czwartek, 18 marca 2010

Dom Elżbiety XXXV- nowa opowieść (Iwona)

Zapytałam się, czemu ją tak nazwała, wtedy opowiedziała mi swoją historię. Dowiedziałam się od niej, że od dziecka przydarzały się jej różne rzeczy, że ludzie we wsi się jej bali. Podobno przynosiła nieszczęścia…tu westchnęła i trochę po hiszpańsku zaczęła narzekać, że Juanowi (tak na imię miał jej nieszczęsny kochanek) rzeczywiście przyniosła nieszczęście.

Dowiedziałam się też, że matka chciała ją sprzedać jednemu z bogatszych chłopów z okolicy, jak przedmiot, bo chciała się jej pozbyć z domu. Kiedy już dobili targu ( co dla mnie było przerażające, jak matka mogła tak postąpić z własną córką), chłop padł martwy.

Chciano ją za to spławić w rzece, ale uciekła i schowała się w pobliskim lesie. Tam poznała herborista de edad, czyli zielarkę i ona ją nauczyła zbierać i warzyć zioła, a nawet trucizny. Podobno tamta zielarka, też miała opinię czarownicy. Potem poznała Juana i się w nim zakochała, chłopak pracował dla Alberto Pedra. Tego nieszczęsnego dnia, kiedy ją zobaczyłam w ogrodzie, przyszła do niego, byli bardzo za sobą stęsknieni, bo dawno się nie widzieli. No i stało się to co opisałam.

Carlota, kiedy już ją zostawili w spokoju, ledwie dowlekła się do chałupy matki…podobno tamta nie chciała jej wpuścić, więc ją postraszyła, ze rzuci na nią urok. To dlatego, kiedy tam poszłam, jej matka tak się zachowywała.

- No i wszystko się teraz wyjaśniło – przerwał jej Piotr

- No rzeczywiście. Jednak chciano ją utopić, Kanusia miała rację. Ale czytam dalej, sądzę, że coś więcej się jeszcze dowiemy.

Zapytałam się wtedy Carloty, czy umiałaby rzucić urok i jeżeli by potrafiła, czemu nie obroniła się wtedy w ogrodzie, czemu nie ratowała Juana. Zmieszała się…i wtedy mi powiedziała coś, co mnie przeraziło. Powiedziała, że może z Alberto Pedro by sobie poradziła, ale z moim mężem nie, powiedziała, ze chroni go jakiś zły duch, że nawet ona się go boi, choć dotychczas się nigdy nikogo nie bała.

Zaczęłam się naiwnie dopytywać, skąd może wiedzieć takie rzeczy, tylko się uśmiechnęła ukazując białe, piękne zęby, które wydawały się jeszcze bielsze, kontrastując z jej śniadą cerą i czarnymi włosami. Potem jak źrebak, zarzuciła włosy do tyłu i zadała mi pytanie, czy kocham swojego męża. Trochę mnie tym pytaniem zirytowała, stała się zbyt poufała jak na służącą, ale z drugiej strony byłam ciekawa, co ma jeszcze do powiedzenia. Po drugie, wiedziałam, że na dniach nastąpi rozwiązanie, bałam się tego porodu, a w takich dniach robić sobie wroga z dziewczyny, która może rzeczywiście miała jakieś nadprzyrodzone moce, nie chciałam.

Carlota cały czas się uśmiechała, w jej oczach pojawiały się ogniki i roześmiała się nagle głośno, ironicznie. Zapytałam, z czego się śmieje. Wtedy ku memu zdziwieniu i zaskoczeniu, że ze mnie, bom nazwałam ją w myślach bezczelną służącą i że nawet przed sobą nie chcę się przyznać, że swojego męża nienawidzę i że się go boję. Powiedziała mi też, kładąc mi rękę na brzuchu, że niestety rozczaruję swojego męża, bo nie urodzę mu syna, tylko córkę.

Skąd to wtedy wiedziała, nie wiem, ale czytała ze mnie jak z otwartej księgi. Gdy dziś to piszę i spoglądam na Carlotę, która siedzi w rogu pokoju, zastanawia mnie tylko jeden fakt, czemu nadal wygląda tak młodo i niewinnie, choć jesteśmy w jednym wieku. Boję się jej o to zapytać, choć jest moją jedyną przyjaciółką i powiernicą wszystkich moich sekretów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz