wtorek, 28 marca 2017

Dwieście słów o futbolu. Mecz się odbył

Zapamiętamy dwie piękne bramki i tyle naszego. Napisałem w nieszczęsną sobotę, że faworytem być, to nie w kij dmuchał i tego się trzymam. Mecz był brzydki, ale został z niego, ładny wynik. Dla porządku: W krótkiej historii czarnogórskiej reprezentacji nikt nie zagrał na jej terenie wspaniałego meczu, a wielu poległo. Nieprzyjemny stadion, nieprzyjemny rywal, to i poziom gry nie powinien dziwić. To średniak, ale średniak z zaciśniętymi zębami. Raz odpuścił w Armenii prowadząc 2-0, dzięki czemu spędziliśmy zimę jako lider tabeli. Ale w Kopenhadze nie odpuścił, nie rozwarł szczęk i ograł Danię.


Mecz niedokładności, błędów w obronie, w rozegraniu, ale plan wykonany w stu procentach, a o to przecież chodziło. Z niepokojem patrzę na tą mniej ważną, młodzieżową reprezentację. Ta drużyna, choć to jej zadanie, w ogóle się nie rozwija. Zmieniają się gracze i rywale, a jak nie było progresji w grze, tak nie ma. Na dodatek było to zamazywane wygranymi meczami z młodszymi, albo zdekompletowanymi rywalami. Po przegranych eliminacjach PZPN postawił na trenera Dornę i osobiście mam to za błąd. Najgorsze jest to, że w kontekście zbliżających się MME kadra młodzieżowa blokuje graczy, którym można dać szansę w Reprezentacji. Pewnie dlatego nie gramy meczów towarzyskich, bo niby kogo sprawdzać?

sobota, 25 marca 2017

Kilka słów o futbolu. Paweł Zarzeczny nie żyje

Tym razem nie wyduszę z siebie dwustu słów. Nie jestem w stanie niczego sensownego napisać. Zmarł facet, który miał czasem do powiedzenia o futbolu więcej, niż nakazuje pieprzona poprawność. Pokochałem go, gdy przed Mundialem w Korei napisał, że Reprezentacja zamiast szykować się do walki, oddała się „wzajemnemu lizaniu po jajach”.
Wszechmocni wywali go wtedy z roboty, bo... Napisał prawdę.

Był ostatnim komentatorem piłki, którego lubiłem i szanowałem. Jego śmierć jest dla mnie osobistą stratą. Jeśli przyjąć, że Bohdan Tomaszewski był romantycznym poetą sportu, Paweł był Charlesem Bukowskim komentarza.


Cześć Jego Pamięci!  

Dwieście słów o futbolu. Być faworytem

Musimy się przyzwyczaić, nauczyć bycia faworytem, wygrywać kolejne mecze i w końcu stać się drużyną, która osiąga mistrzostwo. To trudna rola. Z każdym wygranym meczem, z każdym awansem w rankingach zmniejsza się tolerancja dla błędów, pechowych porażek i zwycięskich remisów. Aby uświadomić sobie, jak wiele się zmieniło, przypomnę wyniki poprzednich eliminacji MŚ. W dziesięciu meczach odnieśliśmy trzy zwycięstwa, dwukrotnie ogrywając San Marino i raz Mołdawię. Dołożyliśmy remis w rewanżu z tą ostatnią i dwukrotnie podzieliliśmy się punktami z Czarnogórą. Fetowaliśmy też remis z Anglią. Czwarte miejsce w grupie i utrata realnych szans już po marcowej porażce 1-3 z Ukrainą określały nasze miejsce w szyku europejskiego futbolu.

Krótki okres, gdy byliśmy faworytami pamiętam z dzieciństwa, a nie jestem młodzieniaszkiem. Wówczas asekuracyjna propaganda, nim przeszła w stan euforii, z każdego polskiego zwycięstwa robiła wielką sensację. Mam wrażenie, że miało to negatywny wpływ na psychikę piłkarzy i w efekcie nie pozwoliło zdobyć cholernego mistrzostwa świata. Dzisiaj trzeba po męsku zmierzyć się z faktem, że w każdym kolejnym meczu będziemy faworytem. Oczywiście za to nie dają punktów i te trzeba wywalczyć, wyszarpać przeciwnikom, żeby nie stać się kontynentalną Anglią, która od pięćdziesięciu jeden lat zawsze jest faworytem i zawsze w konsekwencji obrywa po tyłku.


czwartek, 23 marca 2017

Dwieście słów o futbolu. To tylko młodzieżówka!

Pomysł, by z racji rozgrywanych w Polsce Młodzieżowych Mistrzostw Europy włączyć do zespołu trenera Dorny graczy pierwszej reprezentacji: Milika, Zielińskiego i Linettego jest chory. Głos w tej sprawie powinien zabrać oficjalnie PZPN, ponieważ gadanie o pozostawieniu decyzji zawodnikom jest mową obłudników i wywieraniem presji. Stawia się trójkę młodych piłkarzy w niezręcznej sytuacji. Zaraz zacznie się gadka o godnym reprezentowaniu Polski, a w razie odmowy gry, ruszy fala kibicowskiego hejtu. Zapomina się przy tym, że kadra nie jest z gumy i powołanie tej trójcy, to brak szansy dla trzech innych, jak najbardziej potrzebujących promocji i ogrania w międzynarodowej imprezie młodych piłkarzy. Chcecie Milika, +to wybierzcie kogo ma zastąpić w napadzie? Może rozgrywających świetny sezon Kownackiego, Niezgodę czy Piątka? Ocierającego się o reprezentację Stępińskiego?
Czytam głosy, że to ważna impreza, że punkt honoru, że trzeba pokazać...

Informuję wszystkich, że „młodzieżówki” służą selekcji graczy do reprezentacji, bo Reprezentacja Polski jest jedna. W 1973 w meczu grupowym MME ograliśmy RFN. Po golu strzelili Szarmach i Lato. Kiedy w trakcie wiosennych przygotowań do pamiętnego Mundialu rozgrywano półfinałowy mecz z NRD, trener Górski powołał ich do gry w sparingu z holenderskim Twente. I to są właściwe proporcje. Wtedy decyzja budząca oburzenie, a dzisiaj z perspektywy sukcesu?

środa, 22 marca 2017

Najpiękniejsze w świecie szczeniaki do wzięcia!

Szczeniaki awansowały z foteli na podłogę. Przyniosłem z piwnicy stare wykładziny, folię, obudowałem gustownym drewnianym parkanem. A co maluchy na to?
Jak zwykle. Do dydka biegiem marsz!
Biedna ta Róża!
Rozpoczynam akcję szukania DOBRYCH domów dla tych prześlicznych pyszczków. Termin ... Nie wcześniej niż za 3 tygodnie, ale oczywiście można już zamawiać. Są cztery pieski i dwie suczki. Mama to Flat Coated Retriever. Tatko, najwyraźniej podobnej urody. Wkrótce portrety maluchów.
Telefon do spraw szczenięcych: 884 775 846
Mali przyjaciele do wzięcia za czystą darmochę czekają w Golinie koło Konina.

wtorek, 21 marca 2017

Dwieście słów o futbolu. Wawel Kraków

Na sześćdziesiątym szóstym miejscu tabeli wszechczasów polskiej ekstraklasy każdy dociekliwy kibic znajdzie klub Wawel Kraków. Grał w niej na początku lat pięćdziesiątych i w drugim sezonie zdobył wicemistrzostwo Polski, by następnie zostać wycofany z rozgrywek przez stalinowskie MON. Ograł wówczas Legię, Ruch, Lechię, Polonię Bytom, Wisłę i dwukrotnie zremisował z Lechem. Było i minęło. We wspomnianej tabeli został z tym świetnym bilansem chyba już na zawsze. Piłkarze Wawelu grali jeszcze przez dziesięć lat w drugiej lidze. Wrócili do niej pod koniec lat dziewięćdziesiątych, ale potem był już tylko zjazd, aż do niebytu. Miłe, że klub z takim tradycjami, bo to i szlachetna karta wojenna, obozowa i okupacyjna, i zaraz huknie sto lat działalności, znowu gra w piłkę na poziomie seniorskim. 


Nie da się ukryć. Gra w klasie „B” ale śmiało zmierza w kierunku klasy „A”, prowadząc po rundzie jesiennej. Pierwszego  kwietnia rozpoczyna rozgrywki derbowym meczem z KS Tyniec, a to rywal nie od parady, bo drużyna ze ścisłej czołówki. Stadion Wawelu położony blisko historycznego centrum miasta. Mecz o szesnastej. Pogoda i emocje gwarantowane. Zważcie na hasło przyświecające od 1919 roku sportowcom tego klubu:

„Niech pomni kto ma dobro ogólne na celu, że jedność i duch zgody to siła Wawelu!”



poniedziałek, 20 marca 2017

Cienka, cieniutka linia

Nie napiszę, że sondaż IBRIS-u jest niewiarygodny, ponieważ jak powszechnie wiadomo, tamtejszy prawnik jest nieustannie zalogowany i śledzi podobne opinię pod kątem procesowym. Wyobrażam go sobie jako ponurego Metysa z jednym zaostrzonym zębem, wystającym z wykrzywionych w cynicznym półuśmiechu ust. Nie znam i nie chcę znać ich metodologii, powiązań politycznych, biznesowych, a już przede wszystkim wymienionego powyżej prawnika. Cała ta hucpa - zamówiona i opublikowana przez Rzeczpospolitą – jest po prostu orężem, który zabierze ze sobą na sejmową debatę lider Platformy Obywatelskiej.
To nic nowego. Podobny koncept przyświecał miejskim rozbójnikom, którzy owijali w gazetę poręczną gazrurkę służącą do pozbawiania przytomności współobywateli. Czyli okazuje się, że i w opozycyjnych dzisiaj środowiskach politycznych istnieje jakieś tam poszanowanie tradycji.

Tych, ewentualnych czytelników, którzy oburzą się, że zawracam im głowy czymś równie nieważnym jak sondaż IBRIS-u informuję, że i mnie nie sprawia to żadnej uciechy. Ciekawsze jest zaangażowanie Rzeczpospolitej. Gazeta pana Hajdarowicza od pewnego czasu próbuje przejąć część chwały, zawłaszczonej dotychczas w całości przez Gazetę Wyborczą. Ta, pikując w kierunku histerycznie postępowego kabaretu zostawia dość miejsca, w uważanym za poważniejszy sektorze analizy politycznej, co jest skrzętnie wykorzystywane przez Rzepę, jawnie aspirującą do udziału w realnej rozgrywce politycznej.

Patrząc pod tym kątem, należy uznać publikacje sondaży produkowanych przez instytut pana Dumy za dobry ruch marketingowy i zagranie na tyle celne, że nim opadnie kurz po sejmowej awanturze, wielu przyzna, że taki prasowy sojusznik jest wielce przydatny i w odróżnieniu od Wyborczej, w jakiś tam sposób konkretny. Sama nazwa „Rzeczpospolita” wciąż kojarzona z oficjalnym organem rządowym jest na giełdzie kłamstw i pomówień sporo warta. I jeszcze ton zatroskania, ważenia racji, który konkurencja dawno raczyła odrzucić, a który zapewniają, nie wiedzieć czemu kojarzeni z szeroko pojętą prawicą, wyrobnicy słów ważkich, w rodzaju redaktora Chraboty, który zachęcony spodziewanym powodzeniem pisze tak:

Polacy zaczynają być niezadowoleni z rządu i prezydenta, na dodatek dokonali wyboru alternatywy. To już nie zagubienie, ale wyraźne wskazanie na Platformę Obywatelską, konkurenta tyleż tradycyjnego, co wspartego błyskotliwym sukcesem Donalda Tuska. To właśnie najważniejszy punkt bilansu brukselskiej afery. Platforma i Schetyna w świetle promiennego uśmiechu Tuska wysuwają się bezdyskusyjnie na prowadzenie. Stąd ta odwaga, jaką odnalazł w sobie Grzegorz Schetyna, by wystawić się na razy w debacie nad wnioskiem o wotum nieufności dla rządu. To wciąż wielkie ryzyko, ale Schetyna wziął je na siebie. Czy się obroni? Zobaczymy. Co jednak najważniejsze, odebrał argumenty opozycji. Nie konsultował się, nie droczył, tylko postawił na siebie. Hamletyzowanie ograniczył do minimum.”

Czyli okazuje się, że jednak kabaret kusi, że dyrdymały trudno ogłaszać światu ze śmiertelną powagą, ale zważmy jak łatwo pan redaktor pozbywa się wątpliwości, z jakim złowieszczym szumem niknie w otmętach wiadomego urządzenia sanitarnego, budząca takie nadzieje najnowocześniejsza opozycja galaktyki. Czym odpowie Wyborcza? Może nieżyjący myśliciel Baumann ukaże się w formie deszczowego zacieku na czerskiej szybie ważnego gabinetu? Na liberalnej lewicy wszystko bowiem zmierza ku nadzwyczajnym objawieniom, bo trzeba być szczerym fanatykiem, by wierzyć w wypisywane przez siebie samego brednie, w produkowaną przez samego siebie propagandę. Nie ukryje tego poza myśliciela, rzędy książek w tle zdjęcia profilowego, ani wypracowana zmarszczka przecinająca błyskawicą wysokie czoło autora.

Ci Polacy, którzy porzucają PiS, by wspierać PO, albo co lepsze enigmatyczną partię Razem, pewnie rzucą się do kiosków, by masowo wykupywać Rzepę, zgodnie z zasadą „jak szaleć, to szaleć”.

I tak kończę, unikając sprytnie oskarżeń i przekleństw. Przypominam jedynie, jak cienka linia dzieli najsprytniejszy plan od nieplanowanej autokompromitacji. Z jaką ostrożnością należy badać grunt pod stopami, gdy łasi na status opiniotwórczej wyroczni wkraczamy na bagna realnej polityki. Stare amerykańskie przysłowie poucza, że tylko cienka linia oddziela rozsądek od szaleństwa, ale do dziwnych, zajętych niuansami taktycznymi głów nie dociera nawet prosta zaoceaniczna ludowa mądrość.




niedziela, 19 marca 2017

Dwieście słów o futbolu. Trzy razy "L"

Dzisiaj dwa ważne mecze. Lechia sprawdzi gotowość Legii do obrony tytułu, a Lech musi ograć outsidera z diabli wiedzą skąd, czyli wyzutą przez działaczy z jakiegokolwiek znaczenia, pozbawioną stadionu i fanów drużynę z Łęcznej. Przy okazji przekonamy się, czy wspomagani przez piętnaście tysięcy wpuszczonych za darmo szkolnych gardeł Lechici,  osiągną już przed meczem z Legią magiczną granicę czterdziestu tysięcy kibiców. Czy podobnie będzie w Gdańsku? Liczę na to, bo wizyta Legii zawsze jest magnesem przyciągającym tłumy, a Lechia pomimo ostatnich porażek wciąż walczy o mistrzostwo. Czepiam się frekwencji, bo smętne są opustoszałe trybuny. Tak jak wczoraj w Szczecinie, gdzie mecz miejscowej Pogoni z liderem obserwowało niespełna trzy i pół tysiąca widzów. Bo zimno, bo stary stadion, bo Pogoń na ósmym miejscu, bo...bo. Swoją drogą, obejrzałem ten mecz, co rusz przysypiając i stwierdzam, że jego poziom był niezłym alibi dla leniuchów. Jagiellonia równie kiepska w jedenastu, jak w dziesięciu i gospodarze sprawiający w drugiej połowie wrażenie, że koncentrują się na tym, by nie skrzywdzić drużyny z Białegostoku.


Tymczasem Widzew Łódź rozpoczął na nowiuteńkim stadionie marsz ku Lidze Mistrzów w przytomności osiemnastu tysięcy kibiców, pokonując 2-0 Motor Lubawa, który przed tym meczem zdołał zgromadzić jeden punkt w czwartej, jakby nie patrzeć, lidze.

sobota, 18 marca 2017

200 słów o futbolu

Obejrzałem wczoraj obydwa mecze polskiej ekstraklasy. Poza Wisłą Kraków wystąpiły w nich drużyny bez właściwości. Wyróżnia się Nieciecza, jako wioska, ale to już nie bawi. Ot, zgraja dość walecznych wyrobników. Podobnie Wisła Płock. Sądząc po frekwencji, zespół mało potrzebny w mazowieckiej, diecezjalnej stolicy. Dziwaczne gwardie zaciężne z udziałem graczy na poziomie trzecioligowym, tyle że pozyskanych przez żyjących z prowizji cwaniaków, zupełnie jakby brakowało na Mazowszu chłopiąt przyzwoicie kopiących piłkę.
Z  kwartetu wystaje Wisła Kraków, z całą swą nędzą, jakimś cudem nadal grająca „krakowską piłeczkę” i wrocławski Śląsk, ale ten... Nie na minus nawet, a na dwa minusy.  Nic nie zmienia, że wygrał 2-1 z Termalicą. W aspirującym do wielkości mieście średnia frekwencja na poziomie dziesięciu tysięcy widzów świadczy o tym, że Śląsk Wrocław stał się niepotrzebnym dziwadłem. Niedawny mistrz Polski zmienił się w piłkarską zbieraninę: Od Japonii do Laponii, ze starannym pominięciem Dolnego Śląska. Szczere pisząc, gdybym był mieszkańcem Wrocławia nie grzebałbym w kieszeniach, szukając pięciu dych, by oglądać popisy tej zbieraniny. Jakiś smętny Japończyk, Portugalczyk z koziej wioski, trzecioligowy Hiszpanie, plus jeden, który łapał się do gry w rezerwach Barcelony, a do tego Urban. Trener. Ktoś powie, że tak jest wszędzie, że w Europie... Może i jest, ale po co?

Filmowa opozycja czyli Oscary na wagę

Znudziły mnie wygłupy przebranych za polityków opozycyjnych aktorów i chciałbym się wreszcie dowiedzieć, kto im pisze scenariusze, oraz czy ich autor nie jest przypadkiem laureatem osławionego konkursu ministra Glińskiego na filmowy popis patriotyczny? Wszystkie tropy prowadzą bowiem nieuchronnie do polskiego środowiska artystycznego, odpowiadającego za chłam lejący się od lat z ekranów kinowych i telewizyjnych. Przyznam, że początkowo podejrzewałem P.T. Barnuma, ale po pierwsze ten zacny cyrkowy impresario zmarł w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym pierwszym roku, w związku z czym żadnego „a po drugie” nie będzie.
Dlaczego uważam, że za działaniami podejmowanymi przez opozycję stoją polscy filmowcy? Służę wyjaśnieniem. Najpierw poszlaki.

Fatalna jakość ścieżki dźwiękowej i koszmarne dialogi. Podobnie jak w polskim filmie, trudno zrozumieć bełkot występujących, a śmiała koncepcja zaczepiania widzów niekończącymi się monologami, nie mającymi końca zdaniami złożonymi, pozbawionymi akcentu i jakiejkolwiek pointy, dobitnie świadczy o filmowej proweniencji tych popisów.
Podobnie jest z doborem aktorów pierwszoplanowych. Utajniona ekipa dba o ich staranny dobór, by główne role starannie obsadzić odstręczającymi typami żeńskimi, męskimi i nijakimi. Tylko przymus, wynikający z radykalnie osobliwej koncepcji twórcy może sprawić, że w rolach magnetycznych amantów obsadza się polityków pokroju Budki, Szczerby, Kierwińskiego, czy innego Brejzy. Rozumiem realizm, ale przechył w kierunku turpizmu jest niezbyt udatną próbą pozyskania widzów.

Osobiście uważam, że są to trendy przebrzmiałe, zarówno w kinie, jak i w polityce. Ostatnio zmusiłem się do obejrzenia dwóch polskich filmów, uchodzących za rozrywkowe. Jednego kryminału i jednego patriotycznego, o powojennych leśnych. W tym drugim wszyscy wyglądali na typów spod ciemnej gwiazdy przebranych za ubeków i zniechęcony, nie mogąc odróżnić dobrych od złych, wyłączyłem dzieło po pół godzinie. Kryminał był jeszcze lepszy. Polska wyglądała w nim jak północna Norwegia ( taka moda ) i chyba przez przypadek nad Mazurami nie pojawiła się zorza polarna, a detektywi zostali obdarzeni taką masą słabości i cech negatywnych, że dziw brał, że w ogóle wiedzieli jak się nazywają, jeden z drugim.

Całkiem podobnie wyglądają popisy naszej opozycji, z dodatkiem poetyki znanej radykalnym kinomanom z dzieł pana Pujszo w rodzaju „Kac Wawa”.

Ale, przyznaję, to były jedynie poszlaki. Dopiero planowana akcja, popis z premierem technicznym utwierdził mnie w przekonaniu, że mam rację i za całą tą głupotą stoi sprytny a ponury scenarzysta filmowy. Któż inny mógłby wykombinować tak osobliwy thriller polityczny, jak nie pożal się Boże, profesjonalista?

Po pierwsze, to już było, ponieważ PiS zaprezentowało w swoim czasie profesora Glińskiego, czyli, biorąc pod uwagę ich późniejsze sukcesy, format można uważać za sprawdzony. Nic, że wówczas śmialiśmy się z tego wielkim głosem. Tu dochodzi sprytna kalkulacja, bo wtedy nie pozwoliliśmy na wystąpienie podstępnego profesora, a teraz PiS-owcy nie mogą nam zabronić. He, He...

Po drugie, wystawiając szefa własnej partii jako tego całego technika, obalamy głupią pisowską zasadę, że „premier techniczny” nie powinien być politykiem. Jeśli ktoś się przyczepi mamy dwie odpowiedzi do wyboru:
- Ale przecież Gliński teraz jest politykiem!
- A co z Grzesia za polityk!
Po trzecie i najważniejsze. Nie mamy żadnych szans na sukces, co stawia nas w rzędzie niezłomnych bojowników o słuszną sprawę, Spartan bez mała. W sumie analogia do wykorzystania, byle nie wspominać liczby trzysta, bo to brzmi głupio. Może obrońcy fortu Alamo z posłem Szczerbą w roli Johna Wayne’a?

Jakiż dramat, prawda? Nic, że wszyscy wiedzą jak się skończy, kto co powie, kto będzie wrzeszczał, kto zasyczy cynicznie, kto będzie wymachiwał łapą w kierunku szeregowego posła Kaczyńskiego, ale wiemy, znowu z filmu przecież, że ludzie najbardziej lubią piosenki, które już słyszeli.
Ktoś marudny zapyta, gdzie suspens? Gdzie, prawda, trzęsienie ziemi na początek i akcja galopująca do zaskakującego finału?
A wybór Grzegorza Schetyny na kandydata, to mało? Przyznam, że coś w tym jest, bo gdy o tym usłyszałem, wymknęło mi się w przytomności żony:
- Wow! Ale wymyślili. Istna magia, Grzesiek z kapelusza.
- A trzęsienie ziemi? – dopyta maruda.

Proszę Państwa, nie wszystko na raz. Na razie opozycja jest na etapie trzęsących się portek i to musi wystarczyć jej fanom. 

piątek, 17 marca 2017

List Ryszarda Petru do Pana Boga

Ja Ryszard Petru, władca ord babskich, szwabskich i tych niepewnego jądra, nad którymi sprawuję pieczę. Dziedzic i krzewiciel idei mędrca nad mędrcami, postępowego Midasa – profesora wielokrotnie przełożonego. Prezydent i premier państwa polskiego w przyszłości, na chwilowo intelektualnym wygnaniu, do Pana Boga w Niebiosach.

W pierwszych słowach mojego listu uprzejmie donoszę, że czuję się dobrze, czego i Wam Panie Boże życzę. Piszę z kraju uciemiężonego, w nieznośnej niewoli kaczystowskiej pozostającego od lat, oprymowanego z pozycji już to władzy, już to bezwzględnej opozycji. Przede wszystkim zważ w swej łaskawości, że nie wszystko złoto co się świeci i nie nadstawiaj ucha na głosy obłudników, które z pewnością docierają przed Twoje oblicze, bo są to głosy opłaconych przez reżim fanatyków. Jeśli masz dostęp, a wierzę, że nikt takowego Panu Bogu nie śmie odmówić, do wiodących mediów światowych, zdanie na tematy krajowe masz dostatecznie wyrobione, by wiedzieć, że właśnie ja, niekwestionowanym liderem opozycji będąc, najpełniej wyrażam tęsknoty i aspiracje ludu polskiego płci wszelkich. Zaznaczam przy okazji, że mam też pełne poparcie dworów europejskich i nie tylko, a dla przyjaciół łaskawym będąc, stałem się legendą opozycji walczącej i najdotkliwszym kamykiem w rozczłapanym bucie straszliwego Jarosława.
 Ad rem. Niestety na skutek niechęci do użycia uzasadnionej przemocy, potęgi świeckie sprzyjające moim śmiałym planom, nie mogą wspomóc dostatecznie wolnościowych aspiracji ludu polskiego, przeto przeczuwając w Panu, Panie Boże obrońcę sprawiedliwych elit (bo któż bardziej elitarny nad Ciebie) o choć drobną interwencję proszę, wzorem pomocy jakiej udzieliłeś Mojżeszowi, gdy wyprowadzał lud Twój z niewoli egipskiej. Zaznaczam jedynie, że nie mamy zamiaru uciekać przez morze do Szwecji, przeto cud wód otwarcia nie będzie konieczny. Inne owszem, ze szczególnym naciskiem na ingerencję w ekosystem tego kraju, co łatwo będzie zrzucić na znanego Ci pewnie niejakiego Szyszkę – reżimowego ministra. Nie od rzeczy będzie też nadzwyczajna pomoc w kwestiach gospodarczych i społecznych. Żeby złotówka spadła, ale nie powodując wzrostu eksportu i giełda niech się świeci czerwono niczym ten krzew gorejący, poza spółkami, które wymieniam w załączniku. W tych kwestiach załączam też merytoryczną instrukcję, wymienionego w nagłówku profesora, na którą Wasza Wysokość raczy w swej łaskawości rzucić okiem.
 Kończąc, proszę o niezwłoczną interwencję, bo idzie wiosna, a wiosna wedle moich wielokrotnych zapewnień ma być nasza. Siedemdziesiąt  procent, wsławionego w obronie wiary  i nadrzędności interesów Unii Europejskiej ludu polskiego czeka z utęsknieniem na cudowną odmianę, a nieliczni, którzy wspierają reżim, niech z płaczem upadną i tarzają się w prochu, a wybaczone im zostanie. I pamiętaj Panie, że Jarosław Kaczyński to prawdziwy faraon, a my to ci dobrzy, ale przy okazji przypatrz się dokładniej temu Schetynie. 
Śląc wyrazy szacunku, zdrowia, wszelkiej pomyślności i długiego zasiadania na niebieskim tronie życząc, kończę tradycyjnym Sto lat!
Podpisał Ryszard - prawdziwy przywódca opozycji – Petru.    

wtorek, 14 marca 2017

Na przykład Warzecha

Jestem tak stary, że pamiętam czasy, gdy dziennikarze zarzucali sobie wzajemnie brak obiektywizmu. Oczywiście tak naprawdę byli stronniczy, ale chociaż starali się udawać. Wiem, że to nieprawdopodobne, ale tak było! Podejrzewam, że teraz jest odwrotnie: By zdobyć pozycję i związane z nią profity, mistrzowie pióra i mikrofonu udają zaangażowanie polityczne.
Wiem, że młodsi czytelnicy popukają się znacząco w czoło, ale w dawnych czasach funkcjonowała taka opinia, że komentarz powinien być oddzielony od informacji, a tych ostatnich nie wypada zmyślać. Na to mógł sobie pozwolić jeno publicysta, stąd pewnie ich rosnąca popularność, która doprowadziła do tego, że w zasadzie mamy już tylko publicystów, a na rynku prasowym piętrzą się tytuły zapełnione od góry do dołu przez bujdy na resorach i materiały sponsorowane. Wszystko stało się opinią, zupełnie jakby nagie fakty nie miały żadnej siły nośnej. Jeśli umieszcza się informację, odbiegającą od politycznej linii redakcji, zostają automatycznie obudowana tekstami o wymowie negującej jej znaczenia. Doskonale widać to w działach gospodarczych największych portali internetowych, gdzie trudno jest podać zmyślone wyniki giełdy, czy wyssane z palca kursy walut i trzeba ratować narrację, majacząc o prognozach.
To już nie jest nawet propaganda, bo ta ma na celu przekonanie do swoich racji nieprzekonanych. To okręty bojowe, ostrzeliwujące się z dział wielkiego kalibru, których walka toczona jest przy rosnącej obojętności zebranej na nabrzeżach publiczności. Jednym remedium na którą, dowódcy medialnych, pływających fortec, widzą w zwiększeniu siły ognia, w huku ogłuszającym do tego stopnia, że sam sens działań przestaje być ważny.
Jakby jazgotu czynionego przez zawodowców było mało, podążają za nimi tłumy fanów-amatorów, śledzących każde odstępstwo od wytyczonego, politycznego szlaku i niejako w imieniu swych dziennikarskich idoli, chętnie obrzucających błotem ( i nie tylko ) tych nielicznych, którzy mają w zwyczaju napisać czy wypowiedzieć opinię, która jest efektem ich własnych przemyśleń.
Oto człowiek rozważający publicznie zalety i wady jakich pociągnięć rządu czy opozycji, jest w łagodnej wersji opisywany jako dwulicowiec „noszący płaszcz na dwóch ramionach”. – A jak ma nosić, że spytam, na jednym?
 Ostatnio gniewu lewackiego vox populi doświadczył Jan Wróbel, który ośmielił się wyrazić swoje zdanie na temat błahego wydarzenia, jakim w dzisiejszych czasach jest teatralna premiera. Klątwy, które na niego spadły w związku z tym, co powiedział w TokFm, zostały doprawione pieprzem jawnego obłędu przez jego redakcyjnego kolegę Jacka Żakowskiego.
Ale ciekawszy, bardziej znaczący, ponieważ trwający od lat jest przykład Łukasza Warzechy. Redaktor ten, ni mniej ni więcej, wymyślił sobie, że będzie komentował wydarzenia tak jak je sam widzi, jako Łukasz Warzecha. Zajęcie boskiej pozycji, że niby, za dobre nagradza, a za złe karze, doprowadziło do oczywistego w dzisiejszych czasach skutku, że stał się zdrajca, oportunistą(!), sługusem, zaprzańcem itp. Kiedy broni się przed atakami, kontrując swoich oponentów jest bezczelnym chamem, nie mających krztyny wrażliwości. Kiedy milczy, milczy wyniośle, wywyższając się nad swoimi czytelnikami.
To niesamowite, ale wygląda na to, że dla większości wartościowi są tylko ci, którzy nie mają żadnych wątpliwości, przyjmują i rozdają poglądy w pakietach obejmujących dosłownie wszystkie aspekty naszego wspólnego przecież życia, od zasad układania znaczków w klaserach, przez dendrologię, aż do konieczności czy niekonieczności posiadania przez Polskę broni jądrowej.
Nie jestem bezstronny w niemożliwy do spełnienia sposób, ponieważ lubię Łukasza Warzechę, a lubię go między innymi dlatego, że zgadzam się najwyżej z połową jego poglądów, które wypowiada publicznie, ale żaden nie jest mi wstrętny, ponieważ wszystkie nadają się doskonale do dalszej dyskusji. Gdybym, uważacie, chciał się zgadzać z kimś w stu procentach, sam napisałbym tekst, sam przed sobą klęknął i wielkim głosem zawołał: - Jesteś wielki! Cholera, nie na tym polega pisanie, ani czytanie cudzej publicystyki. Co mi z tekstu, które leją się z internetowego nieba strumieniami, gdy wystarczy mi nazwisko autora, tytuł i ewentualnie lead, by wiedzieć, co tam dalej jest nasmarowane.
Nie piszę o panu Łukaszu, by go bronić, bo na cóż mu obrona kogoś takiego jak ja, ani tym bardziej przekonywać czytelników do zmiany ich ugruntowanej, starannie przemyślanej opinii. Chcę jedynie zaznaczyć zdanie odrębne, dopóki mam na to jakąkolwiek szansę.
Jeśli chcecie by wszyscy myśleli jak wy, wykluczcie się automatycznie z grona ludzi myślących. I tą uwagą, skierowaną do wszystkich stron politycznego konfliktu kończę ten przydługi tekst i bez niczyjej pomocy rozumiem, że kurtkę noszę na obydwu ramionach.