy odpowiednio to wkrótce postawimy oczy w słup. Co rusz ktoś apeluje o linkowanie wzajemne, a wykopywanie tekstów, ale odźwięk jest mierny, tak jakby kilka minut pracy dziennie na rzecz portalu przekraczało możliwości piszących i komentujących. Jak tak dalej będziemy robić, na zawsze będziemy tą czernią, która za darmo drze mordy pod oknami pałacu, gdzie prawda nasi przedstawiciele ucztują. Czasem któryś podejdzie do okna i pomacha z grzeczności. Ludzkie panisko, prawda?

czwartek, 13 sierpnia 2009

Rokita i Szpakowski. Gole, kontrakty i avocado

Aby potwierdzić prawdziwość, zaczerpniętego z książki o przygodach Szwejka, powiedzonka, że „dobra świnia i na wodzie się upasie” zacznę od wczorajszego meczu z Grecją.

Dwie minuty po przerwie Obraniak wbił pierwszego gola dla Polski, co stało się pretekstem dla kuriozalnych wywodów pana Szpakowskiego na temat autorstwa strzelonej bramki.
Gdyby chociaż komentator był młodzikiem, gołowąsem mikrofonu? Nic z tego! Facet obsługiwał w takiej czy innej formie osiem mundiali, zaczynając od legendarnego 1974 roku. Komentował tysiące meczów, oglądał jak mniemam, dużo więcej.

I nagle okazuje się, że Szpakowski nie ma pojęcia, komu należy przypisać bramkę? Na powtórkach, które obserwujemy razem z nim widać jak Obraniak zmienia kierunek lotu piłki kierując ją do siatki. Widać też, że nie jest jakieś przypadkowe odbicie, co tak czy tak nie zmieniałoby sytuacji, bo zasada jest jedna od zawsze!

A ten się upiera, a basuje mu Juskowiak, który oświeca widzów powiedzonkami w rodzaju „gracz X dostał, jak się to mówi po piłkarsku: „bloka” Juskowiak ma właśnie „bloka” wtórując wbrew oczywistym faktom Szpakowskiemu.

W sumie głupstwo, bo nie takie Szpakowski kwiatki sadzał i sadza w relacjach. To mało, by o nim specjalnie pisać, ale wczoraj po tym, tak fatalnym byku, jeszcze ta jego radość, że speaker na stadionie pomylił Brożka z Krychowiakiem.

- Usprawiedliwmy go, bo Bydgoszcz nieczęsto gości reprezentantów, ha ha…Nawet nie ma tutaj ekstraklasy…ha ha…
Juskowiak oczywiście basuje. Ha ha
Potem nagły news (skąd? Mecz wszak trwa?) że sędzia jednak przypisał gola Obraniakowi.
Cierpliwe odwracanie kota ogonem.
Obraniak strzela drugiego gola!

- Tym razem nie mamy wątpliwości, komu zapisać bramkę – cieszy się Szpakowski.
Ja rozumiem, co to jest pomyłka, ale nie pojmuję jak można tak uporczywie trwać w błędzie, oglądając wraz z nami kolejne powtórki.

Tu nie o piłkę chodzi.

Czy nie mają państwo wrażenia, że coraz częściej, to co widzimy na ekranie nijak się ma do wygłaszanego jednocześnie komentarza?


Inna gwiazda mediów, pan Jan Maria Rokita rozstaje się z Dziennikiem. Znaczy się, wylatuje po prostu. Przy okazji dowiedziałem się z:

http://www.wirtualnemedia.pl/article/2781860_Z_Dziennika_znika_Jan_Rokita_ale_nie_publicystyka.htm

…że jak na faceta piszącego w stylu krawca, z całym szacunkiem dla krawców, którzy nie biorą się za publicystykę, miał całkiem niezły kontrakt.

Trzydzieści tysięcy na miesiąc za klepanie oczywistości i charakterystyczne dla byłego polityka mędrkowanie to całkiem...całkiem.
I do tego osiemnastomiesięczna odprawa, pewnie z myślą by go konkurencja nie podebrała!

Następny celebryta się znalazł.
Ale co mnie Rokita obchodzi, podrzędna acz marudząca gwiazda naszej pożal się Boże publicystyki?
Nic. Mnie interesuje, kto był tak bystry, że podpisał tego typu kontrakt w imieniu zwijającej się gazety?

Czy ktoś kupował Dziennik dla tekstów Rokity?
Niech się przyzna, śmiało!

Axel zapłaci. Jasne i w sumie nic mnie to nie obchodzi. Co łączy Rokitę i Szpakowskiego?
Indolencja?
Brak pojęcia o piłce nożnej?
Gwiazdorskie kontrakty?

„Nie wiem i nie wie, tego nikt na świecie
choć wszyscy wszystko oglądali przecie” – jak kiedyś śpiewał Karczmarski.

Ciekaw jestem, czy w podobny sposób były skonstruowane kontrakty Michalskiego i Krasowskiego? Jeśli tak, oznacza to, że „pampersy” dają sobie jednak radę i obawy oraz recenzje Matyi, z rzeczywistością niewiele mają wspólnego.

Guma Donald 2- Iwona

- No! – Jęknął. Jego twarz przypominała pobrużdżone pole, czoło naznaczone były kroplami potu. Spojrzał na własne dzieło, szeroki uśmiech rozlał się po obliczu.- No, tak trzeba było od razu.
Na biurku obok piętrzyła się kolekcja historyjek obrazkowych z gumy Donald, były porozkładane, ale nie był to nieład, były poukładane, jakby skatalogowane.

Każda z tych historyjek przedstawiała Kaczora Donalda i jego pomysłowość. Zapach w pokoju przypominał miniony czas. Czas, który minął bezpowrotnie, a mimo to, czaił się w tych wciąż pachnących papierkach.

Zadowolony z siebie, z uśmiechem, który nie opuszczał jego twarzy zaczął układać swoje dzieło w kartoniku po butach, trzymając się własnego klucza.
Jego wzrok spoczął na kartoniku, z boku była przyklejona etykieta…buty męskie, rozmiar 8, tworzywo - nubuk, tęgość – G, pieczątka informowała, że kolor butów był brązowy.

Próbował sobie te buty przypomnieć, cobyło widać po wytężonej minie. Zżółknięcie etykiety znamionowało, że było to bardzo dawno, ale nadal nie przypominał sobie był miał zamszowe, brązowe buty, co wskazywał rozmiar 8 i że były męskie.

Dotknął brzegu pudełka i zamknął oczy, jakby chciał za sprawą jakiegoś dziwnego jasnowidztwa te buty sobie przypomnieć. Trwał tak jakiś czas, gdy do pokoju weszła jego żona.

- Skarbie - zaczęła – mamy gości, a ty znów…- zawiesiła głos – przecież to twoi goście, dla ciebie tu przyszli, chcesz, by bracia znów cię wyatutowali? Już Ci spada poparcie, wiem, twój sentyment do tych papierków po gumie, jak i do piłki nożnej, ale jak długo? – zakończyła zirytowana i spojrzała w twarz męża i aż się zlękła.

Bo w tym czasie gdy żona do niego mówiła, przez jego umysł przemknęło milion myśli, w końcu przemówił:

- Miałaś kochanka?

- Skąd ten pomysł – zmieszała się –wiesz, że zawsze cię wspierałam, zwłaszcza od „nocnej zmiany”.

- Buty – wychrypiał, resztki rudych włosów na jego głowie przylepiły mu się do czaszki, a twarz nabrała koloru dojrzałego pomidora. Wyglądał, jakby miał za chwilę eksplodować.

- O czym ty mówisz? Jakie buty? – Żona straciła na chwilę czujność, by dać odpór irracjonalnym oskarżeniom.

- Nie noszę butów zamszowych…- wszystkie żyły na twarzy stały się wyraźne jak na mapie.

- Nie kupuję ci zamszowych butów, o co ci chodzi?

- To – wskazał na pudełko.

- O co ci chodzi? – Żona nada nie rozumiała istoty problemu.

- Na pudełku jest napisane, buty męskie, brązowe, z nubuku. Pewnie były zakupione z dziesięć, piętnaście lat wstecz, ale nie były moje…więc czyje?

- Myślisz, że swojemu kochankowi kupowałabym buty? I to buty w twoim rozmiarze?
To twoje buty, sam sobie kupiłeś te pieprzone zamszowe mokasyny, kóre rozpadły ci się właśnie około ten nocnej zmiany. Nawet Wałęsa się z ciebie nabijał, żeś kupił mokasyny produkcji bułgarskiej.

Spojrzał, rzeczywiście były wyprodukowane w Bułgarii, teraz pamięć jakby odżyła, gdy usłyszał głos żony:


- Donald, weź poskładaj swoje Donaldy…- roześmiała się z własnych słów…