sobota, 10 kwietnia 2010

Dom Elżbiety XXXIX (nowa opowieść) Iwona


Gdy potem wrócili do sypialni Piotr skierował się w stronę stołu, na którym leżał pamiętnik. Elżbieta złapała go za rękę.

- Powiedz, czy powinniśmy? Czy rzeczywiście jak mówi Kanusia, pewne rzeczy powinno się pogrzebać raz na zawsze?

- Słuchaj, rozumiem, tyle, że niestety już obudziliśmy to, co było do obudzenia. Teraz musimy, moim zdanie to skończyć.

- Boję się – wyznała – to zaczyna mnie przerastać. To zaczyna działać jakby wewnątrz mnie. Zmieniłam się, sama to zauważyłam…ten dom mnie zmienił od chwili gdy przekroczyłam jego próg.

- Więc? To nie pamiętnik, a atmosfera domu. Słuchaj, jeśli się boisz, zabiorę pamiętnik do siebie, sam go przeczytam, jak chcesz?

- Nie, czytajmy, masz rację, pewnie wyolbrzymiam problem.

- Nie, słuchaj, masz rację, myślałem tylko o tym by rozwikłać historię mojej rodziny, na początku. Teraz…

- Rozumiem cię, myślałam o tym samym, zwłaszcza, że nic, kompletnie o mojej rodzinie ze strony matki nie wiedziałam.

- Tak jak ja nie wiedziałem właściwie nic o Ksawerym…ja muszę się dowiedzieć i zrozumieć.

- Jasne, masz rację, może i nas, mnie, moją matkę, czy babkę, też w jakimś stopniu dotknęła jakaś klątwa, zły omen.

- Wiesz, też o tym myślałem. twoja babka, pani Leokadia bardzo krótko była szczęśliwą mężatką, twój dziadek zginał na samym początku II wojny, została jej tylko Anastazja, czyli twoja mama. Twoja matka, też nie cieszyła się długo życiem rodzinnym.

- Tak, tylko moja matka wybrała sama taką drogę, odeszła, zostawiła nas.

- Co nie zmienia faktu, że…cholera czytajmy, co?

- OK.

Piotr podszedł do stołu i przekręcił kluczyk w mechanizmie klamry spinającej dziennik i aż odskoczył dmuchając na palce.

- Oparzyłem się, klucz jest rozgrzany jakby był w ogniu!

- No właśnie, albo zimny jak lód, albo…też tego nie rozumiem, póki był daleko od pamiętnika był koszmarnie zimny, teraz jest gorący, ty mówisz, że parzy – twarz Elżbiety wyrażała znów lęk i niezdecydowanie.

- I właśnie tym bardziej powinniśmy to wszystko rozwikłać.

- Otworzyłeś go?

- Tak.

- To czytajmy.

Piotr otworzył na stronie, którą założyła kawałkiem papieru Elżbieta.

Starałam się udawać przed Carlotą, że ich nie widziałam. Ona ze swej strony nic nie mówiła, choć czułam to podskórnie, że wiedziała. Potem, dużo później dowiedziałam się, że moje przeczucie było trafne.

Wreszcie doszłam jakoś do siebie, Józefina pod opieką mamki rosła, a ja nie czułam z nią żadnej więzi. Była mi obojętną, a nawet gdzie w głębi nie znosiłam jej. Nie była owocem miłości, a mojego poniżenia.

Muszę przyznać, w ogóle się nią nie interesowałam, byłam szczęśliwa, że jest ode mnie daleko. Zresztą Gerard nie nalegał. Był w ogóle jakoś mniej w tamtym czasie uciążliwy dla mnie. Łudziłam się wtedy, że takie sceny jak przed porodem już się w mojej sypialni nie powtórzą.

O! Jakże się myliłam. Gdybym wtedy wiedziała co on knuje, co szykuje, kim jest naprawdę.

Było to pół roku po tym jak urodziłam Józefinę. Mamkę z Józefiną i Carlotą odesłał na wieś, mnie jednak zatrzymał, tłumacząc, że muszę zostać, gdyż jestem mu niezbędną. Zapytałam się, czemu odsyła też Carlotę, skoro Juliette , bo tak było na imię mamce, świetnie radzi sobie z małą.
Odpowiedział wymijająco, że powinni wszyscy zażyć wiejskiego powietrza i na tym skończył rozmowę. Bywał wtedy bardzo rzadko w domu, gdzieś znikał na kilka dni, potem pojawiał się tylko na chwilę, by znów gdzieś przepaść.

Nie mogłam zrozumieć, czemu tkwię sama w tym wielkim domu, wciąż pilnowana przez służbę. Czułam się jak w więzieniu, do tego opuszczona nawet przez Carlotę. Wtedy nagle zjawił się Gerard wraz ze starszym mężczyzną, którego przedstawił jako swojego największego przyjaciela. Choć tytułował go mistrzem i jakby się go lękał.

2 komentarze:

  1. iwonko, nie da się dziś poczytać na miepoprawni, a dodałaś jak już poszłam spać.....twoja czytelniczka marika

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozumiem.


    Pozdro.:D

    OdpowiedzUsuń