sobota, 31 lipca 2010

Dwa Sierpnie

Zestawienie dwóch sierpniów, tego z roku osiemdziesiątego…i tego z czterdziestego czwartego.



Wiem, to co napisałam brzmi dziwnie, ale tylko pozornie.



Często czytam o tym sierpniu z czterdziestego czwartego, jako o największej klęsce. O tym, że dano się wykrwawić najlepszym synom ( i córkom) narodu i to w imię drugiej Rzeczypospolitej - ułomnej.



Że prowadzono dzieci na pewną śmierć w imię ideału, który i tak był stracony’m. Że zrobiono z ówczesnej patriotycznej młodzieży samobójców.



Potem patrzę na zdjęcia z Powstania, na uśmiech i dumę Warszawskich Żołnierzy…i sądzę, że nikt nie ma prawa ich i ich dowódców tak oceniać.



Nie będę przytaczać historii, które znam z opowieść babci Jacka, która w Powstaniu Warszawskim brała udział. O pradziadku Jacka, który w tym powstaniu zginął. Nie, nie mam zamiaru tego opowiadać.



Mam zamiar zestawić ten sierpień osiemdziesiąt, który stał się dla wszystkich nadzieją, początkiem walki o Polskę i jej dobre imię.



Pamiętam jak cała Polska wstrzymała oddech oczekując wieści z wybrzeża. Ile to niosło ze sobą nadziei.

No cóż, w końcu, zamiast walczyć (bo jak długo można), przekonano, nie przekonanych, że lepiej iść na układ ( a tych, którzy tego nie chcieli, stali się odtąd już nie przyjaciółmi, a wrogami.)



I potem, piosenka Kelusa - Sentymentalna Panna S.







I pewien pan (jak go nazywał Kisiel) „Bartosz o zawsze dramatycznym wyglądzie”, który Polskę nazwał „Brzydką Panną Bez Posagu”…stał się autorytetem i „profesorem”.



Więc tak wyglądają polskie realia, patriotyzm to lipa? Wiara w święte prawo do miłości ojczyzny, to farsa?



Więc rzeczywiście na darmo wykrwawiała się młodzież na powstańczych barykadach.



A może jednak nie…?



Ps. Żeby nie było, Kelusa bardzo cenię.

piątek, 30 lipca 2010

Dom Elżbiety L Nowa opowieść (Iwona)




- Wiesz, też o tym myślałam. To jego pragnienie by urodził mu się potomek. Rozczarowanie gdy przyszła na świat dziewczynka, podejrzewam…no jeśli rzeczywiście był z Carlotą w zmowie, że wiedział już przed rozwiązanie, że to nie będzie chłopiec. Wściekłość, szybka decyzja, by wrócić do Francji, w czasie, gdy Zofia była jeszcze słabą, może faktycznie chciał, albo musiał tam wrócić. Ciekawe jakie interesy Gerard prowadził? I ta nagła troska, gdy Zofia się rozchorowała, gdy dowiedział się, że więcej dzieci mieć nie będzie, ciekawe prawda? Bo od razu pojawia się ten Mistrz.

- Fakt, układanka zaczyna pasować – przerwał Eli Piotr – Jedziemy dalej, czy wracamy? Tu po drodze jest dość fajny zajazd, można smaczni zjeść. Nie jest to jakiś ekskluzywna restauracja, wiesz, można tam spotkać kierowców i panienki…ale jedzenie jest naprawdę dobre.

- OK! Możemy tam zjeść, mnie to nie przeszkadza. Ale mieliśmy odwiedzić Kanusię.

- No to jak ty zdecydujesz. Twoja decyzja! – uśmiechnął się i spojrzał na zegarek, i aż przetarł oczy – Wiesz – powiedział – jest już piąta.

-Chyba żartujesz?

- Nie. Dobra, koło jedenastej odwiedził nas ten twój Marek, potem się szykowaliśmy, no, liczmy, że po dwunastej wyjechaliśmy od ciebie z domu. To stoimy tu już jakieś cztery godziny!

- Nie możliwe.

- A jednak. Słuchaj, więc jeśli zdecydujesz, że jedziemy do szpitala, to po drodze coś zjedzmy, bo naprawdę zaczynam odczuwać straszną pustkę w żołądku, nie mówiąc już o tym, że strasznie chce mi się pić.

- Dobra, wjedźmy więc po drodze do tego zajazdu, tam coś zjedzmy i potem zadecydujemy co dalej, dobrze?

- Twoje słowa napełniły mnie optymizmem – uśmiechnął się szelmowsko. - A więc w drogę szlachetna pani. – I zapalił silnik.

Po dziesięciu minutach już byli pod zajazdem, na parkingu stało kilka ciężarówek.

- Raczej niewielki dziś ruch – uśmiechnął się Piotr

- To chyba dla nas lepiej? No chyba, że znają cię tu wszystkie okoliczne panienki – Z uśmiechem zażartowała Ela.

Piotr się lekko zmieszał, ale po chwili uśmiechnął.

- Wiesz, zdarza mi się tu jadać dość regularnie, nie wiele gotuję sam. Mam tu po drodze…a i zdarzało mi się nawiązać czasem bliższą znajomość. Nie ma co ukrywać.

- Dobrze, że zbyt staro wyglądam na…

- Przestań, nie wyglądasz.

- Bo mogłabym - Ela kontynuowała -być wzięta przed obsługę za…

- Fakt, nie pomyślałem, widzisz. Rozumiem, jedźmy gdzie indziej?

- Przestań żartowałam. Jeżeli chodzi o mnie, nic, a nic mnie to nie obchodzi.

Wyszli z auta, Elżbieta lekko obciągnęła która czarną spódniczkę, teraz żałowała, że ją założyła i jeszcze czerwoną bluzkę z dużym dekoltem. Piotr nadal się uśmiechał, spoglądając na nią. Wziął ją za rękę i pociągnął lekko w stronę wejścia.

W środku rzeczywiście było niewielu gości. Lokal niczym szczególnym się nie wyróżniał, trochę przyciężki, z grubsza ciosany styl. Obok szybko pojawiła się kelnerka witając Piotra jak starego znajomego.

Zamówili i poprosili o dwie butelki wody mineralnej na wynos. Kelnerka spoglądała w stronę Eli jakoś podejrzanie, ale przyjęła zamówienie i odeszła.

Kiedy już jedli, podeszła młoda dziewczyna, trochę ze zbyt mocnym makijażem ale ładna. Spojrzała w stronę Eli i zagadnęła:

- Doktorku – zwróciła się do Piotra – skąd taką cizię wytrzasnąłeś?

środa, 28 lipca 2010

IGŁA "Tramwajem jadę na wojnę"

Zaczyna się tutaj wielka, coroczna gaduła o Powstaniu Warszawskim. Korzystając z tego, że wielebny Igła jest poza netem wklejam jego tekst. Zresztą mam jego zgodę a poza tym może mi skoczyć, jeśli napiszę, że w necie nie czytałem lepszego tekstu.
Wiem, że "Igła" jest tu zbanowany na wieczność, ale sorry, zbanujcie i mnie na wieczność. Słodki Igiełka pisze...

Igła " Tramwajem jadę na wojnę"

Tramwajem jadę na wojnę
z pętli Górczewską jadę. Przejeżdżam obok wolskiej reduty Generała Sowińskiego a potem obok Cmentarza Bohaterów Warszawy.

Moje myśli są moja modlitwą.

Bo tej reduty bronił żołnierz, zawodowiec, który przybity bagnetami Moskali do armaty, tak już pozostał w mojej pamięci, a jego autograf mam codzień przed oczami. On swojej przysięgi dotrzymał, placówki powierzonej nie opuścił, inwalida bez nogi, którą podczas szturmu Smoleńska w 1812r stracił. Ale jego ofiara nie poszła na marne. Dowódcy resztę wojsk z Warszawy wyprowadzili, do rzezi miasta nie dopuścili, znali swoje miejsce i czuli odpowiedzialność. Choć Powstanie (Listopadowe) przegrane już było.

Mam Visa w kieszeni, grubymi słowy strzelać będę, bo to osobisty tekst jest.

Tak, to osobisty tekst jest, bo to jedyne święto, które obchodzę, które mnie wzrusza i porusza. Jedyne, kiedy ja stary chłop płaczę.

Bo w te święto jestem na Wojskowych Powązkach, tam płaczę. Bo w te święto niosłem dzieci na karku, jak były małe, coby pod pomnikiem Zgrupowania Kampinos i na grobie Rudego świeczkę zapaliły. Bo w te święto ( i nie tylko) słuchały opowieści, jak ich babka, jako mała dziewczynka, wisząc na płocie obserwowała, jak niemieckim kurwom leśni ( kampinoska wioska) głowy na pałę golili, za co pół wsi żandarmi spalili.
Drugi raz.
Pierwszy raz wieś paliła się we Wrześniu. Słuchają opowieści, jak ich cioteczna babka, 17letnia, ostatni list z Pawiaka przysłała, za ulotki wzięta, a mogiła jej nieznana do tej pory jest. Słuchają o kuzynie, który ze Zgrupowaniem Stołpeckim “Doliny” spod Naliboków, kilkaset kilometrów miedzy frontami się przedzierał, po to aby w masakrze, podczas szturmu lotniska na Bielanach zginąć. Słuchają o Wujku, który do Powstania poszedł w Zgrupowaniu Kampinos i ranny w nocnej bitwie z pociągiem pancernym został, na który to, zdrajca cały oddział wyprowadził. I wtedy trzeci raz ta kampinoska wioska się spaliła. Słuchają opowieści, jak ich prababka, żeby dzieci wykarmić, uciekając przed żandarmami, spod Zakroczymia, gdzie granica GG była, do Warszawy na plecach pół świniaka przyniosła na piechotę, 40 kilometrów. Słuchają jak ich dziadek 3 lata w Prusach na roboty wywieziony tyrał. A jego ciotka, dziś 102 ( 103 teraz ) lata mająca razem z nim. I na bosaka w marcu ’45r do Warszawy wróciła. A minister Parys kazał jej świadków niewolniczej męki przedstawić.
Mimo że dokumenty miała, żeby jej 800 zl z niemieckiej łaski wypłacić. O drugim dziadku, który jako 14latek nie miał siły taczki przy kopaniu okopów dźwignąć, za co bykowcem był bity i o pradziadku, który najpierw z niemieckiego transportu uciekł a potem z sowieckiego. I o 2 babce, której kulturalny oficer z Hamburga, na kwaterze stojący od paru miesięcy, lalkę z rąk wyrwał, żeby swojej córce na gwiazdkę wysłać.
Mama wtedy na szkarlatynę chora, wahała się pomiędzy życiem i śmiercią, 10 lat miała ( mam nadzieję, że się spopieliła, ta lalka razem z cała tą szwabską rodziną, podczas alianckich nalotów). Ja tego szkopom nie daruję.Do końca moich dni. A to zwykłe rodziny były, wcale nie jakieś bohaterskie.

Ale czy moje dzieci i ich pokolenie też? One pokoju chcą i Europy.
Nie wojny.
I słuchać już nie za bardzo tych wspominek

Ale, jak jadę wzdłuż cmentarzy wolskich, to mi się dzwon Monter, z Parku Wolności odzywa i w uszach dzwoni. Fałszywie.(?)

Bo gen. Sowiński swoje życie na szali kładł i żołnierzów powierzonych, a nie całego bezbronnego, umęczonego miasta. Bo w Parku Wolności na marmurowej ścianie, kilka tysięcy nazwisk widnieje, a na Woli 50 tys. ludzi tylko w trzy dni wymordowano i spalono miotaczami (ognia) na podwórkach i w piwnicach. Ino popiół po nich pozostał. Potem dołączyło do nich kolejnych 150 tys Warszawiaków. Ale Monter i Bór, nie.

Bo on miał wszystkie dane wywiadu Armii Krajowej na stole. On i Bór-Komorowski, kawalerzysta. Co w przedwojennej armii szyderą było.
Być kawalerzystą.

Bo oni doskonale wiedzieli, czym skończyło się powstanie w ramach planu Burza we Wilnie i we Lwowie. Doskonale wiedzieli jaką cenę zapłaciła Sowietom i Niemcom 27 Wołyńska Dywizja AK, w lutym ’44 roku.

Oni to wiedzieli, bo wywiad Armii Krajowej, tak jak i teraz ( polski ) był najlepszy na świcie. Ale to oni karmili młodzież kłamstwami, że polskie dywizjony RAF wylądują na polowych lotniskach w Kampinosie, to oni myśleli, że Brygada Spadochronowa Sosabowskiego spadnie z nieba na pomoc Warszawie. To oni na kilka tygodni przed godziną “W” opróżnili magazyny (z) broni, wysyłając ją na wschód.

Młodzieży nie wysłali. Dlaczego?

Długo o tym rozmawiałem z szefem sztabu Okręgu Warszawskiego AK, Czyli PW. Dożywał swoich dni w moim rodzinnym miasteczku, po dziesięcioleciach emigracji.

Major dyplomowany Stanisław Weber – Chirurg.

Kończył rozmowę pytaniem – czy nie zginąłbyś za dom, za matkę, za Ojczyznę?

Pewnie, że tak, ale nie w beznadziei.

To fataliści byli, nie stratedzy.

Zabili Stolicę.

Zabili Pokolenie, które miało objąć w Polsce władzę.

Otworzyli wrota komunie, a jej władza co najmniej, 10 lat dłużej, dzięki temu trwała.

Pozbawili Polskę jednej z 4 stolic.

Bo 4 były polskie stolice. LWÓW i WILNO sprzedali alianci Stalinowi w Teheranie. Polski wywiad to wiedział, Warszawę oddaliśmy sami na żer niemieckim i sowieckim sępom. Został tylko Kraków. Dlatego jest taki magiczny.

Czy Warszawa – obecnie miasto wyścigu szczurów, gierkowskich blokowisk i psich kup rozmazanych po trawnikach, jest ostoją polskiego ducha i magicznym miejscem, stolicą?

Śmiem wątpić.

Chwała Powstańcom Warszawy.

Oby nigdy więcej takiej ofiary.

P.S. Dwa ( trzy) lata temu gościliśmy w domu Powstańca. Walczył najpierw na Mokotowie a potem na Czerniakowie.

Na pożegnanie tak nam powiedział – we wrześniu przyszły nam na pomoc oddziały Zgrupowania Radosław, resztki Zośki, Parasola, Pięści, Czaty49 ze Starego Miasta.

- Panie, jakie tam piękne dziewczyny były, jacy oni uzbrojeni, pełne mundury ze Stawek mieli. Po kilku dniach my i ludność baliśmy się ich bardziej od Niemców. Taki mógł zastrzelić człowieka i nawet nie splunął. Wojna z nich zwierzęta zrobiła. Nie wierz pan tym łzawym opowieściom o wspaniałej młodzieży. Nie warto.

Tak. Żadnych powstań więcej, z romantyczną młodzieżą przeciw czołgom. I ginącymi, bezbronnymi cywilami w piwnicach.

Nigdy.

...................................................................................

Jednak zmienię/dopiszę

Dla takiej jednej pani z Ochoty, co lubi stare podwórka.

Jest taka miejscowość pod Warszawą – Michałowice, na trasie kolejki WKD
W trzecim dniu Powstania, z braku szans na powodzenie, dowództwo Ochoty postanowiło, że uzbrojeni powstańcy przedrą się do Śródmieścia, reszta, bez broni przedrze się do lasów skierniewickich, do mobilizujących się oddziałów AK
To byli chłopcy i dziewczęta z Parasola
Postanowili jechać kolejką WKD
Wysiedli w Regułach, miejscowa placówka AK ich ostrzegła, że szkopy szykują zasadzkę.
Uderzyli w kierunku Michałowic.
Praktycznie bezbronni.
Większość poległa w ogniu karabinów maszynowych.
Kilkudziesięciu wzięli do niewoli
Mniejszość się przebiła
Ci wzięci do niewoli zostali zamordowani w majątku Michałowice
Tam leżą.
Młodzi.
Jeden ocalał, ukryty w piecu chlebowym.
I opowiedział.
Stąd wiem.

I nie zapomnę.
I nie daruję.

Portret Bronisława Komorowskiego zawiśnie w każdej ambasadzie?

Dobry pomysł!

Już sama niekompetencja i zachowanie na poziomie Trolla nie odstarasza interesantów?
Koniecznie powieście też w konsulatach, szkołach publicznych, żłobkach, na komisariatach, w sądach i oczywiście na uniwersytetach.

W ogóle zacznijcie wieszać bo bez wieszania, choćby portretów, nic nie będzie.

Taki lajf

poniedziałek, 26 lipca 2010

Książka skarg i wniosków?

Warczą bębny…i chór głosów i jęki. Podpisz petycję – wołają – musimy razem, (wespół w zespół). Naszych biją, więc dalej’że wołać:
Oddajcie!
Nie macie prawa!
I co dalej?

Nico, jak zwykle, bo i co?

Nie dajmy się zwariować. I niech nikt mi nie piszę, że to frustracja, bo nie.
To tylko spojrzenie chłodnym okiem na blogosferę.

Walczyć to można realnie, nie podpisując następne listy obecności.

Znacie może monolog z kabaretu „Dudek”. wykonaniu Jana Kobuszewskiego o książce skargi i zażaleń?

Na pewno znacie, jest dość popularny. A jeżeli nie, to chodzi tam o to, że najpierw Kobuszewski jako klient zdenerwowany i zdesperowany wpisuje skargę w sklepie. Jak się okazuje, nikt tego co on pisze nie czyta, ale zawsze ma odpowiedź, że kierownictwo sklepu zapoznało się ze skargą i dołożą wszelkich starań… itd.

Więc nasz bohater monologu daje upust wszelkim własnym frustracjom wpisując coraz to nowe skargi o wszystkim w tym’że sklepie.

Na co zawsze dostaję odpowiedź, że kierownictwo sklepu zapoznało się ze skargą i dołożą wszelkich starań…

Wiec mamy bawić się wciąż w kabaret? Czy może dajmy sobie spokój, ze wszystkimi petycjami, listami protestacyjnymi.

Upominać to się można inaczej, niż podpisując listę. Czy wypisując skargi.

Bohaterom blogosfery - Cześć!

Co powiecie o człowieku, który od rana chla? Wstaje, umyje się, ogoli, usmaży sobie jaja na bekonie, zrobi kawę i ciach, szklankę wódy na szybko. Potem wychodzi na miasto, kupuje flaszkę i siedząc na ławce w parku, nie bacząc na podśpiewujące ptaszki ani ryczącego łosia, po prostu chla.
I tak przez cały dzień w różnych dawkach. Za to po dziewiętnastej siada w wygodnym fotelu i dopiero zaczyna chlać na poważnie!

Co powiecie o takim człowieku, jeśli dowiecie się, że on chlać nie lubi, że zapach i smak wódy odrzuca go dalej niż na sto kilometrów, że chlanie niezmiernie go męczy?

Na pewno człowiek niszczy swoje zdrowie. Takie ciągłe chlanie jest raczej szkodliwe niż pożyteczne. Wątroba, serce, mózg czy inne flaki muszą przechodzić prawdziwe katusze. Kogoś innego zainteresuje być może, za co ten człowiek tak chla? Inny dopyta o korzyść z takiego chlania? Na drugie pytanie mogę odpowiedzieć – Nieodwracalne zmiany w mózgu!

A co powiecie o człowieku, który od rana nie ma nic lepszego do roboty tylko oglądać pogardzane przez siebie za stronniczość programy niby publicystyczne. Smażąc sobie jaja na bekonie wyczekiwać na codzienny wywiad znanej dziennikarki, której nienawidzi by po wyjściu na miasto kupić w kiosku gazetę, którą gardzi i z której się śmieje. Potem ją czyta z obrzydzeniem na ławce w parku nie bacząc na ptaszki, łosie czy harcujące w trawie jeże.

I tak przez cały dzień. Od TVN24 do Onetu i z powrotem. A około dziewiętnastej siada w wygodnym fotelu i napawa się durnotą wieczornych programów politycznych, na bieżąco informując w necie wszystkich zainteresowanych, że od lejącego się z ekranu fałszu chce mu się rzygać!

Wcale się tej chęci nie dziwię. Nie dość, że niszczy swoje zdrowie, ponieważ tak namiętny kontakt ze znienawidzonymi mediami niszczy serce, wątrobę oraz inne flaki to jeszcze dobrowolnie staje się zastępczym źródłem informacji na przykład dla autora tego tekstu, który nie ma zamiaru się narażać na tak wiele przykrych dolegliwości, z nieodwracalnymi zmianami w mózgu włącznie.

Bohaterom blogosfery - Cześć!
.

niedziela, 25 lipca 2010

Kto nie w necie tego zmiecie! Słaby PiS

Kilka spektakularnych posunięć w trakcie kampanii, w rodzaju wywiadu udzielonego przez Jarosława Kaczyńskiego blogerom Salonu24 oraz niejako przy okazji Igorowi Janke, kilka chimerycznych profili na twitterze, kilka blogów głównie zdobiących Onet i koniec.

I kilka inicjatyw samodzielnych, otwieranych z wielką pompą przez ( he he pijarowców ) do których nawet ja, stary bywalec politycznego internetu i tymczasowy zwolennik Pis zapomniałem adresów.

Na darmo Eryk Mistewicz z Michałem Karnowskim nasmarowali reklamowaną w swoim czasie przeze mnie „Anatomię władzy” Szeroko pojęta publiczność oraz „szpece” z partii PiS zrozumieli z tego tyle, że to próba zmiękczania i atak na pryncypia takie i owakie. Gładko ścięto jedną z najważniejszych tez tej książki. Tak, chodzi o to... - Jak ominąć wrogo nastawione tradycyjne media i bezpośrednio, albo za pośrednictwem różnych sieciowych ananasów trafić do wyborców.

Nic z tego co pisze nie rozumiecie? Dobrze, tak ma właśnie być!
Internetowe inicjatywy partyjne polegają głównie na przekonywaniu przekonanych, rozśmieszaniu rozśmieszonych i zdobywaniu dawno zdobytego poparcia.

Ich skuteczność ogranicza się, moim zdaniem, do tworzenia kosztów możliwych do fakturowania. W najlepszym przypadku jest to dawanie zatrudnienia różnym idiotom sprawnym w układaniu beztreściowego przekazu. To, że podobnie działa Platforma Obywatelska nie jest żadnym usprawiedliwieniem a wręcz przeciwnie.

Tam oddano internet w pacht grupie agresywnych durniów nazywanych oficjalnie „Stowarzyszeniem Młodych Demokratów” Ich popisy, zarówno na blogach jak i na twitterze podważają moją wiarę w umysł człowieczy. Mniejsza z tym.. . Tyle tylko, że popisy tych rozmaitych Pomasek nic mnie, na szczęście, nie obchodzą! Moje szczęście!
Ja to bym tylko chciał obejrzeć faktury za działalność partii politycznych w necie. Tylko tyle.

Na takim twitterze przed wyboraminalazło się polityków Prawa i Sprawiedliwości. Teraz, gdy tak naprawdę powinno się zaczynać działalność – cisza. Już lepiej sprawdzają się w takich portalach „społecznościowych” dziennikarze. Polityków to szybko nudzi. Oczywiste wrażenie jest takie, że : „sorry, ale chwilowo nie potrzebujemy mięsa armatniego”Zgłoście się wariaci jesienią! ( wariaci to ci którzy wdają się z nami w interakcję – cieszy się polityczka czy inny polityk )

W blogosferze to samo. Po co się wysilać skoro taka blogosfera nie reprezentuje żadnej realnej siły politycznej? Owszem, założyć bloga na Onecie można, ale wesprzeć swoim tekstem portal przychylny partii a jeszcze się odezwać, pogadać z ludźmi. O, co to, to nie! Na takie ekscesy szkoda czasu! Z byle kim gadać, skoro i tak poprze?
Nawet nie pomagają „zachodnie tryndy” Mam nadzieję, że w takiej partii jak PiS jest ze stu czytanych i pisanych. Nie ma? Nie wierzę!

Macie tyle darmowych miejsc w necie, gdzie możecie się wypowiedzieć i pogadać z ludźmi a macie to gdzieś, ale na wezwanie byle małpy pędzicie do telewizji jakby ktoś wam oczy wybrał. Nie opłaca się zdobywać tanim albo żadnym kosztem popularności w internecie? Nie jest nic wart salon24, popularne Niepopki czy inne Blogmedia czy Blogpressy?
Wy od razu do Paryża, że tylko tam msza jest cokolwiek warta? Żałosne!

Kampania Prezydencka była poważną, nieco zwróconą do wewnątrz kampanią. Jeśli chodzi o Internet, żadne wnioski nie zostały wyciągnięte. Przeciwnie. Na szańcach netu firmowanego przez PiS powiewa biała flagą.
Nawet nie powiewa. Nawet szańca od dawna nie ma.

Za chwilę przeczytamy o kolejnym fakturowanym pomyśle „Made In Bielan” czy inny Made Kamiński. Durnie stworzą kolejną zabawkę, banknoty przepłyną w formie elektronicznej.

- Zwyciężamy w necie! – Krzyknie starannie opłacony oszołom nie mający pojęcia o co chodzi.

Odpowie mu cisza!

Dom Elżbiety LXIX




Oboje po tych słowach się zamyślili. Milczeli chwilę i Piotr jakby się przebudził.

- No, ale miałem ci opowiedzieć o matce i o tym, kiedy poczułem zapach piżma i imbiru po raz pierwszy.

- Rzeczywiście.

- Wiesz, dziadek kiedyś po pijaku, zaczął mi mówić, żebym stronił od kobiet takich jak moja matka. Powiedział, że była jak modliszka, że nigdy nikogo nie kochała, ani ojca, ani mnie. Miałem wtedy chyba ze dwanaście lat, bo to było jakieś dwa, trzy lata przed tą naszą wyprawą na czarownicę. Zapytałem mu się, wiesz – spojrzał na Elżbietę - dziadek był bardzo spokojny po pijanemu. Czemu pozwolił ojcu się z moją matą związać, byłem na niego trochę wtedy zły, w końcu to była moja matka. Wtedy powiedział, że to przez zapach jaki rozsiewała wokół siebie. Że znał ten zapach, bo tak pachnie szaleństwo…wtedy w naszym domu , nagle ni stąd ni zowąd pojawił się duszący zapach imbiru i piżma. Siedziałem jak oniemiały obok dziadka i nie mogłem się poruszyć, choć czułem że za chwilę się uduszę. Gdyby wtedy nie ojciec, pewnie by mnie to zabiło, ale wrócił i zaczął krzyczeć, co tu się dzieje, otworzył wszystkie drzwi i okna, a mnie wyciągnął na siłę z domu. Dziadek się też przebudził, bo przysnął przy tej opowieści i kłócił się z ojcem, a ojciec z nim. Wyrzucali sobie nawzajem żale, ojciec, że dziadek się spił i że ten duszący zapach, to alkohol, a dziadek, że to fatum…ale jedno jest pewne, tam wtedy był ten zapach i to w chwili, gdy dziadek chciał mi o tym opowiedzieć.

- A dlaczego twój dziadek aż tak źle o twojej mamie mówił, czemu nazwał ją modliszką, przecież jednak cię urodziła, śpiewała do snu, gdy byłeś mały?

- No właśnie, śpiewała, byłem bardzo mały wtedy, ale zapamiętałem. A dlaczego, bo jak twierdził dziadek wyssała z ojca całą energię, a ja byłem jej kartą przetargową. Przynajmniej tak sądził dziadek. Wiesz, ojciec był w niej bardzo zakochany, a ona to wykorzystywała i nie cieszyła się zbyt dobrą reputacją, jak rozumiesz o co mi chodzi. Ojciec za każdym razem stawał w jej obronie, że to nie prawda, choć za plecami śmiano się z niego. Wreszcie uciekła, zostawiając mnie i ojca.

- Wiesz, zauważyłeś, że klątwa, czy jak tam ją zwał jest i u mnie i u ciebie związana jest z seksem, że to jakby motyw przewodni?

- Tak, dlatego ci powiedziałem, że tak wiele nas łączy.

- Chciałabym wiedzieć, czemu ta Carlota, bo to ona, teraz już jestem pewna, zniszczyła do końca życie Zofii. Przecież w gruncie rzeczy, to Mioducka ją uratowała, obdarowała przyjaźnią.

- Może właśnie z powodu seksu, zauważ, że Zofia podejrzała ją z Gerardem, że to jego zboczenie, było jej miłe. Może zazdrościła Zofii, a może nawet kochała Gerarda? Może to jemu na początku zaproponowała mord na Zofii? Tego się pewnie z pamiętnika nie dowiemy. Mnie przeraziło wiesz co? Że gdy Mioducka po zabiciu Gerarda zaproponowała jej w sumie połowę majątku, by rozpoczęła nowe życie, Carlota odmówiła, bo stwierdziła, że jej losy związane są z losami Zofii.

- Myślisz, że została po to, by ją niszczyć, żeby mścić się na niej?

- Właśnie. A zauważ, że miała jakieś magiczne umiejętności, prawda? – Rzucił Piotr jakby z lekkim wahaniem. - Możliwe, że była przez cały czas w zmowie z Gerardem. Może on tak naprawdę umierał i wcale nie było mu potrzeba trucizny, a Carlota wmówiła to w nią, by ją całkowicie ubezwłasnowolnić? Bo stała się jej zakładniczką, prawda? – Spojrzał na Elżbietę i mówił dalej - co miały oznaczać te rytuały, którym poddano Zofię, gdy Carlotę niby Gerard odesłał? A może Carlota była tam przez cały czas? Może to ona sprowadziła mu tego mistrza? Możliwe, że wiedział o zbliżającej się śmierci. A ten rytuał, to był akt desperacji, by na nowo Zofia stała się płodną i przed śmiercią urodziła mu syna. – Piotr wyrzucił z siebie wszystkie swoje przypuszczenia i z pytającym wzrokiem patrzył na Elę.

sobota, 24 lipca 2010

Niedobry Kaczyński! Brzydki Kaczyński!

Ach jaki ten Kaczyński niedobry! Od prostego blogera do najwybitniejszego analityka sceny politycznej każdy musi obowiązkowo wyrazić swój żal co do zmiany retoryki PiS i rozpłakać się nad utratą szans wyborczych tej partii. Martwią się tym zarówno jego dotychczasowi zwolennicy jak i, co nieco dziwi, przeciwnicy.

Ludzie zachowują się tak jakby przez kilka miesięcy musieli chodzić w niewygodnych żelaznych bucikach, a teraz znaleźli okazję by te budziki zdjąć i mogą wesoło majtać paluszkami. Prawda, że uff?

A ja się pytam, czy Kaczyński i jego partia mają być bębenkiem na którym PO wygrywa swoje melodyjki? Doprawdy, też mi godna rola!

Mili państwo, raczcie zdać sobie sprawę z oczywistego faktu, że polityką na co dzień, interesuje się góra dziesięć procent ludzi, z czego prawie wszyscy mają wyrobione zdanie i trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś pod wpływem felietonu czy programu TV zmieni swoje sympatie. Nie mierzcie społeczeństwa swoją miarą! Na TVN24 czy łamach gazet świat nie tylko się nie kończy, ale nawet porządnie nie zaczyna.

Ale jednocześnie jest tak, że prawie do każdego docierają strzępy informacji, medialna sieczka od czasu do czasu okraszona jakimś gwałtownym wydarzeniem, echem sporu czy opisaną i pokazaną aferą związaną z ludźmi polityki.
Większość energii specjalistów od wizerunku idzie w kierunku maksymalnego uproszczenia, Dobry temat to temat na który prawie każdy może się wypowiedzieć i stanąć po jakiejś stronie, a nawet zabrać głos na internetowym forum.

To co was drażni, drodzy czytelnicy, dla milionów jest tak naprawdę jedynym kontaktem z polityką.

Nie trzeba być szczególnie wnikliwym obserwatorem by zauważyć w jaki sposób pokrzykiwania jednego osła ustawiają publiczność w bojowych szykach. Tematem nigdy nie będą sprawy merytoryczne. Problemy gospodarcze czy upadek systemów emerytalnych nie mają szans konkurować z rykiem jednego osła! To smutne, ale tak jest w dzisiejszym świecie.
Oczywiście do czasu gdy kołderka nie skróci się do wielkości chusteczki. Wtedy zmieni się nie tylko tematyka ale i sposób przedstawiania swoich racji.

I tu pojawia się Kaczyński ze zmianą retoryki, która to zmiana tak was drażni psując nieco wydumany obraz estetycznej politycznej spolegliwości.
Przypominam, że dzieje się to w momencie gdy PO realnie przejmuje władzę nad mediami publicznymi, mając zapewnioną przychylność mediów prywatnych.
W tym kontekście dla mnie ta zmiana jest dość oczywista. Choćby Kaczyński zaczął chodzić we włosiennicy i kazał się codziennie ćwiczyć dyscypliną i tak będzie przedstawiany jako łajdak i agresor.

Rozgrywka jaką prowadzi wydaje mi się zupełnie zrozumiała i sensowna tym bardziej w kontekście zbliżających się wyborów lokalnych, obarczonych wadą niskiej frekwencji, gdzie dużo łatwiej i skuteczniej można użyć „żelaznego elektoratu” nie tylko podczas głosowania ale także przy tworzeniu lokalnych struktur, które są bardzo słabe.

Oczywiście, podobnie jak każda polityczna rozgrywka i ta jest obarczona ryzykiem niepowodzenia, ale bez podjęcia ryzyka szanse na jakikolwiek sukces są żadne. Siedzenie cicho i uśmiechanie się do kanibali nie wybawiło jeszcze nikogo od skończenia w kociołku czy na ruszcie.

( O „kanibalach” piszę oczywiście w sensie przenośnym i politycznym, żeby nie było, że coś brzydkiego sugeruję )

piątek, 23 lipca 2010

Gwybica Umysłu. Z cyklu "Medycyna i ty"

Przyczyny:

- uporczywe kupowanie i czytanie Gazety Wyborczej, oglądanie TVN24 oraz studiowanie mądrości zapisanych na portalu Onet itp.

Objawy:

- konieczność reakcji pozytywnej bądź negatywnej wobec treści z którymi chory zapoznał się za pośrednictwem wymienionych mediów

- narastające podniecenie w czasie gdy zbliża się pora przyjęcia kolejnej dawki "Szkła kontaktowego"

- utożsamianie się z bohaterami zmagań politycznych, a w najgorszym przypadku z dziennikarzami zatrudnionymi w wymienionych mediach

- przy ostrym przebiegu choroby biegunka słowna, widzenie diabła w szeregach partii opozycyjnych, używanie w sytuacjach codziennych zwrotu "jak Michnika kocham" oraz ustawianie na monitorze komputera jako tapety zdjęcia Moniki Olejnik

Leczenie

Zaleca się długie spacery, czytanie książek a nawet pozornie pozbawione sensu leżenie nocą na trawie i kontemplowanie urody rozgwieżdżonego nieba

Dieta

Befsztyk, piwo, omlet, wino, sałatka, ryż, śpiew i wszystko to na co masz ochotę. Byle powoli. Lektura dzieła "Gargantua i Pantagruel" w tłumaczeniu "Boya" Żeleńskiego

Przeciwwskazania

Lektura tekstów zaangażowanych ideologicznie i finansowo dziennikarzy tak zwanej drugiej, jasnej strony, ponieważ bez koniecznej kwarantanny sensów politycznych, grozi to zarażeniem się Gapolozą pobudliwą.

czwartek, 22 lipca 2010

Ciśnienie

Bardzo nisko musiałem upaść pod względem moralnym i każdym innym, ponieważ złapałem się na tym, że tak naprawdę niczego nie oczekuję od mojego państwa, od polityków nim rządzących albo do rządzenia pretendujących. Niczego nie oczekuję i dzięki temu nie bywam specjalnie rozczarowany.
Czasem coś mnie rozzłości, czasem rozśmieszy, ale, jeśli mam być szczery, specjalnie się tym nie ekscytuję, bo niby czym?

„Polityczne sprawy z pierwszych stron gazet” są tak odległe od moich codziennych problemów, że aby dodać sobie ikry muszę poszperać w tychże gazet internetowych wydaniach. Dopiero tam w zderzeniu z głupotą, fałszem i jawną chciwością rozmaitych medialnych ancymonów potrafię wykrzesać z siebie złość czy jakąś ciut wyraźniejsze emocje.

Jakaś wysoko opłacana hołota próbująca grać mi na nerwach – Tak myślę o mediach i staram się oglądać tylko mecze piłkarskie, co też w kontekście wczorajszych popisów jest osobliwa przyjemnością. O politykach nie myślę dużo lepiej. Stąd moja wstępna uwaga o moim upadku moralnym.
Coś co ma mnie oburzać, przeraźliwie nudzi. Surmy wzywające mnie do boju zbyt często zamiast pobudki jojczą zgrzytając i piszcząc.
Dlaczego, powiedzcie, ja, który nie jestem ani płatnym najmitą mediów ani tym bardziej politykiem mam trwać cale lata jak ta dupa na polu bitwy w gotowości oraz pełnym uzbrojeniu, skoro zawodowi politycy w minutę po zakończeniu kampanii jawnie pokazują gdzie mają swój elektorat?
Jako pospolitak do pospolitego ruszenia akcesu nie zgłaszam, ale też, uwaga, z byle powodu nie rzucam się na ziemię rodzącą i nie tupię nogami z byle powodu, ponieważ mam taki zwyczaj, że się nie zakochuję w facetach, nawet gdy są politykami!

Mam swoje przekonania i wiem kogo poprę w nadchodzącym starciu wyborczym ale teraz nadszedł czas odpoczynku. Niepotrzebnie wysilają się moi wrogowie nachalnie podstawiając błazna albo inną bladź do bicia, przyjaciele zachęcając do tegoż bicia..

Mogę co najwyżej popatrzeć jak się durnie szarpią za kudły, ale rąk sobie nie będę brudził. Nie potrzebuję też dalszych informacji kto jest skończonym łajdakiem a kto całkiem znośnym. Wiem to doskonale.
Przez ponad dwadzieścia lat w dusznej atmosferze salonu, w mojej przytomności toczyły się boje politycznych zawodników. Pot, brud i smród ale ubóstwo, co dziwne, tylko po stronie publiczności.

Nie podnoście mi ciśnienia, moi mili bo podnieść sobie ciśnienia nie dam. Tak jak czytam i szanuję opinię i odwagę niektórych dziennikarzy tak i szanuję niektórych polityków. Tych pierwszych za jakość pisania i odwagę, która w tym środowisku jest prawdziwą osobliwością a tych drugich za uczciwość intelektualną i miłość do Ojczyzny. Tak moi drodzy, miłość do Polski. Takim mogę dużo wybaczyć. Takich nie muszę rozliczać z każdego gestu czy słowa. To piękne, prawda, ale jest pewno „ale”
Tutaj chodzi o tło.
Na tle liliputów człowiek średniego wzrostu jawi się olbrzymem.

Nisko upadłem, ale nawet taki upadek ma swoje zalety.

Odpowiedzi na listy fanów PO

Szanowny Panie Pośle!
Nie, King Kong nie jest możliwy! Kościec osiemnastometrowej małpy musiałby być większy i cięższy niż taka małpa w całości. Z podobnych powodów nie jest też możliwa Godzilla.
Mechagodzilla owszem, ale po co komu Mechagodzilla? By rujnowała teren planety skoro mamy od tego polityków?
Dlatego uważam, że projekt dalszego powiększania Palikota skazany jest na porażkę. Oczywiście można wymienionego nadmuchać, ale chyba nie o to chodzi pomysłodawcom.

Naukowiec "w miejscu"
Powołuje się Pan na badania Pawłowa. Rozumiem, że określenie „Pies Pawłowa” jest nośne nawet wśród ludzi, którzy nie wiedzą kto to Pawłow czy nawet „Pies” Nie wiem dlaczego tak Pan tak ich nie cierpi, ale takie porównania są uwłaczające. Moja dzielna Różyczka obraziła się na mnie i na pana też, gdy przeczytałem jej pański list.
-Skoro tak, nie będę kładła ci łba na kolanach – zaszczekała Różyczka

Droga Esmeraldo!
A skąd ja mam wiedzieć gdzie jest Donald Tusk skoro media biegają za Palikotem? Osobiście mam biegać za premierem w taki upał?

Drogi Panie "zwykły"!
Znam historię „afery Profumo” i uważam podobnie jak Pan, że sierpień to jest dobry miesiąc na taki wybuszek. Nie robią za to na mnie wrażenia pańskie zapewnienia, że osobiście zna Pan Grzegorza Schetynę. To bardzo popularny człowiek.
Nie mogę tylko zrozumieć co ma do tego jakaś Esmeralda? Konfuzja!

Panie Pośle - Jeszcze raz!
Nie, wtedy to już nie będzie małpa, skoro będzie miała szkielet w ten sposób skonstruowany. To będzie King Kong sztuczny. Nic nie zmienia powoływanie się na Platformę Obywatelską. W żaden sposób nie da się tego porównać. Zastąpienie, jak Pan pisze „mięsnego ciała” piórami też nic nie da, uwypuklając jedynie twórczą bezradność pańskiej partii.

Może w swym wynalazczym zapale skieruje się Pan ku wodzie, ku oceanom pradawnym, ku pokrzepieniu serc, gdzie wieloryb, gdzie Kraken?

wtorek, 20 lipca 2010

Jeśli pojutrze o 16:35 okaże się, że to był zamach

A jeśli pojutrze o 16:35 okaże się, że to był zamach i zaplanowany mord, to co?
Nico! Po prostu zdumionej widowni ukaże się rozmydlona grupa pacynek udających rząd i okolice rządu. Być może partia "PO" straci 7 % poparcia. Nie wiem.

Bardziej wnikliwi zorientują się że wcale nie mamy rządu. Ani prezydenta. Ani armii. Ani służb specjalnych. Reszty nie mieliśmy nigdy. Media to klaka agentury, dziennikarze to kurwy - to są już sprawy oczywiste.

Ale, gdyby taka niespodzianka nas złapała w rozkroku, przekonamy się przy okazji, że nie mamy sojuszników, że NATO to srato - TATO, a Unia Europejska to dawno spalony żart. USA na Karaibach...i co?

Po dwudziestu jeden latach pracowitego wygładzania rzeczywistości jesteśmy nadzy i bezbronni.

Pytam, co byśmy zrobili gdyby na jaw wyszła tak okrutna prawda? Nikt chyba by nie chciał ginąć za Smoleńsk, co?
O
j, to by dopiero była narodowa trauma! Bezradność zderzona z bezwzględnym okrucieństwem mogłaby... nic.
Setki tysięcy robaków wylazłyby na ulicę wrzeszcząc : Pokój! Zgoda! Prawda! I nastąpiłby czas pokoju, zgody i prawdy. Już to mamy bez żadnych smoleńskich sensacji w wykonaniu zdrajców z PO.

I teraz pomyślcie, wracając na początek tego skromnego tekstu, opatrzonego warunkiem "a jeśli" i raczcie wyobrazić sobie ciąg dalszy, którego by nie było ponieważ jesteśmy społeczeństwem niewolników.

Taki, ku..a, lajf!

Jeśli ktoś nie jest niewolnikiem, niech się od razu nie obraża, bo na plecach nosi trzech zastraszonych skurwieli. Komu przypadł Tusk niech się cieszy, bo chudy!

sobota, 17 lipca 2010

Niepojęte

Nie mogę pojąć dlaczego największym zmartwieniem przeciwników PiS jest powyborcza zmiana retoryki tego ugrupowania. Zamiast siedzieć w cieniu i zacierać ręce, że ( he he ) już po pisiakach, włóczą się po rozpalonych chodnikach publicystyki i rozpaczają nad błędami Jarosława Kaczyńskiego.

A idźcie durne pały do diabła ze swoimi fałszywymi radami. Znaleźli się przyjaciele tacy i owacy.

Nakupcie klocków lego i sobie z nich zbudujcie własnego Kaczyńskiego i z klockowego brzucha sami się odzywajcie tak jak wam pasuje a w sprawach poważnych - moja rada - mordy w kubeł!

.....

Żyjemy w kraju, w którym kilkanaście osób modlących się, składających kwiaty i palących znicze pod drewnianym krzyżem średniej wielkości to zamach na uczucia innych, prowokacja, sianie nienawiści oraz zarzewie konfliktu a przemarsz wrzaskliwej hordy zboczeńców ulicami tak wrażliwego na uczucia innych miasta to wyraz wolności, ogólnej miłości oraz wezwanie do społecznej wrażliwości.

Takie wnioski wysnuwam przynajmniej z lektury naszych odcedzonych z jakiegokolwiek rozumu mediów z niewiarygodnie wręcz głupią Wyborczą na czele.

Na co odpowiem po dziecinnemu, bo chyba inaczej już się nie da:

Srutu tutu majtki z drutu!

czwartek, 15 lipca 2010

W czym odbiegam od normy człowieka?

Zastanawia mnie pewna kwestia, nie, żebym po nocach nie spała, ale dość mnie dręczy.
Zastanawiam się mianowicie, czym jako kobieta odbiegam od normy człowieka.
Nie wiem jak inne, ale ja dość często odczuwam pewnie dyskomfort. Powodów jest wiele, czasem drobnych i niezauważalnych…

Pierwsze, często traktuje się nas protekcjonalnie, podkreślając, że jesteśmy kobietami, ale nie żałuje nam się właśnie tego określenia. Jak czułby się mężczyzna, gdyby mu się z lekka żartem zakomunikowało, że no cóż, fakt, jest mężczyzną i popatrzyło na niego z pobłażaniem? Panowie i jak?

Jestem najdalszą od feministycznych aktywistek (wszak jestem mulierystką), ale często, niestety jesteśmy sprowadzane do pewnego organu, którego mężczyzna nie posiada, a którego jest ciekaw, czy raczej, który go interesuje z naszej całości.
Nie zauważa TEN mężczyzna, że tylko dzięki kobiecie, może dziś żyć, na tym najpiękniejszym ze światów, rozwijać własny umysł i to kosztem kobiety, która…no właśnie która nigdy nie poświęci się niczemu tak bardzo, jak własnemu potomstwu, domowi.

Czerpie więc MĘŻCZYZNA chciwie, garściami, żeruje na tym drobnym ciele, po czym daje kopniaka z pobłażliwym uśmiechem PANA. Nawet nie czuje dyskomfortu, bo ON, więc mu się należy, zapominając, że siłą napędowa, jest KOBIETA.

Już wiem, zaraz odezwą się głosy, że ten „zwrot grzecznościowy”, to przez szacunek…a to nie prawda.

Po drugie, to czy MĘŻCZYŹNIE w tym jego rozbuchanym ego, nie przyszło do głowy, że umysł nasz nie odbiega jakością od umysłu mężczyzny. Różnimy się, to fakt, tyle, że mężczyzna jest dopełnieniem kobiety i na odwrót. Ja tu naturalnie piszę o normalnych kobietach i mężczyznach, bo tu chodzi jedynie o pewne drobiazgi, nie, żebym od razu chciała z faceta robić eunucha.

I lubię być kobietą, żeby nie było, przeszkadza mi tylko ta protekcjonalność, czy wręcz…”no fajnie, pogadaliśmy sobie, teraz muszę niestety, wybacz (cielątko)poważnie pogadać z panem iks.”

Szanuję męskość, ba, nawet bardzo i nawet uważam, że mężczyzna powinien być takim tokującym Alfa, tylko jak już spogląda na nas (dopełnienie jego istoty), powinien czasem pomyśleć, czy to nas nie zrani.

To tyle, na razie.

środa, 14 lipca 2010

Grunwald 1410. Nie ufajcie pisarzom!

Von Pałętasz leży sobie ubrany jedynie w kąpielówki na kocyku w krzakach i obserwuje przez lornetkę pole przyszłej bitwy. Jest późne popołudnie czternastego lipca 1410 roku. Obok zgromadziło się kilku równie sprytnych rycerzy zakonnych. Popijają piwo i bawią się puszkami.

- I co tam widzisz, dopytują się co chwilę

- Nic – zgodnie z prawdą odpowiada Von Pałętasz.

- A dokładniej?

- Tam, po lewej jakiś kmiotek przemyka z garnkiem pełnym parujących cynaderek, poza tym nic ciekawego

- Skąd wiesz, że cynaderek?

- Znam go, to jest dostawca cynaderek. W tobołku na plecach ma chleb. Musiał ktoś zamówić.

- Ech, towarzysze Krzyżacy, dobrze, że tym razem szczęście nam dopisało, że się Polaszki zdradzili tą książką. Straszna nuda i propaganda, ale ten opis bitwy. Jeśli ktoś chce się jeszcze zapoznać to mam wydruki. W torbie.

- Znamy, znamy, ale czy to wypada w lesie się kryć, czy to po Bożemu?

- A wiesz ty, że synoptycy zapowiadają na jutro ponad 30 stopni w cieniu?

- To nie dobrze, przecież my będziemy czekać na bitwę w cieniu. Straszny gorącz!

- A wiesz ile będzie na słońcu? Polaczki będą się piekli w tych swoich zbrojach, a my w cieniu, w krzakach jak na biwaku. Wielki Mistrz zarządzi dwie msze i w ogóle bajer, a oni będą się w pocie własnym kąpać. W końcu nie wytrzymają i przyślą to idiotyczne poselstwo z mieczami, że niby „ple ple…skoro wam męstwa brakuje” a nasz Mistrz ich obśmieje, że mieczów u nas dostatek” Wszyscy to znacie na pamięć.

- A jak tamci nie staną na polu, jak nie zechcą?

- Jak to nie zechcą? Jest las w którym się chłodzimy i pole. Skoro my w lesie to oni na otwartym polu. Logika na to wskazuje.

- A jak się nie stawią?

- Muszą bo jutro jest termin bitwy. Przyjechały telewizje. Jakby się mogli nie stawić?

- A jak przyjdą od strony bagna i nagle na nas wyskoczą z tych trzcin?

- Bracie Pimo, rycerstwo by się im całkiem potopiło i zardzewiało. Poza tym wszystko jest akuratnie opisane w tej książce pod tytułem „Krzyżacy” Nadejdą lada chwila, rozbiją obóz, nakopią wilczych dołów a my ich jutro! Klasykę, bracia, warto znać.

I oto ciemność ustępuje słońcu. Krzyżacy gmerają się w swoich legowiskach, przeciągają się, chodzą siku, wyglądają z krzaków. Na równinie mgła. W trzcinach mleko zupełne, ale nie napijesz się bo to tylko złudzenie. Ptaszki śpiewają. Krzyżacy wyciągają śniadanie, pojadają, kawkę popijają, aż tu nagle. Dobra, nie nagle tylko całkiem normalnie we mgle odezwał się głos wypowiadający niezbyt czytelny komunikat.

- Pugu! Pugu!

Krzyżacy przestali jeść i zaczęli wyglądać z krzaków. Jeden z kanapką w łapie, inny z filiżanką. Co jest?
A tu z mgły – Pugu! Pugu!
I już sto głosów we mgle albo tysiąc – trudno zliczyć jak nie widać.

- Co jest? – Nadszedł Wielki Mistrz w praktycznym półpancerzu ale przecież w spodniach od piżamy.
Głosy we mgle ucichły a potem odezwał się jeden, ale bardzo donośny i bezczelny.

-Pugu! Pugu!

- Kto tam woła?

- Kozak z ługu!

Wielki Mistrz nie zdążył się nawet porządnie zdziwić gdy wprost z mgły huknęła potężna salwa. Padając zdążył pomyśleć „cholera – tego nie było w książce!”
Za chwilę na całej linii rozgorzała bitwa. Prawie nikt nie dawał pardonu bo też i prawie nikt o pardon nie zdążył zawołać. Krzyżacy bici, kłóci spisami, cięci szablami, spychani w głąb lasu wielkim głosem przeklinali pisarza, który tak ich nabrał rzucając w wir bitwy wszystkich swoich bohaterów i statystów. To, że ramię przy ramieniu walczyli pan Podbipięta i Jurand ze Spychowa to nic osobliwego, ale że Von Pałętasza zataił ciosem skrzypek całkiem chuderlawy Janko Muzykant uważam za grubsze nadużycie.
No i ten słoń. Na co komu słoń?

wtorek, 13 lipca 2010

Lipcowy blog. Same ważne sprawy!

Dokonać zmiany w świadomości czytelników przepisując na nowo wszystkie dzieła Czekspira, konsekwentnie zmieniając we wszystkich sztukach i sztuczkach tego niewydarzonego autora „sz” na „cz” i odwrotnie. Dość panowania szpady i miecza!
Szas na czpadę i miesz!
Chociaż cel tego działania może wydać się na pierwszy rzut oka niezbyt jasny, uważam że zawsze wychodzi na dobre mieszanie ludziom w głowach.

Wprowadzić do obiegu kulturowego postać Misia Cząsteczko. Dość tryumfów różnych misiowych wyskrobków w rodzaju Uszatka czy niemądrego Puchatka. Miś Cząsteczko to erudyta i zjadacz glonów. Miś Cząsteczko pali papierosy, chla absynt i ogólnie mówiąc, nic co misiowe nie jest mu obce.
Cel. Uaktywnienie zabaw plenerowych.

Spróbować namówić blogerów do zresetowania łbów, przynajmniej w zakresie odczytywania znaków wielkiej przemiany jaka zachodzi w Salonie24. Rozumiem, że jeden czy drugi czerwony wojownik by mieć na doładowanie swej turbo mocy musi teraz wchodzić w zakręt przypominający bardziej wstęgę Moebiusa niż normalny zakręt, ale żeby za takim podążać?
Przecież on się prześlizgnie a ty biedny blogerze upadniesz na pysk.
Przy okazji chce zwrócić uwagę by się część tutejszego ludu raczyła puknąć gumowym młotkiem w głowę i zrozumiała, że przerzucanie wiarygodności przez niektórych sławnych anonimów bardziej niż cokolwiek innego przypomina przerzucanie obornika w upalny dzień lata.
Smród zgoła niepotrzebny, choć jak widać z jakichś mętnych powodów konieczny dla kogoś.
Cel. Reset wiarygodności.

Uwspółcześnić bitwę pod Grunwaldem zadając kilka pytań, których prości historycy boją się zadać, a jakie od lat prześladują polskie społeczeństwo.
Czy Król Władysław Jagiełło był pedofilem?
Czy Książe Witold w czasie bitwy był pod wpływem alkoholu?
Czy Zyndram z Maszkowic wąchał klej czy coś innego?
Czy Krzyżacy tak naprawdę nie byli grupą pokojowo nastawionych buddystów z Teksasu?
Czy to prawda, że po bitwie, pochód naszych wojsk na Malbork opóźnił osobiście Jarosław Kaczyński?
Dlaczego milczy na ten temat IPN?
Dlaczego milczą na ten temat nieobiektywni, prawicowi publicyści?
Dlaczego lekceważony jest opis bitwy sporządzony przez Janusza Kaczmarka, który wedle własnych słów brał w niej zaszczytny udział?
I najważniejsze! Czas skończyć ze katolskimi urojeniami jakoby przed bitwą nasze chłopaki śpiewały jakąś „Bogurodzicę”! Co by na to powiedzieli postępowi rycerze o zacięciu ateistycznym?

O tym wszystkim wkrótce na moim blogu.

sobota, 10 lipca 2010

Nasi liberałowie a emerytury

Nasi liberałowie przy każdej okazji drą gęby na temat prymatu świętego prawa własności.

Gdy dyskusja schodzi na niesprawiedliwość przy opłacaniu pracy najemnej, nasi liberałowie koniecznie muszą wspomnieć, że decydującą moc ma umowa zawarta pomiędzy umawiającymi się stronami. Nie bacząc na dysproporcję sił twierdzą, że "jak się komuś nie podoba pracować za 5 złotych na godzinę, nikt go do tego przecież nie zmusza.
Później dodają "na stronie" że to leń i bumelant, bo nie chce uczciwie zapracować na 5 złotych.

- Widać na wolnym rynku godzina jego pracy jest warta pięć złotych - Cieszą się nasze swojskie liberały.

Inaczej jest gdy liberały znajda frajera, który będzie cierpliwie pracował całe życie w zamian oczekując emerytury. W tym miejscu kończy się "święte prawo własności" Umowa przestaje być umową.

W przedsionku kasy umiera liberalizm i zaczyna się kanibalizm.

Jakoś przestaje śmierdzieć sytuacja, że odbiera się człowiekowi przez całe jego zawodowe życie 30 - 40% dochodów by zabezpieczyć mu spokojną starość, a potem banda skurczybyków pracowicie wylicza mu jałmużnę i z przerażeniem spoziera na wykres długości życia delikwenta.

Czy liberały nie szanują "świętej własności prywatnej" powstającej z pracy albo innych umysłów? Czy liberał może nie respektować raz zawartej umowy?
Oczywiście, że liberał nie musi szanować ani respektować, ponieważ tylko on jest podmiotem takiej umowy, podczas gdy reszta społeczeństwa to wedle niego bydło.
Liberał woła, żeby ratować państwo podwyższając wiek emerytalny do - powiedzmy - 70 lat.

W tym miejscu powstaje wątpliwość. Może zamiast łamania obietnic i szarpania " świętego prawa własności" warto sprawdzić jakość tych naszych liberałów? Głównie są to typki utrzymywane z podatków, typki wrogo nastawione wobec przedsiębiorców. współczesny liberał siedzi przy państwowej kasie odmierzając starannie wstęgi koncesji i sznury pozwoleń administracyjnych.

Ciekaw jestem jak wyglądałaby Polska gdyby zmieniła się w narowistego ogiera i zrzuciła z grzbietu klasę próżniaczą, poczynając od fałszywych rencistów a kończąc na sprzedajnych pierwszoligowych politykach, medialnych mędrcach i kilkusettysięcznej armii głupawych urzędasów.

Co się wtedy będzie działo przekonamy się wkrótce. Już jest - hmm - siekiera przyłożona do pnia.

Gdy uderzy, o żadnych emeryturach już więcej mowy nie będzie.

O naszych liberałach też.

.

piątek, 9 lipca 2010

Upał. Morderczy upał

- Jak tak sobie leżymy pod gruszą i patrzymy w górę nie widzimy nic nadzwyczajnego poza liśćmi przez które prześwituje słońce a jednak uznajemy to za formę aktywnego wypoczynku. Aktywnego w tym sensie, że musimy oganiać się od mrówek. Wystarczy jednak zamknąć oczy, lekko zacisnąć powieki by trafić do świata wirujących tarcz, płonących nici.

- A ja jak zamknę oczy to nic nie widzę. Cholerny upał! Wskoczył bym do wody ale co to za woda? Jeziorko po prostu, wszędzie się dzieci pluskają. Woda to jest ocean, a to tutaj... Poza tym jak patrzę w górę nie tylko widzę liście ale także gruszki. Niedojrzałe, ale jak się znudzę rozmową z panem to mogę je policzyć. Wtedy być może zasnę.

- Upał. Wczoraj mówili, że dzisiaj będzie 35 stopni w cieniu. Pan jest fizykiem, ma pan może przy sobie termometr?

- Nie, nie zabieram nad jeziorko termometru. Jest w samochodzie, jeśli tak pana ciekawi, proszę pójść i sprawdzić, ale samochód zostawiliśmy na słońcu to się pan nie dowie ile jest w cieniu. Gorąco i tyle. Poza tym, a właśnie sobie przypomniałem jak się pan wtedy popisał nad oceanem. Też było gorąco, tyle że powietrze, sam pan rozumie, powietrze było cudowne i ocean, nie jakieś bajorko, ale tego murzyna...

- Skąd miałem wiedzieć? Jak widzę faceta mającego dobre dwieście dziesięć centymetrów wzrostu, który na dodatek jest czarny jak smoła i żywo rozprawia o jakichś rozgrywkach sportowych, z grzeczności wtrąciłem, że ma świetne warunki fizyczne.

- Nie spodziewał się pan, że to może być szachista nie koszykarz? To są właśnie stereotypy, które pan zwalcza na papierze, a w życiu codziennym ulega im pan niezwykle łatwo.

- Stereotypy, stereotypy. Ogromny, wysportowany murzyn w koszykarskim podkoszulku, zdobny w złoty łańcuch ważący na oko kilogram, wytatuowany w jakieś czerwone spirale. Czy tak wygląda szachista?

- Sam pan widzi, że ulega pan stereotypom. Wedle pana szachista powinien być mały, zakurzony, w okularach i siedzieć gdzieś na strychu zamiast w barze tuż nad oceanem popijając jabłecznik i siłując się na rękę z marynarzami. I chociaż jestem tylko skromnym fizykiem, na podstawie tego jednego zdarzenia mogę śmiało powiedzieć, że dlatego pańskie książki, pańscy bohaterowie są martwi. Wszystko przez te stereotypy. Pan jest literatem, nie pisarzem.

- No wie pan! Po pierwsze zrobiłem z tego wydarzenia niezłe opowiadanko, po drugie sprawdziłem ranking tego giganta. Marniutko, drogi kolego, marniutko - taki z niego i szachista, a stereotypy, no cóż, publiczność lubi świat zastany, a łamanie stereotypów powinno odbywać się z odpowiednim hukiem, tak jak w moim opowiadaniu.

- Dodał pan mordobicie na koniec, choć w rzeczywistości po prostu wszyscy się upiliśmy. Zaraz pan powie, że ważne są emocje. Może, nie znam się, ale weźmy na naszym przykładzie. Jaki to rok? Zaczął się w kwietniu od czegoś w rodzaju wybuchu bomby atomowej, potem dwa miesiące niebywałych emocji, wybory w których pan głosował na tego a ja na tamtego. Nie szczędziliśmy sobie razów a teraz leżymy na kocyku pod gruszą i patrzymy na upał, oganiamy się od mrówek i rozmawiamy o stereotypach. Dobrze chociaż, że nie przeszliśmy na „ty” A może…

- Przydało by się, ale nie mamy jak wypić tego całego bruderszafta. Nie mamy wódki.

- Mam wódkę w termosie, zaraz naleję

- W taki upał pić gorącą wódkę z termosu

- Ech, humaniści. Termos izoluje od warunków zewnętrznych. Zapewniam pana, że wódka jest lodowata.
….

- Grzesiu, ehm, zaraz mi tu przyobiecasz, że więcej nie będziesz ulegał tym, ehm, stereotypom, że nigdy ale to przenigdy, że jak zobaczysz… ehm

- Przełknij ślinę i policz do dwunastu bez oddychania to ci czkawka przejdzie. Gdybyście
nie wygrali, myślałbym, że ci się wybory odbijają!

- A ty jak byłeś kaczysta tak i zostałeś, nalej no jeszcze po jednym to mi przejdzie. Upał,
cholerny upał!

- Dzień dobry, młodszy aspirant Gutek. Czy zdają sobie panowie sprawę, że spożywają alkohol w miejscu publicznym, co gorsza w pobliżu akwenu wodnego, a utonięcia najczęściej zdarzają się osobom spożywającym przed kąpielą alkohol? Mają panowie szczęście, że jestem akurat na urlopie, można się przysiąść? Dziękuję! O czym to ja mówiłem, aha, alkohol obok brawury jest najważniejszą przyczyną utonieć, poza oczywiście wchodzeniem do wody.

- Nie mamy zamiaru wchodzić do wody. Mam za to do pana pytanie, ponieważ chciałem sprawdzić kolegę, czy się poprawił. Czy uprawia pan jakiś sport?

- Tak, a skąd panu to przyszło do głowy?

- Może dlatego, ża ma pan na grzbiecie koszulkę klubu „Tęcza” Mniejsza z tym. No Grzesiu, zgaduj jaki sport uprawia pan policjant?

- Szachy?

- Nie, nie szachy, biegam na orientacje!

- I widzisz Grzesiu jak znowu popadasz w stereotypy, pan policjant w czasach rozpanoszonych giepesów, biega sobie na orientację.

- Jak my wszyscy! Mapa, mech na pniu, ehm, Słońce, Księżyc, mapa, wilcze ścieżki w lesie, stacje benzynowe, cmentarze, przemówienia, wiece wyborcze, druga mapa, trzecia mapa, dopytywanie staruszek, satelity, telefony, telewizje…Panie policjancie, co pan widzi jak zamknie pan oczy, zaciśnie powieki?

- Rzędy cyfr jak na płótnach Opałki, tyle tylko, że te cyfry są czerwone.

- Słyszałeś Grzesiu, co pan policjant powiedział? Jak na płótnach Opałki. Kolejna klęska stereotypów wokół których krążą twoje myśli, twoja literatura, twoje życie. Upał, morderczy upał!

środa, 7 lipca 2010

Media. Rozkaz brzmi: - Spać!

Zwolennicy PiS nie mogą zrozumieć dlaczego dziennikarze wyrażający podobające się im opinie są przez resztę środowiska traktowani jako polityczni pałkarze i z założenia nie mają nic wspólnego z obiektywizmem. Ludzie dziwią się, że taka zależność nie działa w drugą stronę, co wydaje się przejawem dziecięcego wręcz braku zrozumienia rzeczywistości.

Oczywistym jest, że Sakiewicz czy Warzecha utracili wiarygodność angażując się politycznie, a Olejnik czy Żakowski tej wiarygodności nigdy nie utracą. Jak ktoś hoduje kurki w kurniku nie może przecież znosić i uznawać za wiarygodnego liska, który podkrada z tego kurnika jajka.

Owszem, w nowym, bliskim ideału medialnym ładzie, gdzie TVP będzie zarządzał na przykład pan Żakowski a szefem Rzeczpospolitej zostanie pan Wołek ( albo odwrotnie ) będzie miejsce dla wybranych prawicowych publicystów, ponieważ musi być ktoś kogo będzie się zwalczać, ciosać mu kołki na głowie i straszyć wywalenie poza nawias debaty publicznej. Jak tu wytrzymać bez rytualnych narzekań na brak obiektywizmu RAZ-a czy zawziętość Wildsteina?

Dodam jeszcze, że to wszystko jest robione dla naszego dobra. Jakież cierpienia najszlachetniejszych ze szlachetnych musi powodować fakt, że połowa społeczeństwa nie przytakuje oczywistym, od lat wałkowanym w mediach prawdom i za nic ma opinie i wytyczne najwspanialszych autorytetów, także moralnych?

Ktoś pomyśli, że przewiduję jakiś zmasowany atak propagandowy by pro pisowskie wilki wreszcie zmieniły się w skromnie meczące owieczki. Nie, moi drodzy, to nie tak.
Spróbuję wytłumaczyć cele i strategię najszlachetniejszych na przykładzie medialnego opisania tragedii 10 kwietnia.

Ruchy taktyczne wykonywane przy tej okazji są wszystkim doskonale znane. Zaskoczenie, ból, bicie się w piersi, bujanie, szukanie i znalezienie wroga, który dzieli ( Idealnie się nadał pan Pospieszalski, TVP i jego rozmówcy) Ale to tylko taktyka. Strategicznym celem było zamazanie i możliwe szybkie zapomnienie. I to się prawie udało. Prawie, gdyż w dzisiejszych czasach ciężko o prawdziwie doskonały finał.

Strategicznym celem jest odsunięcie od masowego odbiorcy spraw trudnych, męczących przez swą wieloznaczność, zmuszających do myślenia i zajęcia zdecydowanego stanowiska. Tak jak ze współczesnej kultury prawie udało się wyeliminować śmierć, jako coś zgoła nieprzyzwoitego, tak próbuje się wyeliminować myślenie o państwie, polityce, społeczności, narodzie, jako o rzeczach niegodnych uwagi, brudnych i męczących intelektualnie. O to toczy się gra. Skoro udało się to z częścią społeczeństwa, dlaczego ma się nie udać z resztą?

Rozkaz brzmi: - Spać!

Jeśli to się uda, jeśli zaśnie jeszcze kilkanaście procent wystarczy naszym najszlachetniejszym przechadzanie się między rzędami i pilnowanie, czy wszystkie ręce leżą grzecznie na kołderkach, ponieważ ta wielka akcja ma wymiar moralny. Na koniec po prostu ukarze się tych, którzy wykazują niezdrowe zainteresowania czy inne ciągotki.

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie drobnostka wynikająca z rozbuchanych technik komunikacyjnych, gdzie niestety rej wodzi internet. To jest prawdziwa próba i sprawdzian dla najszlachetniejszych. Jakże niepokojąco w kontekście „wielkiego spania” brzmi teza Mistewicza zawarte w „Anatomii władzy” że z dnia na dzień poszerza się kanał, którym mogą swobodnie przepływać informacje pomiędzy politykami a wyborcami.
Przepływać, o zgrozo, bez pośrednictwa tradycyjnych mediów.

I to jest problem najwyższej wagi. Klucz tkwi w interpretacji słowa „swobodnie”
Tutaj mamy odcinek frontu, gdzie walka wkrótce rozgorzeje z całą intensywnością. Tu jest miejsce, gdzie nasi współcześni „wielcy językoznawcy” muszą wykazać się inwencją i szczególną bezwzględnością.

Czy natkną się na zdecydowany opór, czy też może zaśniemy ukołysani bredniami niczym kołysanką to już zależy tylko i wyłącznie od nas. Na wszelki wypadek już teraz wołam:

-Pobudka!

wtorek, 6 lipca 2010

Dom Elżbiety XLVIII- nowa opowieść (Iwona)

- To nie on się śmiał tylko ta która rozsiewa ten zapach – pierś Elżbiety falowała, po wyznaniu Piotra i przytuliła się do niego– wtedy właśnie myślałam, że wariuję. A on po prostu potraktował mnie tak, jak robi się ze znoszonym ubraniem.

- Domyśliłem się, że nie on. Tylko pomyślałem, jakim musiał być draniem, by tak postąpić z dzieckiem, bo byłaś wtedy dzieckiem, nie da się ukryć. Czy ty komuś o tym opowiedziałaś?

- Nie, nigdy. Wiesz, uciekłam z Łodzi, by nie spotykać jego ciotki i by nigdy więcej go nie oglądać. Na krótko wróciłam w czasie ojca choroby, wtedy kilka razy spotkałam jego ciotkę. Jego też, dokładnie trzy razy. Zaraz po ojca śmierci wyprowadziłam się stamtąd na dobre…

- Przepraszam, że ci przerwę, jak zareagował?

- On! Jak zwykle, albo ja tak na niego reagowałam. Czułam tylko paraliżujący lęk i brakowało mi słów. Czyli stałam i wpatrywałam się w niego, jak ciele w malowane wrota. A on gadał, opowiadał, choć naprawdę nie wiem o czym. Wiem, że miał kochanka, chyba Zbyszka, czy Zdziśka, bo to podkreślał kilkakrotnie i że w końcu rodzice zaczęli to tolerować.

- A, że jest mu głupio, że ci zrobił tak straszną krzywdę?

- Żartujesz? Raczej miał do mnie pretensje, że wciąż chodzę po świecie.

- Bydle. Wykorzystał twoje pierwsze uczucie do tak niskich pobudek i nawet nie miał tyle ludzkich uczuć, by cię za to przeprosić?

- Chyba nigdy tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy, że mnie zranił. To taki typ człowieka, co nigdy nie myśli o nikim innym, tylko o sobie. Znam się na tym, potem mieszkałam z Markiem. Ale odbiegamy od tematu. Miałam ci opowiadać kiedy czułam zapach piżma pomieszanego z imbirem. – Delikatnie wyswobodziła się w z ramion Piotra – trzeci był stosunkowo niedawno. Wtedy odeszłam od Marka i zamieszkałam u Karoliny. Dziś wiem, że to było w dniu śmierci babci. Myślałam wtedy, że Karolina kupiła jakiś odświeżacz powietrza…ale ona tylko popukała się w głowę. Szkoda, że nie znasz jej, mam nadzieję, że niedługo tu przyjedzie. To fantastyczna dziewczyna! I wiesz, ona tego zapachu nie czuła, tylko ja?

- Domyśliłem się. Widzisz, wiele nas łączy…aż za wiele.

Spojrzała na niego pytająco.

- Znasz historię z lasu, ale i mnie nie tylko wtedy ten zapach prześladował. Tyle, że mój przypadek był taki, że za każdy razem ten zapach, chciał mnie zabić.

- W lesie, rzeczywiście, Andrzej mi opowiadał i ty, choć ty ominąłeś szczegóły.

- Tak. Wiesz, że i moja mata odeszła od nas, prawda? Słuchaj, ona nie była dobra, nigdy. Znaczy moja matka. Była okropna. Cholera, trudno mi o tym gadać, w końcu jednak mnie urodziła, dała mi życie. Wychowywał mnie ojciec z dziadkiem. Ją znam tylko z opowieści. Nigdy się z nią nie spotkałem, więc to co ci teraz opowiem, to słowa mojego dziadka. Nie wiem i nigdy się nie dowiem, czy to prawda, bo ojcu nigdy nie śmiałem się o to zapytać. Dziadek ostro popijał, zapewne był alkoholikiem, ale bardzo mnie kochał i bał się o mnie. Po pijanemu gadał różne rzeczy, czasem wspominał moją babkę. Wiesz podobno oszalała po urodzeniu mojego ojca i…

- Wiem, Andrzej mi wspominał o tym.

- Tak? Powiedział ci? Wszystko?

- Że twój dziadek znalazł ją nagą na skraju wsi w otoczeniu mężczyzn. I że potem umarła.

- Tak podobno nago uciekła z domu, oddawała się wszystkim i wszystkiemu co miało męski organ. Jęczała, krzyczała, wyrywała sobie włosy z głowy, to musiało być straszne. Podobno dziadek ją próbował owinąć w kołdrę, czy koc, zrywała to z siebie…nie dziwię się, że po tym wszystkim zaczął pić. Zachowywała się tak, jakby ciało jej było w ogniu…tak mówił dziadek. Oddał ją do szpitala psychiatrycznego i tam umarła.

- Rzeczywiście, to musiało być straszne.

- Wiesz, podobno była bardzo piękna.

poniedziałek, 5 lipca 2010

Trzy rady dla PiS wysłane w powyborczą próżnię

Wiem, rozumiem, że to szczyt bezczelności zwracać Prawu i Sprawiedliwości uwagę akurat po tak znakomitej porażce, ale niestety nie mogę się powstrzymać.

1.. Należy stworzyć działający non stop sztab odpowiedzialny za wizerunek i strategię promocyjną. Sztab taki powinien składać się z fachowców i odpowiadać za rezultaty swych działań jedynie przed prezesem partii. Od razu należy odsunąć od takich działań ludzi zaangażowanych w działalność partyjną, którzy zamiast pomagać szkodzą wizerunkowi partii, ponieważ nie mają o tym co robią zielonego pojęcia, zajmując się głównie promocja własnych dokonań. Żeby nie plątać się w aluzjach napiszę prosto, że w pierwszej kolejności należy odsunąć od tak poważnych spraw panów: Bielana, Kamińskiego, Poncyliusza, Migalskiego i przede wszystkim Kurskiego, którego pojawienie się w mediach to z automatu – 1 % poparcia .
Czy jak prezes występuje w TV to pudruje go posłanka PiS czy kobieta, która się na tym zna?

Wybory zostały rozstrzygnięte i wymienieni rozeszli się po tropikalnych plażach, a właśnie teraz nadszedł najlepszy czas na pracę. Tak, właśnie teraz jest czas na intensywne działanie. A chłopaki zadowolone ze swojego sukcesu (?) dalejże za pieniądze podatników w tropiki! Do dupy z taką robotą!

2. PiS musi rosnąć od dołu, bo inaczej mu „kęsim” No, żeby partia walcząca o władzę nie miała swojego koła w miasteczku liczącym kilka tysięcy osób to wstyd i żenada, tym bardziej że dosłownie za chwilę odbędą się wybory samorządowe. Przy tej okazji popiera się dosłownie byle kogo by stworzyć jakąś listę a lud wyborczy przecież na gruncie lokalnym zna kandydujących i dalejże się dziwić zamiast popierać. Struktury okupujące miasta powiatowe mają chętnych do działania w dupie, wszędzie węsząc konkurencję. Nawet nie raczą odpowiedzieć na składane oferty pomocy. Człowiek ma wrażenie, że zwraca się do wrogów jako marny sabotażysta.

3. PiS natychmiast powinien dogadać się z prawicowymi i nie tylko partiami, które nie mają szans na samodzielny sukces w wyborach parlamentarnych i dać im możliwość stworzenia frakcji w ramach partii, w zamian za zaangażowanie w codziennej politycznej działalności w regionach i na szczeblu wyborów parlamentarnych. Tu ewidentnie ruch należy do silniejszego i można zyskać naprawdę sporo. Czas najwyższy wyciągnąć rękę do Korwinistów, zwolenników Marka Jurka, Ludowców, pogrobowców LPR i innych nastawionych patriotycznie organizacji lokalnych, ruchów spolecznych i nie tylko.

4. Punkt czwarty miał być o mediach i Internecie, ale to jednak temat na osobne albo nawet dwa opowiadania.

Wiem, pisząc ten tekst straciłem bez żadnej potrzeby pół godziny. Trudno. Jeszcze kilka godzin stracę chociaż wiem, że to jest rzucanie kamieni do studni bez dna. Nikt nie czyta, a jeśli czyta nie rozumie, a jeśli rozumie to zaraz zapomina.
To chyba jest trylemat Lema. Lem Lemem a z jareckiego bezczelny cham. prawda, panie Prezesie?

czwartek, 1 lipca 2010

Jeden głos mniej

- Mam teraz wielką nadzieję, że Jarosław Kaczyński wygra wybory – powiedziała wczoraj po debacie moja mama.

Dlaczego to piszę?

Bo, moja mama na 73 lata, od kilkunastu nie rusza się z domu, niestety choroba jej nie pozwala na dłuższe wędrówki. Na wybory też nie chodzi, choć rzeczywiście tym razem ma wielką na to ochotę, by zagłosować na Jarosława Kaczyńskiego.

Trudno, będzie niestety miał p. Kaczyński jeden głos mniej, bo nie mam jak mamy do lokalu wyborczego doprowadzić.

Mama zawsze była i jest mi wzorem, zawsze szanuję jej zdanie, bo nigdy nie ulegała żadnej propagandzie.

Dalej mama analizując szansy, powiedziała, że teraz i tak, p. Kaczyński, będzie miał (gdyby wygrał wybory prezydenckie) kłopotliwą sytuację, niestety, ma rację.

Pamiętajmy, że Prezydent u nas w Polsce to nie to samo co np. w USA. Zwłaszcza po tragedii Smoleńskiej, gdzie Prezydent zginął (bo…), a miał ochronę, powinniśmy pomyśleć i o tym.

Jedno co jeszcze utkwiło mi w pamięci, to, to, że mama stwierdziła, że JK, to nie tylko polityk wielkiego formatu, to prawdziwy mąż stanu, czego u nas w polityce po prostu się nie spotyka.

No tak, ale niestety, nie mogę za mamę głosować biorąc od niej upoważnienie, bo nie ma mama 75 lat.


pozdrawiam