czwartek, 24 sierpnia 2017

Telewizja publiczna i przyjaciele

Poniższy tekst jest w pewnym stopniu nadużyciem, ponieważ telewizji w telewizorze prawie nie oglądam. Nie oglądam, a mam pretensje. Taki mnie duch opanował, protestacyjny. To „prawie” ma wyjątki. Pierwszy dotyczy sportu, drugi programów informacyjnych.

Na dodatek, jeśli chodzi o sport, doceniam starania, owocujące odzyskaniem transmisji imprez ważnych. Nie w tym rzecz. Proszę tylko, o odpowiedź na najprostsze w świecie pytanie:

- Jak to jest możliwe, że kanał TVP Sport nie jest dostępny w najtańszej ofercie komercyjnych platform cyfrowych?

Wbrew pozorom jest to bardzo poważna kwestia, która dotyka sedna telewizyjnego biznesu. TVP wykładająca miliony na transmisje, jawnie klęka przed Solorzami tego świata, zupełnie jakby nie miała żadnych atutów w ręku, bo chcąc oglądać transmisje na takim cyfrowym Polsacie, trzeba dorzucić dodatkowo do sakiewki, dzierżonej przez zaprzańców tego świata. Wiem, ponieważ moja szanowna teściowa, ma zarówno telewizor, jak i cyfrowy Polsat właśnie.

Oczywiście, można oglądać TVP Sport w necie. Tyle, że stream produkowany przez TVP jest tak beznadziejny, że ostatnie pucharowe mecze nieszczęśliwego Lecha Poznań musiałem oglądać na stronach piratów, transmitujących stream TVP, bo na oryginalnym paśmie było to niemożliwe. Nie był to jedynie mój problem, o czym świadczyły komentarze innych meczoholików.

Druga kwestia, to programy informacyjne, bo o tak zwanej publicystyce, szkoda w ogóle pisać. 

Początkowo, nie ukrywam, dla samej satysfakcji, że nie muszę wreszcie oglądać fałszywych gąb, zaprowadzonych w telewizji za peowskiej komuny, oglądałem TVP Info na ekranie mojego monitora. Już nie mogę. Tak, jak wywaliłem TVN24 czy pozujący na obiektywizm Polsat, tak pozbyłem się też manii oglądania/słuchania, naszej rzekomo, telewizji publicznej.
Niewiele wymagam, że pozwolę sobie przypomnieć słynną wypowiedź Arystydesa Brianda o podległym mu korpusie dyplomatycznym, ale… Kto zna, wie. Kto nie zna, niech się podciągnie we własnym zakresie.

Czy oddzielenie informacji od publicystyki wymaga jakichś nadzwyczajnych umiejętności? Jakiegoś wielkiego rozumu? Przy kolacji mam często nieprzyjemność oglądać Wiadomości.  Ten, podstawowy program informacyjny jest po prostu chory! To nie jest czas na prezentację felietonów wzmożonych prawicowo redaktorów, tylko na podanie informacji, do cholery! Guzik mnie obchodzą przemyślenia młodego Wildsteina, Rachonia, czy kto tam pisze teksty pod obrazki. One są niewarte nawet tego przywołanego guzika. I ten głos lektora, żywcem z komuszych kronik. To akcentowanie, oburzenie…

Walę w tę hucpę, ile mogę na twitterze, a w zamian czytam, że tak trzeba, bo TVN, bo Wyborcza… A może ja mam taki kaprys, żeby dowiedzieć się, co się dzieje w świecie, poza zamachami terrorystycznymi? A może nie interesują mnie kłamstwa Wałęsy, który od lat jest tylko postacią żywcem wyjętą z dzieł Mikołaja Gogola? Informacji łaknę, nie komentarza! Czy to tak trudno pojąć?

Filmów ani, pożal się Boże, rozrywki nie oglądam. No czasami, z przywołanych powyżej kolacyjnych powodów, teleturniej „Jeden z dziesięciu” ale Sznuk, to jest Sznuk! Gdyby tak resztę podciągnąć do jego poziomu… Marzenia, prawda, ściętej głowy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz