sobota, 27 lutego 2010

Pierwsza recenzja. Azrael chwali na twitterze

Wielu ludzi narzeka, że taki „twitter” jest głupawą maszynką dla ludzi, którzy nie potrafią sklecić kilku sensownych zdań i strzelają do siebie jakiś komunikatami zawierającymi maksimum 140 znaków.

Jasne, że bywa i tak, ale należy pamiętać, że miedzy nami są geniusze słowa.
Od dzisiaj jednym z nich jest dla mnie znakomity blogger i gwiazda salonów

- Pan Azrael.

W odpowiedzi na reklamujący moją książkę, skromny i żartobliwy wpis Eryka Mistewicza, napisał coś, za co jestem i będę mu od dzisiaj wdzięczny. A będzie to żarliwa wdzięczność!

Wdzięczność bezwarunkowa i trącąca kapitulanctwem ponieważ do dzisiaj nie doceniałem publicystycznej twórczości popularnego „Aziego” Teraz doceniam ( poza ołtarzykami )

AZI, KOCHAM CIĘ!

Ten znakomity blogger i współpracownik wielu portali internetowych, jawił mi się dotychczas jako ktoś w rodzaju mniejszego Tomasza Hajto – Tego piłkarza. Gębacz wioskowy, straszydło i nudziarz pierwszej kategorii

Od dzisiaj, jak już wspomniałem zobowiązuję się wielbić bloggera Azraela, ponieważ jak nikt dotąd w kilkudziesięciu znakach poczęstować mnie dwoma takimi komplementami, ze gdyby nie było błota, po ciemku śmigałbym po lasach i wertepach na rowerze by się wyszaleć z tej wdzięczności.

Eryk Mistewicz napisał:

"Weekend? Czas nad Amazonię:http://www.goneta.net/sklep/product_info.php?products_id=98"

Na co najwspanialszy Azrael:

"Wybierasz się gdzieś koleją? Bo to literatura kolejowa, do tego dość mało śmieszna"
Czym się zachwycam?

Po pierwsze „literatura kolejowa” abstrahując od stanu naszych kolei oznacza takie chwilowe czytadło. Coś niezobowiązującego do głębszych przemyśleń, coś co można bez żalu zostawić niczym gazetę na półeczce by zabawił się lekturą kolejny pasażer. O niczym więcej nie marzę!
(
Trochę ściemniam bo wydałem na razie tylko w wersji elektronicznej, a nikt nie zostawi od tak sobie laptopa dla przyjemności jakiegoś obcego ancymona. Rozumiem, ze wielu chętnie by pogubiło swoje lapki, ale nie sadzę by byli akurat moimi czytelnikami )

W każdym razie uważam termin „literatura kolejowa” za sporej klasy komplement w czasach gdy nawet pies jeżdżący koleją głównie uważa na portfel.
Ale nie zawracałbym wam głowy,moi potencjalni czytelnicy, gdyby Azrael poprzestał na jednym komplemencie. Drugi komplement, komplement radykalny Azrael zawarł w ocenie moich tekstów, określając je, jako teksty "mało śmieszne"

Gdzie tu komplement? - Spyta jakiś niecierpliwy dobrodziej nie znający tekstów dzielnego Azraela?

Otóż komplement polega na tym, że lider portalu sklerotyków "Opinie" popularny Azi, jeśli chodzi o humor, jest wyżęty niczym ścierka poddana przemocy piętnastotonowych walców jakiejś galaktycznej maglownicy.
Łatwo to sprawdzić czytając jego teksty.

Czy popularny „Azi” ( w książeczce dwa teksty o tym dzielnym rycerzu ) ma rację?
Przekonaj się sam .... do jasnej cholery!

czwartek, 25 lutego 2010

Dom Elżbiety XXX- nowa opowieść (Iwona)

Gdy dojechali, zobaczyli, że na ławeczce przed szpitalem siedzi Kanusia, jakby w oczekiwaniu na nich. Gdy ich zobaczyła, jakby już nie mogła się doczekać, kiedy wysiądą z samochodu, więc wstała i zaczęła iść w ich stronę.

- Dzień dobry – Z uśmiechem powiedziała Ela wysiadając z samochodu – jak się pani czuje?

- Dobry…całkiem dobrze, ale chodźcie tu na ławkę – zwróciła się do Eli i Piotra, który właśnie zamykał samochód.

- Jasne – głos Piotra, był wesoły, nawet rozbawiony. – Widzę Kanusiu, że jesteś w formie. Uwielbiam gdy tak nas rozstawiałaś w dzieciństwie.

Kanusia spojrzała na niego poważnie.

- Tu się nie ma z czego cieszyć. A taką mam naturę – tu spojrzała jakby cieplej w stronę Elżbiety. – Muszę wam coś opowiedzieć. Jeżeli to tak daleko zaszło…- tu zamyśliła się, jakby wspominając coś – nie rozumiem, jak ten pamiętnik mógł zostać nie odnaleziony przeze mnie i panią Leokadię.

- Był w kredensie na strychu – poinformowała Ela, jakby chcąc jej wytłumaczyć, czemu go nie znalazła.

- No tak, graciarni – spojrzała na Elę – twoja babcia nie lubiła. W ogóle strychu. Mówiła, że w końcu trzeba tam zrobić porządek, ale się jakoś nigdy nie złożyło, byśmy tam czego szukały. A szkoda jak widzę. Trzeba było te graty dawno porąbać.

- Oj Kanusiu – powiedział Piotr, jego glos zdradzał lekkie rozczarowanie – lepiej chyba poznać ją, znaczy tą Mioducką. Nikt nie jest tylko zły, uwierz. My z Elą to odkryliśmy, czytają te jej wspomnienia.

- Usiądźcie – powiedziała, bo doszli do tamtej ławeczki. Oboje posłusznie usiedli – Mówicie, że nie jest tak całkiem zła, tak?

- Tak – odparli równocześnie.

- Elżbiecie się nie dziwię, ale – tu spojrzała na Piotra – tobie tak. No, ale niech wam będzie. Chcecie wiedzieć wszystko, tak?

- Było by cudnie – powiedziała Ela – zwłaszcza, że podobno bardzo ją przypominam.

- Bzdury – głos Kanusi stał się twardy, nawet nieprzyjemny.- Widziałam ten jej portret, to był portret diablicy. Te jej oczy! Tak zimnego spojrzenia i uśmiechu się nie zapomina. Ona nie miała w sobie żadnych ludzkich uczuć, wierzcie mi.

- Nie przesadzasz? – Zaoponował Piotr.

- Nie, a mam ku temu powody by tak mówić. Znam jej historię, znałyśmy ją obie z panią Karską. Dlatego chciałyśmy zniszczyć wszystko, co było z nią związane.

- Z tego co my się dowiedzieliśmy i to wprost od niej – Piotr patrzył jak na to reaguje Kanusia, która była zdenerwowana. – To, to, że ten jej mąż Gerard, traktował ją jak niewolnicę i to w najgorszym tego słowa znaczeniu. Zwłaszcza, że to była jeszcze nastolatka, nami to wstrząsnęło, prawda Elżbieto? – zwrócił się w stronę Eli.

Elżbieta kiwnęła potakująco. Wpatrywała się w Kanusię, która jakby się nad czymś zastanawiała, może rozstrzygała za i przeciw, o czymś co miała im powiedzieć.

- Tak, zdeprawował ją Gerard, macie rację – zaczęła i westchnęła ciężko – tylko, że to ją nie tłumaczy z tego, co zrobiła…hm. Najlepiej zacznę od początku, dobrze?

Kiwnęli głowami, wpatrując się w Kanusię.

- Nie mam za wiele czasu, bo o czwartej zapowiedział się Robert – tu spojrzała na Elę – mój drugi syn – dodała.

-Ok.!

- No więc tak, rzeczywiście wydano ją za tego Mioduckiego, który zaszantażował jej ojca, z powodu długów. To prawda, że poniewierał nią i bił. Z tych jej francuskich czasów wiem nie wiele. Tyle, co z listów od niej do ojca. Czy pisała prawdę? Bardzo możliwe, że tak.

- A pisała, ze pastwił się nad nią fizycznie, seksualnie i psychicznie? – Zadał pytanie Piotr.

- Tak – Kanusia znów westchnęła – ja wiem, że to was wzruszyło. Fakt, została sprzedana jak worek kartofli. To dlatego jej ojciec zmarł ze zgryzoty, nie mógł sobie tego wybaczyć. Potem… ale zaraz, bo to bardzo ważne, ta jej pokojówka, podobno uratowała ją od śmierci.

- Tego jeszcze nie czytaliśmy – powiedziała Elżbieta.

- Byli w Hiszpanii, wtedy, gdy ona była w ciąży. To wtedy uratowała małą Katalonkę, którą podobno chciano utopić.

- Czemu?

- Podobno była czarownicą.

- Jak Zofii udało się ją uratować? Co na to Mioducki?

- Mioducki cieszył się, że będzie mieć potomka, Zofia stała się dla niego bardzo cenna, więc niczego jej nie potrafił odmówić w tym czasie. Zwłaszcza, że ta Hiszpanka, była podobno przepiękna, a Zofii w tym czasie nawet nie tknął.

- Sugerujesz, że chciał sobie zrobić z niej kochankę? – zapytała Elżbieta.

- Nie tylko sugeruje, ale wiem. – Nagle Kanusia przerwała patrząc w stronę parkingu.

- Coś się stało? – Zapytał Piotr.

- Nie, nic, tylko widzę, że Robert przyjechał wcześniej. Myślałam, że wam opowiem wszystko. Ale mnie starej jakoś nie sporo o pewnych rzeczach gadać. Za nim mój Robciu tu przyjdzie, ostrzegam was dzieci…nie ufajcie jej, jeśli już musicie to czytać, proszę was, nie ufajcie jej!

- Komu mamuś mają nie ufać? Mi? – Mężczyzna który do nich podszedł, był podobny do Andrzeja, ale młodszy i jakby szczuplejszy. – Cześć Piotrek – zwrócił się do Pawlickiego – A pani nie znam – uśmiechnął się ujmująco.

- To wnuczka pani Karskiej – za Elżbietę odpowiedziała Kanusia.

poniedziałek, 22 lutego 2010

Listy do polityków 1 - Bronisław Komorowski

Zupełnie nie rozumiem dlaczego trafiają do mnie zamiast do adresatów. Nie mogę tych listów odesłać bo nie znam znam adresów. Tylko do świętego Mikołaja pisze się: św. Mikołaj – Laponia. Nawet przesyłając listy do Donalda Tuska czy Lecha Kaczyńskiego wypada znać adres i kod pocztowy.
Dobrze, że jest Internet w którym można publikować. Nie ma tu żadnych haków ani wulgaryzmów, czyli to w sumie nic ważnego. Ot, listy jakie zwykle trafiają do kosza od koszykówki czyli wypadają dołem.

1. Panie Marszałku!

Jako kobieta europejska protestuję! W chwili, gdy parytety płciowe i w ogóle płeć jest na tapecie, Plotkarnia Obywatelska, mieniąca się partia liberalną wystawia w prawyborach dwóch mężczyzn. To przejaw seksizmu najgorszego gatunku!
Żądam wystawienia w prawyborach dodatkowej kobiety, nawet jeśli byłaby to konserwatystka liberalna Julia Pitera czy konserwatystka klerykalna Waltz!

Panie Marszałku! Jeśli ten chudy macho z wyłupiastymi oczami nie ustąpi, wzywam Pana jako wielodzietnego rodzica do ustąpienia miejsca kobiecie! To nie jest trudne. Wstajemy i mówimy do kobiety, żeby usiadła. I siedzi. I obserwuje krajobraz warszawski zza szyby tramwaju.
Podpisano: Zaangażowana

2. Ty draniu!

Czemu startujesz przeciwko naszemu Donaldowi, który wykarmił cię na swojej piersi? Chyba jesteś przekupiony przez Kaczorów! Niech żyje Plotkarnia Obywatelska i i jej wódz Donald.! Amen. A ty jako taki pamiętaj, że …( udarte )
Podpisano: Zorientowany

3. Drogi Bronku!

Zasługa wobec Ojczyzny zawsze w końcu wyjdzie na wierzch niczym koszula ze spodni. Zwycięstwo we wszystkich trzech turach masz pewne jak to, ze starodawny tur był większy niż nowoczesna krowa, a nawet żubr, jeśli chodzi o tego tam. Nic się nie martw!
Jeśli stawiasz na właściwych ludzi możesz być pewny, że oni postawia na ciebie w ważnej chwili. Oto jesteśmy!
Podpisano: Xmen

4. Szanowny Panie Marszałku!

W pierwszych słowach mojego listu uprzejmie donoszę, że czuję się dobrze czego i Panu Marszałkowi życzę! Od dnia w którym Premier ogłosił pański wybór cała jakoś tak drżę. Czy to polityczne emocje czy coś innego, nie wiem. Jestem tylko szeregowym członkiem.
Nadmieniam, że mojemu mężowi, który jest nic dobrego, tylko socjolog amator zapatrzony w Pawlaka Waldemara, kazałam zapuścić wąsy.
Myśli biedak, że to dla tego Małysza, a to dla Pana, panie Marszałku! Sama bym zapuściła nawet, ale nie rosną! Mąż zresztą do Pana podobny z policzków oraz z noszenia okularów. Wzrok całkiem straci czytając te głupie gazety!
Bardzo bym chciała żeby Pan wygrał te prawybory w PO bo potem to już pewna prezydentura.
Pozdejmowałam z karmika słoninki dla sikorek. Niech się darmozjadzki żywią u tych drugich!
Całuję : Sylwia

5. ?

Kupując nasze znakomite orientalne przyprawy o aromacie identycznym z naturalnym… – Cholera, zaplątała się jakaś głupia reklama!

środa, 17 lutego 2010

Dom Elżbiety XXIX (nowa opowieść) Iwona

Kiedy brała prysznic, zadzwonił telefon. Owinęła się szybko w ręcznik i pobiegła odebrać, myśląc, że to Piotr, bo dzwonił telefon stacjonarny.
Po drugiej stronie jednak odezwała się Kanusia.

- Elżbietko, nie gniewaj się, że ci zawracam głowę, ale powiedziałam wczoraj Piotrkowi o wszystkim. Leżę w tym szpitalu i się cały czas o ciebie niepokoję. Piotruś wczoraj nagle zniknął ze szpitala, a ja nic nie wiem.

- Niech się pani nie martwi, wszystko jest w porządku. Piotr wczoraj do mnie przyjechał i…wie pani ja mam pamiętnik Mioduckiej i wraz z Piotrem go czytamy.

- Dziecko! – Głos Kanusi stał się teraz jeszcze bardziej zaniepokojony. – Nie rozgrzebuj tego, wyrzuć! Spał! Zniszcz! Mówiłam ci przecież, ona chce tobą manipulować, twoją babcię też nękała.

- Kochana Kanusiu – głos Eli nabrał miękkości – wie pani jak ta Zofia została skrzywdzona?

- Nie chcę wiedzieć i tobie też radzę tego nie czytać.

- Nie ma pani racji, nawet zwyrodnialcowi należy się spowiedź, prawda? Dlaczego pani się jej tak boi?

- Nie, nie boję – powiedziała zdenerwowana Kanusia – to nie tak. Przyjedziesz dziś tu do mnie?

- Jasne, poproszę Piotra, żeby mnie do pani podwiózł, ale niech się pani nie denerwuje, bo znów się coś pani stanie. – Głos Eli był zatroskany.

- Nic mi nie będzie. Przyjedź, to coś ci opowiem. Może to zmieni twoją decyzję.

- OK.! Przyjadę i chętnie wysłucham tego co pani wie, może przestanę kroczyć po omacku.

- No, to nie będę przedłużać. Do widzenia i przyjedź.

- Do zobaczenia. – Ela odłożyła słuchawkę.

Bardzo zaintrygował ją ton głosu Kanusi. Było w niej tyle zdecydowania i uporu. Co chce jej opowiedzieć?

Całkiem zapomniała, że stoi na środku pokoju w samym ręczniku i tak zastał ją Piotr.

- O wybacz !– Omiótł ją spojrzeniem – przepraszam, że włażę jak do siebie – zaczął się wycofywać z biblioteki.

- Przestań, ja już zmykam się ubrać.- Lekko się zarumieniła – Kanusia dzwoniła – zakomunikowała, jakby to właśnie ją tłumaczyło, że jest wciąż w ręczniku.

Zniknęła w sypialni, a Piotr stał chwilę oniemiały, gdy usłyszał głos Eli zza drzwi, że Kanusia ją prosiła, by przyjechać, bo chce jej coś opowiedzieć o Mioduckiej. I czy nie mógłby jej tam podrzucić.

- Oczywiście! –Odkrzyknął – to nici z naszego czytania na razie?

- Wiesz, jestem ciekawa, co ma do powiedzenia Kanusia – Ela stanęła w drzwiach w czerwonej bluzeczce i czarnej spódniczce. – A przecież czytać możemy potem, prawda?

- O kurcze! – Zawołał Piotr, gdy zobaczył Elżbietę – ale ślicznie wyglądasz. A jasne, sam jestem ciekaw, co chce ci powiedzieć Knusia. Wiesz, ojciec był mało rozmowny, dziadek też, nigdy nie opowiadali o tym…no wiesz.

- A twój ojciec, właśnie, czy on by nam nie mógł czegoś opowiedzieć?

- Nie sądzę, nie żyje od dwóch lat. Dziadek zresztą też. Ja sam jak palec – zrobił minę zagubionego szczeniaka.

- Przepraszam, nie wiedziałam – Ela nie przejęła lekko żartobliwego tonu Piotra.

- Słuchaj, tak bywa. Ty też nikogo nie masz.

Ela uśmiechnęła się słabo.

- No to co, jedziemy do Kanusi?

- Jasne, jestem gotowa.

- Tylko musimy zrobić spacer do samochodu, bo zaparkowałem koło siebie.

- O, spacer przed oknami? – Uśmiechnęła się Ela szeroko.

- Słuchaj i tak już zapewne wszyscy wiedzą, że spędziłem noc u ciebie. To moja wina, ale się stało.

- Przecież ci mówiłam, że nie ważne. To co idziemy?

- Jasne.

Wyszli, widzieli po drodze, ja lekko drgają firanki w oknach, byli pewni, że za nimi śledzą ich ciekawskie oczy.

- Daj mi rękę – uśmiechnęła się Elżbieta – niech mają choć na co patrzeć.

Roześmiali się oboje i Ela wsunęła dłoń w jego rękę. Poczuła ja napływa na nią fala podniecenia, było jej tak dobrze, jakby była z nim od zawsze. Spojrzała na jego twarz i aż się zaczerwieniła, bo on wpatrywał się w nią z takim samym rosnącym podnieceniem.

Politycy czy konferansjerzy?

Politycy zajmują się głownie innymi politykami. Jeden coś chlapnie a już stu otwiera gęby i zawraca mi głowę tym co sądzą o tej wypowiedzi. Wysyłają do siebie jakieś listy i pozwy. Masowo występują we wszystkich możliwych telewizjach i mówią tam oczywiście o innych politykach. Wszystko jest doskonale przewidywalne i przeraźliwie nudne niczym w jakiejś telenoweli.

Można uważać na przykład skoki narciarskie za nudną konkurencję sportową, ale taki Małysz musi w końcu skoczyć. Zmierzą mu odległość, dodadzą punkty za styl i efektem jest jakiś wynik końcowy. Kto by zdzierżył widowisko polegające na niekończącym się ględzeniu skoczków i ich wzajemnych pretensjach. Najcierpliwszego kibica szlag by trafił. Śnieg jest, skocznia jest to skaczcie do cholery!

A ci nic, tylko w kółko zapowiadają co zrobią prawie zaraz ( rząd ) albo czego rząd nie zrobił dotychczas i nie zrobi ( opozycja )
To czemu jeden z drugim nie wyuczył się na konferansjera tylko bierze się za rządzenie?

Są dwa wytłumaczenia takiej sytuacji. Albo nie ma już czym rządzić i nasza suwerenność jest suwerennością jednego z europejskich województw i nikt nie ma już do rządzenia ani głowy ani zapału i tylko pilnuje swojego słoju z miodem, albo wszystkie te konflikty i cała ta wojna polityczna to przedstawienie dla naiwnych. To żadna nowość, ale proszę zwrócić uwagę na fakt, że cichutko zmierzamy w kierunku systemu dwupartyjnego z grupką nic nie znaczących pozaparlamentarnych partyjek, którym łzy obetrze dotacja z budżetu na tak zwaną działalność.

Mnie zaczyna odrzucać, mierzić nasze polityczne towarzystwo gdy widzę i czytam ile energii wkłada w sprawy czwartorzędne. Armia? Gospodarka? Zadłużenie? Można się pytać ale odpowiedzi będą zawsze takie same. Od PO usłyszymy, że jest czarownie i kwitnąco, a jakieś tam drobne niedociągnięcia to wynik szkodliwych dla Polski poprzednich rządów. Co usłyszymy od opozycji, niech sobie każdy sam dopisze.
Ciekawa jest afera hazardowa i może komuś mniej domyślnemu otworzy jasne oczęta, ale to przecież tylko ornamencik, odpięty guziczek u bluzeczki.

Tymczasem Polska stała się militarnym i dyplomatycznym słabeuszem, już nie tylko w skali globalnej ale także biorąc pod uwagę najbliższe europejskie sąsiedztwo. Patrząc na premiera pozującego na tle słynnej, zielonej w oceanie czerwieni, mapy Polski, tym bardziej to razi. Sukces? Dobrze, niech będzie i sukces – tym lepiej, że sukces, bo nikt przytomny nie życzy własnemu krajowi klęsk, ale co to za sukces, skoro wyzuta z jakichkolwiek sukcesów Białoruś z nonszalanckim uśmieszkiem pluje nam do talerza? A my, że hę? Że o co niby chodzi?

Ale wiecie co jest najgorsze? Najgorsze jest to, że dajemy wodzić się za nos ludziom tak marnym. Gdy ich atakujemy, oni mają to od dawna wliczone w koszta. W najlepszym przypadku zbyt dociekliwy wyborca wypada z grupy docelowej do której adresowana jest ta cała łomotanina, zgodnie z komuszą zasadą o jednostce, która jest niczym, a Partia wszystkim. Czy naprawdę tylko na to nas stać, nieodwołalnie „na taki wybór nas skazano”?
Najwyraźniej tak.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Dom Elżbiety XXVIII - nowa opowieść (Iwona)

- To jakiś ohydny sadysta – Piotr był tak samo przerażony jak Elżbieta. – Przecież to było jeszcze dziecko, ona miała niespełna szesnaście lat.

- Zwróć uwagę, że dopiero pokazał swoje prawdzie oblicze, gdy była zupełnie pod jego władzą. Ciekawam, czy jego ci przyjaciele, to też takie bestie.

- A, z tymi co przyjechał na własny ślub?

- Tak. Wiesz, nadal nie rozumiem, co się stało, że ona tu….że to ją ekskomunikowali.

- Sądzę, że to nie koniec, że w jej psychice coś się załamało, cholera wiesz, jak takie coś może zniszczyć młody umysł. Ona nawet pewnie nie zdawała sobie sprawy, że może być inaczej.

- Zobacz – Ela zmieniła temat – robi się jasno. Siedzieliśmy całą noc.

Rzeczywiście za oknem budził się dzień. Ptaki wesoło zaczęły świergotać w gałęziach. Czyste niebo i słońce. Tamta rzeczywistość pamiętnikowa nagle straciła na barwie. Jakby się zbudzili po nocnym koszmarze.

- Tak, chyba czas, byśmy dali sobie trochę czasu, po tym, cośmy się dowiedzieli? – Piotr spojrzał na Elżbietę.

- Masz rację. Mam szaloną ochotę na mocną kawę, a ty?

- Czytasz w moich myślach? – Piotr uśmiechnął się ujmująco.

W kuchni zaparzyli kawę, Ela chcą być dobrą gospodynią, gdy Piotr poszedł do łazienki szybko zarobiła ciasto na naleśniki. Gdy Piotr wrócił, już pierwsze, gorące stały na stole.

- Chyba się z tobą ożenię – niby żartem powiedział Piotr, przyglądając jak na to zareagowała Ela.

- Nie chwal, zanim nie spróbujesz – w tym samym tonie powiedziała Elżbieta. – A skąd wiesz, czy bym cię chciała?

Oboje się roześmiali, co było im potrzebne po tej ciężkiej nocy.

- Łap naleśniki, póki gorące, ja zaraz skończę smażyć – Powiedziała Ela z zarumienioną twarzą.

Piotr zastanawiał się, czy to z powodu gorąca bijącego od patelni, czy raczej z powodu ich żartów.

Wkrótce potem, gdy kończyli jeść, dopijając resztki kawy Piotr zapytał:

- To co, dziś w nocy też będziemy czytali?

- A masz czas?

- Mam zaległy urlop, czas go wykorzystać. Co prawda miałem go przeznaczyć na malowanie mojego apartamentu, ale…wiesz, nie palę się do tego. – Tu znów uśmiechnął się uroczo, aż Elżbiecie serce podskoczyło w piersi.

- Słuchaj – powiedziała lekko drżącym głosem – jeżeli tak, to może zostań – tu spojrzała badawczo jak na to zareagował. Gdy stwierdziła, że raczej po jej słowach odczuł ulgę, kontynuowała – zrobię obiad, a ty w tym czasie będziesz czytał?

- Świetny pomysł! Tylko wiesz, tu jest wieś, tu wszyscy zauważą, że poszedłem do ciebie wczoraj, a i dziś jestem tu nadal.

- I co z tego?

- Niby nic, ale wiesz ludzie tworzą własne scenariusze. Zwłaszcza, że mój samochód wciąż stoi przed twoim domem.

- Acha, zrozumiałam. Znaczy, że jesteś tu bo…no, że spędziłeś ze mną noc, tak?

- No, dokładnie. Teraz żałuję, że nie zostawiłem samochodu koło własnego mieszkania, ale po tym co usłyszałem od ciebie przez telefon…a, wiesz, że przez moment miałem wrażenie, że ty, to nie ty, wczoraj?

- Wiesz, podejrzewam, że ona chciała mnie wczoraj po prostu zmusić do przeczytania pamiętnika. Wiem, teraz, że to rodzaj spowiedzi, ty też. Więc chodziło jej o to właśnie, może dlatego próbowała wszystkich sposobów? Sama przez moment czułam się bardzo dziwnie, rozumiem o czym mówisz.

- A ten zapach? Cholera, ja go dokładnie pamiętam, wtedy w lesie, był najpierw on, potem zimno, ale takie, że czułem jak mi krew zamarza, wiesz?

- Wczoraj na szybę też zaczął wchodzić mróz, na moment. Tyle, że ja potem poczułam ulgę, i tylko wiedziałam, że muszę przeczytać zapiski Zofii. Wiesz, może jej chodziło, byśmy to razem czytali?

- Może – Piotr na chwilę się zamyślił, jakby coś sobie przypominał. – Wiesz, wtedy w tym lesie, też miałem wrażenie ulgi, mimo tego zimna. To dziwne, dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. Wiesz – zmienił temat - muszę wykonać kilka telefonów, wrócić choćby na chwilę do domu, przebrać się, trochę umyć, ogolić. Nie masz nic przeciwko temu?

- Jasne, wiesz, przepraszam, że nie pomyślałam o tym. Sama też powinna wziąć prysznic.

Piotr wyszedł, a Elżbieta poszła do łazienki.

poniedziałek, 8 lutego 2010

Dom Elżbiety XXVII- nowa opowieść (Iwona)

Elżbieta spojrzała na Piotra, w jej oczach coś się czaiło, pokręciła głową, chcąc jakby zanegować ostatnie jego ostatnie słowa.

- To nie tak przecież – zaoponowała – była bardzo młoda, lęk przed katastrofą finansową ją przeraził, a Ksawery, no cóż zamiast ją w jakiś sposób pocieszyć, zwyczajnie uniósł się ambicją i jeszcze ją uraził. I nie sądzę, by to była puszka Pandory, raczej jeżeli już mamy nazywać to mitologicznie jakaś nić Ariadny. – Ton głosu Elżbiety stał się ostry, a nawet władczy.

- Może – powiedział ostrożnie, przyglądając się Eli – to co, czytamy dalej, czy odkładamy?

- Czytamy – policzki Elżbiety lekko się zaróżowiły, jakby się nagle zawstydziła. – i wybacz mój ton, nie chciałam, by to zabrzmiało jak rozkaz.

- Nie szkodzi, widzę, że nas oboje ten pamiętnik poruszył. – Powiedział i zaczął:

Bardzo się bałam spotkania z Mioduckim, więc gdy już dziewczyna uczesała mnie, włożyła wianek, a i wyrwany rąbek sukienki zamaskowałam, musiałam wyjść, bo i godzina piąta, czyli czas ślubu zbliżył się nieubłaganie.
Weszłam do saloniku, wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę, na chwilę zacisnęła powieki i pomodliłam się w duchu, by było już po wszystkim, gdy usłyszałam koło siebie głos Mioduckiego, który po francusku przedstawiał mnie swojej kompanii.

Dygnęłam, lekko przerażona i odpowiedziałam jak umiałam najlepiej po francusku, że czuję się zaszczycona tak zacnym towarzystwem.
Ojciec nas pobłogosławił i ucałował moją głowę.

Potem wszystko potoczyło się tak szybko, ślub, moja przysięga i to, że wciąż drżałam. Gerard patrzył na mnie, ale w jego oczach nie widziałam nic, poza znudzeniem, a nawet pogardą, co wcale nie wprawiało mnie w lepszy nastrój.

Od momentu ślubu, Gerard mnie nie odstępował i jego kompania tak samo, dowiedziałam się też, że kazał spakować moje kufry i że jutro po południu mamy już wyjeżdżać do Francji.
Tłumaczył to tym, że niestety interesy go wzywają, a ja jako jego żona muszę mu towarzyszyć. Zapytałam, czy poinformował o tym mojego ojca, a on, że oczywiście, bo jeszcze z Paryża słał listy do niego i że ojciec wie o tym od dawna. Byłam zła na ojca, ze mi tego nie powiedział, a w mojej głupocie nawet się cieszyłam na ten wielki świat.

Gerard nie odwiedził mnie tej nocy, fakt, dopiero położyłam się nad ranem, by trochę odpocząć przed podróżą, która mnie czekała. Nie mogłam jednak zasnąć, bałam się tego, że on może wkroczyć do mojej sypialni i wyegzekwować prawo do mojej niewinności. Wiedziałam, że to nieuchronne i chyba wtedy chciałam mieć to za sobą. No cóż, pewnie miał w tym swój plan, by mnie nie spłoszyć, za nim nie stanę się jego jakby zakładniczką.

- O rany, to zabrzmiało groźnie – przerwał czytanie Piotr.

- Tak. Może teraz ja będę czytała?

- Chcesz?

- Tak, a właściwie powinnam, czuję, że chcę się tego, co tam teraz jest napisane, dowiedzieć się wprost od Zofii.

- OK.! – Piotr oddał pamiętnik Elżbiecie.

Tak, zakładniczką, to chyba najdelikatniejsze określenie.

Kiedy dotarliśmy do Paryża, zobaczyłam wielki paradny dom, przy nim nasz( ten dom)wydawał się wiejską chałupą. Wszystko wydawało mi się wspaniałe, nawet Gerard wydawał mi się milszym, niż przedtem. Popisywał się przed mną swoją pozycją i bogactwem.

Poza tym, wciąż byłam jego żoną tylko liturgicznie, bo przez ten cały czas się do mnie nie zbliżył. Wtedy w swojej naiwności myślałam, że i jego tak samo jak i mnie ta sprawa przeraża i krępuje, no cóż, byłam tylko naiwną wiejską dziewczyną.

- Ale stopniuje napięcie – jęknął Piotr .

Elżbieta kiwnęła potakująco głową.

Gdy wszystko mi pokazał, kiedy poczułam się jako tako pewniej, nagle wszystko się zmieniło. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam, że zostałam przez niego kupiona, jako niewolnica, że tyle wydał na mnie pieniędzy iż mógłby kupić wszystkie kurwy Paryża.

Jak mogła się poczuć dziewczyna taka jak ja?

Po tych słowach zdarł ze mnie suknie i gdy próbowałam się bronić, uderzył mnie tak mocno, że straciłam przytomność. Gdy się ocknęłam, leżała na łóżku, przywiązana za nogi i ręce.

On siedział obok, czekając aż się zbudzę. Powiedział, ze jeżeli będę krnąbrna, wciąż będę zasługiwała na bicie i pokazał mi bat jak na konia.

Potem tym batem rozsunął mi nogi…uśmiechając się przy tym. Jak ja go wtedy znienawidziłam! Potem wszedł we mnie bez czułości i wstępów sprawiając mi ból. Gdy skończył wyszedł, zostawiając mnie przerażoną i związaną.

Było mi zimno, bolało mnie, czułam jak coś lepkiego cieknie mi po nogach. Zaczęłam płakać, ale starałam się robić to cicho, by on już nie wrócił. Ale wrócił, po jakiś trzech, może czterech godzinach, była zmarznięta i półprzytomna ze strachu. Zapytał, czy będę teraz grzeczną. Kiwnęłam głową na tak.
Cóż mogłam innego uczynić? Myślałam, że jak będę posłuszną, będzie lepiej i tu się też myliłam. On lubił się nade mną znęcać, jakby to go zaspokajało. Im bardziej ja byłam przerażoną, tym on bardziej zadowolony.
Pomyślałam, by uciec, wyjechać, znów być pod opieką ojca, ale tu napotkałam barierę, sama nie posiadałam żadnych pieniędzy. A by dostać się znów do domu, potrzebowałam ich dość dużo.

Napisałam do ojca, opisując mu wszystko ,napisałam żeby mnie ratował, bo mój mąż to potwór. Niestety, pokojówka zaniosła list mojemu mężowi. Wszedł do mojego pokoju, bez słowa rzucił mój list na stolik. Pchnął twarzą na łóżko, aż zabrakło mi na moment powietrza, przywiązał ręce do łóżka i zarzucił suknie do góry i zdarł bieliznę. Potem bił, a robił to tak, by mnie bardzo bolało, a żeby nie przeciąć skóry. Gdy mdlałam z bólu, odczekiwał chwilę, bym była przytomna. Kiedy skończył bić, wszedł we mnie od tyłu… drąc mi suknię na piersiach.

- Boże – jęknęła Ela

niedziela, 7 lutego 2010

PO czyli liberalizm okolicznościowy

- Życie jest nudne! – Powiedział Abażur i zaczął rzuć kolejna gumę miętową. – Żeby choć, ale… tu przerwał i pociągnął z kufla suchego soku z holenderskiej marchwi.

Siedzieliśmy w milczeniu, bo co tu dodać? Marinio westchnął a Siwy przerabiał kolejną serwetkę na kulkę.

- Może zagramy w karty? – Zaproponowałem.

Popatrzyli na mnie ze współczuciem a Siwy aż westchnął ciężko.

- Grać w dzisiejszych czasach publicznie w karty gorsząc polityków, kobiety i małe dzieci?

- Przecież siedzimy w knajpie! Poza tym…. to może w bilard?

- Sprawdzałem, nie ma kijów – Marinio znowu westchnął i zaczął jakoś tak skrzeczeć, co wedle niego było zamiennikiem śmiechu.

- Jak to nie ma, pani Kasia nie ma pod barem…?

- Władza zarekwirowała w ramach prewencji

- Jak to w ramach prewencji, przeciw czemu? – Przyznam, że zdziwiła mnie ta konfiskata – Pani Kasiu, co jest grane?

- Ano tak. Przyszli szukać kijów do bejsbola, a że nie znaleźli to zabrali bilardowe i nawet od szczotki. Nie widzisz pan jaki syf na podłodze, a jeszcze Siwy mi tu kulki rozrzuca. A propos kulek. Też zabrali. Znaczy te bile od bilardu.

- Zabrali bile?

- No zabrali. Duży kaliber – Powiedzieli i zabrali razem z Ciapuchą.

- Co pani opowiada, zabrali Ciapuchę? Przecież on jest całkiem nieszkodliwy.

- Może i nieszkodliwy bo rencista, ale jego zabrali z powodu starodawnej afery hazardowej! Strach się bać!

- Z powodu afery hazardowej? Przecież on ma 800 złotych renty i jedno piwo przez trzy dni pije z oszczędności!

- To był pierwszy zarzut bo się dobrowolnie przyznał, że żyje za 800. Uznali to za prowokacje wobec władzy a potem jak chcieli go skuć wyszło na jaw, ze nie ma lewej ręki. Oni mieli taka tabelkę i w tej tabelce pisało „jednoręki bandyta”

- To prawda – Potwierdził Siwy rzucając na podłogę kolejna, zlepiona śliną kulkę – Zarekwirowali tez gazety. Zobacz, że na stojaku zostały tylko czasopisma.

Akurat patrzyłem gdy otwarły się drzwi i do knajpy weszło dwóch obcych, w uśnieżonych płaszczach.

- Niech będzie pochwalony liberalizm okolicznościowy!

- I Platforma Obywatelska! – Bez specjalnego entuzjazmu odpowiedziała Kasia

- A czemu telewizor zgaszony? – Zainteresował się niższy wieszając otrzepany ze śniegu płaszcz.

- Bo TVN24 śnieży

- O! – wyższy uśmiechnął się i cos zapisał w elektronicznym kajeciku. – A koledzy co, po pracy czy przed? – zwrócił się do nas i pociągając nosem zbliżył się do stolika.

- Po! – Marinio wzruszył ramionami – Co to w sumie was obchodzi? Siedzimy, pijemy sok marchwiowy, żujemy miętowe gumy…

- Chciałbym wierzyć i tylko dlatego, że dzisiaj sobota nie wprowadzę do lokalu psa tropiącego tytoń, alkohol i internet!

- Panie władzo! – Nie wytrzymał Siwy – Kiedy te okolicznościowe prohibicje zostaną zniesione bo takie życie jest cholernie nudne!

Ten cały siwy to naprawdę nie potrafi utrzymać pyska na wodzy.

Liebelicjanci skoczyli do nas jak te żbiki.- Dowody osobiste! Pesele 12! Odciski palców! Nazwiska! Adresy!

Ten wyższy zaczął mnie szarpać za powiekę pragnąc odczytać kod z siatkówki mojego oka.
Abażur chwycił go za nadgarstek i tym swoim syczącym głosem zapytał skromnie:

- Prać?

- Prać! – Odpowiedziałem i odepchnąłem agenta, aż się potoczył kłębkiem pod ścianę.



– Gwiazdy ostro świecą!

- Piękna noc! – Marinio podał mi manierkę z siwuchą. Zapaliliśmy skręty, a Siwy bawił się
rzucając w zaspy kulki zrobione z bardzo urzędowych papierów.

- Co krok to w mrok …Dodałem od siebie i rozeszliśmy się do domów.

sobota, 6 lutego 2010

Dom Elżbiety XXVI - nowa opowieść (Iwona)

Kiedy wrócili do sypiali Elżbiety, zegar w hollu bił drugą. Oboje nieśli ze sobą filiżanki z herbatą, rozmawiając o tym, czego jak na razie dowiedzieli się z pamiętnika. Wiedzieli jedno, że Zofii musiało coś się przytrafić ze strony tego Gerarda i byli ciekawi, co tak strasznego, że ona z naiwnego dziewczęcia stała się wyrzutkiem własnej społeczności i Kościoła.

Piotr wziął w rękę pamiętnik i zaczął:

Termin ślubu zbliżał się nieubłaganie, kilkakrotnie przychodził do nas ksiądz dobrodziej, wypytując się o mojego narzeczonego. Chyba i on się martwił, bo znał mnie od czasu chrztu świętego, a ów Mioducki był dla niego znakiem zapytania.

Próbował przez kurię się czegoś o tych Mioduckich dowiedzieć, ale…nikt o nich nic nie wiedział oprócz tego, że są katolikami osiadłymi na stale we Francji.
To też nam zakomunikował, a mnie wziął na stronę i zapytał, czy mam wolną wolę za tego Mioduckiego iść.

Księdzu powiedziałam jak na spowiedzi, że moja wola jest związana z wolą ojca i z jego życiem. Przedstawiłam mu też moją i ojca sytuację i to, że mój narzeczony oświadczając się o mnie, przedstawił ojcu pewne warunki. Ksiądz jakby jeszcze bardziej się tym zmartwił, potem długo rozmawiał z ojcem sama na sam w bibliotece, gdy wyszedł, ojciec podszedł do mnie, pogłaskał po głowie i ciężko westchnął.

Potem coraz częściej widziałam ojca w takim melancholijnym nastroju, starzał się jakby w oczach, a skora na twarzy przybierała popielatej barwy.

Tydzień przed ślubem zdążył się dziwny wypadek. Spacerowałam w ogrodzie, gdy nagle do nóg spadł mi zakrwawiony gołąb, zlękłam się, ale pochyliłam się nad nim by sprawdzić czy żyje, gdy do ogrodu wpadł kocur i jednym zwinnym ruchem urwał gołąbkowi głowę. Wszyscy z kuchni tę scenę widzieli, bo okno kuchenne na ogród wychodzi i kucharka Józia mnie ostrzegła, że to zły znak i bym uważała. Mówiła też, że ten gołąb to ja, a kocur mój narzeczony. Trochę mnie tym przeraziła, ale pomyślałam, że to gusła i przesądy…ech naiwność moja.

Wreszcie nadszedł dzień ślubu, z samego rana hałas w domu był ogromny, a ja, by trochę przed tym wszystkim odpocząć uciekłam na strych. Lubiłam to miejsce zakazane, choć ojciec zawsze się na mnie gniewał, gdy mnie tam znajdowali, bo czasem zdążało się, że i tam usnęłam.

Siedziałam więc na tym strychu, wyglądając przez okno i ciesząc się, bo gości zjeżdżało coraz więcej, tylko niepokoił mnie fakt, że jeszcze nie ma mojego narzeczonego.

W końcu i mnie zaczęto szukać i nawoływać, bo czas był, bym do gości wyszła. Ociągałam się, wciąż na drogę spoglądając, czy pan Miodunki nie jedzie. Wreszcie dojrzałam paradne powozy na końcu drogi, było ich aż trzy, więc sam nie jechał. Myślałam, że przywiózł rodzinę, ale okazało się, że to byli tylko jego przyjaciele.

Zbiegłam szybko ze schodów, chcąc mojego przyszłego męża i kompanię jego przywitać i tu zdążył się następny pech, czy omen, bom sukienkę o wystający gwoźdź zahaczyła i cały rąbek wyrwałam.

Pobiegłam więc szybko do swojego pokoiku, wołając na służącą która mi miała w tym dniu usługiwać, by szybko do mnie przyszła. Dziewczyna nie była zbyt bystra, ze wsi wzięto kilka młodych dziewczyn tego dnia do pomocy, a ta była najmniej gramotna, więc ją mi do pomocy dali, by niczego nie sknociła, bo przecież tylko miała mi pomóc się ubrać i włosy w koronę zapleść. Z szyciem też miała kłopoty, więc jej tą igłę z nicią wyrwałam i sama sobie tą suknię naprawiłam.
Dziewczyna tylko biadoliła, że to nieszczęście, jak przed ślubem coś się rozedrze i że nie dobrze to wróży mojemu pożyciu małżeńskiemu. Odfuknęłam na nią, by lepiej się moimi włosami zajęła i przestała po próżnicy ozorem mleć.


- Szkoda, że nie pisze nazwisk, było by ciekawiej – przerwał nagle Piotr – a swoją drogą, cóż to za słowo „gramotna”.

- Wiesz, mnie pewnie by te nazwiska nic nie mówiły, a podejrzewam, że dla Zofii, nie miało znaczenia, ja się ta niegramotna dziewczyna nazywa. I fakt, dziwne to słowo. A wiesz, mnie jedno w tym pamiętniku dziwi, że niektóre chwile życia opisuję z taką precyzją, a przecież, pisze post factum.

- Najwyraźniej, pewne sceny z życia, no choćby ślub, był wydarzeniem, który głęboko wrył się w jej świadomość, jak i te dziwne zdarzenia przed. Ale czytać dalej? Czy na dziś zakończymy? – Zapytał Piotr, kończąc swoją już zimną herbatę. – Zwłaszcza, że zbliżamy się do scen intymnych, w końcu za chwilę będzie jej noc poślubna i…

- Myślisz, że opisze swoje pierwsze…hm hmm, no rozumiesz. – Uśmiechnęła się Ela.

- Tak, tak sadzę i…że to nie był jej najszczęśliwszy moment – Piotr bardzo poważnie wymówił te słowa i po chwili dodał – wiedz, że może za chwilę wstąpimy w jakąś najciemniejszą czeluść tamtego zapomnianego świata jej życia i nie wiem, czy teraz powinniśmy się w to wgłębiać. Gdzieś podświadomie to czuję, że będzie tam coś…

- Jeśli tak – przerwała mu Ela – to nie ma co zwlekać, może powinniśmy jak najszybciej tego się dowiedzieć. Łatwiej bronić się przed tym co się widzi, lub wie, prawda? A ona…no wiem, że tu wciąż jest, może czeka na to, byśmy rozwikłali ten kłębek.

- Albo otworzyli „Puszkę Pandory”, bo i tak się może zdarzyć. Może w tym co tu zawarte włożyła jakąś moc. Wiem, to głupie, ale z jednej strony mi jej żal ogromnie, a z drugiej…nic właściwie jej nie tłumaczy, no może tylko miłość do ojca, że nie chciała by stracił ten dom. Ale ja postąpiła z moim przodkiem?

piątek, 5 lutego 2010

Idę ulicą jak diabli!!

Idę ulicą jak diabli. Chodniki chłodzą się zwałami śniegu. Strzelają w przechodnia takiego jak ja – Strzelają kawałkami brudnego lodu. Jestem wysoki to patrzę nad dachami domów.

Nad Goliną czerwona gwiazda lśni na tle czarnego nieba. Nie, drogie komuszki, nie macie co rechotać. To tylko wieża telefonii komórkowej. Gdyby jakiś samolot albo inne Ufo chciało akurat w Golinie lądować, czerwona gwiazda mówi mu: - Spadaj!

Byłem w sklepie po ser. Niosę ser w torbie. Psy. U nas nikt nie prześladuje psów i każdy pies drze mordę przy bramie. I skacze na bramę. Siatkę ogrodzenia. Nowość jest taka, że taki psi buldożer włazi na pryzmę śniegu i znad siatki próbuje mnie ugryźć w twarz.

Idę jak diabli bo wiatr w pysku mi miele i nie idzie iść statecznie. Wraz z lodowatym wiatrem podszczypuję świat widzialny. Pod latarniami wielkie poruszenie śniegu i słodki syrop zimy. Na dole smętne smugi szczyn psów wyprowadzanych w kagańcach..

Zaniosłem ser do domu. Cieszą się z sera w domu. Idę na kwadrans do firmy. Jestem tropicielem śladów. Na bezwzględnej lodowatej plaży czytam tropy. Ptaki. A tu ten zdziczały kot, który zjada poczęstunek i się nie zaprzyjaźnia. Ale widać, gdy tak się czyta tropy, że zagląda do mnie. Do hali. Zagląda i wraca do swoich zdziczałych miejsc.

Nie mogę rozszyfrować zająca. To, że spożywa chleb – widać po śladach. Potem biega i nurza się w śniegu. Jakieś „kulki” robi. Tarza się wesoło. W śnieżnej zaspie zostaje dziura po tej jego wyszalni.

Wracam do domu. Ciepło. Siedzę w szlafroku przy komputerze i chcę coś napisać, ale nie bardzo mam o czym. Komisja śledcza? Ot, pewni siebie, opici białą herbatą faceci. Klocki.

Tusk?

Za kilka dni zaczną się zimowe igrzyska. Nocne igrzyska, bo w Kanadzie. Dwadzieścia cztery lata temu oglądałem te w Montrealu. Widziałem Wszołę przeskakującego w deszczu Stonesa. O szóstej rano skakałem po chacie świętując zwycięstwo siatkarzy nad Kacapowem. Przysypiałem podczas meczów piłkarzy. Zaskoczył mnie tyczkarz Ślusarski. Szewińska na 400. Podziwiałem biegi kubańczyka Juantoreny.
Dziś jestem stary bo nijak nie wytrzymam nocnych transmisji. Może pannę Kowalczyk, może starego mistrza Małysza…może…może

Ciemną nocą czerstwy kibic żuje skórkę od chleba i ogląda Igrzyska.

- Gdzie jest rondelek od mleka? – Pyta teściowa.

Idę ulicą jak diabli.
Iskrzę zamyślony o wiośnie.
Ciepły wiatr. Deszcz. Powodzie.

Idę. Mijam. Dotykam. Na nocnej białej kosteczce znaki zodiaku.
Cyfry określane mianem kobiecych.

Idę ulicą jak diabli!

wtorek, 2 lutego 2010

Dom Elżbiety XXV - Nowa opowieść ( Iwona )

Spojrzeli na siebie i wtedy oboje zauważyli, że silny zapach imbiru i piżma zniknął. Dom pogrążył się w mroku, światło zapalone w hollu, rzucało wąska smugę na pamiętnik.
Bicie zegara ogłosiło północ. Piotr odruchowo, też spojrzał na zegarek.

- Kurcze, jak późno – zauważył, spoglądając na Elżbietę.- Pewnie chciałabyś odpocząć? I jak do diaska mogłaś czytać przy takim świetle?

- Nie, nie jestem zmęczona, ale pewnie ty tak. Jeśli chcesz, mogę ci posłać w drugiej sypialni. – Uśmiechnęła się zachęcająco i kokieteryjnie. – A jak mogłam czytać? Nie wiem, ale widziałam wyraźnie.

- Słuchaj i tak miałbym dyżur, więc raczej bym nie spał, chyba, że byłaby to najspokojniejsza noc w szpitalu. A jeżeli nie masz nic przeciw temu, moglibyśmy czytać dalej. Zwłaszcza, że obu nas to dotyczy.

- Ciebie? - Nagle Ela zareagowała jakoś dziwnie – gdyby Ksawery był prawdziwym facetem i kochał ją naprawdę, nigdy by na to nie pozwolił!

- Na co? Elu, nie reaguj tak, on naprawdę nie wiele mógł jej ofiarować poza swoją miłością, a ona po prostu wybrała…

- Nie kończ! Dobra, lepiej czytajmy, zobaczmy jak to się skończyło. – Zapaliła lampę i postawiła na stole.

Ksawery , gdy mu powiedziałam o oświadczynach i o naszych kłopotach, moich i ojca, najpierw mi współczuł, a gdy mu powiedziałam, że oświadczyny przyjęłam, by ojciec mógł w spokoju dokonać żywota tu, wybuchnął gniewem. Nazwał mnie potworem bez serca, powiedział, że sprzedałam się, by naigrywać się z jego ubóstwa. Odebrało mi wtedy mowę, to było jak chłosta od najdroższej mi istoty, poczułam się nic nie wartą i zbrukaną…o naiwności!
Wtedy ostatni raz go widziałam przed moim ślubem.

Wyprowadził się od nas tego samego dnia, podobno najął się na nauczyciela u jakiegoś bogatszego chłopa za jedzenie i kąt do spania. Chciałam tam biec, przeprosić go, ale, no cóż, nic nie miałam na swoje usprawiedliwienie.
On mną pogardził, a ta pogarda bolała bardziej, niż perspektywa ślubu z człowiekiem, który nawet ze mną ani razu nie rozmawiał, oświadczył się ojcu, a ojciec za moją zgodą oświadczyny przyjął. Potem zaraz wyjechał za granicę i miał stawić się dopiero w dzień ślubu, czyli 18 lipca 1874 roku.

Wtedy nie rozumiałam jeszcze pobudek Gerarda, czemu chciał się ze mną ożenić. Dlaczego, zanim przybył (swoją drogą, nagle i nikt go nie znał w okolicy), skupił nasze długi i dlaczego tak naprawdę nie chciał mnie poznać, nim staniemy przed ołtarzem?

- Właśnie, to dziwne – Elżbieta podniosła głowę znad pamiętnika - myślałam, że ten Mioducki, był tu stąd.

- Podejrzewam, że najpierw poznał ich słabości, stąd ten skup długów. Tylko rzeczywiście, czemu akurat ich wybrał, wtedy wielu takich drobnych ziemian miało podobne kłopoty.

- Mam ochotę na herbatę, zaschło mi w gardle – Ela spojrzała na Piotra. – Może pójdźmy do kuchni wstawię wodę i zrobię jakąś jajecznicę, bo jestem bardzo głodna.

Potem, gdy kończyli jeść, popijając herbatę Piotr zaproponował, ze może teraz on będzie czytał, a ona odpocznie.