sobota, 27 marca 2010

Przypowieść o nadętych balonach

O pewnym bardzo ważnym dziennikarzu, co to urósł legendę i o pewnym zdarzeniu, co mu ową legendę lekko nadszarpnęło.

Bardzo Ważny Dziennikarz:

- O pewnych sprawach nawet nie ma co mówić, najwyżej można ironizować.

Bloggerka

-???

B.W.D


- Czemu pani tak na mnie pytająco spogląda? Czy pani wie, kogo ja znam? Gdzie piszę
swoje felietony?

B.
- Wie pan wyborcza…

B.W.D

- Czy jest pani antysemitką?

B.

- Dlaczego? Co ma wspólnego antysemityzm z Wyborczą?

B.W.D

- Żartuje pani? Czy chce odwrócić temat rozmowy?

B.

- To pan zaczął z antysemityzmem. Mnie chodzi o konkrety. Ma pan kilku wielbicieli w sieci, a oni pieją na pan cześć. Panu to oczywiście nie przeszkadza, ale…

B.W.D


- Już wiem o co pani chodzi…o to, że ktoś się za mną ujął, gdy dwóch chamskich bloggerów na mnie biednego napadło, pisząc w taki sposób, bym nie mógł sam się bronić, bo każdy epitet został zmieniony w niezwykle inteligentną i błyskotliwą (wink, wink) inwektywę to tego się nie dało czytać, po prostu?

B.

- Naprawdę? Ja przeczytałam obie notki, obie wydały mi się błyskotliwe, by nie powiedzieć genialne. A panu się nie podobają?

B.W.D.

- A podobałoby się pani, by ją ktoś tak poniżał, choć jestem bardzo ważnym dziennikarzem?
B.

- A kiedy pan pisze na kogoś niezbyt pochlebnie, a nawet pisząc z nieukrywaną drwiną, to uważa pan, że tamtego kogoś to cieszy?

B.W. D

- A nie? Przecież jestem bardzo ważnym dziennikarzem, w bardzo ważnej gazecie!

B.

- Ach! No tak, po co w ogóle się panu pytałam. Tylko niech pan uważa, bo czasem gdy się kto tak nadmie to może pęknąć.

B.W.D

- Uważa pani, że jestem gruby?

B.

- Boże uchowaj, myślałam o czym innym, ale może pan iść na jaki aerobik…

poniedziałek, 22 marca 2010

Słynne Wojtki: kundelek, Orliński oraz Jaruzelski

-Panie weterynarzu, co jest temu Wojtku? Mieliśmy już go oddać do psychiatryka, ale jakoś szkoda, choć z drugiej strony... Wojtek do nogi!

-O, usłuchany baton z tego waszego Wojtka. Można wiedzieć, co mu dolega, znaczy się objawy, jakie są?

-Śpi tylko na Wyborczej! Wiesz pan jaki wstyd co drugi dzień publicznie Wyborczą w kiosku kupować?

-Można prenumeratę...

-Też się znalazł doradca! Pan mi masz poradzić jak Wojtkowi pomóc by nie zidiociał do reszty, a pan mi ofertę na kupowanie takiej szmaty składa! Na drzwiach wyraźnie pisze, że handlarzom obnośnym wstęp wzbroniony!

-Sorry, ale to moje biuro i sam ten napis wywiesiłem bo mi tu włazili różni tacy pod pozorem.

-Pan jest weterynarzem, to chyba „pod Azorem” he he

-Powoli. Wczoraj z wieczora przyszło trzech. Gęby jak z brukwi ciosane. Poszturchują kelnerki, zaglądają w takie miejsca – pan rozumie – i jeszcze śpiewają fałszywymi głosami o jakimś Wojtku Orlińskim, że niby „Wojtek Orliński naszym przyjacielem jest”

-To ten pański Wojtek jest ich przyjacielem, tych trzech z gębami?

-A gdzież tam. Mój tylko szczeka, a ten to podobno pisze i w ogóle raczy się popisywać. Chociaż...

-Chociaż jak się później okazało mają podobne objawy.

-Mają podobne objawy?

-Dywan wytarty jak legenda o okrągłym stole, a stół ogryziony jak kość!
Pan ma w domu okrągły stół?

-Teraz tak, choć był kwadratowy. Albo prostokątny raczej. Wojtek poobgryzał
Orliński?

-Coś pan! Mój Wojtek. Mało to Wojtków na świecie? Mój kundelek, Jaruzelski, Orliński...

-Ha! Znowu ten Orliński – Pan robisz tę Freudowską omyłkę...

-Tą!

-Tę! Ja mówię! Do diaska, mam chyba autorytet weterynaryjny i jak mówię „tę” to siedź pan cicho, bo do psychiatryka wyślę jak psa!

-Pan to mnie możesz! A wracając do mojego Wojtka, bo chciałbym …

-Dobra. Jeszcze raz proszę o objawy.

-No, całe dnie jeździ dupą po podłodze i szczeka diabli wiedzą na co!

-Mówiłem, że to podobne objawy do tego Wojtka z Wyborczej! Sto złotych się należy – tu paragon, pieczątka – Pan tu machnie nieczytelnie!

-Nie zbada pan Wojtka?

-Analiza porównawcza. Mówi pan,że ...Wojtek całymi dniami jeździ, że się tak wyrażę dupą po dywanie i szczeka. Przepraszam za intymne pytanie: Czy Wojtek kiedyś się zeszczał?

-Nigdy, boi się smyczy!

-Ile lat pan trzyma Wojtka w mieszkaniu?

-Kilka

-Wyprowadzał go pan na dwór? Pies musi się załatwić od czasu do czasu!

-Na dwór? Jak to... załatwić, chodzi o służby?

-Załatwić, znaczy „psi psi zrobić” Dżizas! To samo co na Czerskiej! Co za cholerna ciemnota! Sami sikają co minutę ale psa czy innego Wojtka hodują z pęcherzem jak jakiegoś brontozaura.

-Wojtek, nie liż pana!

sobota, 20 marca 2010

Dom Elżbiety XXXVI (Nowa Opowieść) Iwona


Dziś po wielu latach inaczej ją postrzegam. Ale po kolei, bo muszę wszystko opisać. Tego nigdy nie przeczyta, bo nigdy nie posiadła sztuki czytania, a tym bardziej po polsku.
Myślisz pewnie drogi czytelniku, że się obawiam Catloty? Masz rację, trochę się obawiam, mam powody.

Rzeczywiście, Carlota miała rację, po kilku dniach powiłam córkę i Gerard był rozczarowany. Ba, nawet rozgoryczony. Po trzech tygodniach po porodzie powróciliśmy do Francji, ja z Carlotą, która mnie nie odstępowała, naszą córką Józefiną, no i Gerardem.

Carlota opiekowała się mną bardzo troskliwie i moim dzieckiem, za to Gerard spoglądał na mnie z ironią i nienawiścią, jakbym mu na złość urodziła córkę, a nie syna. Karmienie piersią mnie krępowało, zwłaszcza, że w drodze nie było specjalnego odosobnienia. Carlota sama poprosiła Gerarda o mamkę dla Józefiny. Ten najpierw wpadł w gniew, ale potem ni stąd ni zowąd przyprowadził jakąś dziewczynę. Byliśmy wtedy już na terenach Francji, a ta kobieta sama się zaoferowała karmić nasze dziecko, bo jak mówiła swoje straciła.

Zresztą bardzo odchorowałam poród, a trudy podróży jeszcze mnie bardziej osłabiły. Kiedy dotarliśmy do Paryża, byłam prawie umierajacą. Nie wiele też z tej podróży pamiętam. Sprowadzeni lekarze, bo mój mąż jednak ich sprowadził, jednogłośnie orzekli, że mogę się cieszyć, że urodziłam zdrowe dziecko, bo więcej ich mieć nie mogę, co jeszcze bardziej rozeźliło Gerarda.

Leżałam jeszcze ze dwa miesiące, za nim w końcu doszłam trochę do sił. W tym czasie Carlota opiekowała się mną, Józefiną i jak się potem zorientowałam Gerardem. Może bym się o tym nigdy nie dowiedziała, ale którejś nocy obudziłam się i bardzo chciało mi się pić. Załapałam za dzbanek przy łóżku, ale był pusty. Po cichu zawołałam Carlotę, która spała zawsze obok, ale odpowiedziała mi cisza.

Zwlekłam się z łóżka i zajrzałam do jej pokoiku…nikogo w nim nie było, a łóżko było nietknięte. Wyszłam z pokoju i rozejrzałam się po hollu, tam też nie było nikogo. Pomyślałam, że sama pójdę po wodę. Wtedy z głębi korytarza usłyszałam jakieś jęki, po chwili zorientowałam się, że dochodzą z pokojów Gerarda.

Co wtedy pomyślałam, nie pamiętam, ale raczej z ciekawości, choć trochę się bałam uchyliłam drzwi jego sypialni…to co zobaczyłam, mną wstrząsnęło, nie dlatego, że Gerard mnie zdradzał, bo nie pierwszy raz to robił i nie to, że Carlota poddawała się jego woli. Tylko w jaki sposób to robili! I oboje czerpali z tego niewysłowioną przyjemność.


- Mam dość – Elżbieta przerwała czytanie – Jak ona mogła po tym wszystkim trzymać tą Carlotę? I czemu nie pisze nic o Józefinie? Gdzie jest jej dziecko?

- Nie denerwuj się – Powiedział Piotr miękkim głosem. – Chyba powinnaś odpocząć. Odłóżmy na razie ten pamiętnik, dobrze? Choć położymy się do łóżka, przyrzekam, ze nie zrobię niczego, czego nie będziesz chciała.

czwartek, 18 marca 2010

Dom Elżbiety XXXV- nowa opowieść (Iwona)

Zapytałam się, czemu ją tak nazwała, wtedy opowiedziała mi swoją historię. Dowiedziałam się od niej, że od dziecka przydarzały się jej różne rzeczy, że ludzie we wsi się jej bali. Podobno przynosiła nieszczęścia…tu westchnęła i trochę po hiszpańsku zaczęła narzekać, że Juanowi (tak na imię miał jej nieszczęsny kochanek) rzeczywiście przyniosła nieszczęście.

Dowiedziałam się też, że matka chciała ją sprzedać jednemu z bogatszych chłopów z okolicy, jak przedmiot, bo chciała się jej pozbyć z domu. Kiedy już dobili targu ( co dla mnie było przerażające, jak matka mogła tak postąpić z własną córką), chłop padł martwy.

Chciano ją za to spławić w rzece, ale uciekła i schowała się w pobliskim lesie. Tam poznała herborista de edad, czyli zielarkę i ona ją nauczyła zbierać i warzyć zioła, a nawet trucizny. Podobno tamta zielarka, też miała opinię czarownicy. Potem poznała Juana i się w nim zakochała, chłopak pracował dla Alberto Pedra. Tego nieszczęsnego dnia, kiedy ją zobaczyłam w ogrodzie, przyszła do niego, byli bardzo za sobą stęsknieni, bo dawno się nie widzieli. No i stało się to co opisałam.

Carlota, kiedy już ją zostawili w spokoju, ledwie dowlekła się do chałupy matki…podobno tamta nie chciała jej wpuścić, więc ją postraszyła, ze rzuci na nią urok. To dlatego, kiedy tam poszłam, jej matka tak się zachowywała.

- No i wszystko się teraz wyjaśniło – przerwał jej Piotr

- No rzeczywiście. Jednak chciano ją utopić, Kanusia miała rację. Ale czytam dalej, sądzę, że coś więcej się jeszcze dowiemy.

Zapytałam się wtedy Carloty, czy umiałaby rzucić urok i jeżeli by potrafiła, czemu nie obroniła się wtedy w ogrodzie, czemu nie ratowała Juana. Zmieszała się…i wtedy mi powiedziała coś, co mnie przeraziło. Powiedziała, że może z Alberto Pedro by sobie poradziła, ale z moim mężem nie, powiedziała, ze chroni go jakiś zły duch, że nawet ona się go boi, choć dotychczas się nigdy nikogo nie bała.

Zaczęłam się naiwnie dopytywać, skąd może wiedzieć takie rzeczy, tylko się uśmiechnęła ukazując białe, piękne zęby, które wydawały się jeszcze bielsze, kontrastując z jej śniadą cerą i czarnymi włosami. Potem jak źrebak, zarzuciła włosy do tyłu i zadała mi pytanie, czy kocham swojego męża. Trochę mnie tym pytaniem zirytowała, stała się zbyt poufała jak na służącą, ale z drugiej strony byłam ciekawa, co ma jeszcze do powiedzenia. Po drugie, wiedziałam, że na dniach nastąpi rozwiązanie, bałam się tego porodu, a w takich dniach robić sobie wroga z dziewczyny, która może rzeczywiście miała jakieś nadprzyrodzone moce, nie chciałam.

Carlota cały czas się uśmiechała, w jej oczach pojawiały się ogniki i roześmiała się nagle głośno, ironicznie. Zapytałam, z czego się śmieje. Wtedy ku memu zdziwieniu i zaskoczeniu, że ze mnie, bom nazwałam ją w myślach bezczelną służącą i że nawet przed sobą nie chcę się przyznać, że swojego męża nienawidzę i że się go boję. Powiedziała mi też, kładąc mi rękę na brzuchu, że niestety rozczaruję swojego męża, bo nie urodzę mu syna, tylko córkę.

Skąd to wtedy wiedziała, nie wiem, ale czytała ze mnie jak z otwartej księgi. Gdy dziś to piszę i spoglądam na Carlotę, która siedzi w rogu pokoju, zastanawia mnie tylko jeden fakt, czemu nadal wygląda tak młodo i niewinnie, choć jesteśmy w jednym wieku. Boję się jej o to zapytać, choć jest moją jedyną przyjaciółką i powiernicą wszystkich moich sekretów.

wtorek, 16 marca 2010

Dom Elżbiety XXXIV- nowa opowieść (Iwona)

Obudziła się w środku nocy, obok czuła rozgrzane ciało Piotra, a mimo to czuła lęk.

Śniła, że jest w kuchni, sama, że siedzi naprzeciw kuchenki gazowej i pije herbatę.

Nagle w szybce piekarnika zobaczyła, twarz kobiety…usłyszała wyraźnie szept, błagający ją o pomoc. Już wtedy zaczął się w niej czaić lęk, ta twarz ją przeraziła. Odwróciła wzrok i zacisnęła powieki…leczy ciekawość zwycięża.

Chcąc sprawdzić, czy to nie wytwór jej wyobraźni spogląda i aż przechodzą ją dreszcze strachu, twarz jest wyraźniejsza, usta układają się w groteskowy uśmiech, a oczy? Oczy są straszne, płoną jakimś nieziemskim blaskiem i Elżbieta podświadomie wie, że to zły blask!

Wie też, że powinna uciec i że nie powinna na to patrzeć, ale siedzi jak wmurowana na krześle. Nie może oderwać wzroku od tej twarzy, wyraźnie widzi, że to odbicie wyciąga ramiona w jej stronę i …chichocze, po czym jęczy prosząc o pomoc, ale raczej drwi sobie z niej, niż prosi…tu się obudziła, ale wciąż w słyszała ten okrutny chichot, drżała.

Piotr wyczuwając przez sen jej lęk, zaczął szukać ją ramieniem.

Przebudził się.

- Co się stało? – zapytał zaspany.

- Nic, odpowiedziała drżącym głosem – miałam zły sen.

- Co ci się śniło?

Elżbieta opowiedziała mu sen.

- Czy to była Zofia?

- Nie.

- Skąd wiesz?

- Nie wiem…ale wiem, że to nie ona i że zapach piżma z imbirem, to też nie ona…ona jest uwięziona przez tą, która ze mnie dziś drwiła, ja to czuję.

- Myślisz, że to Carlota?

- Nie wiem.

-Pamiętasz, Kanusia mówiła coś o tej jej pokojówce? Za nim przyjechał Robert.

- Tak, że była czarownicą, że uratowała ją od śmierci, że chciano ją utopić.

- To się nie zgadza!

- Wiesz, może tak napisała ojcu?

- Możliwe. Wiesz, może powinniśmy się o niej czegoś więcej dowiedzieć?

- Tak mi tu dobrze przy tobie. – Piotr objął ją ramieniem.

- Najpierw praca…potem przyjemność – Elżbieta już była w lepszej kondycji, niż przed chwilą. Wyskoczyła nago z łóżka i szybko włożyła na siebie koszulkę i spodenki.

- O! – Odezwał się rozczarowany Piotr – byłaś taka piękna.

- Nie zagaduj – Ela była wyraźnie zachwycona słowami Piotra. W jej glosie można było wyczuć kokieterię.

- No już wstaję, ale nie mam zamiaru się ubierać – wyszedł z pod kołdry, a Elżbieta zauważyła, że był znów gotowy.

- Piotr, będziesz mnie rozpraszał – zmarszczyła kokieteryjne brwi.

- Naprawdę?

- Słuchaj, mnie też było cudnie i pewnie jeśli będziesz chciał, zrobimy to znów, ale…zrozum, ja muszę się o niej coś dowiedzieć.

- Jasne – Piotr okrył się, trochę z ociąganiem – wiesz, marzyłem o tym od chwili gdy cię zobaczyłem. Facet ma prostą strukturę, a jak kogoś bardzo pragnie…rozumiesz?

Skinęła głową i lekko się zarumieniła. Cieszyła się, że tak na niego działa, bo on też od początku był dla niej kimś, o kim mogła tylko marzyć.

- Gdzie skończyłeś? – Elżbieta otworzyła pamiętnik Zofii.

- Chyba na tym, że los jej się związał z losem Carloty.

- Tak mój los złączył się z losem Carloty, bo tak na imię było tej dziewce. To, to?

- Tak.

Elżbieta zaczęła czytać:

Gerarda szybko przekonałam, że chcę mieć Carlotę przy sobie, zwłaszcza, że była naprawdę śliczna, a pewnie ją zapamiętał z ogrodu. Zapytałam się jej potem, bo nauczyłam ją znośnie polskiego, co mamrotała jej matka spluwają w jej stronę, gdy była prawie umierającą. Wyraźnie pamiętałam, że mówiła bruja. Carlota się zmieszała, ale powiedziała, ze oznacza to słowo czarownicę.

niedziela, 14 marca 2010

Dom Elżbiety XXXIII- nowa opowieść (Iwona)

Elżbieta uśmiechnęła się, w jej oczach czaił się żar, chciała opanować narastające podniecenie, które drażniło jej zmysły.

- …ale poczekam, gdy będziesz gotowa. – Dokończył Piotr. – To ja teraz będę czytać, dobrze?

Skinęła głową, wewnątrz głowy usłyszała śmiech Zofii, nie był to śmiech naturalny, raczej ironiczny, nieprzyjemny.

Nie chcę opisywać moich dni upokorzeń
– zaczął czytać Piotr – chciałabym tylko, byś ty czytelniku, zapewne mój krewny wiedział, że tak weszłam w dorosłość. Moja sypialnia stała się pokojem tortur, bałam się nocy, ale gdzieś wewnątrz mnie moje drugie ja, domagało się tego.

Pewnie myślisz, że gdzieś tam…obok samej siebie, czerpałam z tego przyjemność, zapewne tak, innych cielesnych zbliżeń nie znałam. Wkrótce byłam w odmiennym stanie, Gerard stał się nagle czułym i zaprzestał swoich praktyk. Byłam bezpieczną, nagle z okrutnika stał się delikatny. Przestał nawiedzać mnie w sypialni, w ciągu dnia był usłużnym, wciąż starał się być mi pomocnym, nawet momentami czułam się osaczona jego nadgorliwością.

Wiedziałam, że jest to zasługą mego stanu i tego, że pragnął mieć potomka płci męskiej, sam mi o tym zaraz po ślubie powiedział. Pragnął zostawić swoją fortunę spadkobiercy spłodzonego z prawego łoża z Polką. Powiedział mi też, że długo szukał odpowiedniej kandydatki, a ja byłam idealną, bo nie posiadałam matki. Powiedział, że wie jak to teściowe potrafią być wścibskie i że jego naturalny ( to podkreślił dobitnie)popęd płciowy, mógłby być przez wścibskie oczy uznany za wynaturzenie.

Cóż miałam na to odpowiedzieć? Czułam się ważniejszą, pewniejszą swej pozycji, więc tylko westchnęłam, żeby nie pomyślał o mnie źle i wspomniałam, że chciałabym zmienić klimat, na czas jakiś, bo paryskie powietrze mi nie służy.

Myślałam, że zaproponuje mi odwiedziny w rodzinnych stronach u ojca, ale on zapalając się do pomysłu zaproponował Hiszpanię, bo ma tam wielkiego przyjaciela, którego już od dawna nie odwiedzał. Pojechaliśmy więc do Hiszpanii. Nie wspominała bym o tym, gdyby nie wydarzyło się coś, co zaważyło na całym moim życiu.

Hiszpania byłą mi nudną, w posiadłości (ogromnej), do której pojechaliśmy nie odczułam specjalnej sympatii. Przyjaciel do którego tak się rwał mój pan małżonek, był starym obleśnym satyrem i tylko mój stan błogosławiony i to że Gerard mnie pilnował, uchroniło mnie od niewczesnych zalotów Alberto Pedra. Widziałam natomiast ja bardzo oboje są do siebie podobni, co mnie przerażało.

Kiedyś spacerując po ogrodzie podejrzałam scenę, która…no tak, potem to wytłumaczę. Zobaczyłam Gerarda i Alberto Pedra zabawiających się z młodziutką dziewka i chłopcem. To co zobaczyłam, najpierw mnie przeraziło, potem jednak z ciekawością obejrzałam wszystko do końca.

Z późniejszej relacji tej dziewki dowiedziałam się, że Alberto Pedro przyłapał ją i jej kochanka (tego chłopca), gdy figlowali w ogrodzie między krzewami kwiatów. Żal mi jej było ogromnie, bo to co jej i jej chłopcu robiono, rechocząc ze śmiechu, było tym ohydniejsze, że Alberto i Gerard pozwolił, by tej scenie przyglądał się ogrodnik z pomocnikami.

Chłopca przywiązano nago do drzewa, a ją obnażywszy gwałcili na wszystkie sposoby, bijąc gdy próbowała się bronić, potem spłakaną i omdlewającą zawlekli za włosy do tego drzewa z jej kochankiem i kazali jej ustami podnieść mu męskość. Potem obaj zgwałcili też chłopaka, a dziewkę oddali ogrodnikom, by i oni zaspokoili swoje chucie.

Obudziło się we mnie wtedy okropne współczucie, porównałam w myślach tego chłopaka i tą dziewkę, do mnie i Ksawerego, bo wciąż o nim myślałam…i myśląc cierpiałam. Zainteresowałam się losem tych dwoje, bo mój stan, a był już bardzo poważny, bo za miesiąc mogło być rozwiązanie, stawiało mnie na uprzywilejowanej pozycji.

Odszukałam chałupę tej dziewczyny, okazało się, że jest bardzo chora, miała gorączkę, a jej matka, straszna baba, spluwała w stronę barłogu na którym leżała. Zajęłam się nią, sprowadziłam lekarza. Kiedy zaczęła powracać do zdrowia, trochę na migi, trochę w jej języku, dowiedziałam się, że ten jej chłopiec się utopił, a i ją niepotrzebnie ratowałam, bo i ona nie będzie mieć tu życia. Wtedy powiedziałam jej, ze się nią zaopiekuję, że ją zabiorę z sobą. Tak mój los złączył się z losem Carloty, bo tak na imię było tej dziewce.

- No i mamy pokojówkę! – głos Piotra był ożywiony, a oddech był cięższy, niż na to mógłby wskazywać upał.

- Tak – przytaknęła Ela drżącym głosem – a ona nadal kocha Ksawerego, zauważyłeś?

Piotr spojrzał na nią, przysunął się i obiął ramieniem.

- Tak – szepnął jej na ucho – zauważyłem.

Teraz Elżbieta poddała się, po chwili niecierpliwie zdejmując z siebie ubranie znaleźli się w jej ogromnym łożu.

czwartek, 11 marca 2010

Ratunku, PiS mnie bije!

Niezły tytuł, prawda? Gorzej, że do tytułu wypada dopisać tekst bo chętnie bym zakończył na samym tytule. O, właśnie wymyśliłem kolejny tytuł: „Niepokoje wychowanków Kaczyńskiego”
Nie, tak to nigdzie nie dojedziemy. Nie jesteśmy na twitterze tylko w poważnej blogosferze.
Ale skoro jesteśmy w rejonach 140 znakowych komunikatów.

Tak, twittuje coraz więcej polityków i innych słynnych osobistości poza Toyahem. I tam, diabli wiedzą czemu od czasu do czasu ktoś coś palnie. Ostatni strzał Pawła Poncyliusza załamanego poziomem kongresu własnej partii został szeroko omówiony.

Trochę dziwi, że prominentny działacz największej partii opozycyjnej wieszczy schyłek i rychły upadek własnego ugrupowania. Już go słodki Palikot woła do PO, że się Pawełek w PiS-ie marnuje. Padają największe możliwe komplementy w rodzaju: -Jaki on niepisowski!

Ale co tam tekścik odczuwającego niepokój Poncyliusza!
Zwróćcie lepiej uwagę do kogo napisał ten uroczy tekścik. Przecież Michał Kamiński mimo swych europejskich obowiązków nadal odpowiada za wizerunek partii. Czyli albo jest zupełnej swobody, albo swobody, która zaczyna się poza zasięgiem słuchu i wzroku Jarosława Kaczyńskiego.

Na moje oko jest tak, że gdy tylko prezes się odwróci, chłopaki odczuwają taki dziwny niepokój. Taki stan, że niby coś by zjadł, a może raczej do toalety albo znowuż apetyt na kielicha albo dropsa.
Przecież ich talenty są tak liczne, a Kaczyński taki niewdzięcznik. Nic,że europarlamentarne czy sejmowe frukta. To się należy. Sami sobie wypracowali no i co ważne należy się rekompensata za bycie tym pogardzanym pisowcem, prawda?

Podobny stan niepokoju całkiem niedawno dopadł pana Migalskiego a w ślad za nim wielu zacnych komentatorów i blogerów.

Jasne, że nikt nie chce skończyć na czele wirtualnej armii jak pan Ludwik Dorn, którego, sądząc po kolejnych publikowanych przez niego tekstach PiS bije i tarmosi ,ale dyskomfort i niepokój jest.

Jeden wpis na twitterze, odrobina niepokoju, niezbyt udana nazwa internetowego komunikatora oraz występy posła Hofmana „przykryły” cały kongres drugiej co do wielkości partii w Polsce.
Co Pan na to, panie Kamiński, spindoktorze od siedmiu boleści? Może czas powiesić sobie nad biurkiem starodawną maksymę o lekarzu, który sam siebie powinien leczyć?

Weźmy Hofmana i jego wypowiedzi o możliwej koalicji z SLD. Jako człowiek złośliwy mógłbym napisać, że niby czego można się spodziewać po facecie, który sądzi, że Powstanie Warszawskie trwało trzy miesiące? To też kamień do ogródka Kamińskiego ponieważ takie sprawy trzeba natychmiast wyjaśniać inaczej elektorat odczuwa niepokój, a przeciwnicy mają radochę.

Przykro mi to pisać, choć moje związki z PiS są żadne i pewnie sprowadzą się do głosowania na Lecha Kaczyńskiego, co przy wyborze jaki serwuje nam scena polityczna jest raczej przejawem smutku i pogodzenia się z losem niż jakiegoś zaangażowania.
Ale chociaż piszę ot tak, nie odczuwam chociaż niepokoju, który każe mi być fajnym i podążającym za najlepszymi z najlepszych.
Nie byłem i nie jestem fajny, ale mnie chociaż PiS nie bije, a to już coś!
I nie odczuwam tego nieszczęsnego niepokoju charakterystycznego dla ludzi z prawdziwą klasą.

Mozart w filmie Formana „Amadeusz” pięknie się na ich temat wypowiedział.
„Wyżej s.... niż d... mają”

niedziela, 7 marca 2010

Parytety, 8 marca i mulierystki

"Znowu ta faza księżyca? A może żona po prostu chce ci powiedzieć, żebyś wstąpił do PSM?"

Motto

Tygrys - Triarius


No tak 8 marca się zbliża, Magdalena Środa dostaje tytuł Polki Roku od Wysokich Obcasów, ROZMAWIAJĄC O GODNOŚCI.

Ta pani, filozofka i etyczka, zapomina, że godność człowieka jest w nim samym. Podpiera się jakże ogranym stereotypem, tzw. Postrzegania kobiety instrumentalnie na porodówce.

Podaje tam jeden przykład, który mnie zadziwił, tak zadziwił, bo p. Środa podała taki przykład „ I w tym momencie otwierają się drzwi, stoi w nich pani doktor pachnąca Chanel 5 i mówi: ‘To jest toaleta dla personelu’. Wtedy, w tej toalecie pomyślałam: ‘To jest właśnie dno wszystkich upokorzeń, człowiek jest niczym’.”

Znaczy, że kobieta, kobietę, też może traktować przedmiotowo?

Jakie kobiety mają doświadczenia z porodówek, wiem, wiem tez z własnego doświadczenia, jak tam było i jest obecnie.
Nie mam zamiaru pisać, jak się tam kobiety traktowało, czy traktuje. Fakt jest taki, że wszędzie są ludzie i od nich tylko zależy, jak traktują drugiego, w tamtej chwili zależnego od nich człowieka. Sądzę inaczej niż p. Środa, że ludzie, którzy źle i nagannie traktuje np. chorego, bądź jak w przykładzie p. Środy rodzącą, sami sobie zabierają godność.

Wokół manify. Tęczowe chorągiewki, a w tle…

Porozumienie Kobiet 8 marca, które to stowarzyszenie działa od 2000 roku domaga się między innymi

Pełnia praw reprodukcyjnych. Żądamy edukacji seksualnej opartej na faktach i refundacji nowoczesnej antykoncepcji. Żądamy prawa do decydowania o posiadaniu dzieci!

Leczenie niepłodności. Żądamy przyjęcia obywatelskiego projektu ustawy, który reguluje kwestie związane z dostępem do in vitro!

Żądamy respektowania świeckości państwa i zakazu finansowania przez państwo związków wyznaniowych.

Wzięłam tylko te trzy przykłady, by nie rozwijać nadmiernie tego artykułu.

Więc po kolei.

1.Edukacja seksualna. Rozumiem, że chodzi im o to, by w szkołach działały reklamy (nauczyciele) firm farmaceutycznych, produkujące te środki, bo tak to rozumiem.

2. Leczenie niepłodności, no, o tym było szeroko w mediach. Bo te same panie, co w w. w postulacie, domagają się refundacji antykoncepcji, domagają się też od państwa in vitro.

3. A w trzecim , sama nie wiem, o co chodzi, jakie związki wyznaniowe są finansowane przez państwo?

Dobrze, że nie czuję z tymi paniami się w żaden sposób zwiazaną, mimo, żem kobieta, ale idea feminizmu jest mi obcą bardziej, niż jakaś forma życia z kosmosu.

Niech żyją MULIERYSTKI, których parytety są odmienne.

To tak na 8 marca ku pokrzepieniu serc tych, które w żaden sposób nie czują się związane z feministkami.

Drogie Panie, czas na to, by zdusić feminizm!

Pozdrawiam.

Dom Elżbiety XXXII- nowa opowieść (Iwona)

Gdy potem po jedzeniu siedzieli sącząc wino i spoglądając na siebie, oboje bezwiednie zaczęli się do siebie zbliżać. Najpierw to były ręce, które wędrując po stole nagle jakby się zauważyły. Nie wiedzieli kiedy, bo to był jakby impuls, stali na środku kuchni całując się namiętnie.

Pierwsza opamiętała się Elżbieta i lekko się odsunęła.

- Co my robimy?- Zapytała – Piotr, przepraszam, to moja wina – próbowała się tłumaczyć.

Piotr spoglądał na nią trochę zdziwiony i rozczarowany.

- Tak źle całuję? Myślałem, że oboje tego chcieliśmy…

- Tak, to znaczy nie. – Była wyraźnie zdenerwowana. – Nie chcę, niczego popsuć.

- Niczego nie psujesz, było cudownie. – Powiedział tym swoim aksamitnym głosem – przynajmniej tak mi się zdawało. Rozumiem, ze potrzebujesz więcej czasu, tak? Czy ja cię rozczarowałem?

- Nie, to nie o czas, i jesteś cudny, cholera, tylko ze mną jest zawsze coś nie tak…i było mi aż zbyt dobrze – dodała.

- To w czym problem?

- Właśnie w tym.

- ?

- No właśnie w tym, że…proszę, nie naciskaj, może kiedyś ci powiem.

- OK.! – Piotr się uśmiechnął, jakby zrozumiał to, co niedopowiedziane. Spoglądał na jej zaróżowione policzki i że unikała jego wzroku.

- Idziemy czytać pamiętnik? – zapytała, zmieniając temat, lecz nadal unikając jego spojrzenia.

- Właśnie! – Zawołał – pamiętnik, całkiem zapomniałem.

- To zabierz wino i kieliszki, a ja zrobię jeszcze herbaty, ok.?

- Jasne – i wziął ze stołu kieliszki i wino, w drzwiach odwrócił się w stronę Eli, która niosła filiżanki z herbatą. – Gdy byliśmy bardzo blisko – zaczął – wybacz, że do tego wracam, urzekł mnie twój zapach, wiesz?

Ręce Elżbiety zadrżały po tych słowach, aż zadźwięczały filiżanki na tacy.

- Tak? – raczej jęknęła, niż zapytała się Ela.

- Jestem bardzo wrażliwy na zapachy, a ty pachniesz cudnie.

Tego Eli było już za dużo, stała z tacą i cała drżała, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. On też ani drgnął, wpatrując się w nią.

Jeszcze chwilę trwali w niezmienionych pozycjach, gdy oboje jakby z sypialni, usłyszeli perlisty śmiech. Oboje otrząsnęli się z tego letargu.

Piotr spojrzał na Elżbietę.

- Słyszałaś? – Zapytał.

Skinęła twierdząco głową.

- Chyba się z nas śmieje.

- Albo daje nam znak, że zapomnieliśmy o niej.

- Fakt, to idziemy?

- Tak.

Uśmiechnął się i ruszył do hollu.

- Piotr! – zawołała nagle.

- Tak?

- Ja też mam wrażliwy zmysł węchu.

- O!

- I ty też cudnie pachniesz. Ale już idźmy do sypialni…no tak, to też zabrzmiało dwuznacznie – jęknęła.

- Rozumiem, nie będę naciskał – uśmiechnął się – rzeczywiście z boku to zaproszenie, mogłoby brzmieć dwuznacznie.

sobota, 6 marca 2010

Blaszany bocian

-Orzeł jako drapieżnik to przeżytek. W dzisiejszych czasach po prostu nie wypada używać takiej symboliki. Nie, wiem że bocian też spożywa drobne zwierzątka, ale nie straszy szponami Raczej się przechadza. Tu dziobnie, tam skubnie ale jest powszechnie lubiany. Ludzie się cieszą z każdego bocianiego gniazda, a kto się cieszy z orła? No i bocian w pewnym sensie jest światowcem a nawet w pewnym sensie symbolizuje młodych, którzy lecą gdzieś w świat by zarobić a potem przeważnie wracają.
-...
-Tradycja? Widzi pan, przy okazji pozbędziemy się tej korony. Widział kto bociana w koronie? Żeby nie prezentował się przed innymi narodami z gołą głową dodałem mu wianek z polnych kwiatków.
-...
-Rozumiem zastrzeżenie. Kaczeńce zmienimy na maki.
-...
-Faktycznie, maki nie bardzo. W takim razie dodamy parę kłosów pszenicy.
-...
-Pyta pan, dlaczego blaszany? Z założenia miał być płaski, pomalowany w barwy naturalne. Poza tym dzięki temu zyskaliśmy sponsora godła w postaci hut pana Mittala. Poza tym mam do blaszanych sentyment gdyż jako dziecko chodziłem do przedszkola i tam na trawniku ustawione były trzy blaszane bociany. Bardzo ładnie wyglądały ale zostały oddane na złom po tym jak się ósmego marca spiły kucharki i jedna się przypadkiem nadziała na środkowego bociana.
-...
-Tak, dzięki naturalnym kolorom bociana nie zachodzi potrzeba zmiany barw narodowych. Była koncepcja przerobienia na całkiem białą, albo na białą z dziobem, ale konserwatyści utrącili. -Zgodziliśmy się na bociana – mówią, ale jak tu powiewać na meczu ,białą flagą, choćby i z dziobem?
-...
-No i hymn. Ma dziwny, niezrozumiały dla współczesnego obywatela tekst. Chcieliśmy go zmienić zachowując melodię ale się nie da. Poza tym ludzie tak czy tak znają stare słowa i przez złośliwość mogą śpiewać po dawnemu. Podeszliśmy inaczej. Najpierw tekst a melodia potem. Niech pan zobaczy ten, o tutaj: „Gdy Polska w rodzinie narodów przyjaznych ma wreszcie na wieki przytulny swój dom...” Niby kapitalne, ale jak się zacznie śpiewać wychodzi sowiecki hymn!
-...
-Jasne, że nie przedzie. W związku z tym ogłosimy konkurs, a to da nam czas na napisanie czegoś naprawdę fajnego. Tak, nie myli się pan – Będzie ogólnonarodowa dyskusja. Każdy się wypowie. Przy okazji pokażemy Bociana. Ręczę, że przez trzy miesiące to będzie temat numer 1 w mediach.
Udowodnimy niedowiarkom, że nie jest prawdą, że nic nie robimy!
-...
-W sejmie nie przejdzie. Pewnie, że nie! W ostatniej chwili wódz wezwie naszych posłów do poszanowania tradycji oraz tej, no, spuścizny. Jeszcze tego brakowało by się prezydent wetem wykreował.
-...
-Po co to robimy,pan jeszcze nie rozumie? To jest polityka! Przecież za chwilę wybory a my dajemy szansę wypowiedzenia się każdemu obywatelowi w tak ważnej sprawie jak godło czy hymn państwowy!Starcie nowego ze starym. Młodość i współpraca w imię...kontra szpony, korony czy inne przebrzmiałe sławy w rodzaju Napoleona czy Czarnieckiego. Pokażemy światu, że stać nas..

czwartek, 4 marca 2010

Dom Elżbiety XXXI

Robert przedstawił się Eli, a i ona też wyraziła zadowolenie, że go poznała. Powiedziała, że poznała już Andrzeja i Marylkę i że bardzo się cieszy, że babcia miała w Kanusi taką przyjaciółkę.

Rozmowa się jednak nie kleiła, Piotr z Elą byli rozczarowani, że Kanusia im już dziś nic więcej nie powie. Wkrótce też pożegnali się z nią i z Robertem. Robert zażartował, że pewnie ich przepłoszył i wnikliwie się im przyglądał.

Kiedy szli już do samochodu Piotr zauważył.

- Wiesz, pewnie teraz się pyta Kanusi, czy jesteśmy parą.

- Naprawdę?

- A nie widziałaś, jak nas taksował? Robert jest zupełnie inny niż Andrzej. Odwiedza matkę, bo tak wypada, ale…nie lubię nikogo obgadywać, ale Robert zawsze wszystkie prace zwalał na Andrzeja. No czasem na Lilkę, to ich siostra –dodał.

- Wiesz, on jest podobno weterynarzem, znaczy skończył studia, może miał po prostu mniej czasu.

- A co, myślisz, że Andrzej, czy Lilka byli mniej zdolni?

- Wiesz…- Ela się zawahała.

- Andrzej to znakomity matematyk, mógł zrobić karierę, ale wiesz, matce trzeba było pomagać, więc…rozumiesz, chciał się szybko usamodzielnić, no a twoja babcia zaoferowała mu pomoc przy otwarciu sklepu. Lila ma zdolności plastyczne, ale Robcio ciągnął z matki kasę, więc Lilka poszła do szkoły fryzjerskiej. Wiesz, to najlepszy zakład fryzjerski w Białymstoku dzisiaj.

- Podobno babcia pomagała też Robertowi – nieśmiało wtrąciła Ela.

- Tak, oczywiście, tylko co z tego, jemu i tak było wciąż mało. Ciągnął z Kanusi, aż się Andrzej wkurzał. Wiesz to stare dzieje, ale dokładnie to pamiętam, bo sam wtedy studiowałem, Robert jest tylko o rok ode mnie młodszy. On grał na uczelni udzielnego księcia, co mnie samego wkurzało.

- Pamiętam takie typy – uśmiechnęła się Ela – pewnie jeszcze wszystkie panienki się koło niego kręciły – dodała trochę złośliwie.

- Tak, śmiej się, myślisz, że mu zazdrościłem?

- A nie?

- Nie. Wkurzało mnie tylko, że on wyciągał od matki ostatnie pieniądze, a Andrzej, czy Lilka musieli już pracować i w pewnym sensie też go finansować.

- Nie lubisz go?

- Fakt, nie za bardzo go lubię. I nie ma to z tym nic wspólnego, że kiedyś odbił mi dziewczynę.

-O!

- Andrzej ci nie mówił?

- Nie.

- No to się dowiedziałaś. Byłem na ostatnim roku studiów, Agnieszka na drugim. Planowaliśmy sobie już wspólne życie, kiedy poznała przeze mnie Roberta…

-I ? – Ela zaciekawiła się zwierzeniem Piotra.

- Wyszła za niego – dokończył Piotr.

- To Robert jest żonaty?

- Żartujesz, byli małżeństwem chyba dwa lata – Przyjrzał się nagle Eli i zapytał – A co, podoba ci się?

- Nie o to mi chodziło. Wiesz, Andrzej zażartował jak tu była Karolina, moja koleżanka, że ma brata. Dlatego zdziwiłam się, że żonaty.

- Ale podoba ci się – Piotr drążyły temat.

- Nie wiem – odpowiedziała zgodnie z prawdą – nie zastanawiałam się nad tym. A w końcu pojedziemy – zmieniła temat, bo od dziesięciu minut siedzieli w samochodzie na parkingu, a słońce dawało się we znaki przez szybę.

- Jasne – Piotr wydawał się w lepszym humorze, po Eli stwierdzeniu że się nie zastanawiała, czy Robert się jej podoba.

W końcu Piotr zapalił silnik i ruszyli z parkingu.
Chwilę jechali w milczeniu, a on co chwila zerkał na Elżbietę, wreszcie się zapytał:

- A ja?

- Co ty? – Ela udawała, że nie rozumie pytania.

- No, co o mnie sądzisz?

- Jesteś bardzo atrakcyjnym mężczyzną, nawet za bardzo, jeśli o mnie chodzi.

- To źle?

- Wiesz, nie zadawaj mi takich pytań , to krępujące – czuła, jak się rumieni i to ją jeszcze bardziej onieśmieliło.

- Wiesz – zaczął – gdy cię zobaczyłem wtedy w szpitalu z Andrzejem, jak stałaś wystraszona atakiem Kanusi…wiesz, taka inna, dziewczęca. Cholera, aż chciałem podbiec do ciebie i cię porwać w ramiona! Rozwiać wszystkie twoje obawy, lęki. Musiałem się przed tobą nieźle wygłupić, bo klepałem co mi ślina na język przyniosła.

- Ty? – zapytała zdziwiona – ja za to całkiem języka w gębie zapomniałam, prawda?

Oboje się roześmiali spoglądając na siebie. Co prawda Piotr bardziej musiał uważać na drogę, ale co chwila spoglądał w jej stronę.

- Wiesz, nie jestem już młodzieńcem – zaczął – ale staram się, by nie zdziadzieć. – zaśmiał się trochę nerwowo.

- Ja też nie jestem nastolatką – stwierdziła – co chyba widać. Za sobą nieudany związek z facetem, który kochał, ale siebie.

- O! Sorry, nie wiedziałem. Dojeżdżamy, mam podjechać pod twój dom, czy zaparkować koło siebie?

Eli było wszystko jedno, gdzie zaparkuje. Pomyślała jednak, że byłoby fajnie, gdyby Piotr podjechał pod sklep Andrzeja. Nie bardzo miała co zrobić na obiad, a czuła się głodna. Co prawda, schab nadal mroził się w zamrażalniku, ale teraz nie byłoby sensu go rozmrażać. Zwłaszcza, że dochodziła trzecia po południu.

Podjechali więc i Elżbieta wysiadła za nią Piotr.

Na progu przywitała ich Maryla, uśmiechając się i żartując.

- O witajcie! Podobno z was papużki nierozłączki, już pół wsi było mi to opowiedzieć.

- Byliśmy u twojej teściowej w szpitalu – Piotr udał, że bagatelizuje rewelację Maryli. – Spotkaliśmy Roberta.

- O najlepszy synuś się zjawił? – Zaciekawiła się.

- Tak.

Oboje wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

- O co tu chodzi? – wtrąciła się Elżbieta

- Nic, nic – Maryla jakby się trochę zmieszała – po prostu z Piotrkiem wiemy, co z Robcia za ziółko. Ale coś chcieliście, tak?

- Wiesz, chciałabym coś szybkiego na obiad, bo taka ze mnie kiepska gospodyni, że nie pomyślałam, żeby coś przedtem przygotować.

Teraz Piotr się zmieszał.

- O kurcze, przepraszam cię Elżbieto, powinienem cię zaprosić gdzieś na obiad. Widzisz, jestem do niczego – zaczął się tłumaczyć. – Ale nic straconego, wsiadaj, pojedziemy.

- Przestań – Elżbieta udała, że robi groźną minę. – Przecież mamy jeszcze dużo…no wiesz czego, do czytania. A Marylka na pewno ma jakieś gotowe dania, prawda? – Spojrzała na nią.

- Jasne – Powiedziała, spoglądając na nich z zaciekawienie – a co byście chcieli? Pierogi, pizzę, może jaką fasolkę, albo pulpety? Mam też zupy tylko do odgrzania, chociaż, tych bym wam nie polecała, stoją już dość długo.

Po zastanowieniu kupili pierogi z kapustą i grzybami, trochę sera rokpola, sałatę, oliwki, sos winagrette i wino hiszpańskie Montalvo. Ela stwierdziła, że sałatka doda pierogom elegancji.

Z tak zapakowaną torbą ruszyli do domu Elżbiety.

Już gdy byli przy samochodzie zawołała do nich Maryla:

- A nie powiecie mi, co tak uważnie czytacie?

- Na razie tajemnica – Odkrzyknął Piotr i położył palec na ustach.

Podjechali potem pod dom Eli. Z zakupami poszli wprost do kuchni i Ela zaczęła przygotowywać jedzenie. Piotr wiercił się niespokojnie, co chwila pytając, czy może w czymś pomóc. Kiedy Ela odganiała go od kuchni zaproponował:

- Może pójdę po pamiętnik, co?

- Widzę, że nie możesz wytrzymać – zaśmiała się Ela mieszając sałatę z dodatkami.- A może byś poszukał czegoś do otwierania wina? Bo teraz dopiero sobie pomyślałam, że nie widziałam tu nigdzie korkociągu.

Piotr wyciągnął z kieszeni taki wielofunkcyjny scyzoryk i z tryumfem pokazał, że ma korkociąg.

- Jesteś niesamowity – Ela była pod wrażeniem jego zapobiegliwości.

- Wiesz, ten scyzoryk mam od dziecka – trochę się zmieszał – a teraz służy mi jako brelok do kluczy, bo tak to zawsze je gubiłem.

- Przecież się cieszę, żeś tak zorganizowany.- Podała mu butelkę wina, by ją otworzył, a sama wyciągała już ugotowane pierogi na talerz.

środa, 3 marca 2010

Mulieryzm, jako odwrotność feminizmu


Na chwilę przerwę moją opowieść (przepraszam stałych czytelników, zwłaszcza tych niecierpliwych.)

Dlaczego przerywam?

Bo czas przypomnieć w tych dniach o MULIERYSTKACH.

Tu kiedyś dość spontanicznie wypisałam, może nie zasady, a ogólny zarys ruchu.

http://www.niepoprawni.pl/blog/141/mulieryzm-zas...

Czemu przypominam o tym teraz?

No, akurat czas manif, bo zbliża się ósmy marca.

Wszystkie feministki (fuj) się łączą, choćby na tak krótki czas.

Tu patronka mulieryzmu.

http://www.niepoprawni.pl/blog/141/patronka-muli...

Pozdrawiam