wtorek, 8 marca 2011

Ósmy marca - Święto kobiet

Mama

Moja Mama nie lubiła tego święta i zniechęcała mnie, skromnego wówczas chłopczyka do niego słowami: - To wyjątkowo głupie, komunistyczne święto!
Mama miała złe doświadczenia z tym świętem, ponieważ w czasach gdy ja byłem skromnym chłopczykiem, była przełożoną pielęgniarek w przychodni.
Ósmego marca wracała zła do domu, wiechcie zostawiając w przychodni, choć z okazji imienin przynosiła z uśmiechem do domu naręcza różnego zielska.

- Wszyscy lekarze pijani, a pielęgniarki też nie bardzo – złościła się Mama i dodawała, jak to kobieta, ze wszystko było „na jej głowie”

Niechbym spróbował złożyć jej życzenia - Już ucho małego Jareckiego w zagrożeniu!

Mama była trochę dziwna. Gdy cały blok wędrował na tak zwany czyn społeczny, psuć nasze piłkarskie boisko nad torami poprzez wtykanie w darń jakichś głupich drzewek, moja Mama szła się opalać za tory, gdzie nasz domowy kotek biegał i skakał wesoło a ja z kolegami - wyzwoleńcami biegaliśmy za piłką obserwując z ironią społecznych czynowników.

Moja Mama miała zły charakter, który objawiał się szczególnie podczas oglądania komuszej TV. Ścierpiała wszystko, do czasu, nim z ekranu TV jakaś gęba odezwała się słowami:

- My kobiety polskie! – Ludzie! Oczywiście potem się strasznie sumitowała i przytulała mój skromny łepek, tłumacząc, że tak nie wolno, ze to brzydko!

Zabawne, że gdy poznałem moja kochana Iwonę, okazało się, że moja przyszła i obecna żona miała podobna opinię o tym święcie, mimo tego, ze miała wówczas słodkie 20 lat i uważała się za komunistkę. Znaczy się za antykomunistyczna komunistkę. Teraz by miała pociechę z Żiżków tego świata.

Ósmy dzień marca w pracy

Było to oczywiście święto facetów, nie żadnych tam kobiet, no chyba, że kobiet masochistek albo kobiet puszczalskich. Wiem co piszę, ponieważ przez cztery lata pracowałem jako magazynier w RUCHU, dzierżąc dwudziestoletnia ręką dystrybucję kosmetyków, galanterii und zabawek w kioskach na terenie byłego województwa konińskiego.

Napiszę o tym niejeden tekst, ponieważ starzejąc się staję się sentymentalny. To co dotychczas opisałem jest tutaj:
Dobra, wracamy do ósmego marca.

Polegało to na tym, że męska część załogi kupowała dziewczynom kwiaty, perfumy pachnące, rajstopy, dezodoranty oraz inne cudowności znalezione w otchłaniach magazynów.

Dziewczyny przynosiły ciasto, ciastka, bigos i inne niekoszerne potrawy a do tego stawiały nam flaszkę wódki.
To my im wermuciki dwa z Peweksu!
To one nam jeszcze jedna flaszkę żytniej.
To my potem kupowaliśmy sami sześć i zabawa przenosiła się na wyższe piętra abstrakcji.

Potem zamykaliśmy „budę” i jechaliśmy na imprezę dyrektorską do knajpy.
Tam, jako młody żonkoś zrywałem się chwiejnym krokiem do domu około szesnastej a impreza trwała do skutku. Skutek był taki, jak na przykład skutek mojego kolego Baksia.

Dziewiątego marca przyszedł do pracy w stanie, który można określić jako:
„ Ósma runda. Trzy razy liczony i na dodatek wypadł z ringu”
Uwaga, oryginalna opowieść Baksia:

- Ciemno. Wstałem zapaliłem zapałkę. Jestem u Renaty – Chrapie Renata. Obmyłem się i wyszedłem. Z wazonu wyciągnąłem dwie różyczki. Idę i rozglądam się za milicją. Na szczęście nie ma. Tunelem na Zatorze. Obchodzę blok. Cały ciemny.
Rzęchh – otwieram drzwi. Nie ma głupich, windą nie pojadę bo hałas.
Kładę kwiatki na schodku i zdejmuje buty.
O k…a zapomniałem butów!
Nic to, przynajmniej nie będę szedł jak jakiś pedał z butami w ręku. Po poręczy, cichutko na ósme piętro. Wyobraziłem sobie, ze jestem na wojnie takim no, wywiadowcą.
Dobrnąłem. Przyświeciłem zapalniczką – Numer 63 Baks – Moja chata.
Po ciemku wyjmuje z kieszeni klucz. Dla cichości, no z głupoty, oblizuję klucz i delikatnie wkładam do zamka. Przekręcam.
Wchodzę. Absolutna cisza. Wsłuchuję się w ciszę. W pokoju dziecięcym oddechy maluszków. Delikatnie zamykam drzwi, zdejmuję z ramienia torbę i wytężając wszystkie siły mojej staranności zdejmuję kurteczkę.
Nagle światło w oczy i cios w łeb. Pochylam się by ruszyć do ataku niczym zraniony byk, a tu widzę moja matkę i dostaje cios w czubek głowy – o tutaj! – Baks pochyla swój byczy kark i pokazuje nam guz całkiem okazały.
A zza szafki wyskakuje moja kobita i jak mnie nie zacznie prać po pysku!

Już wam oszczędzę dalszych opisów baksiowej kaźni. Optymistyczne jest to, ze stracił chłopak zamiłowanie do świętowania ósmego marca.

- Co to za głupie święto – Mawiał. Ani w tym święcie szczerej zabawy ani żadnej nauki. Tyle, że człowiek forsy natraci a potem głowa boli. Co i było!

1 komentarz:

  1. Wspomnień czar, ja 8 marca świętowałam w pracy bo wtedy wszyscy świętowali,zakład pracy urządzał nam imprezę w świetlicy na lodowisku,albo w ZDK (Zakładowy Dom Kultury), był a jakże gożdzik, rajstopy i lista do podpisu. W domu mąż dostawał kwiaty od szwagra z okazji Dnia Kobiet bo sprzątał i gotował bo pracował w 4 brygadowym 3 zmianowym systemie i pomagał jak mógł bo dzieci były żłobki i przedszkola.

    OdpowiedzUsuń