niedziela, 12 grudnia 2010

Dom Elżbiety LXXXVIII


Kiwnęli oboje głowami.

Janusz opowiedział jej, że gdy w końcu wszedł za nią, poczuł nie tylko zapach i nie tylko zimno, tam było jeszcze coś, coś bardzo złego. Ono już się nie czaiło, tylko zawładnęło całą atmosferą.

– Moja pierwsza i jedyna myśl wtedy – mówił dalej - to ta by cię z tamtą wynieść. Wiesz, myślałem w pierwszej chwili, że nie żyjesz, byłaś zimna jak lód i sztywna. Nie mogłem wyczuć tętna. Chwyciłem cię jak dziecko na ręce i wyniosłem na ganek. Potem przyszedł Piotr, gdy rozcierałem ci skronie i ręce…

- Janusz naprawdę był opanowany, udzielił ci pomocy jak profesjonalista. – Roześmiał się niewesoło Piotr – słuchaj, jesteś tu pod bardzo dobrą opieką, mam nadzieję, że tu nic ci nie grozi ze strony Carloty, czy nie wiem już kogo. My z Januszem podczas twojej zapaści trochę poczytaliśmy te zapiski Zofii, wychodzi na to, że Carlota zamordowała Meyera. Choć Zofia nie ma pewności, bo ten mistrz, po rytuale z Rachelą, zmienił się, był młody. Nawet ona nie potrafiła w nim rozpoznać tamtego sprośnego i ohydnego mistrza. Usłyszała za to ich rozmowę, gdy ten młody mistrz mówi do Carloty po hiszpańsku, że powinni pozbyć się starego, bo on zbyt wiele podejrzewa. A ona miała powiedzieć, że się tym zajmie. A na następny dzień znaleziono go powieszonego, z wydłubanymi oczami, bez języka i genitaliów.

- Myślimy – wtrącił się Janusz – że Zofia bardzo się bała Carloty. Bała się nawet do tego przyznać przed sobą. I wiemy na pewno, że to na prośbę córki Zofii, ksiądz Jan Kalemba miał potępić z ambony Zofię i zamknąć jej drzwi kościoła.

- Józefina? Dlaczego własna córka zrobiła jej coś takiego?

- Mamy wrażenie, że to też wpływ Carloty, ale tego się nigdy nie dowiemy. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, to o Carlocie ludzie do dziś mają dość dobre zdanie, a o twojej prababce nie.

- Wiem – westchnęła Ela – nawet Kanusia próbowała ją bronić.

- Właśnie, bo leczyła ludzi, pomagała w trudnych porodach. Umiała wyleczyć choroby, na które współczesna medycyna rozkładała ręce. Tyle, że w tych wyleczonych zostawiała jakieś piętno. Tak ludzie gadają, choć może to tylko jakieś przesądy, nie umiem ci powiedzieć, czy w każdym przypadku.

- Podobno u każdego coś zostawało, tak mówiła Kanusia. Słuchajcie – zmieniła temat – wolę tu sama nie zostawać. Zabierz mnie do domu, do ciebie oczywiści – zwróciła się do Piotra. – poza tym, może powinniśmy przede wszystkim poświęcić mogiłę Zofii? Chcę być przy tym. A wiem, śnił mi się ten mistrz, młody, potem stał się jeszcze ohydniejszy, jakby żywy rozkładający się trup. Może chciał mną wraz z Carlotą zawładnąć, nie chcę przy księdzu opowiadać co widziałam w czasie, gdy byłam nieprzytomna, bo to było obrzydliwe, ale boję się zostawać sama, nawet w szpitalu. Domyśliłam się też już dawniej, że Zofia bała się Carloty, prawda Piotr?

- Prawda – powiedział Piotr i zaczął ją przekonywać, że tu szybko dojdzie do siebie, że anemia to nie błahostka, że powinna tu zostać. Ale Ela nie dawała za wygraną i w końcu Piotr się zgodził, że ją zabierze, ale pod warunkiem, że będzie go słuchać jako lekarza i dwa razy dziennie będzie robił jej zastrzyki z B12.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz