środa, 26 sierpnia 2009

Dom Elżbiety II - Nowa opowieść ( Iwona )


Ela nadal stała wstrząśnięta sytuacją, tym, co usłyszała od kobiety, „Kanusi” jak się sama nazwała. Teraz dopiero zorientowała się, że banknot dziesięciozłotowy nadal trzyma w ręku.

Miała po drodze wyciągnąć resztę pieniędzy z konta, a teraz …no wyszła na żebraczkę.
Pomyślała, że odda kobiecie za ten chleb, jak wróci, że się wytłumaczy i zrobiło się jej trochę raźniej.
Znów wróciła do podziwiania domu, otwierała drzwi po kolei, zaglądając co jest za nimi, pokoi było pięć, sypialnia, salon, biblioteka, taki pokój- alkowa z białymi meblami, podejrzewała, że był to pokój matki, gdy była młoda i jadalnia z ogromnym dębowym stołem i takimi samymi krzesłami. Poza tym była duża kuchnia i wiktoriańska łazienka. Po jednej stronie stała ogromna wanna na nóżka stylizująca lwie łapy, obok umywalka, też ogromna i sedes…takiego jeszcze nie widziała. Pomyślała, czy te urządzenia działają, wyglądały na wiekowe.
Pociągnęła za spłuczkę, działała, krany też, odetchnęła z ulgą.
Gdy była w łazience usłyszała, że wróciła kobieta, wyszła na jej spotkanie.
Była ciekawa co zawiera tajemnicza koperta.

Kobieta była już w kuchni, rozpakowywała torbę, Ela stanęła w drzwiach, aż się zdziwiła, na stole leżała pięknie uwędzona szynka, kiełbasa, pełen słoik smalcu i kawał schabu.

- Po co to wszystko? – zapytała zażenowana.

- E, to tyle co nic…jest panienka wnuczką pani Karskiej, a ona była mi bliższa niż rodzina. – zauważyła, że kobiecie przy tych słowach głos się załamał. – A tu jest ta koperta – wyjęła dużą szarą kopertę. Koperta zawierała więcej niż list, co było widać bez otwierania, była wypchana, aż obła.

Ela ważyła list w ręku, nie chciała go rozpakowywać teraz, chciała to zrobić, gdy zostanie sama. Była też ciekawa, czemu „Kanusia” tak bardzo czuła się związana z jej babcią, ale nie chciała jej urazić, ani popełnić następnej gafy.

- Pani… - Zawahała się, nie wiedziała ja się ma do niej zwracać. Z zakłopotania wybawiła ją sama zainteresowana.

- Może panienka mówić do mnie Kanusia, jak babcia. Nazywam się Kazimiera Karnafel i starsza pani zdrobniła to moje imię i nazwisko, wszyscy we wsi tak na mnie mówią.

Dobrze pani Kanusiu – uśmiechnęła się Ela – a do mnie niech pani po prostu mówi Ela, ta panienka brzmi dość anachronicznie. Zresztą mam już 35 lat. A za te przepiękne i aromatyczne wędliny i mięso dziękuję z całego serca. Zapłacę za zakupy, bo widzę, że mi pani kupiła jeszcze herbatę, cukier, jak ja się pani zrewanżuję? – Wyjęła portfel i próbowała oszacować ile to mniej więcej kosztowało.

- Panienko…

- Ela – przypomniała z naciskiem.

- Trochę mi nie sporo tak po imieniu – uśmiechnęła się – starsza pani płaciła mi za sprzątanie i takie tam różne roboty. Te zakupy to drobiazg, mój najstarszy syn ma sklep tu we wsi, więc nie ma o czym gadać. Widzi panie…Ela to ja się muszę zrewanżować, gdyby nie twoja babcia, nie wiem, czy bym sobie poradziła.

- O! Dlaczego?

- To długa historia. Byłam mężatką tylko trzy lata, przez ten czas na świat przyszły moje dzieci, mam ich troje. Dwóch synów i córkę, najmłodszą.- Zamyśliła się nagle, jakby przypominając sobie tamte czasy. – Nie chcę cię dziecko zanudzać – zmieniła nagle temat i spojrzała na Elę.

- Wie pani, pani Karusiu, to nie zanudzanie, tylko nie chcę okazać się wścibską, jeśli pani nie chce, rozumiem.

- Nie, tylko…widzisz, mój ślubny uciekł budować Nową Hutę – powiedziała z przekąsem – zapominając, że jest odpowiedzialny za rodzinę. Za ostatnie pieniądze pojechałam tam do niego, prosiłam, błagałam, zaklinałam na wszystkie świętości by wrócił. To było na początku lat pięćdziesiątych. Nie chciał, powiedział, że jak chce, mogę przyjechać do niego. Kiedy powiedziałam, że moje miejsce jest tu gdzie nasza ziemia, że Boskiego daru się nie odrzuca, wyśmiał mnie. Powiedział, że zdechnę z głodu wraz z bachorami, że nie ma zamiaru zdychać tu na tej zapyziałej wiosce, no i wróciłam sama. Poszłam na skargę do teściów, wygnali mnie, moi rodzice nie byli lepsi. Zaczęłam sama ciągnąć gospodarkę, jak umiałam. Z powodu roboty ponad siły, zachorowałam i w gospodarstwie zaczęły się klęski, zdechła mi krowa, zboże mi wyległo, bo nie zdążyłam na czas, ze zbiórką…bieda zajrzała mi w oczy. Jeszcze raz pojechałam do męża, poprosiłam by mi choć na dzieci parę groszy dał. Ech, dziecko, jak go zobaczyłam upitego do nieprzytomności, zrozumiałam, że nic tam po mnie. Złapał mnie w drzwiach i uderzył, wyzywał, że zmarnowałam mu życie…- zamilkła, Ela dostrzegła łzy w jej oczach, czuła się głupio, że sprowokowała ją do tych zwierzeń, gdy kobieta znów zaczęła kontynuować. – Jechałam myśląc, co począć, wydałam ostatnie pieniądze na bilet. W domu było tylko trochę kartofli, zboże zabrali mi w czasie akcji „Chleb dla miasta” świnię też. Jechałam i płakałam, nie wiedziałam co począć, w pewnej chwili nawet pomyślałam, niech mi Bóg wybaczy, by zabić siebie i dzieciaki. Nikt mi nie podał ręki, ani teście, ani moi, prosiłam, by mi choć na lekarstwa dali, bo chora nie podołam. Ale na wsi jest tak, że albo sobie radzisz, albo zdychasz z głodu, nikt ci nie współczuje. Wtedy zjawiła się u mnie twoja babcia, sama przyszła. Zaopiekowała się mną i dziećmi, wynajęła parobka by robił w gospodarce. Gdy doszłam do siebie, bo byłam naprawdę bardzo chora zaproponowała mi pracę u siebie i pomagała nam cały czas. Mam wobec niej dług, którego nie ma jak spłacić, bo ocaliła nam życie. Teraz rozumiesz?

- Boże drogi! Współczuję pani – Ela była wstrząśnięta opowieścią – i rozumiem.

- Tak, życie mnie nie pieściło. Gdyby nie twoja babcia…pewnie by nas już nie było.

- Niech pani tak nie mówi…

- Ona uratowała mi życie i życie moich dzieciaków. Była moją pracodawczynią, a zarazem przyjaciółką. Każde z moich dzieci wyposażała na dorosłość. Pomogła najstarszemu założyć sklep, średni jest weterynarzem, a córka najmłodsza ma zakład fryzjerski. Wszystkim pomogła się urządzić, a i mnie zostawiła trochę gotówki. Wiem też, że słała pieniądze twojemu ojcu na twoją edukację, wiem, bo sama wysyłałam przekazy…

- Pani żartuje? – Ela była zdziwiona, a nawet zaszokowana.

- Nie, skąd. Wiem też, że nie kazała twojemu ojcu mówić ci o tym. Chciała tylko, by przysyłał twoje zdjęcia i pisał jak ci się wiedzie. Widzisz, przez te lata bardzo się z sobą zżyłyśmy. Choć zawsze zachowywała konwenanse, często siadałyśmy obie i plotkowałyśmy sobie. Bardzo mi będzie jej brakować. – Westchnęła.

- Dlaczego ani ojciec mi nic nie mówił, ani ona nigdy nie próbowała się ze mną skontaktować?

- Tego nie wiem. Może z powodu jej córki, twojej mamy. Ze trzy razy tu była, zawsze się ze starszą panią bardzo kłóciła, coś od niej chciała, a pani Karska jej tego nie chciała dać. Ale ja tu gadu, gadu, a ty pewnie głodna i zmęczona?

- Trochę – uśmiechnęła się Ela

- Pościel przebrałam tydzień temu, gorzej z porządkami, trochę tu kurzu.- Tłumaczyła jakby na swoje usprawiedliwienie.

- Wszystko jest cudownie, niech się pani nie martwi – Ela uśmiechała się do Kanusi promiennie – jestem niezmiernie pani zobowiązana i za wszystko serdecznie dziękuję.
- To w takim razie nie zawracam ci głowy, pójdę. Gdyby coś, to dom koło sklepu jest mój i zawsze będziesz miłym gościem.

- Dziękuje jeszcze raz i do widzenia.

- Do widzenia dziecko i pamiętaj, że zawsze chętnie ci pomogę.

Były w holu, gdy nagle Ela spontanicznie uściskała kobietę, sama się sobie dziwiąc, ale poczuła do niej tak wielką sympatię, że czuła jakby znała ją od zawsze.

Kanusia poszła, a ona jeszcze chwilę stała, zastanawiając się skąd u niej ta spontaniczność? Czy tak wpłynęła na nią opowieść Kanusi, czy to ten dom wyzwolił w niej uczucia o które się nie podejrzewała?

Poszła do kuchni, postawiła wodę i ukroiła kawałek kiełbasy, zaczęła jeść, gdy jej wzrok spoczął na kopercie. Wpatrywała się w wypchany szary prostokąt i jakby bała zajrzeć do środka. Co chciała jej powiedzieć? Czemu nigdy nie chciała się z nią skontaktować? Jadła zimną kiełbasę z chlebem, woda zaczęła się gotować, wyłączyła, zaczęła szukać kubka w monumentalnym kredensie. Nie było kubków, były filiżanki, piękne, aż strach było ich używać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz