sobota, 30 lipca 2011

Zamach

To czarne słowo kojarzy się z bombą, strzałem snajpera z dalekiego okna, nożem wbitym w plecy. Zawsze z czynem gwałtownym.

Czy można wyobrazić sobie skuteczny zamach poprzez pracowite, trwające latami zwiększanie prawdopodobieństwa jakiejś tragicznej w skutkach katastrofy?

Nieefektowne, niedostrzegalne na co dzień działania mające na celu doprowadzenie skomplikowanej konstrukcji do takiego stanu, że wystarczy kopnąć, a się rozleci.

Operacja jest tak rozmyta, odpowiedzialność za osłabianie kolejnych fragmentów konstrukcji rozłożona na tak wiele osób, które z kolei tworzą instytucje i ważne urzędy, często osądzające swoje własne działania, że po pewnym czasie nie będzie sposobu by dociec, kto i w jakim stopniu jest/był winny tragedii. Tym bardziej, że wszystko podlane jest sosem bieżącej polityki, gdzie przekaz musi być prosty a kolory jaskrawe.

Niekompetencja, bylejakość, korupcja i przede wszystkim przyzwolenie na te niszczące Polskę choroby - w imię świętego spokoju - poprzez głos wyborczy, stwarza idealne warunki dla przeprowadzenia pełzającego zamachu.

Nie, nie na samolot TU154, bo i tekst nie jest o tym, choć pewną rolę w jego powstaniu odegrała wczorajsza publikacja raportu Millera.

Tragedia Smoleńska to tylko fragment, pracowicie, od lat prowadzonych działań służących osłabieniu większej konstrukcji, bardzo skomplikowanej konstrukcji, w której przyszło nam żyć - Polski.

Choć każdy może zobaczyć jak sprawy się mają we fragmencie, odsłoniętym przez tragedię smoleńską, jakże niechętnie przenosimy zdobyte doświadczenie do krytycznego spojrzenia na całość.

Zamach, pełzający zamach na Polskę trwa w najlepsze. Chóry polityczne pieją; jedni pieśni żałobnie, drudzy odę do radości, a są i tacy, co próbują kalinki.
Razem, dzika kakofonia, aż się konstrukcja chwieje. Przypominam, że w niej mieszkamy.

czwartek, 28 lipca 2011

Randka Krajowa Platformy Obywatelskiej, czyli randka w ciemno.


Pamiętacie taki program „Randka w Ciemno”?



Jeżeli tak, to zapewne pamiętacie też zasady. Zasady były mniej więcej takie, że mężczyzna zadawał trzem kobietom, trzy podchwytliwe pytania i miał po nich wybrać jedną z nich. Może by spędzić upojny weekend , a może by wybrać sobie kobietę na całe życie.

Zniknął program, ale PO nadal gra tymi samymi dość zgranymi kartami Dziś nasz premier kokietowała kobiety i Arukowicza….?

Kobiety jak kobiety, zwłaszcza, że wciąż stoją za wachlarzem nie wiedzą kto po drugiej stronie.

Ale widz!

On widzi, że potencjalny „kawaler”, to udręczony własnymi natręctwami szaleniec. Że jego zapewnienia o pokoju, to tylko zaognienie konfliktu. Że jego troska o Norwegię, to tylko szpilka w pupę przeciwnika, którego wybrał sobie sam… Sam z niego zrobił antychrysta i próbuję nadal nim straszyć.

Kim jest ten antychryst?

Kto, zdaniem Tuska wyciąga uzbrojoną dłoń w stosunku do kraju, Polski?

Kim są Ci, co są Warchołami?



Patrzyłam dziś na jego twarz, na twarz naszego Premiera. No cóż, żadnych pozytywnych wspomnień. Co za gęba! Co za merytoryka! Słuchając pana Tuska mam nieodparte wrażenie, że za chwilę wystąpi panna – pani z „Ligi Kobiet”, która z wrodzonym zacietrzewieniem zacznie wykrzykiwać demagogiczne hasła. No cóż, ja już trochę w swoim życiu przeżyłam.



To ku rozwadze, potencjalnemu wyborcy.



Pozdrawiam.

środa, 27 lipca 2011

Knajpa

Można polubić knajpę. Nie jakąś tam, że oczy wychodzą z głowy, ale zwykłą, czarno - białą knajpę. Wpadać tam po pracy, przed innymi zajęciami, posiedzieć przy kufelku, pogadać z kumplami, posprzeczać się, nasmarować coś na serwetce i iść do domu.
I w takiej knajpie czasem zagrają emocje i ktoś komuś da w mordę, ale nic wielkiego w tym nie ma.

Knajpa staje się popularna jako takie, w miarę spokojne miejsce. Już wszystkie stoliki zajęte ale wiadoma rzecz, stary klient i w ogóle. Tyle, że coraz ciężej rozmawiać bo wrzask dookoła. Jedni wpadają na setkę i zagryzają własnymi ogórkami przynoszonymi w termosach. Inni nic nie zamawiają a drą gęby niczym zdeklasowani Kałmuccy książęta, a są i tacy, którzy wystają w kątach i wszystko pilnie notują. Co notują, nie wiem, bo wedle mnie, niczego nie można zrozumieć.

Tłumy wielkie, ale nie ma “A” ani “B” bo oni akurat cenią ciszę. "C" umarł. “D” nie odwiedza, ponieważ niewymownie drażni go wiekowa wariatka, która całymi dniami wydziera się, siedząc na kupie szmat, koło nieczynnego automatu do gier wszelakich.

“E” i “F” założyli własne knajpy a “G” przestał przychodzić, gdyż ma za słaby pęcherz by wystawać w kolejce do ubikacji, a także za słabe nerwy by szczać w przybytku przypominającym właśnie zburzoną Kartaginę.

“H” z kolei, nie lubi gdy ktoś notuje jego słowa. “I” bywał codziennie, dopóki myto kufle. “J” to ja.

Od dłuższego czasu nie mogłem się zdecydować. Zniesmaczony przemianą knajpy w diabli wiedzą co, przesiadywałem miesiącami w lokalach należących do “E” i “F” ale by tam dojść musiałem za bardzo skręcać i w końcu wracałem do znajomej knajpy, w której co prawda było coraz mniej znajomych a atmosfera godna pożałowania, ale miałem po drodze.

Nic to! Siadałem, wypiłem kufel okrywając się suknią gazety. Nie reagowałem na zaczepki. Jakoś szło!
Siadam, a tu jakiś nowy, całkiem pryszczaty kelner informuje mnie, że ten akurat stolik to stolik dla VIP-ów. Gdzie masz tutaj frajerze vipów, takich i owakich? - Pytam przytomnie.

- A tu - i uchyla obrusa. Faktycznie pod stołem leży kilka nieco zzieleniałych bardzo ważnych person.
Nic to! Siadam przy barze. Nie ma z kim pogadać, piwo niesmaczne i nie ma gdzie gazety rozłożyć. Zapalam szlugaretkę.

- Tu nie wolno palić!

Gaszę.

- Patrzcie jaki cham, palić mu się zachciało! - dobiega z lewej

- Co pan zamawia?

- Na razie piję piwo, co mam niby zamawiać?

- Patrzcie go, pije piwo, pijak jeden! - Odzywa się zasadniczy gość w meloniku, jeden z tych co liczą gości

- Jak przyjdzie “Z” zamówimy, a na razie piję piwo - wkurzyłem się nieco.

- To nie widział pan tej niechlujnej kartki przyklejonej na przeszklonych drzwiach naszej knajpy przy pomocy plastra, że “Z” i psom wstęp jest wzbroniony?

Tego mi było za wiele. Wyszedłem z knajpy nie dopijając piwa. Wyszedłem z drzwiami, że się tak wyrażę. Żegnał mnie przerażający śmiech wariatki i stukanie głodnych ołówków o niecierpliwe, acz białe w swej niewinności kartki notatników.

Deszcz padał ale przestał.

wtorek, 26 lipca 2011

Uśmiech, Nordyckie czoło i lumpy z Konina

Uśmiech na zrównoważonej twarzy? Wysokie nordyckie czoło.
Nic poza tym. Mord w Norwegii wydaje mi się manipulacją. Jasne, zginęli ludzie. Młodzi ludzie. I cóż?

Przez kilka dni nie potrafiłam się do tego ustosunkować. Nie, że zginęli ludzie, bardzo młodzi, którzy nie powinni byli zginąć. Nie o to chodzi.
Mnie zadziwia otoczka tego, która ten mord otacza. Nawet relacja naocznego świadka, ba człowieka, który mógł zginąć, wydaje się konfabulacją.
Świat stanął na głowie? A może brak podstawowej ochrony (mówię o poważnej ochronie obywatela, nie o inwigilowaniu), bo stał się tak naprawdę mitem, był impulsem dla tego pana?

A może tak naprawdę to nie on?

Może coś się dzieje, o czym my malutcy nie mamy pojęcia i drepczemy jak dzieci we mgle?

Kilka dni temu będąc na konińskim dworcu zaobserwowałam taką scenkę.

Zaznaczam, że sama jestem paląca, czyli szukam miejsca, gdzie mogłabym zapalić papierosa.

Nieopodal tego dworca, są takie stare domki, połączone czymś w rodzaju długiej odkrytej werandy. Na tejże stoi grupka lumpów, nie nazwę ich bezdomnymi, bo zapewne są to po prostu lumpy. Jest to też miejsce, gdzie idą sobie zapalić ci, którzy czekają na pociąg lub autobus, czyli między innymi ja, gdy tam jestem.

Stoją, obserwują.

Ja stoję na przystanku autobusowym i boję się tam iść zapalić. Szukam oczami innego zdeterminowanego palacza, który też chętnie by tam poszedł, ale szuka towarzystwa. Wreszcie dostrzegam inną panią, która jak ja szuka kogoś wzrokiem. Daję jej znać oczami i obie ruszamy na teren zajęty przez lumpy.

Stajemy z boku. Zapalamy papierosy i wymieniamy kurtuazyjne dzień dobry.
Momentalnie dwóch z lumperstwa odrywa się od peletonu zaczyna krążyć koło nas.

Obie czujemy się zagrożone. Pani, która wraz ze mną przyszła, wzdycha i mówi, że dobrze iż jest dzień, bo w nocy byłoby jeszcze gorzej. Kiwam potakująco głową i wtedy jeden z krążącego lumperstwa podchodzi o nas i prosi o papierosa.
Wyjmuję paczkę i częstuję. Czy ze strachu? Chyba tak, bo to facet jak dąb, a tatuaże na przedramionach znamionują jego przeszłość.

Ja jednak jestem tylko kobietą, a wokół ani jednego policjanta.

Między tym lumperstwem krąży kobieta, właściwe dziewczyna. Może ze dwadzieścia pięć lat. Pijana, może naćpana! Domaga się od wytatuowanego tego papierosa, którego wziął ode mnie. Ten uderza ją w twarz. Tamta krzyczy, a raczej wyję i w tym krzyku wyznaje mu miłość, co budzi wesołość reszty lumperstwa. Na końcu mówi do niego nie cenzuralnie i odgraża, że zaraz będzie mieć tych papierosów ile będzie chciała.

Podchodzi do mężczyzny który przed chwilą dołączył do naszej niewielkiej grupki palących i woła na niego papierosa.

Facet się opiera. Czuje się chyba silniejszy. Może mniej się boi?

Nie dasz mi? - Pyta pijana (naćpana) dziewczyna.
Facet kręci głową, na znak, że nie.

Tamta niewiele myśląc podnosi spódniczkę, pod którą nic nie ma.

Pokazałam ci c…ę, teraz mi daj! – Wrzeszczy na mężczyznę.

Facet, pewnie by się pozbyć daję jej paczkę z trzema papierosami.

Tamta wyję z tryumfu i zanosi papierosy między lumperstwo, które stoi z boku i się przygląda. Jednego z papierosów wkłada sobie w usta imitujący przy tym, no wiecie co.

Ten wytatuowany, któremu przed kilkoma minutami wyznawała miłość, znów daje jej w twarz i zabiera reszt papierosów. Obrzuca ją epitetami i szarpie za bluzkę, która rozpina się ukazując, że dziewczę nie ma też stanika.

Za chwilę w jak najlepszej komitywie paląc papierosy tamta dziewczyna całuję się z wytatuowanym. Żadne z nas więcej już tam nie poszło, choć za autobusem musiałam jeszcze czekać całe pół godziny. Przez ten cały czas nie widziałam tam też żadnego policjanta.

Gdyby tam zamordowano wszystkich tych, którzy poszli zapalić, może by na następny dzień odnaleziono zwłoki.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Od dzisiaj...

...tylko tutaj.

Walczyć o dobre imię Polski, ale z kim?

Janke zanęcił temat “polityki historycznej” a Rze nic mnie to nie kosztuje, poza 2,90, które i tak wydaję na tych nygusów co tydzień - W ramach obowiązków blogerskich zabrałem się do czytania tekstu pana Magierowskiego.

Przeczytałem i jestem wkurzony.

Przepraszam szanownego Magierowskiego i dzielnego Jankesa, ale polityka historyczna jako dawanie odporu rozmaitym idiotom w sprawach dotyczących naszych Żydów, to żadna polityka historyczna, tylko postpolityczne i popkulturowe/salonowe gierki.

Dlaczego? A dlaczego, nasz dzielny Igor i jego koledzy, często pisząc o błędzie Prawa i Sprawiedliwości, polegającym na podążaniu za narracją PO jakoś nie potrafią pojąć, że tutaj mamy do czynienia z bardzo podobną sytuacją!

Pisanie o historii, to nie odpowiadanie na zaczepki byle medialnej małpy. Fakt, trzeba wykazać się anielską cierpliwością by przebrnąć przez cytaty serwowane przez Magierowskiego.

Przecież tam nie ma z czym dyskutować.
To jest robota dla MSZ,
które nie powinno przymykać oczu i słać protest za protestem.
Ale opierać na protestach, politykę historyczną?
Ot, psy szczekają a karawana jedzie dalej!

Historia Rzeczpospolitej / Polski to historia wielonarodowa. I nic tego nie zmieni. To historia wielkiego tygla, który powinien być, ale na szczęście nie jest, patronem lewicowego “Multi - kulti”

Toż ja, szczery Polak mam na poziomie ćwierćfinału - Tu ukłon w stronę kibiców piłkarskich - W ósemce “pradziadów/babek” : Dwóch Żydów, Rosjanka, Niemiec und Niemka ( z Olendrów ) Reszta to bidna ślachta, Bóg wie, jakiego pochodzenia. I wszyscy to byli prawdziwi Polacy.
Tacy, że nie ma zmiłuj!

Może dlatego uważam, że kwestie narodowe to dziewiąta woda po kisielu, którą nie wiedzieć czemu dają nam do picia. Sami sobie pijcie!

Ci, którzy przychodzą do nas, by otworzyć nasze, ledwo zasklepione rany, o dziwo dla naszego dobra, i przedstawiają się jako lekarze/chirurdzy, tak naprawdę są czcicielami najdzikszych zabobonów.

Może dla przykładu, nim jeden z drugim chwyci w garść skalpel, raczyłby umyć swoje łapska. Mydłem i pumeksem i mydłem i pumeksem i mydłem…

Biały człowiek zrzuca brzemię odpowiedzialności

Maniak morderca zabijał młodych ludzi przez ponad godzinę, podczas gdy policyjna brygada specjalna kilkaset metrów dalej walczyła z łodzią o zbyt małej wyporności „by pomieścić tyle osób i sprzętu”

Tak donoszą media, a znaczy to dokładnie, ze walczyła z procedurami, które zapewne nie pozwalają jej ruszyć do akcji z mniejszą ilością ludzi i sprzętu.

Policja nie miała helikoptera ale telewizja jak najbardziej. Przecież zdjęcia mordercy dobijającego rannych pochodziły z pokładu helikoptera.
Morderca jest psychopatą, ale musiał mieć doskonałe rozeznanie jak działa tamtejszy system. Zresztą, wykorzystał bardzo skutecznie współczesne narowy takie jak cielęce zaufanie do munduru/odznaki oraz to, że współczesny dorosły niewiele różni się od dziecka. Przecież chyba nikt nie zostawił kilkuset młodych ludzi bez żadnej opieki „dorosłych” Przynajmniej metrykalnie dorosłych.

Kilka tysięcy kilometrów dalej tysiące ludzi dziennie umierają z głodu, a kilkanaście milionów jest zagrożonych śmiercią głodową w najbliższym czasie. Świat nie jest w stanie udzielić umierającym skutecznej pomocy żywnościowej, ponieważ uzbrojeni rebelianci, ponieważ trzeba uzgodnić, ponieważ panuje kryzys i ponieważ tak naprawdę Świat siedzi na brzegu i gmera się z procedurami.

Uzbrojeni rebelianci to bandy zdziczałych od przelewu krwi obdartusów z kałachami, a reszta to nasz wstyd, niedołężność, podłość i przerażająca inercja w działaniu państw uważających się za cywilizowane.

Dzięki telewizji możemy sobie pooglądać dziecięce, żywe i martwe szkielety i popatrzeć na rozpacz rodziców. Możemy też się oburzać a wkrótce być może wysłać esemesa zamiast kromki chleba (plus VAT oczywiście )

Tamtejsi zwyrodnialcy i kacykowie, których przedstawiciele jak najbardziej wygniatają swymi tłustymi dupami fotele w ONZ doskonale wiedzą, z kim mają do czynienia i nie wykazują zgoła żadnego lęku przed dużymi białymi dziećmi, które obrażone, że ktoś zakłóca im polityczne wakacje swym nieszczęsnym umieraniem zaczynają radzić nad procedurami.

piątek, 22 lipca 2011

Pytanie w sprawie skazania poety M.Rymkiewicza

Zwracam się do tutejszych erudytów und znawców historii literatury o odpowiedź na proste pytanie, które jest takie:

Kiedy i w jakich okolicznościach został ostatnio skazany w Polsce poeta, za to co powiedział albo napisał?

Podkreślam; “powiedział” i “napisał” żeby nikt mi tu nie wyjeżdżał z wyrokami za pijaństwo, pobicie czy bieganie na golasa, co jak powszechnie wiadomo jest chlebem powszednim poetów.

Pytam, jako człowiek obojętny wobec poezji M.Rymkiewicza, ale nie obojętny wobec zapędów cenzorskich, współczesnych, pierzynowych, zapieckowych totalniaków.

Wie ktoś? Bardzo proszę!
wolnoś

poniedziałek, 18 lipca 2011

Panna Po

Panna Po stracia cnotę dawno temu. Dodam, patrząc na nią dzisiaj, że chyba jakimś cudem, bardzo ciemną nocą.
Ktoś podpowiada, że czerwcową? Być może, ale osobiście uważam, że nieco wcześniej.
Po, pewnie nie pamięta, a ci co ją rozprawiczyli, siedzą w bunkrach naszej niewiedzy i rzygają kawiorem do złoconych wiader.

Po latach brzydka panna nami rządzi. Cóż, bywa i tak.
Tyle, że panna Po ciągle łaknie pieszczot i seksu. Wątły, jak na wieśniaka, wieśniak, nijak nie może jej zaspokoić.

- Jak spojrzę na gębę to mnie trochę odraża - Tłumaczy się ze swojej niemocy niby dziarski wieśniakulus

No i panna Po zaczęła się włóczyć. Owszem, co jakiś czas ktoś zagraniczny raczy ją wydymać. Ale orgazmu brak - Bywa i tak!

Panna Po, pochodzi z dobrej rodziny, ale zeszła na psy - Mówią jedni.
Inni utrzymują, że panna jest dmuchaną lalą i tyle w niej człowieka, co się wygarnie ze zbiorniczka. Sądzę, że to przesada!

Panna Po choć brzydka jak sto nieszczęść, nadęta, agresywna i głupia, przecież ma swoich miłośników. Fakt, że tylko takich, którzy znają ją z portretów i kolorowych broszurek, które sama rozsyła, a rozsyła ich każdego dnia tysiące/miliony.

Niedługo panna Po weźmie udział w wyborach najpiękniejszej osobliwości naszego powiatu. Na dodatek ma spore szanse, bo osobliwość z niej pierwszorzędna, a jej fani, delikatnie pisząc, przeciętnie inteligentni.

Nie zwraca ich uwagi nawet osobliwe imię panny, tak usilnie im stręczonej jako gwiazda i ósmy cud świata. A przecież to dziwne nazwisko, jak na nasze warunki - "Po" - skoro brak u panny skośnych oczu lub tego i owego.

Niniejszym informuję, że tak naprawdę Po, nazywa się Porażka, a jeśli ktoś dociekliwy zdejmie z jej buziaka telewizyjny monitor, odrze całość z pancerza posklejanych “klejem szkolnym" gazet, ukaże się coś takiego…
Coś, czego nikt nie chciałby nigdy oglądać.

Dlatego, że Was lubię daruje sobie opis tego czegoś. Horrory po 22, a tu nawet nie ma czternastej….

piątek, 15 lipca 2011

Rosemannowi. Czy większość ludzi to jełopy?

Wyspa tropikalna. Ocean szumi, “Planeta kopsa żaru” - plaża. Po niej kręci się z laptopem pod pachą, hmmm - na przykład - Wybitny socjolog naturysta, który ma napisać ważny, wartościowy artykuł do Gazety Ważnej. Ot, Redakcja przydybała go na urlopie w tropikach, a że nieźle płaci, pan Wybitny postanowił napisać zamówiony artykuł.

Czy jest jełopem? Cóż to w ogóle za oburzające pytanie!

Gorąco, a żal wracać do chatki, gdzie z braku szczelnych ścian wypada pisać w majtkach, więc Pan Wybitny kładzie się na kocyku w cieniu i pisze.

Czy jest jełopem kładąc się w cieniu, zamiast ginąć marnie od udaru słonecznego, że nie wspomnę o szkodach jakie Słońce może wyrządzić w kosztownym laptopie zaopatrzonym w baterie, które wystarczają na minimum 8 godzin?

Jasne, że nie jest!
Gdyby był jełopem nie stać by go było ani na wakacje w tropikach ani na laptop, że o zainteresowaniu jego przemyśleniami Gazety Ważnej nie ma co wspominać.

A teraz, drogi czytelniku rusz tyłek i szybko cofnij się kilka metrów w kierunku słodkich fal oceanu, ponieważ robi się niebezpiecznie! Jeśli spojrzysz w górę niezawodnie zobaczysz, że nasz bohater położył się w cieniu palmy z której jak raz, z powodów naturalnych spadają kokosy.
Ot, akurat nad głową golasa zapatrzonego w ekran laptopa natura umieściła piękny kosz owoców, w jednej trzeciej już opróżniony.

Wie o tym doskonale Pan Tubylec przechadzający się plażą z dłońmi ukrytymi w kieszeni dziurawych szortów i pogwizdujący sobie bez ładu i składu. Czy to, że z wrodzonego lenistwa zajmuje się zbieraniem tego co spadnie, zamiast wspinać się na palmy czyni z niego jełopa?

Owszem, gdyby zajrzał przez ramię piszącego naturysty, nic by nie pojął, ponieważ w ogóle nie zna języka polskiego, ale naoglądał się amerykańskich filmów i miejsce gdzie na kocyku pracuje Pan Wybitny, nazywa po swojemu “strefą zrzutu”

Pan Tubylec brodząc po kostki w oceanie, przecież głowę ma “w chmurach” których nie ma akurat na niebie, obliczając starannie, ile też dostanie za taki fajnisty laptop.

Nagle krzyk, ucięty tuż przy ustach. Rozwalona głowa i laptop na piasku, na białym. Uciekający w niebyt rozum zdążył pomyśleć: - cholerny koko… i już go nie było na ziemi.

Pan Tubylec mimo obfitych kształtów nadbiegł w ciągu dwóch zdrowasiek.
Bada puls - Brak.
Zagląda pod kocyk - Paczka fajek i książka w niezrozumiałym języku.
Wyciągniętą z kieszeni czerwoną szmatką ściera pospiesznie z klawiatury to białe, to różowe i oczywiście piasek i już ma się oddalić w pobliskie chaszcze, gdy na skutek tych manipulacji pojawia się na ekranie całkiem goła panna. Naciska na strzałkę - Następna.
Kuca, obyczajem tubylczym na piętach i dalejże chłonąć łona i cycki, aż tu nagle kokos!

Powstaje pytanie, co autor chciał powiedzieć, pisząc ten przydługi, nieco nudny tekst, który pewnie z powodu panującego upału wydał mu się sensowną alegorią i odpowiedzią a właściwie uzupełnieniem tekstu Rosemanna?

Bohaterowie powyższego tekstu są jełopami, jednocześnie nimi nie będąc. Wybitny socjolog jest w pewnym sensie jełopem, ale można go obronić z jełopstwa, ponieważ kładąc się pod palmą nie widział żadnego “upadłego” orzecha, ponieważ leniwy tubylec zdążył je wyzbierać.

Ten z kolei też nie jest jełopem, ponieważ zupełnie sensownie przewidział rozwój wypadków, a to, że dał się wciągnąć w śmiertelną pułapkę seksu? Cóż, bywa i tak!

Uogólniając.
Prawie wszyscy jesteśmy jełopami. Ma to jakiś pokrętny związek z zanikiem ogólnego wykształcenia, nieznajomością podstaw matematyki, fizyki, logiki czy zwykłego “kumania” związków przyczynowo - skutkowych.

Współczesny obywatel staje pod “monty - pythonowskim” odważnikiem o wadze ( szczerze opisanej ) 16 ton i dla zabezpieczenia przed skutkami upadku tego ciężaru otwiera nad swoją miłą mi przecież głową, parasol z nazwą ulubionej telewizji, partyjnym logo, flagą narodową, czy w skrajnych przypadkach, flagą UE.

Uwierzcie mi bez sprawdzania w “wikipedii”

- Żaden kokos nie waży 16 ton! Nie bądźmy jełopami!

Mam nadzieję, że zrozumieliście o co chodzi? Inaczej, to ja jestem jełopem, ponieważ prościej tego napisać nie potrafię, za co przepraszam!

środa, 13 lipca 2011

Fotki dla ciekawskich!







Poniżej,każdy przytomny może zobaczyć maleńkiego kotka Aresa / Okampo na parapecie - Ares/Okampo bawi się w trawie



A to słodka Psica Róża ( Różenka Swobodowa )...dla ochłody, zimowy portret!

Jeszcze uzbrojona Iwonka

poniedziałek, 11 lipca 2011

Jak zrobić "Jedwabne"?

1. Co jest koniecznie potrzebne?

- akceptacja władzy dla działań, które mają zamiar podjąć ich przyszli uczestnicy

- zapewnienie uczestnikom masakry/pogromu, całkowitej bezkarności.

- aktywny udział władzy w postaci zapewnienia uczestnikom masakry/pogromu wsparcia logistycznego wraz z pokazem bezkarnej przemocy wobec ofiar

- ofiary masakry/ pogromu koniecznie muszą zostać uprzednio odczłowieczone poprzez propagandę mediów/ambon/ szeptankę/opinie wybitnych przedstawicieli itp.

2. Co jest pomocne?

- nadzieja na rabunek/zdobycie fantów

- łatwość identyfikacji ofiar nim, co oczywiste, staną się ofiarami

- atmosfera rewanżu za prawdziwe lub urojone grzechy wobec społeczności

- chaos w sferze wartości

- dobór do działań w ramach planowanej masakry/pogromu, skrajnie prymitywnych ludzi. Nie zaszkodzi zafundować im przed akcją, wódy und zakasek/przekąsek

3. Czy takie potworności są dzisiaj możliwe?

- owszem, calkiem niedawno oglądaliśmy podobne, ba, nawet straszniejsze na Bałkanach

- wystarczy zrealizować założenia ujęte w punkcie 1

- ludzka dzicz zawsze szuka okazji, tyle że pilnie popatruje na grożące jej sankcje. Opluć, popchnąć, kopnąć chyba już można, skoro władza zachowuje kamienne, puste oblicze, ale coś więcej, zaraz strach przed karą.
I w tym strachu nadzieja, ale wiadomo, czyją matką jest ta cała "nadzieja"?

sobota, 9 lipca 2011

Maleńki kotek Okampo

Czarny, wesoły maluch, jeszcze bez żadnej własnej historii. To, że lubi się bawić, wygłupiać i objadać jest oczywiste. Tak naprawdę na imię ma Ares, ale ja nazywam go Okampo, ponieważ bardzo mi wczoraj przeszkadzał w oglądaniu meczu zewsząd nadbiegając, skacząc i drapiąc.

To, że nie ma własnej historii to nic wielkiego, skoro bez swojej wiedzy stał się częścią smutnej tegorocznej historii naszych dzielnych kocich przyjaciół. Najstarsi blogerzy pamiętają pewnie odważnego Grubka, który był z nami prawie dziesięć lat a zginął zagryziony przez psy, podczas jednej ze swoich zwariowanych wypraw o podłożu erotycznym.

Zostały po nim miłe wspomnienia jako o myśliwym, pogromcy innych kotów i władcy potężnego kociego haremu.

Kto nie widział Grubka oddającego się seksualnym ekscesom na dachu budyneczku gospodarczego naszego sąsiada, podczas gdy cztery kotki oczekiwały na swoją kolej myjąc się starannie ten nic nie wie o seksie.
Grubek pod tym względem był niezmordowany. Zaczynał się "marcować" tuż po Sylwestrze, a kończył w okolicach Bożego Narodzenia.

Wiosną i latem z grubego, ogromnego kota, na skutek tych ekscesów zmieniał się w coś w rodzaju brudnej, szarej szmatki, której przypadkowy obserwator, o ile był osobą poważną, nie dawał więcej niż godzinę życia.

I tak pewnie taksowały Grubka, młode naiwne, wypasione kocie samce, stając z nim do niezliczonych walk o dominację na osiedlu. Grubek nie walczył jak kot. Nie wysiadywał pysk w pysk z przeciwnikiem i nie oddawał się rytualnemu, wzajemnemu straszeniu. Szarżował jak fanatyk, ale zawsze z powodzeniem, choć lewego ucha można się było u niego dopatrzyć tylko przy bardzo uważnym skupieniu, a gdy raczył dać się pogłaskać, pod futrem łatwo można było wyczuć dziesiątki zgrubień po szramach.

I polował. Niestety z braku gryzoni, głównie na ptaki. Mysz była dla niego tak cenną zdobyczą, że miał zwyczaj przynosić całkiem żywotne do domu i wypuszczać je w kuchni.
A my, mając w domu kota myśliwego mieliśmy też myszy.

Na ptaki polował głównie na rosnącym przy domu orzechowcu. Godzinami czaił się ukryty wśród liści nie reagując na nic. Przytulony do gałęzi nie reagował nawet na takie zaczepki jak pociąganie za jedyne ucho, ale potem natykałem się wszędzie na ptasie łebki i jego ( ohyda ) wypluwki.
Ale kto nie widział Grubka polującego na ptaki wczesną wiosną czy jesienią, ten też nic nie widział.
Jako, że był to okres “grubkowatości” można było oglądać prawie pięćkilogramowego kociambra bujającego się wraz z cienką gałązką do której przywarł, na drzewie całkowicie pozbawionym liści.
Przezabawny to był widok, ale cierpliwość kocia była nieograniczona i często nawet w tak niesprzyjających okolicznościach tryumfował.

Po opłakaniu Grubka i solidnych przysięgach, że nigdy więcej żadnego kota w domu, na krótko pojawiła się kotka Sally, która wybrała los kota Świadków Jehowy. Potem córka przyniosła Kozia, który był dziwnie podobny do Grubka zarówno z wyglądu jak i zachowania. Nawet sypiał na tych samych krzesłach co jego poprzednik, tyle, że był Grubkiem w lżejszej wersji. Nic to biedakowi nie pomogło. Zginął po prawie trzech latach, wczesną wiosną tego roku pod kołami samochodu i leży biedaczyna pod orzechem.

Wtedy, jako człowiek stanowczy ogłosiłem, że teraz to już naprawdę koniec z kotami, w związku z czym moja córka, która mnie słucha we wszystkim przyniosła znalezionego przy drodze Leona. Leon był biało rudy, przeraźliwie chudy i nastroszony ale wszystkie serca podbił wesołością i odwagą. Dzielnie stawiał się Róży ( nasza słodka psica ) ale gdy już się odpasł i nieco zmężniał, niestety rozpoczął kocie wędrówki, choć tak naprawdę był jeszcze maleńkim kociokwiczeniakiem. Odwiedzał sąsiadów, uciekał na ulicę i w końcu, jak doniosła mieszkająca po sąsiedzku dziewczynka; jakaś pani zatrzymała samochód i ukradła Leona.

Nie muszę chyba pisać, co wówczas powiedziałem.

Przedwczoraj patrzę, a tu w domu maleńki Ares ( Okampo ) Po dwóch dniach mogę napisać, że ten maluch rokuje wielkie nadzieje. Pierwsze tygodnie życia spędził w mieszkaniu. Jest ciekawski, ale na szczęście, na razie otwarta przestrzeń go przeraża. Zresztą Iwona osobiście się nim opiekuje i chętnie wierzę, że ten maluch zostanie z nami na długo. Podobnie jak Grubek, gdy był maleńki, boi się nawet firanki, że o balkonie nie wspomnę.
Taki Leon to już pierwszego dnia zrobił “hyc” z balkonu i dalejże biegać po ogródku, no ale to był wiejski maluch.

Tyle, że maleńki Okampo panicznie boi się Róży, a że obydwoje mieszkają w domu, jest masa roboty by ich, zynajmniej na razie od siebie skutecznie separować, powolutku przyzwyczaić. Psica chce się z nim bawić, ale ma groźne łapy i zębiska i maleńki Okampo chyba nie do końca rozumie jej psie pomysły.

Mamy czarnego psa i czarnego kota. Do kompletu, o ile pamiętam, potrzebny jest jeszcze czarny kogut.

piątek, 8 lipca 2011

Dziewice dla leminga i inne baby z brodą

Od kilku dni, no, prawie od tygodnia chciałam się ustosunkować do ostatnich felietonów triariusa.
Chodzi mi szczególnie o trzy części -dla.html">„Dziewica dla Leminga„ i ostatnie z dedykacją dla mnie, co http://www.blogger.com/img/blank.gifmnie jako kobietę bardzo cieszy „Baby z brodą…”.
* Pod każdym słowem jest jeden z tych tekstów.http://www.blogger.com/img/blank.gif

Czy się z Tygrysem nie zgadzam?

Nie, to nie o to chodzi. Może i jestem kobietą tzw. przeszłości. Może i nie znam się na ostatnich trendach i równouprawnieniach. Bo sądzę, że Tygrys ma wiele racji, co nie oznacza, że całkowitą. No cóż, chyba nie byłabym kobietą, gdybym się ze wszystkim zgadzała.
Jedna z uwag o sportach walki, że to nie kobiece. Nie, nie żebym była za, ale, skoro dziewczę w wieku lat 16 lubi grać w koszykówkę, czy inną piłkę ręczną, niech sobie gra. Boks, no cóż, kobieta i boks to dla mnie dwie oddzielne rzeczy. Tyle, że skoro te lubią się prać po pyskach…no cóż, widać tak być musi.
Ja bu… Jako kobieta, zawsze myślałam, może za bardzo, by zawsze wydawać się taką efemeryczną, a jakoś sport kojarzył mi się zawsze z muskularną kobietą.

No tak, dobra dość o sporcie, bo ja jak już to wolę kibicować, choć ostatnio żaden ze sportów nie wydaje mi się zbyt interesujący. No, kiedyś, gdy byłam młodsza, pewnie patrzyłam z ciekawością, na piłkarzy, czy innych bokserów, teraz, no cóż, jakoś stali mi się obojętni.


Ale wyłazi ze mnie babska szowinistka!


Co do namiętności, podległości mężczyźnie. Jasne wykreślamy wszystkich lemingów o wydepilowanym torsie i inne męsko podobne twory.

Z kobietami jest tak, że nie potrafią kochać, podziwiać faceta, który jest albo pozerem, albo nadmiernym feministą. (oczywiście to tylko moje własne odczucie).

Ale kobieta uwielbia, gdy facet ją „rozumie”, gdy może mu się wypłakać w mankiet.

I, bo Tygrys nadciągnął moim zdaniem temat tzw. „niewolnictwa kobiety”. Kobieta, no cóż, może być nie wiem jak zniewolona, przez swojego „pana”,” rycerza”, ale wiecie kiedy czuje całkowitą wolność, kiedy nad tym wszystkim panuje…

Co oznacza panowanie. No cóż, nie zazdrość, nie zaborczość nawet, ale wiedza, że jest się i tak tym kimś najważniejszym w oczach „rycerza – pana”.

środa, 6 lipca 2011

Pan Goraliż subtelnie tęskni za PRL

Część ludzi tęskniąc za czasami gdy Polskę słusznie wyzywano od Peerelu tak naprawdę tęskni do swojej, oddalającej się w tempie zabójczego ekspresu, młodości.
Do swojej niepodległej wbrew tym starodawnym czasom, jędrności, nadziei, pasji, ulatujących z puchem następstw i budzących niesmak, rozterek moralnych - dawnych miłostek i zapomnianej miłości.
Inaczej Goraliż, pan Goraliż!
Nie, on tym bardziej nie tęskni do wczasów pracowniczych, osiedlowego kina, którego dawno ni ma, ani nawet do wielomilionowej Solidarności. Nie tęskni za budowami epoki Gomułki czy Gierka. Jeszcze dupa go boli od podróżowania na drewnianych ławkach w pociągach PKP. Jeszcze ręka go boli od walenia w drewniany łeb telewizora, gdy podczas ważnego, pucharowego meczu Legii obraz w jego Neptunie pływał i podskakiwał niczym Johnny Weissmuller jako przedwojenny Tarzan.

Pan Goraliż tęskni za glizdami. Każdemu przytomnemu czytelnikowi może się to wydać dziwne, bo jakże tu tęsknić za glizdami, skoro glizd i dzisiaj wszędzie pełno? Zapytam naszego bohatera

- Panie Goraliż, z jakiego powodu tęskni pan za glizdami?

- Gdy byłem młody i w piękny wiosenny czy też letni dzień, a niech pan zwróci uwagę, że dni naszej młodości przeważnie takie były, idąc świeżo przez deszcz umytym chodnikiem, nie tylko musiałem przeskakiwać kałuże ale także mijać setki, o ile nie tysiące glizd, które wypełzały na chodnik. Ludzie mniej czuli deptali po nich, w związku z czym powietrze nad chodnikiem cuchnęło glizdami.

- I za tym pan tęskni?

- Przeważnie. To najintensywniejsze moje wspomnienie z PRL i wierzę, że jeśli wszystko dokładnie sobie przypomnę, parę wodną unoszącą się nad szarymi płytami chodnika, kąt padania promieni słonecznych i przede wszystkim jak wówczas oddychały moje jasne płuca i gdzie się spieszyłem, dostąpię iluminacji i znów stanę się młody. Glizdy mam już opracowane do perfekcji. Ten odór…

- Wie pan, dzisiaj rano widziałem na chodniku dwie glizdy

- Proszę pana, dzisiejsze glizdy to tylko marna namiastka. One nawet nie potrafią tak cuchnąć jak tamte.

Sami widzicie, że jak ktoś się uprze to i do Peerelu zatęskni!

Pan Goraliż otrzymuje oczywiście pierwszą nagrodę w konkursie na najsubtelniejszą tęsknotę za Peerelem. Tylko proszę się nie czepiać, że konkurs nie został ogłoszony. Naprawdę ktoś poza tryumfatorem ma bardziej subtelną tęsknicę?

No i ta nagroda. Słoik systemu “wecka” z powietrzem z lat 70 i zasuszoną dżdżownicą przyklejoną do dna. Ciekawe jak za 30 lat ludzie będą wspominali i tęsknili za osławioną 3RP?

wtorek, 5 lipca 2011

Pan Rymkiewicz powiedział

Pan Rymkiewicz, jako poeta ma dużo racji mówiąc Karnowszczakom, że nasze społeczeństwo dzieli się na kolaborantów i patriotów. Ale przyrodzona poetom delikatność, przeszkadza mu napisać rzecz oczywistą dla każdego, w miarę przytomnego Polaka.

Aby pozytywnie ocenić jakość, wskazanego przez pana Rymkiewicza podziału, należy najpierw wywalić na zupełny margines mniej więcej połowę dorosłej populacji, jako szczerych, nic nie rozumiejących durniów.

Reszta się zgadza.

Widząc w TV wyszczerzony ryj babskiej lub facetowatej harpii, której zadaniem jest, na przykład w sprawie tragedii smoleńskiej, przełamywanie dyskusji o możliwości rosyjskiej winy, gorączkową cieczką pytań o polską winę, która musi, po prostu - Musi przeważyć!

Brzytwa jest Ockhamem.

Brzytwa, brzytwą, ale co zrobić z szablą?

Czy to nie dziwne, że Polska – wolna z wolnych – rządzona jest przez niewolników? Bo demokracja?

PO to Istny Bobo

Durnie "na wielki kamień"

Tak się kiedyś ponoć mówiło, o kimś kto jest nadłotrem albo naddurniem. Nie wiem na pewno, ponieważ w dawnych czasach mało żyłem, ale spodobało mi się to określenie u starodawnego Łozińskiego.

Ta noteczka nie jest o polityce, ale też nie jest o sporcie, a nie wiedzieć czemu, brak w salonie24 działu 'głupota" To już niech będzie "polityka"!

Jechałem sobie dzisiaj w sprawach handlowych z Poznania i znudzony ustawicznym staniem w korku namówiłem kierowcę na postój na stacji benzynowej. Kawka, paliwo i coś dla ducha, żeby w korku nie zasnąć. Kawka nie bardzo, ale przy stojaku z prasą, szczera tragedia. Przecież do cholery Gwybola czy innej Angory nie kupię!

Facet od kawki odstąpil mi przeczytany przez siebie Przegląd Sportowy i nawet stargowałem 20 groszy, wiadomo Wielkopolska!
Otwieram, czytam i na drugiej stronie znajduje cudo.

Chłopaki próbują otworzyć "miliardowy" stadion w Gdańsku i natrafiają poza kilkudziesięcioma tradycyjnymi problemami z bezpieczeństwem i ochroną przeciwpożarową na coś tak, dziwnego jak fakt, że płyta boiska nie jest wymiarowa., ponieważ za liniami bocznymi winien istnieć pas szerokości trzech, a za bramkami, pięciu metrów pokryty trawą, czy choćby ubitą ziemią.

Na PGE Arenie jakiś dobrodziej połozył tam kostkę granitową, bardzo ozdobną. Sam z siebie chyba nie położył, tylko w ramach realizacji projektu.
Wszyscy zainteresowani chyba zapoznali się z projektem? Nie piszę o budowlańcach tylko o działaczach pilkarskich, naszych, UEFistach, oraz reszcie tych ojropejskich darmozjadów.

Nie znają własnych przepisów, że spytam? Zresztą, co tam przepisy, skoro na mój prosty rozum, pomysł by obudować chodniczkiem z kostki brukowej boisko piłkarskie jest bardzo, bardzo dziwaczny.

Rozwiązanie problemu też jest, delikatnie pisząc, takie sobie.

- Podczas meczu przykryjemy kostkę sztuczną trawą i nic nie będzie widać!

Jasne, rozgrzewający się pilkarze będą galopować po kostce brukowej przykrytej sztuczna trawą z rolki. To zupełnie tak, jakbym przygotowując na potrzeby Olimpiady basen, a w miejscu gdzie jacyś frajerzy mają skakć z wieży, zrobiłbym oczko wodne, które dla większego efektu obsadziłbym Niezapominajkami.

Miliardowe inwestycje robione przez durni 'na wielki kamień"

poniedziałek, 4 lipca 2011

Panu Maciejowi Zembatemu

w setną rocznicę śmierci



od nas, zwyczajnych



oraz od żelaznych załóg Gminnych Ośrodków Kultury



Wszystkiego dobrego i stu pociech w grobie!

niedziela, 3 lipca 2011

Spytajcie Maćka!

Ludzie są tacy jak Maciek. Nie wszyscy, ale większość jest, dzięki czemu mogę pokusić się o stwierdzenie, że w ramach demokracji, pośrednio rządzi nami Maciek. Oczywiście, że pośrednio, ponieważ nikt przy zdrowych zmysłach nie dopuściłby takiego głąba do rządzenia. Dawno, dawno temu, nim ostatecznie skończyłem się jako pisarczyk, napisałem, że człowiek jest istotą popychaną, że pastwiska na których pasione są współczesne społeczeństwa pokryte są sztuczną trawą, i stąd ból brzucha, torsje a w porywach także konwulsje. Taki byłem, prawda, górnolotny nim zaznałem słodyczy intelektualnego upadku.

Maciek idzie przed siebie wyprostowany i dumny, ponieważ znalazł klucz do rzeczywistości i dzięki znalezionemu kluczowi, w każdej sytuacji ma rację, podczas gdy ja zawsze się mylę. Nie myślcie tylko, że „znalezienie klucza” to taka przenośnia, sugerująca dojście przez naszego bohatera, na skutek długich i męczących przemyśleń do zasadniczych wniosków pozwalających poruszać się bezbłędnie po skomplikowanych labiryntach idei.
Gdzież tam! Szedł ulicą i zwyczajnie znalazł klucz na chodniku. Schował do kieszeni i tyle. Przyda się – pomyślał.

Szedł, szedł i nagle zaswędziało go w uchu, ale tak silnie, że aż przysiadł na ławeczce. Tka palec do ucha - za gruby. Pogmerał znalezionym kluczykiem – cóż za błogość! Nawet nie wiedział, że przy okazji się nakręcił. Od tamtej pory wszystko wie najlepiej i wszystko doskonale rozumie. Nie, oczywiście, że sam z siebie nie wie nic i nadal jest czymś w rodzaju kozy na dwóch nogach. Wie za to doskonale, gdzie jest źródło mądrości, z którego łapczywie pije.

A właściciele źródła wiedzą o Maćku wszystko. Widzą, że ma słabą pamięć, że choćby na przechadzce dotknął kory tysiąca drzew a zła olcha zadrapała mu gałęzią czoło nigdy nie domyśli się, że przebywa w lesie. Widzą, że codziennie trzeba Maćka naprowadzać na prawidłową ścieżkę. Od porannej kawy, pitej z wahaniem, ponieważ ciągle nie wiadomo, czy to zdrowe czy wręcz przeciwnie, aż do nocnego lądowania w ciepłym łóżku. Cóż z tego, że to monotonne, skoro skuteczne?

Specjalnie dla Maćka, codziennie ogromnym kosztem sporządza się i publikuje sondaże, interpretuje fakty do bólu brzucha i przede wszystkim kasuje się kłopotliwą, wczorajszą przeszłość, by skuteczniej popychać Maćka ku świetlanej przyszłości. Dzięki tym zabiegom, Maciek jest znakomicie poinformowany, tym bardziej, że wraz z informacją uzyskuje od razu jej interpretację. I tak ze zwykłego głupka stał się człowiekiem nowoczesnym i w pełni zreformowanym, prawie we wszystkich dziedzinach życia.

Prawie we wszystkich, ponieważ nie można Maćka zreformować w zakresie jego codziennych spraw, obowiązków rodzinnych, pracowniczych itp. ponieważ ostatecznie zreformowany siedziałby całe dnie z językiem na wierzchu, aż by się tym siedzeniem wykończył, a nie każdy nadaje się na polityka, dziennikarza czy myśliciela celebry tę z Krytyki Politycznej. Maciek się nie nadaję!

Chociaż patrząc z drugiej strony… Hmm. Na przykład, Maciek jakiś czas temu został ateistą, ponieważ gdzieś wyczytał, że wierzenie w Boga jest do chrzanu i się nie opłaca.

Tyle, że gdy okopał się już na właściwych pozycjach i nawet potrafił straszyć swym niewzruszonym ateizmem własną babcię, czegoś mu brakło, a że nie zawsze miał pod ręka właściwe odpowiedzi, wystrugał z kawałka drewna świnkę, którą nazwał „świnią prawdomówką” Uwiązał ją na sznurku i gdy naszły go wątpliwości egzystencjalne tak długo kręcił i furkotał świnią, aż „prawdomówka” odpowiedziała mu w sposób zadowalający.

Maciek spytał na przykład świnię o sens życia, o powód dla którego on Maciek żyje na Ziemi i dalejże furkotać „prawdomówką” I wyobraźcie sobie, że już po pięciu minutach znał od powiedź.

Nie pytajcie mnie o to, co usłyszał Maciek od drewnianej świni. Spytajcie Maćka - Przecież każdy z was, mili czytelnicy zna ich przynajmniej kilku.

Są, że się tak nieco dwuznacznie wyrażę, pod ręką!

piątek, 1 lipca 2011

Ad rem!

Nie jestem człowiekiem zbyt wrażliwym, dzięki czemu jestem w stanie oglądać rozmaite programy w telewizjach informacyjnych. Wczoraj, w wieczornym pasmie, ludzie o mocnych nerwach, mogli zabawić się bezradnością naszych cudownych łże dziennikarzy i wynajmowanych przez media komentatorów.

To, że ci ludzie są idiotami oraz dobrze opłacaną trzodą, wiem od dawna, ale ich właściciele, chyba nie do końca zdają sobie z tego sprawę.

Macierewicz publikuje “Białą księgę” a ci, zupełnie jak niegdyś mawiał ich obecny idol, - “ani be ani me, ani kukuryku”

Jakaś rozczapierzona pańcia z Polsatu rozmawia z Panią Fotygą, co przypomina pojedynek kurczaczka z jastrzębiem. Kurczaczek podskakuje, robi miny, ale jest, nawet jak na kurczaczka, zupełnie nieprzygotowany. Fotyga masakruje kurczaczka i mimo wysiłków pociągającego noskiem (dzióbkiem ) maleństwa, nie daje się sprowadzić na wymarzone przez wytresowanego kurczaczka manowce.
Na boku dodam, że Fotyga to niezły materiał na Premiera. Z całą pewnością ma więcej jaj niż Tusk, Schet i Komorosiu razem wzięci, o co, patrząc z innej strony, nie jest osobliwie trudno, ponieważ wszędzie pęta się sporo osobników mających, 1,41 jaj w saczku, niekoniecznie w trójkę.

Potem Monisia, Grzesiu i jakaś Kolenda. Gwiazdy dziennikarskie, które charakteryzuje brak jakiegokolwiek przygotowania do prowadzenia programu. Zamiast wiedzy, przewidywalne gierki. Zamiast argumentów, żenujące okazywanie złości, a w przypadku Monisi, prawie dosłowne tupanie na zaproszonego do studia Urbańszczaka, który dzielną Monisię obracał jak na skrzydłach wiatraka, a na koniec utopił w stawie jej własnej niekompetencji.

To było bardzo zabawne.

Swoją drogą promowanie przekazu, że za tragedię smoleńską odpowiedzialna jest wyłącznie strona Polska, ale wyłącznie złożona z osób, które w niej zginęły, jest czymś wyjątkowym w złożonej historii medialnych przekazów. Tego się nie da sprzedać, panie i panowie subiekci ze sklepiku sprzedającego bujdy dla pospolitego ludu.

Po co aż tak się zaperzać i pieklić niczym w Sovieckiej telewizji. Do kogo zresztą ma trafić ta wasza mowa i po co te nerwy?

Monisia przytłoczona przez Urbańskiego wybełkotała w końcu pytanie, jaka w tym ostateczna konkluzja?

Ano taka, że na kłamstwie nikt jeszcze daleko nie zajechał, oraz dodatkowo, że zbytnia gorliwość nie popłaca. Kogoś trzeba w końcu zrzucić z sań, gdy wilki, gdy mróz i droga niepewna. I dlaczego, na przykład, nie lekką Monisię na początek - Gwiazdkę na jeden wilczy ząb uszytą ?