środa, 30 września 2009

Co jest żółte?


-Dobry wieczór państwu! W dzisiejszym programie „Co jest…?” gościmy znanych polityków, dziennikarzy oraz naszych wybitnych i powszechnie lubianych artystów. Dzisiaj zadamy im pytanie. Proszę nie syczeć, tu nie terrarium! Najpierw zapytamy naszych nadwiślańskich celebrytów o to, co jest żółte? Co jest żółte?

- ???

- Tak, oczywiście. Nie dziwię się gwizdom. Przepraszam, że zapomniałem wspomnieć o nagrodach. Zwycięzca, autor najlepszej narracji, otrzyma milion złotych oraz stanowisko Wiceministra Obrony Narodowej. Jeszcze raz i wszyscy razem: CO JEST ŻÓŁTE?

- CO JEST ŻÓŁTE?

- Żółte są pyłki niektórych kwiatów. Śniło mi się, że zaglądałem do studni i ta studnia cała była wypełniona żółtym pyłkiem kwiatowym. Wtedy ktoś mnie bodnął w tyłek i wpadłem do studni. Lecę w tym pyłku i lecę i już zacząłem się dusić, ale na szczęście pod pyłkiem była woda. Wpadłem do wody i się utopiłem.

- Żółte są ludzkie kości. Wystarczy iść nocą na jakiś opuszczony cmentarz. Kopać a po wykopaniu oświetlić wykopane kości latarką. Są żółte. Czaszki, piszczele i nawet takie małe kostki…

- W jajku żółto jest żółte! Trzeba kupić i ugotować jajko. W środku jest taka żółta kulka!

- Żółta jest żółta farba i żółty jest piasek tam gdzie spędzam wakacje. Ale jest jeszcze żółtko w jaju! Było? W takim razie przepraszam.

- A ja myślę, że żółte jest Słońce!

- Cebula jest żółta z wierzchu! Cebulę lubię a czosnku nie lubię, bo jest biały. Jest jeszcze żółta papryka w woreczkach

- C. Witamina „C” jest żółta. Niektóre ryby i zwierzęta są żółte! I kwiaty, że wymienię słonecznik i takie te …na wysokich łodygach.

- Czy to już wszystko? Pani od „żółtego słoneczka” – widzę, że pani się zgłasza. Proszę się nie bać.

- Chińczycy maja żółte buziaki. Ja też miałam sen. Śnili mi się Chińczycy. Żółte buzie, płowe mundury – biegli a w centrum Warszawy, przed naszym gmachem na Woronicza. Jana Pawła Woronicza. No, przed gmachem na ulicy stały takie kotły, jakby parowniki dla świń. Ja kiedyś bywałam na wsi to wiem.

- Kiedy pani bywała na wsi?

-Normalnie jako dziecko a potem dziewczynka. I ci Chińczycy nadbiegali tak na hurra i każdy zębami chwytał jedną pyrkę i gnał dalej. Znaczy się do ataku. W jednej ręce każdy miał pistolet a w drugie wałek od maszyny do szycia z korbką. Ale to sen tylko taki…

- Panie Ministrze! Razem z nami wysłuchał Pan odpowiedzi kandydatów. Zebrana w studio publiczność powiedziała się za narracją o ludzkich kościach, natomiast telewidzowie w esemesowej sondzie wybrali narrację o słoneczku. Decyzja należy do pana!

- Cóż, nie było łatwo, ale i mnie nie jest łatwo zdecydować. Sam podlegałem podobnej weryfikacji w pańskim programie. Tu zaczęła się moja wojskowa, ministerialna kariera i doskonale pamiętam, że wtedy, cóż – pytanie brzmiało: „Co jest pszczelego?” - Czyli też jakby coś to miało wspólnego z dzisiejszym pytaniem, choć nikt dzisiaj – o przepraszam, było przecież o pyłku kwiatowym na początku. Ten pan z manekinem na kolanach. Myślę, że to znak i tego pana wybieram na wiceministra.

- Super! Bardzo chciałem być wiceministrem obrony narodowej. Panie ministrze…tylko taka drobna pomyłka. To ja siedzę na kolanach manekina. W środowisku mówią na mnie Koniu. Czy dostanę mundur?

- Pożegnajmy pana Ministra i jego nowego podwładnego, znanego celebrytę Konia brawami! A na scenę zapraszamy Pana Premiera! Nadszedł kulminacyjny moment dzisiejszego programu. Będziemy wybierali nowego Ministra Oświaty, ponieważ okazło się, że ten wybrany przed dwoma tygodniami nie potrafi niestety czytać – Pytanie brzmi: „Co jest w…. mordzie?” Prosimy kandydatów o zajmowanie miejsc a z państwem spotkamy się po przerwie na reklamy!

niedziela, 27 września 2009

Roman P. Aresztowany

Roman Polański został zatrzymany przez szwajcarską policję na mocy amerykańskiego aktu aresztowania, który ma dziś 31 lat. Pojechał do Szwajcarii, by odebrać nagrodę za całokształt twórczości.
O samym akcie aresztowania…no cóż fakt, minęło od tego czasu wiele lat, on zapewne jest innym człowiekiem (na pewno starszym), a i pokrzywdzona, która podobno wybaczyła tamto zajście z przez lat, też jest inna i zapewne nie jest nastolatką.

Bronić tu Pogańskiego nie mam zamiaru, bo postąpił jak tchórz uciekając wymiarowi sprawiedliwości. W pewnym sensie tym aktem zniszczył sobie karierę wielkiej gwiazdy Hollywoodu, a to też jest kara za ten rodzaj tchórzostwa. Bo amerykanie wybaczają nawet największe skandale, jeżeli winowajca odpokutuje. To takie pomieszanie purytaństwa z sensacyjnością, które króluje w USA.

No, chyba, że chodzi o ich świeckiego świętego Kennedy’ego. No ale każdy naród ma swoich świeckich świętych, u nas np. jest ich dostatek…

Wracając do Polańskiego, cóż, tamto zajście było zapewne w jakiś sposób psychicznie powiązane, że mordem na Sharon Tate i ich nienarodzonym dziecku. Czytając biografię Polańskiego takie odniosłam wrażenie, no ale to jest jego punkt widzenia, zwłaszcza, że spisana, a raczej podyktowana przez niego samego.

Czy w końcu trafi do USA i odsiedzi wyrok?
Szczerze wątpię.

Jedno jest pewne, sam się ukarał, skazując na banicję od bajkowego świata Hollywoodu.

Muszę nadmienić, że jestem wielką fanką jego twórczości, żeby nie było.

niedziela, 20 września 2009

Szanowni kibice!

Okazało się, że nie wolno na stadionach propagować haseł patriotycznych.
Haseł upamiętniających tych, którzy polegli w obronie Ojczyzny.
Haseł piętnujących zbrodnie wrogich armii.
Ba, banda troglodytów z PZPN i Ekstraklasy s.a zakazuje propagowania podczas meczów piłkarskich haseł antykomunistycznych.
Legioniści z OFMC są ścigani przez psy gończe komuszej agentury. Ludzie, patrioci czczący bohaterów Powstania Warszawskiego nie tylko czczym gadaniem ale przede wszystkim działalnością społeczną są wyganiani ze stadionu ze względu na hasło:
LEPIEJ BYĆ MARTWY NIŻ CZERWONY!
A to nie jest prawda? I niech nikt tu nie mydli oczu socjalizmem. Czerwony w Polsce to zdrajca i sowiecki pachołek.
Uderzyli w stół a odezwały się nożyce?
Do tego doszliśmy?

To jest obrzydliwe, a najgorsze w tym jest to, że jesteście (jesteśmy), drodzy kibice, całkowicie bezradni. Robiąc oprawy i wywieszając patriotycznie zabarwione transparenty działacie w pewnym sensie przeciwko własnemu klubowi. Rzecz w tym, że macie poczuć się winni. Winni własnego patriotyzmu. Winni umiłowania bohaterstwa naszych przodków. Naszej, bo nie ich, historii.

Nie będę się tu rozwodził nad tym, że banda skorumpowanych do imentu esbeków nagle bierze się za stawianie barier moralnych czy ideologicznych. Ten cały PZPN to chore bydlątko bez żadnej świadomości. Zebrała się grupa potworków postkomunistycznych i uradziła, że nie wolno poprzez wywieszane transparenty czcić na przykład „Powstańców Warszawskich” bo to jest wedle jakiegoś skurwysyna polityka. Wedle tego samego, albo podobnemu mu skurwysyna polityką jest przypominanie o sowieckiej agresji 17 września.

Gdzie my żyjemy? Nasi, umykający od odpowiedzialności łże politycy robią z Polski ojropejskie województwo. I nikt się nie buntuje, za szable nie chwyta, w las nie idzie… W to im graj!

Rzecz w tym by spacyfikować te resztki, a teraz wy akurat jesteście „tymi resztkami”
Dlatego też, nie bacząc na wzajemną, starannie przez lata wypracowaną wrogość pomiędzy kibicami, trzeba się wreszcie dogadać. Nie wolno dopuścić by jacyś popieprzeni łysole w garniturkach dyrygowali skalą i treścią waszego dopingu.
Oni znają i przebiegle stosują zasadę “DZIEL I RZĄDŹ” Nie dajmy się dzielić dla dobra i spokoju ich rządów.
No chyba, że komuś jest po drodze z PZPN, w co nie wierzę!

Czy nadal żyjemy w Polsce? W suwerennym państwie?

Jest pomysł by zbojkotować mecz ze Słowacją.
Dobry pomysł. Niech sobie vipki kibicują. Przy okazji zgłaszam jeszcze jeden, mój autorski pomysł.

Za niespełna 10 miesięcy będziemy obchodzili 600 lecie bitwy pod Grunwaldem.

Spotkajmy się tam wszyscy.
Od Szczecina do Mielca. Od Jeleniej Góry po Białystok.
Kibice z Warszawy, Poznania, Krakowa, Gdańska i z setek innych miast i wsi.
Stańmy raz, otwarcie, jak w tamtych czasach, pod chorągwiami klubów.
Razem pokażmy dupkom i zdrajcom, gdzie jest Polaka!
Tu nic nie trzeba udawać.
Nie trzeba przebierać się w rycerskie blachy.
Zawsze walczą serca. Gdzie lew a gdzie zając.
Wiadomo.

Niech tam, na polach Grunwaldu, ustawią przeciwko nam zaciężne oddziały firm ochroniarskich.
Nie wolno okazywać politycznego gniewu na stadionie?
Pod Grunwaldem też nie wolno?
Czy nie jesteśmy obywatelami Polski?
Czy trzeba być sejmowym fajansiarzem z teczuszką i sekretarką by mieć prawo publicznej wypowiedzi?

Konstytucja gwarantuje nam wolność słowa!
Jesteśmy wolnymi ludźmi! Polakami!

Tylko dwa słowa. Tylko dwa pieprzone słowa, ale za to jak brzmią!
WOLNA RZECZPOSPOLITA!
POLSKA!
…. i jak zawsze nasza, do bólu nasza!

sobota, 19 września 2009

Coś o mitach - Męski szowinizm

Coś o męskim szowiniźmie, o tym, że mężczyźni uwielbiają być lepsi od kobiet, nie, tu nawet nie chodzi, że chcą górować intelektualnie…to bardziej złożone.

Zacznę od początku, by mi nie umknęło, co ostatnimi czasy sobie wydumałam.

Skąd się tzw. szowiniści męscy biorą? To jest pytanie i ciekawe i dość przewrotne, bo tak naprawdę nikt się takim nie rodzi, na to wpływają czynniki zewnętrzne, najczęściej dominacją matki - opiekunki.

O, już widzę u męskiej części podniesione do góry brwi!

Ale to niestety prawda, to kobiety kreują „męskich szowinistów”.

Tak naprawdę to ci mężczyźni są często zagubieni. Chcąc ciągle sprawdzać swoje przewagi odreagowują „mszcząc” się na innych kobieta, czy na tej, która go wykreowała. I tu nie chodzi o przemoc fizyczną, ale o okazywanie kobiecie pobłażliwości, traktując ją jak nierówną sobie w dyskusji, czy nawet groźniejszym spojrzeniem komunikując, że nie powinna w pewnych sprawach zabierać głosu.

Prawdziwy mężczyzna bez uprzedzeń będzie słuchał co ma kobieta do powiedzenia, analizował jej głos tak samo, jak głos mężczyzny, bo u niego te kompleksy nie występują, nie muszą się ciągle sprawdzać, umieją dostrzec własne słabości, a tzw. męski szowinista, niestety nie.
Wykreowany przez Julię Agrypinę jej syn Neron, nigdy do końca nie potrafił się od jej silnej skądinąd osobowości uwolnić. Stworzony przez nią na przywódcę, chłopak o raczej wrażliwej naturze, zaczyna przeobrażać się. Ale zawsze cień matki idzie za nim, nawet gdy jej nie ma, on ją słyszy. Chce się za to na niej mścić, ba, mści się też i na innych kobietach, wreszcie, chcąc się od niej uwolnić całkowicie, zabija.

A jej słowa, gdy wieszczka przepowiedziała jej, że Neron zostanie Cezarem, ale ona zginie od jego ręki, zbyła, że „może mnie nawet zabić, byle przedtem został Cezarem”. Pokazują jak bardzo kobiety lubią kreować wizerunek mężczyzny – syna.

Ile takich Neronów rodzi, czy jest kreowanych każdego dnia? Jasne, nie na taką skalę, ale pomniejsi Neronowie żyją między nami – wykreowani na przywódców, pełni wzgardy do drugiej połowy ludzkości, nawet do swej kreatorki.

A tak naprawdę to oni nigdy nie stali się do końca samodzielni, wciąż szukają wybiegu, by imponując zbierać peany zachwytu, tylko wtedy są szczęśliwi.

Ten post nie jest skierowany przeciw mężczyznom, bynajmniej, to tylko próba zrozumienia złożonej natury człowieka.

Znam wielu mężczyzn, z którymi mi się bardzo dobrze rozmawia, kilku nawet nazwałabym przyjaciółmi. Ale szczerze, tylko jeden słucha mnie zawsze z uwagą.

Męża tu nie wliczam z prostego powodu, że jesteśmy połączeni zbyt wieloma czynikami.

piątek, 18 września 2009

Dom Elżbiety VII - Nowa opowieść ( Iwona )

Rano przyjechali fachowcy z komputerem, poradzili sobie bardzo szybko z podłączenie i zainstalowaniem sieci. O dwunastej komputer i Internet działał. Ela chciała się dowiedzieć, czy przyjadą, jeśli będzie chciała kompa przestawić gdzie indziej. Powiedziała, że chce wyremontować strych i tam zrobić sobie gabinet do pisania. Jeden z instalatorów powiedział, że przecież mogą to zrobić od razu, ale Ela wytłumaczyła, że tam na razie nie ma instalacji elektrycznej, a poza tym, tam jest potrzebny gruntowny remont. Jeden z nich podał jej numer dobrej firmy od instalacji elektrycznych i dodał, że są szybcy i raczej nie zawyżają kosztów.

Furgon odjechał, a dziewczyny podziwiały ten cud techniki, który wczoraj kupiły. Zrobiły sobie potem obiad, pooglądały ogród i dzień minął nawet tego nie zauważyły. Następnego dnia Karolina musiała wyjechać, wzięła sobie trzy dni urlopu, a próbowała dodzwonić się do swojej firmy, by poprosić o jeszcze kilka dni. Oczywiście okazało się, że w pracy jest teraz niezbędna i musi wracać. Do późnego wieczoru siedziały w bibliotece, gdzie został na razie podłączony komputer. Ela opowiedziała Karolinie ten dziwny sen o kluczyku, dłoniach i stopach biegnących na strych, pokazała jej też list babci.

- Wiesz – po tym wszystkim powiedziała Karolina – twoja babcia bardzo cierpiała z dwóch powodów, jeden to twoja mama, a drugi, że brakło jej odwagi na spotkanie z tobą. List jej jest pełen ciepła, ale też i smutku. Powiedz – zagadnęła nagle – czy ty w ogóle wiedziałaś o jej istnieniu?

- O to chodzi, że nie, nie wiedziałam. Gorzej, nigdy się ojcu nie zapytałam, pamiętam za to, że nigdy mi niczego nie brakowało, choć ojciec nie był bogaczem i podejrzewam, że to była jej zasługa.

- A ona skąd właściwie była taka bogata? Dom jest utrzymany na wysokim poziomie, ciebie wspierała, tą gospodynię, z tego co mówisz też. Zastanawiałaś się nad tym?

- To akurat wiem, ten prawnik mi powiedział. Dostawała co miesiąc coś w rodzaju renty z banku w Szwajcarii. Miała tam konto i żyła chyba z odsetek. Zresztą, to konto też do mnie należy i mam też kluczyk do skrytki bankowej.

- To ty teraz jesteś bogata jak udzielna księżna!

- Nie wiem, fakt, czuję się bogata, masz rację. Ale też coś nie daje mi spokoju, ten kluczyk, te sny…tu jest jakaś tajemnica, może babcia chce by ją rozwikłała?

- Przesadzasz, fakt, trochę ten kluczyk tajemniczy, ale …no wiesz dom, pieniądze, kurcze aż ci zazdroszczę.

Siedziały jeszcze do późna, rozmawiając o nagłym bogactwie Eli, o tym, że niestety nie będzie jej Karolina mogła pomóc przy przeróbce strychu i że jeżeli tylko będzie się mogła wyrwać ze swojej firmy to do nie przyjedzie. Potem poszły spać, bo zrobiło się bardzo późno zegar w salonie wybijał już pierwszą w nocy.
Znów zapomniały o tym, jak zrobić sobie ciepłą wodę, więc podgrzały wodę w czajniku, by się trochę umyć.
Ela ledwie się położyła, poczuła silne zmęczenie, oczy jej się zamykały, więc odłożyła książkę „Montaillou, Wioska Heretyków” Ladurie i zgasiła nocną lampkę.

Gdy tylko zapadała w sen, poczuła zimno kluczyka w ręce, potem ujrzała młodą dziewczynę siedziała w kącie i strasznie płakała. Chciała do niej podejść, zapytać, czemu płacze, ale była jakby za niewidzialną barierą. W pewnej chwili tamta poderwała się na nogi, spojrzała na nią wielkimi smutnymi oczami i wybiegła. Ela chciała za nią biec, ale w holu jej już nie było…słyszała szloch dochodzący ze strychu, chciała tam pójść, lecz ogarnęło ją przeraźliwe zimno i się obudziła.
Leżała w ciemności, a smuga światła księżycowego nadawała pokojowi jeszcze więcej tajemniczości. W ręce miała kluczyk! Przeraziła się, przecież nie wyjmowała go z pudełka, jak znalazł się w jej ręce? Lekki dreszcz strachu przebiegł jej po plecach, zapaliła nocną lampkę i rozejrzała się po pokoju. Nic dziwnego tu nie było. Prócz tego, że na toaletce stało otwarte pudełko z rublówkami, a ona miał w ręce srebrny kluczyk. Rękę z kluczykiem miała zdrętwiałą z zimna i czuła, jak to zimno rozlewa się po całym jej ciele. Wstała, odłożyła kluczyk na miejsce, zamknęła pudełko i schowała do szuflady. Kątem oka, spojrzała przez okno, które wychodziło na ogród, wydał się jej w świetle księżycowym jakiś drapieżny i przez ułamek sekundy widziała jakby coś się tam poruszyło. Szybko poszła w stronę łóżka, nie spoglądając więcej w okno, nie zgasiła lampki, zasnęła przy zapalonej, ale do rana już nic więcej jej się nie śniło.

Nie opowiedziała tego Karolinie, nie chciała jej straszyć, a poza tym podświadomie wiedziała, że to było skierowane tylko do niej. Choć prawą połowę ciała wciąż miała zdrętwiałą od zimna kluczyka. Postanowiła od dziś zacząć poszukiwania i widziała, że zacznie od strychu.

Najpierw jednak musiała Karolinie pomóc w dostaniu się do Białegostoku, więc rano poszła do sklepu Andrzeja, który zgodził się ją odwieźć.
Wraz z Andrzejem odtransportowali ją na dworzec, Karolina oczywiście obiecywała, że gdy tylko będzie mogła, to zaraz przyjedzie. Andrzej zaczął sobie żartować, lekko kokietując Karolinę, że powinna, bo nie poznała jeszcze jego brata Jurka, który jest kawalerem i dobrze prosperującym weterynarzem, co w Karolinie wzbudziło zainteresowanie.
Potem w drodze powrotnej Ela próbowała się dowiedzieć czegoś od Andrzeja o młodej, zapewne nieszczęśliwej dziewczynie z jej rodziny, ale on nic o tym nie wiedział. Odsyłał ją do swojej mamy, ufając, że ona może coś o tym wiedzieć, wszak wraz z babcią Leokadią, wciąż dyskutowały na tematy rodu.

wtorek, 15 września 2009

A ja palę siatkę, palę siatkę za siatką...

Nie chcę wiele.
Premier nie musi mnie przepraszać za to, że wsparty na ramionach Drzewieckiego i Schetyny buszuje po Polsce jako sportowiec mimo woli. Wiem, że to jest taka marna robota jak każda inna u nas. Albo, że jakaś Szczypińska z różą w pysku, albo jej gach w pysku z różą za kilkadziesiąt naszych tysięcy się migdalą? Hmm… Ponoć gach to księżulek katolicki. Taki Tusk czy inny Szczypińska niech sobie idą rządzić jakimś innym państwem. Na przykład Katarem.
Wielbłądy.
Piasek.
Schetyna na osiołku i nagły grad na Sacharze. A Szczypińska z Rokitą w jednej burce.
Kuszące klimaty.

Jako demokrata prawie wszystko rozumiem.
Prawie rozumiem, że czci się Mazowieckiego czy innego Balcerowicza. Ten drugi jest fajny. Wygląda jak szczurzy bobek i ma akurat odpowiednie do swojego wyglądu poglądy i umiejętności. Ponoć biegał kiedyś na 400 metrów. Mamy kurewskie szczęście, że nie na 100. Tadeusz Mazowiecki na szczęście nie jest już premierem a i sprinterem też z reguły bywał marnym. ( Się nie koksował)

Nie chcę wiele.
Jestem kibicem i chcę być traktowany jak kibic. Wiem, że kibic to nic dobrego, ale jeśli już zostałem tym kibicem – trudno. Kibic ma to do siebie, że ogląda mecze, że interesuje się sportem.

Oczywiste jest, że jako kibic oglądam wszystkie, nawet rzadkie, sukcesy naszego sportu. Na przykład siatkówkę! Oglądam siatę od zawsze.

Do 5:45 rano oglądałem jako 13 latek mecz na IO w Montrealu z Rusami o złoto. Piszę o tym po to, żeby uzmysłowić ludziom, że kibicuje NASZYM jak diabeł. A zespołowym szczególnie. W ręczną, nogę, siatę a nawet we dwa hokeje.

Przeżywałem te wszystkie wzloty i upadki, o których możecie sobie poczytać studiując statystyki. To ja, nie wy, radowałem się, gdy uczknęliśmy Brazylii secika, albo Kacapom dwa.

Czytałem kilka dni temu, po porażce piłkarzy ze Słowenią, że przegrała jakaś tam Polska „B”, bo Polska „A”, Polska Akademicka święci tryumfy w przebijaniu piłki nad siatką. Polska „A” wygrała! Nie dość, ze wygrała to jeszcze olała Polskę „B” – czyli na przykład mnie. Starego kibica siatki olała. He he he…

Nie jestem jakimś szczególnym fanem Lecha Kaczyńskiego, ale jestem fanem Polski z jej ustrojem i jej zwyczajami. Gdyby zwyczajowo, sportowców honorował orderami premier…albo „Stróż w Boże Ciało” trudno się mówi i dobrze, ze Prezydent ma klasę i Tusiowi umożliwił wręczanie, a ta bida nie umiała nawet ego. Bywa i tak.

Krótko .
To co zrobili wczoraj siatkarze jest obrzydliwą prowokacją. Umyślnie nie piszę o działaczach czy zapijaczonym do imentu ministrze od sportu ( podczaszym Drzewieckim) tylko o was, panowie Mistrzowie.

Daliście się wrobić w politykę. Straciliście na przykład, moją sympatię. Jasne.
Na cholerę wam moja sympatia?
Moje kibicowanie?
Dobra, jeśli jesteście tacy dobrzy, jeśli chcecie być reprezentantami tylko tej „lepszej” części społeczeństwa. Tej z PO. Wolna droga

Nic nie mam przeciwko temu. Chcę tylko by to było jasno zaznaczone przed meczami. I zamiast „Jeszcze Polska nie zginęła” – Śpiewajcie chłopaki; „ Jeszcze polska – 1”
Minus 1 – to ja.

Brzydko się zabawiacie.
Jesteście tylko Mistrzami Ojropy a już.
napluliście mi w twarz.

Fajnie, panie Gruszka?
Panie Pliński?
Panie Zagumny?
Smakuje?
Gacek
Kurek
………………………………… spadówka majsterki !
Nigdy.
Powtarzam.
Nigdy nie spotkałem się z tak żenującym zachowaniem skontrastowanym z tak wybitnym sukcesem sportowym.

Palę siatkę!

sobota, 12 września 2009

Dom Elżbiety VI - Nowa opowieść ( Iwona )

Jeszcze potem do zmroku próbowały rozgrzać metal kluczyka. Choć obie podświadomie wiedziały, że się nie uda. Ela podzieliła się z Karoliną przypuszczeniem, że za tym kluczem zapewne kryje się jakaś straszna tajemnica. Karolina zbyła tą rewelację raczej sceptycznie, choć…no właśnie, straciła tą pewność i racjonalność.

Wieczór nadszedłem niepostrzeżenie, zajadały kolację złożoną z super smacznej szynki od Kanusi i wczorajszego chleba. Obie milczały, każda z nich próbowała na własną rękę odkryć we własnym umyśle tą zagadkę. Pierwsza odezwała się Karolina.

- Szynka jest boska, cholera, to jest właśnie urok mieszkania na wsi. A co do tego klucza, wiesz, powinnyśmy poszukać do niego zamka, musi być w tym domu. Gdyby był sam klucz, nie przechowywano by go z taką pieczołowitością, prawda?

- O tym samym myślałam…tylko gdzie szukać tego, co ten klucz otwiera. I czy powinno otwierać się coś, co tak długo jest w zamknięciu?

- Nie przybieraj postawy wieszczącego medium! Brr…aż mi zimno po plecach przeszło. To normalne życie, nie film o wampirach, wiec nie dramatyzuj, OK.? Chyba, że w twojej rodzinie są jakieś niewyjaśnione i tajemnicze sprawy?

- Niewiele wiem o własnej rodzinie. Ojciec własnej nie miał, jego rodzice, a moi dziadkowie zmarli zanim ja przyszłam na świat, nie miał rodzeństwa. A matki rodziny nie znałam, babcia niby mi napisała, że cały czas kontaktowała się z ojcem, miała o mnie dokładne informacje, ale ja nic o tym nie wiedziałam.

- Ta babcia, co ci ten dom zapisała? Nie znałaś jej?

- Nie mówiłam ci? Nie, nie znałam jej, nawet nie wiedziałam o jej istnieniu! Wiesz, tu tkwi cała tajemnica. Jak mama od nas odeszła, ja miałam dwa lata, ojciec wychowywał mnie sam. Nigdy też nie mówił o matce, ani jej krewnych. Może to dla niego było zbyt bolesne? Nie umiem ci tego wytłumaczyć, bo sama nie wiem…nigdy się ojcu o żadnych dziadków nie pytałam.

- Kurcze! I teraz babcia po śmierci zapisuję ci ten dom? Daje ci tajemniczy klucz? Cholera, to już samo w sobie jest dość tajemnicze, nie uważasz?

- Fakt. Widzisz, ona podobno bała się ze mną spotkać. Może czuła, że jest winna temu, że matka była, jaka była.

- A jaka było twoja matka?

- Trudno mi ją określić. Odeszła od nas, bo podobno spotkała miłość swego życia. Potem, z tego co wiem, potrafiła zmieniać swoje uczucia do coraz to nowych partnerów. Nie wie, może miała jakieś kompleksy. Nigdy się mną nie interesowała odkąd odeszła, więc i ja uznałam ją w sercu za zmarłą. Potem jak zginęła, nawet nie zrobiło mi się przykro.

- Rozumiem, chyba zachowywałabym się tak samo. Przepraszam za to moje wścibstwo, ale próbuję ci pomoc rozwikłać zagadkę kluczyka.

- Wiesz, nigdy specjalnie nie kryłam mojego życia. A że o tym nie mówiłam? Nie było się czym chwalić.

- Jasne. Głupio mi, wiesz, nie wiedziała, że twoja matka cię zostawiła.

- Znamy się pięć lat, prawda?

- No tak, pięć. Cholera, kawał czasu.

- Pamiętasz, ja ci mówiłam, że moja matka zginęła w wypadku samochodowym?

- Tak, to było chyba ze dwa lata temu. Pamiętam, że wtedy dziwiłam się, że mówiłaś to obojętnie, teraz rozumiem, dlaczego.

- No właśnie. Dziś jednak mam wyrzuty sumienia, ze wtedy tu nie przyjechałam na pogrzeb. Może poznałabym babcię, która, z tego co mówi Kanusia, była bardzo dobrym człowiekiem. Może było jej równie ciężko jak mi? Chciałabym z nią porozmawiać, ale niestety dziś już jest za późno. Może ona powiedziałaby mi, dlaczego mama była taka. Czemu ona sama bała się konfrontacji ze mną. Podarowała mi wszystko, ale nie dała najważniejszego…wskazówki.

- Jakiej? Nie rozumiem.

- Widzisz, ten dom, to historia moich przodków, a ja tu weszłam jak laik i profan. Nic nie wiem, a chciałabym. Mam nadzieję, że z pomocą Kanusi czegoś się dowiem. To skomplikowane, nigdy nie byłam sentymentalna, przecież wiesz…ale tu, cholera, trudno to określić, ja czuję, że coś powinna odkryć, czegoś się dowiedzieć, rozumiesz?

- No…jakby. Słuchaj na dziś dość, OK.? Idziemy spać, jutro z rana przyjeżdżają fachowcy od komputera, musimy być przytomne. Myślę, że potem zaczniemy robić takie prywatne dochodzenie. Też wydaje mi się, że ten dom kryje jakąś tajemnicę, zbyt dziwne było zachowanie twojej nieżyjącej babci, ona też coś ukrywała. Jeżeli bym mogła, to chciałabym ten jej list do ciebie przeczytać, OK.?

Obie były bardzo zmęczone, zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień, zwłaszcza, że Karolina miała za sobą długą podróż. Piszcząć umyły się w zimnej wodzie, a Ela przyrzekła, że jutro sprawdzi jak się tu robi ciepłą wodę. Poszły spać, Ela do sypialni babci, a Karolina do białej sypialni.
Usłyszała jeszcze jak Karolina gasi światło w pokoju i kładzie się na łóżku, bo stęknęły sprężyny wiekowego łoża. Sama też weszła i spojrzała na zieloną kapę łóżka, by po chwili ją odchylić i przytulić policzek do chłodnej, białej pościeli.

Nie wiedziała jak długo spała, obudził ją szelest w pokoju, myślała, że to Karolina. Śniła znów o kluczyku, który rozpryskiwał się na milion kawałków…przyzwyczajała oczy do mroku, by dojrzeć, co ją obudziło. Ale w pokoju nic się nie działo, ani nikogo nie było, więc otuliła się kołdrą, bo poczuła chłód i zaczęła zasypiać. Zagłębiała się znów w sny, kluczyk wirował jej przed oczami, ale tym razem widziała rękę, drobną, wypielęgnowaną dłoń dziewczyny, to w niej wirował kluczyk. Potem usłyszała perlisty śmiech, który zamienił się w szloch. Drobne bose stopy biegły po schodkach na strych, długa jasna suknia zamiatała schodki…a potem kluczyk spadał i rozbijał się o posadzkę, jak grudka lodu.

czwartek, 10 września 2009

Nie ufam rządowi Donalda Tuska. Drugi poziom nieufności

Idę ulicami mojej ukochanej Goliny i widzę jak jakiś dobrodziej przy pomocy taśmy klejącej przymocował do drzewa ogłoszenie o tym, że ma do sprzedania bratki. Takie kwiatki.
To jest uwaga dla ludzi, którym się wszystko z agenturą kojarzy. Być może miałbym ochotę kupić kilka bratków, ot tak dla szpanu, ale jak mogę zaufać takiemu ogłoszeniu?
Pójdę, prawda, po bratki a na miejscu się okaże, że gość sprzedaje pelargonie. A na co mi pelargonie?

Pewne są tylko klepsydry, a i to nie wszystkie. Oj, stałem się bardzo nieufnym człowiekiem.

Nie ufam na przykład rządowi Donalda Tuska. Nie, jasne, że to nie jest nowość. Oczywiście jest to rząd bujaczy, oszustów i pijarowskich małpek. Rząd, którego nie da się zmusić nawet elektrowstrząsami do jakiegokolwiek działania.

To norma do której nas przyzwyczajono, ale wczorajszy eksces z „ próbą wyrzucenia Putina przez Prezydenta Kaczyńskiego” sprawił, że moja nieufność przeszła na wyższy poziom.

To już nie są żarty w rodzaju piastowania stanowisk ministerialnych przez takich ludzi jak Klich, Hall, Rostowski, Grad, Schetyna, Kopacz, Sikorki, Czuma, Drzewiecki, – długo by wyliczać tych nieudaczników i oszołomów – Tu już dzieciarnia zabawia się naszą racją stanu!

Ja rozumiem, że kwalifikacje umysłowe i moralne predestynują politycznych liderów PO do zajmowania się jakimś pustynnym powiatem, nie państwem i o to nie mam pretensji.
Ludzie wybrali i takich mamy akurat ananasów przy sterze.

Ale ten przeciek to jest chrzan. Tego w żaden sposób obronić się nie da. Jeszcze dzisiaj Sławomir Nowak zaczyna zwalać przeciek na PiS. Miało być zabawnie i kaczorom w tyłek a nie jest zabawnie. Z tego przecieku, żadnej zabawy być nie może. Zorientowała się bida i dalejże kłamać.

Być może premier w ramach mobilizacji przedmeczowej coś chlapnął jak to ma w zwyczaju, o co pretensji też mieć nie można znając jego osobliwe zamiłowanie do mówienia prawdy w ramach antypisowskiej narracji. Z tym zaraz ktoś poleciał do mediów.

Kto? Pojęcia nie mam, ale dotychczas było tak, że z takimi ciemnymi newsami biegli na wyścigi Arabski z Nowakiem.

Inna rzecz, że ten przeciek poszedł w pakiecie z wynurzeniami idiotycznego Niesioła o Katyniu i z próbą zawłaszczenia dla agentury Instytutu Pamięci Narodowej.

Dla mnie sprawia to wrażenie, że jestem obserwatorem zrzucania masek przez liderów Platformy. Dlatego piszę, że przestałem im ufać, choć każdy człowiek czytający moje teksty nigdzie nie znajdzie śladów zaufania do Platformy.

Jasne. Nie ufałem im nigdy, ale na innym poziomie braku zaufania. Czasem ze złością, ale częściej humorystycznie opisywałem i komentowałem ich pomysły, urojenia i uroszczenia, rozumiejąc, że co powiatowe to w sumie mało groźne, ale teraz mam wrażenie, że rządzi nami banda politycznych wariatów.

To jest drugi stopień nieufności. Na trzecim napiszę o premedytacji i zdradzie. Obym nie musiał.

To jest tak, wykorzystam modną dzisiaj piłkarską przenośnię.

1.Pierwszy poziom nieufności.

Nie lubię napastnika „X” bo nie strzela goli marnując sytuacje podbramkowe. Bijąc kornera przewraca się o narożną chorągiewkę. Poza tym bywa idiotą i wytatuowaną medialną małpą.

2. Drugi poziom nieufności:
Napastnik „X” w trzech ostatnich meczach strzelił cztery samobójcze gole z główki. Na treningu uciekał przed alkomatem i zawiesił się za majtki na płocie otaczającym boisko..

3. Trzeci poziom nieufności.
Napastnik „X” dotkliwie bije bramkarza własnej drużyny. W zakładach piłkarskich obstawia zwycięstwa przeciwników. Zamiast trenować wysiaduje całymi dniami na składanym krzesełku przy bankomacie, co kwadrans sprawdzając ile kasy wpłynęło na jego konto.

Bez żartów. Rząd awansował na drugi poziom i zdaje się próbować włazić na trzeci a opozycja ciągle tkwi na pierwszym.
Czy jest poziom czwarty? – Mógłby zapytać ktoś naprawdę dociekliwy.

Oczywiście, że jest poziom czwarty, ale w prawdziwym piekle. Kiedyś nazywano to zdradą.

Jako pointę, ponownie przywołując próbę zniszczenia przez podporządkowanie - także byłym agentom oraz ex-komuchom IPN – u, nasmaruję takie oto ostrzeżenie:

Instytut Pamięci Narodowej, jak sama nazwa wskazuje, ma za zadanie przechowywać całość. Jeśli zniszczycie IPN, kto o was za kilkanaście lat będzie pamiętał?
Poeta pisał, że „spisane będą czyny i rozmowy” a wy, ludzie żyjący narracją, znacie przecież podstawową zasadę, że nieważne, co, byle mówili, prawda?
A IPN będzie pamiętał bo ma to zapisane w obowiązkach, albowiem tak się złożyło, że historia wca;le nie chce się kończyć.

wtorek, 8 września 2009

Majestik i jego brat Bo

Majestik widząc żebraka w dworcowej poczekalni zatrzymuje się i zwracając się do licznie zgromadzonej, ale zajętej swoimi sprawami publiczności przypomina, że zarówno dworzec, żebrak jak i policja jest utrzymywana z jego podatków.
Na protesty żebraka, że jest „prywatną inicjatywą”, Majestik nie zwraca uwagi.
Podnosi palec do góry i gromi współobywateli jako nieodrodnych synów i wnuków komuny.
W świecie Majestika nie ma żadnych wątpliwości.
Majestik przechadza się nad wątpliwościami.

- Każdemu trzeba dać wędkę – nie rybę – mówi Majestik, ale gdy widzi zbliżający się tłum wędkarzy orzeka – Łowienie na wędkę jest nieekonomiczne!

Policja odmawia oddania salwy do ludzi z wędkami. Majestik nie kryje oburzenia.

Majestik uważa, że należy dawać każdemu wedle jego pracy, czym zaskarbia sobie poparcie prawicy oraz liberałów. Na zbyt dociekliwe pytania dotyczące tego, co tak naprawdę zrobił czy robi, odpowiada wzruszając ramionami. Takie pytania są źle sformułowane. Majestik ocenia innych, chętnie używając słów takich jak „populista” i „oszołom”

Majestikowi nie brakuje rozumu. Doskonale wie, z kogo można się wyśmiewać a z kogo nie należy. Mówiąc wolność, myśli Rosja – Tak mu się jakoś skojarzyło.
Z lubością opowiada w towarzystwie, że gdy był w post sowieckim państwie widział jak wykonywano karę chłosty wobec niespełniającego wymagań jakościowych robotnika.

- To miało zauważalny wpływ na zgromadzonych pracowników – zaznacza – ciesząc się swoim cynizmem.

Obecni na spotkaniu dziennikarze i oficjale nie klaszczą, starając się zachować coś, co można nazwać „akceptującym dystansem”
Ale debil – szepcą, ale wiadomo, że pecunia, prawda, nie śmierdzi.

W związku z taką nieadekwatną i nieliberalną reakcją Majestik nie ciągnie wątku i nie opowiada o publicznym ruchaniu żony niefrasobliwego robotnika.
Mówi za to o wolności.
Nikt go nie zmuszał, by pracował w tej akurat firmie, gdyż każdy człowiek ma prawa ale i obowiązki. Na szczęście Majestik nie cytuje papieskich encyklik, ponieważ ma słabą pamięć.

Majestik, trzeba to napisać, po prostu dał dupy w tym wystąpieniu. Niepotrzebnie później marudził, że słuchacze byli przesiąknięci polityczną poprawnością. Dał dupy i tyle – co tu tłumaczyć?

Majestik, czego byście się pewnie nie spodziewali, jest za tym by Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatnio, byle nie z jego podatków oczywiście. Z tymi podatkami to jest trochę tak zwana ściema, ponieważ Majestik jako szczery liberał płaci je w całkiem innym kraju. Takim jakimś kraju.

- Cóż to za problem – mówi – Tak czy tak wychodzę na zero. Rok temu dodawał coś o globalizacji, ale przestał.

- Polacy – mówi Majestik bawiąc się szklaneczką ciskacza - wiskacza. Polacy – powtarza – aby osiągnąć sukces muszą żyć pod batem. I wymienia baty.

Majestik ma brata, który nazywa się Bo.
To taki sam skurwysyn jak on.

poniedziałek, 7 września 2009

Dom Elżbiety V - Nowa opowieść ( Iwona )


Wracali po kilku godzinach w wesołym nastroju. Ela bardzo polubiła Andrzeja. Doszła do wniosku, że on jest tak samo miły jak Kanusia. Domyśliła się, że to pewnie ich cecha rodzinna.

Kupiła komputer, panowie od instalowania mieli pojawić się jutro od rana. Mają też od razu podłączyć komputer pod Internet, więc wracali w pogodnym nastroju. Karolina też była w skowronkach, bo myślała, że będą się tłuc autobusem, więc droga do domu przebiegała im w pogodnym nastroju.

Gdy wrócili, Ela chciała się jakoś zrewanżować za podróż, ale Andrzej nie chciał nawet o tym słyszeć. Pożegnali się i Andrzej podjechał na tył sklepu, a one poszły wiejską drogą w stronę domu Eli. Gdy uszły kawałek Karolina zagadnęła:

- Fajny facet, skąd go znasz? To jakaś twoja rodzina?

- Nie, nie rodzina. To syn przyjaciółki, a zarazem gospodyni mojej babci. Wczoraj ją poznałam, obdarowała mnie wiejskimi wędlinami, trochę z nią pogadałam, a dziś poznałam Andrzeja i jego żonę.

- Żonaty? – Karolina nie kryła rozczarowania – jak fajny facet to zawsze żonaty.

- O! Widzę, że ci wpadał w oko – zaśmiała się Ela.- A teraz przygotuj się, dochodzimy do mojego domu.

Rzeczywiście, Ela skręciła w szeroką aleję otuloną z obu stron wiekowymi dębami. Droga wysypana biały gryzem mile chrzęściła pod stopami.

- No gdzie ten twój dom?

- Już jesteśmy w ogrodzie, a za chwilkę go zobaczysz.

- To ten park też twój?

- Też mój – uśmiechnęła się radośnie Ela – a to mój pałac! – Wskazała na domu wyłaniający się zza drzew.

- Matko Boska! To prawdziwa posiadłość! – Karolina wpadła w euforię, chyba nie spodziewała się tego, co zobaczyła.

Zostawiła Elę, a sama pobiegła do przodu, dotykała drewnianych okiennic, przebiegała pod kolumienkami od strony frontu. Pobiegła od drugiej strony, by zobaczyć ogromny taras. Kiedy obejrzała dom z zewnątrz, Ela akurat otwierała drzwi do domu.

- Jeśli tak jest w środku jak na zewnątrz, to ja ci się nie dziwię, że chcesz tu zostać. Tyle, że utrzymanie tego, będzie kosztować fortunę!

- Wiesz, na razie się tym nie martwię, ogrzewanie centralne jest, węgiel w piwnicy też, chyba z dziesięć ton. Woda też, tylko na razie zimna, nie umiem odkryć jak zrobić, by była ciepła. Pewnie trzeba napalić w tym piecu w piwnicy, ale to potem, najlepiej się kogoś spytam, żeby czegoś nie popsuć. Poza tym, babcia mi zostawiła trochę pieniędzy, więc na początek mam. Chciałabym zrobić trochę remontu na strychu, byłoby tam cudne miejsce do pisania. Bo tu – wskazała głową wnętrze domu - chciałabym zachować dawny klimat. Wiesz, tu – stały pośrodku biblioteki – czuje się oddech pokoleń.

- Zupełnie rozumiem o co ci chodzi – powiedziała Karolina, zaglądając do pokoju – alkowy, który Ela podejrzewała, że był pokojem jej mamy. – Ale tu cudnie, mogę tu spać – jęknęła Karolina lustrując biały pokoik panieński. - Proszę, proszę! Chcę tu spać, nigdy takiego cudeńka nie widziałam, będę się czuła jak udzielna księżniczka, chyba, że ty tu śpisz? – spojrzała z zapytaniem na Elę.

- Nie, śpię w pokoju pani domu, ogromnej sypialni na końcu holu, jak chcesz możesz spać tutaj. Choć szczerze, myślałam, że będziesz ze mną dzieliła tamto ogromne, małżeńskie łoże. Musisz zobaczyć łazienkę, też jest z epoki, a w kuchni jest piękny rzeźbiony, drewniany kredens. Zresztą cały dom jest cudny.

- Kurcze, ja tylko trzy dni urlopu sobie wzięłam – jęknęła Karolina – a mogłabym tu zostać do końca życia. Wybacz, że przyjechałam tu, tylko by cię namawiać do powrotu, wiesz, myślałam, że oszalałaś, że dom to jakaś wiejska rudera…wybaczysz mi?

- Och Karolina, dziecinna jesteś, czemu bym ci miała mieć coś za złe? Zwłaszcza, że przygarnęłaś mnie, gdy odeszłam od Marka, pomagałaś mi zawsze gdy cię potrzebowałam. Słuchaj – zmieniła nagle temat – dostałam od babci list, który napisała do mnie przed śmiercią. Tam były pieniądze, hi hi, babcia ominęła fiskusa. Wiesz, mam jeszcze zabezpieczenie w złotych rublach i wspaniałych perłach. Było też tam trochę biżuterii i…wiesz co, coś ci położę na dłoni, tylko zamknij oczy, dobrze?

- OK. Jesteś strasznie tajemnicza, to będzie jakaś zagadka? – Powiedziała Karolina zamykając oczy.

- Nie, nie zagadka, ale powiedz co czujesz? - Wyjęła kluczyk i położyła Karolinie na wyciągniętej ręce.

- Zimne! To lód? – Karolina otworzyła oczy i obejrzała kluczyk – z czego to zrobione, że ta ziębi?

- Myślałam, że tylko ja czuję zimno. Nie wiem, z czego jest zrobiony, wygląda na srebro. Babcia zostawiła mi go w spadku jako talizman. Podobno już od kilku pokoleń jest w naszej rodzinie, zawsze dostają go kobiety.

- Może to wskazówka? Może tu napiszesz swoją wielką powieść, a nazwiesz ją „Srebrny Kluczyk”?

Wiesz, jeżeli jest klucz, powinien być i zamek, prawda? Dziwne, że nikt nie próbował odszukać zamka pasującego do kluczyka. A swoją drogą, czytasz mi w myślach? Chciałam właśnie zacząć taką powieść, zwłaszcza, że miałam tej nocy fantastyczny sen…

- O! o czym?

- Właśnie o tym kluczyku i o babci. Kluczyk rozbijał się na drobne kawałki, a babcia kładła palec na ustach w geście milczenia. Taka jakby zagadka, może tym chciała mi coś zakomunikować?

- Nie wierzę w duchy jak wiesz…ale też nie mam natury pisarza. Jestem realistką, aż do bólu.

- O to mi właśnie chodzi, nie bujasz w obłokach, a mimo to, zimno kluczyka też odczuwasz.

- Zapewne jest zrobiony z takiego metalu, na pewno można to racjonalnie wytłumaczyć.

- OK. No to weź go w rękę i próbuj rozgrzać. Każdy metal da się w ten sposób rozgrzać, prawda?

- Niby tak, ale…ja nie jestem fachowiec, może są jakieś metale tak zimne?

piątek, 4 września 2009

Grill Girl

Pięć kartek wyrwanych z zeszytu w kratkę. Przeczytałem, oddałem i nie bardzo wiedziałem co powiedzieć. Dzieci wracające przez park ze szkoły przebiegły obok nas płosząc gołębie, które, podczas gdy ja czytałem, ona karmiła krusząc czerstwą bułkę ze śladami pleśni.
Sto złotych. Płacił jej pieprzoną stówę za taki bełkot! – Nie, żebym był tym jakoś specjalnie urażony. Nie, nic z tych rzeczy. Tylko tyle, że w weekend będę musiał zrobić z tego cholerne trzydzieści stron, a moją zapłatą będzie żarcie i możliwość przespania dwóch nocy w jego cholernej piwnicy.

Opowiedziała mi swoją opowieść i ta opowieść była równie nieskładna jak jej pisanina. Ale też budziła sympatię a ja wiedziałem, że jest prawdziwa. Pierwsza prawdziwa opowieść, którą usłyszałem od jednego z tych biednych, oczekujących śmierci sukinsynów, do jakich też się zaliczam. W naszej branży jest deficyt prawdziwych życiorysów.

Wypiła z plastikowego kubka łyk wiśniówki, otarła usta wierzchem dłoni i splunęła. – To nawet nie boli, ale to jest bardzo dziwne. Kiedyś zrobił to przy dziecku. Skurwysyn. I wiesz co powiedział? Powiedział żeby się starał, bo skończy jak ja, jeśli nie będzie się starał. No, ze skurwysyństwa to robi, ale nie bije mocno. Najpierw bierze kartki, potem daje mi stówę a potem mnie policzkuje, żebym zapamiętała, że płaci stówę za możliwość dania w pysk kobiecie. Nawet takiej jak ja. Skurwysyn.

W czwartek tekst. W piątek przepisuje a w weekend ja muszę nad tym gównem się męczyć. Jak to tłumaczy? Prawda. To jest wiadome od dawna, że wszyscy piszą a nikt nie chce czytać.
W związku z tym musimy się wspierać. Ja jego a On mnie.
Tyle, że do dzisiaj byłem przekonany, że zmagam się z jego zapiskami, a tu takie coś. Taka, kurwa, niespodzianka. Nie mogłem jej nic powiedzieć – to było jasne.

- Wiesz co – uśmiechnęła się tym swoim żabim, szczerbatym a jednak ujmującym uśmiechem – jak wrócę to po drodze kupię coś dobrego i zrobimy sobie grilla za kościelną górką. Tylko się stąd nie ruszaj, dobrze?

Jasne, zrobimy sobie grilla. Fajna propozycja, prawda? Sprzedałem trochę złomu i też miałem parę złotych. Cholera jasna, czemu nie? Czemu się nie zabawić po ludzku? Jeszcze nie zima przecież! Jeszcze nie zima.

To niewątpliwie dobre, ale widząc, w jakiej jest pan sytuacji nie możemy ryzykować. Niech pan zobaczy jak On opisuje te sprawy. Czytał pan? Wrażliwość na krzywdę. Język ludzi, od których dzieli go wszystko. Czasem mamy wrażenie…

Oparłem się wygodnie i zmrużyłem oczy. Obudziło mnie szturchnięcie. Ktoś mnie kopnął w wyciągnięte na żwirowej alejce nogi. Są. Pan i pani ze straży miejskiej. – Spierdalaj stąd śmieciu – mówi pan, a jego partnerka rozgląda się czujnie czy nie ma nikogo w pobliżu.
- Wstawaj śmierdzielu, bo ci przyjebię – rozkręca się pan a ja widzę moją Grill Girll jak sto metrów dalej zatrzymuje się i sprytnie kryje za krzewami.

Nie wstaję, a zamiast tego odzywam się żartobliwie, spod przymrużonych brwi starannie obserwując jego reakcję – A gdzie masz chuju czapkę? – pytam

On kipi i nie wie czy mnie uderzyć czy szarpiąc za klapy jednej z dwóch marynarek, które mam na sobie najpierw postawić mnie na nogi. Wtedy pokazuję mu blachę i rzucam magicznym słowem: - Spierdalaj!

Odchodzą nie oglądając się za siebie.

- Myślałam, że cię uderzy. Tak skakał.. Co mu powiedziałaś, powiedziałeś?

- Żeby spierdalał - Odpowiadam zgodnie z prawdą i razem oglądamy co też kupiła na grilla.
To będzie prawdziwa uczta – orzekam i poślinioną chusteczką ścieram spod jej nosa drobny, całkiem nieznaczny skrzep krwi.

- A jakoś tak odrzuciłam głową i mnie zahaczył w nos, ale nie bolało.

To skurwysyn! Wrażliwy społecznie skurwysyn – myślę, ale nic nie mówię i tylko drapię się po zarośniętej szyi. Najgorszy w naszej branży jest zarost. Nie wiem jak innych, ale mnie cholernie swędzi i przeszkadza mi myśleć.

środa, 2 września 2009

Dom Elżbiety IV - Nowa opowieść ( Iwona )

Sen na nowym miejscu jakoś nie chciał do niej przyjść, wciąż czuła zimno srebra w swojej ręce. Choć odłożyła kluczyk do pudełka wciąż czuła jego lodowaty dotyk. Gdy w końcu zasnęła śniła o nim, spadał jakby z dużej wysokości i rozbijał się jak grudka lodu, gdy zetknął się z ziemią. Śniła się jej też babcia, uśmiechała się do niej i gładziła w geście miłości jej głowę. Chciała z nią porozmawiać, ale ona spoglądała ze smutkiem i kładła palec na ustach. Obudził ją dźwięk komórki, spojrzała na wyświetlacz, była 8.47, a dzwoniła Karolina.

- Słucham – odezwała się zaspana.

- Cześć, no i jak? Naprawdę nie sprzedajesz tego domu?

- Nie. Przyjedź OK.? – Ela nadal próbowała się całkowicie obudzić.

- Wiesz, właśnie o tym myślałam. Faktycznie przyjadę. Muszę ci przecież wybić to z głowy, nawet już kupiłam bilet na autobus. Będę u ciebie około czternastej, no oczywiście, jak złapię od razu PKS do ciebie, bo poinformowano mnie, że będę musiała się przesiąść.

- Jesteś kochana! – powiedziała Ela z entuzjazmem. – Sama zobaczysz jak tu pięknie, zakochasz się jak ja.


- Słuchaj, wezmę twój neseser, trochę własnych ciuchów. Czy mam wziąć coś jeszcze?

- Nie i tak będziesz obciążona jak muł. Przecież mogę sobie różne rzeczy kupić tu na miejscu.

- Od kiedy jesteś taka rozrzutna – zaśmiała się Karolina – zresztą, podobno twój komp dokonał żywota, tak przynajmniej twierdzi ten fachowiec.

- Tak myślałam – westchnęła Ela. – Słuchaj, o której będziesz w tym Białymstoku?

- Trzynasta piętnaście podobno mam być na dworcu.

- Wyjadę po ciebie, OK.?

- Cudnie! Już się martwiłam, że będę musiała wynajmować jakąś furmankę.

- Ha, ha, ale śmieszne, cywilizacja tu już dość dawno dotarła. Dobra jesteśmy umówione, tak?

- Jasne, dziedziczko fortuny Karskich. To idę pakować do tobołków resztę maneli. 3m się.

- Pa, na razie.

Ela pomyślała, że po prostu kupi sobie porządny komputer, a Karolina jej w tym pomoże. Cieszyła się też, że koleżanka tu do niej przyjedzie, we dwie będzie im raźniej.

Wyskoczyła z łóżka, nastawiła wodę na herbatę i poszła do łazienki, niestety woda była tylko zimna. Szybko się umyła, wzięła trochę wody z czajnika, by umyć zęby. Włożyła jeansy i czerwoną bluzkę, co prawda nie miała innego wyboru, do torby włożyła tylko te spodnie i bluzkę.

Zjadała śniadanie, zasłała łóżko. Wtedy zdała sobie sprawę, że nie wie, o której jest tu autobus do Białegostoku. Pobiegła na przystanek, ale tu nowe rozczarowanie, jakiś dobrodziej zamalował czarnym sprayem cały rozkład jazdy. Pomyślała o Kanusi, sama jej proponowała wczoraj pomoc. Poszła w tamtą stronę. Przed drzwiami sklepu stał mężczyzna około czterdziestki, gdy się zbliżała, uśmiechnął się do niej.
Odwzajemniła uśmiech.

- Dzień dobry – uśmiechnęła się znowu. – Pan jest synem pani Kanusi?

- Dzień dobry. Tak, mogę w czymś pomóc?

- Szukam pana mamy. Chciałam się dostać przed pierwszą do Białegostoku, ale rozkład jazdy jest zamazany sprayem. Może ona wie, o której będę miała autobus.

- Po co ma pani jechać autobusem? Ja jadę zaraz po towar do hurtowni to panią zabiorę. – Ze sklepu wyłoniła się tęga kobieta.

- O panienka Karska? – zapytała. – Jasne, po co ma pani tłuc się PKSem, Andrzej panią zawiezie.

- Tak, Elżbieta Karska, a pani zapewne żona pana Andrzeja, tak? – Po obliczu kobiety rozlał się szeroki uśmiech.

- Tak, Maryla Karnafel, przepraszam, że tak podejrzliwie do panienki podeszłam. -Uśmiechnęła się znowu. Ela uśmiechnęła się również, z zakłopotaniem.

- To ja przepraszam, ale nikogo prócz pani Kanusi nie znam. I jestem po prostu Ela, jesteśmy chyba w tym samym wieku.

Kobieta szturchnęła mężczyznę, aż ten stracił na chwilę równowagę. Gdy ją odzyskał uśmiechając się powiedział do Eli:

- Marylka wciąż nie zna własnej siły – i zarobił jeszcze jednego kuksańca, ale teraz lekkiego.

Elżbieta spojrzała na zegarek, była jedenasta.

- To o której pan, panie Andrzeju jedzie do tej hurtowni?

- Za pół godziny, jak pani chce, może pani wejść do mamy, bardzo się ucieszy. A ja jak będę jechał to przyjdę po panią.

- Cudownie. To idę – i poszła w stronę domu Kanusi.


Gdy potem jechała już w stronę Białegostoku w szoferce samochodu dostawczego rozmawiając z Andrzejem, nie mogła się nadziwić ile w Kanusi jest entuzjazmu.

- Twoja mama bardzo wiele przeszła, a mimo to jest tak naładowana pozytywną energią…nie mogę się nadziwić, wiesz? – Zagadnęła Andrzeja.

- Wiesz, tu jest wieś. Ja nie mówię, że to źle, tylko widzisz…- zawiesił głos – mama tej energii nabyła od twojej babci. Bo wieś, to wieś, inaczej ludzie myślą. Zwłaszcza, jak od kobiety ucieka mąż gdzieś w nieznane, a ona zostaje sama na kawałku ziemi i z trójką drobnych dzieci. Mama była zupełnie załamana…wiesz, pewnie by skończyło się na tym, że nas by wzięto do sierocińca, a matka, albo by się wykończyła, albo sama popełniłaby samobójstwo.

- Wiem, twój mama mi mówiła, przykro mi, naprawdę.

- Wiesz, tu każdy orze, jak może, a mama nagle stała się marginesem wsi, ni panna, ni mężatka i jeszcze my, a każdy z gębą do jedzenia. Ona była ładną kobietą – nagle zmienił temat – tylko życie ją tak szybko zżarło. Namawialiśmy ją, by sobie wprawiła zęby, ale nie chce.

- Wiesz, zęby, czy fryzjer nie zastąpią tej jej pogody ducha. Choć sama mówi, że tęskni za moją babcią, więc pewnie ta pogoda już nie pełna.

- One się bardzo zżyły, tyle lat, rozumiesz? Mama nie jest głupia, wiesz, nikt jej specjalnie do szkoły nie wysyłał, skończyła, co było trzeba i w pole, bo roboty na wsi huk. Potem wydali ją za mąż, no, a dalej znasz. Potem, jak pani Karska jej pomogła, zatrudniła na stałe u siebie, zaczęły stawać się sobie bliskie. Wiesz, zwłaszcza, że twoja babcia była równie samotna jak ona, choć tu była dziedziczka, a tu zwykła chłopka. Mama zaraziła się od twojej babci historią naszej wsi, nie jedno może ci opowiedzieć. – Uśmiechnął się.

- O, nie wiedziałam! – wykrzyknęła Ela – twoja mama może być mi skarbnicą wiedzy o mojej rodzinie? Wiesz, ja jej właściwie nie znam. Babci nigdy nie poznałam, mama odeszła od ojca, gdy byłam mała, nigdy się mną nie interesowała, wychował mnie ojciec.

- Wiem. Twoja babcia śledziła twoje losy, a mama też o tym w domu mówiła. Proszę, dojeżdżamy do Białegostoku.- zmienił temat – gdzie mam cię wysadzić?

- Jeśli można to na dworcu autobusowym, koleżanka ma do mnie przyjechać.

- Jasne. Pewnie będzie miała bagaże, co?

- Tak, nawet trochę moich.

- Słuchaj, zróbmy tak, podrzucę cię na dworzec, odbierzemy koleżankę i wrócicie ze mną, co?

- Wiesz, chciałam zrobić trochę zakupów, znaczy jeden poważny zakup, chciałam kupić komputer.

- To tym bardziej, zabieram was z sobą.

PiS przebrany za kutasa. Pupin w Polsce

Nie odgarniam od siebie.
Pięścią w stół przywalę, a gdy czas na to przyjdzie – Ja karczmę rozwalę, w święto lub dzień powszedni.
Żelazną pięścią.
Z kufli piwo niech bryzga tu i tam na szczęście.
Oczy szlachty spienione zamazuję człecze.
Oczy, nosy i usta. Ich dobra racja..
Ja kropię jak z kropidła dzisiaj chrztem chmielowym.
Basta! Jaramy szlugi. W dym siwy niewiasta
Jak Atena się wbija na party
Seksu dość.
Basta!

- Krwi! Krwi! – Woła jeden

- Cichaj, – Bo też dziecinne są te krwi rozlania – Odpowiadam – Rękawem pot wycieram z czoła. Ej za mało tego rękawa! Wciąż nowe ekscesy polityczne zamawiam, bo w blogach są biesy! Karczma dudni jak bęben.

- Wina Żydzie!

Pijemy.

- A co Waść dziś powiesz na onego Rachonia z Pisu, któren przecie, dziś za kutasa przebrany straszył nam Pupina gumy zmarszczeniem? Kondomiarz to szczery? – Czy jakieś skisłe dziecko? Weny za cholery w tym nie znajduję żadnej, choć to pijarowiec.

- Co powiem? – Wąs gładzę i nie spieszno mi głos zabierać, bom kilka niedziel temu do onej partyi ludzi namawiał – Głupek jest to straszny! – Mówię w końcu i zaraz szablę na stół kładę, niby jak argumentów braknie…

- A czemu to tak? Może i dobrze chciał, marny pytol zaprzysięgły? – Wiaruchna ku stołowi się garnie, szklanice potrąca a gębaczy bardzo!

-Słuchajcie – mówię – Oddać go pisowskiemu katu! Z jakiej strony nie patrzeć obciach i jaj niedorosłych marna wiocha! Za kutasa się przebierz i krzycz: „Polska! Polska!” – Ja pierwszy cię rozpłatam! Jak owieczkę marną rozerwę!

- Ale Moskwicin wredny jest! Pomnij Waszmość, że Moskal wszędy karakany zapuścił, gdzie doszedł w swej marności a za to krwią ludzką oblany niczym w królewskim płaszczu chodzi

- Gogola mi tu nie cytuj! Tu jest sprawa taka, że ów Rachoń jest Pisu lider lada jaki!
Za kutasa przebrany wrzeszczy, że morderca – Pupin żałośnie słucha – Znać, że przeniewierca, ale Moskwicin szczery – Co wiele tłumaczy!

- Moskwicin szczerym?

- Jasne! Car Cara tu baczy i obserwuje pilnie skąd się Car wychyla? W krzakach ruchy jakieś. Car się przebiera w stringi! Jakże by inaczej?

- A Tusk blisko serca! – Dopowiada pan Nowak – Wiedziony wyroki, kancelarii, gdzie znają nie takie podskoki – Narracji …

- Rachoń – mówię – Kutasem kwiczącym jak prosie!

Już się rozparłem i fufam. Fufam na armaty! Moskale i przemowy. Moskale to dranie, o czym wie każdy dzieciak. Żadne to zadanie – wytknąć Moskalom łgarstwo. Wstąpiłem na działo…
Jarek Kaczyński pędzi i pyta zbyt śmiało, kto zaprosił Pupina, do stołu, do łoża?

Obudził się niemowlak, gdy my ponad zboża położone w dożynki chcemy znów się łudzić – pokojem – Ten Jarosław chce w nas wojnę wzbudzić, choć armat przecie nie ma. Gdzie jego armaty?
Choć lonty dawno zgasły w tej rurze wszechświata, chce nam hetmanić. Brat brata i bratu nagle nie ufa.
Cóż za wielka strata!
Stoimy jak pod Pskowem.
Koń, człowiek, armata…
Dyć bitwa, lecz kto nam hetmani?