środa, 13 czerwca 2012

Euro 2012. Nie daj się złapać!

Mistrzostwa Europy bronią się doskonale piłkarskimi emocjami. Nie bardzo rozumiem, po co fundowane są te dodatkowe. Pika jest królem i nie interesują mnie biegające i gryzące się króliki.

Niemniej, tak, jak napisałem kilka dni temu, nic osobliwego się przecież nie dzieje. Impreza jest wyjątkowo spokojna i przebiega w zadziwiająco przyjacielskiej i kulturalnej atmosferze.

Jeśli ktoś sądzi, że jest inaczej, niech zajrzy na “tubkę” i obejrzy sobie film zrealizowany przez “Planetę” ukazujący chuligańskie obrzeża Mistrzostw Świata 2006, rozgrywanych w Niemczech.

Nie, nie cieszą mnie żadne zadymy, bójki, szarpaniny czy skandowanie obelg, ale obecnie trzeba mieć niezłą lupę by dostrzegając oczywiste ekscesy, , uogólniać je, emocjonować się nimi a nawet dodawać do nich teorie socjologiczne czy lewacko głupologiczne.

Naprawdę łakniecie społeczeństwa opisanego przez Lema w “Powrocie z gwiazd” że o nakręcanej pomarańczce nie wspomnę?

Jasne, że na meczu futbolowym dużo łatwiej dostać w mordę niż na przykład w filharmonii. W przybytku sztuki nikt, poza postmodernistycznie nastawionymi artystami się nie wydziera. Nikt z publiki nie krzyczy, że dyrygent to bęcwał, a zwolennicy Strawińskiego nie łamią krzeseł na głowach fanów Mozarta. W każdym razie, jest to dość rzadkie.

Dlaczego trwa medialna histeria do której dołączają się niestety, także przeróżni zidiociali komentatorzy z blogosfery?

Odpowiadam.

Dlatego, że impreza jest tak intensywnie głaskana, lukrowana, odświętnie ubierana, że każde wydarzenie nie będące emanacją tego infantylnego “ciuciu - ciuciu” staje się radykalnym dysonansem. Zgrzytem.

Lepiej, bardziej neutralnie wygląda psia kupa albo inny, na przykład, dorodny mlecz na łące a inaczej na wypielęgnowanym trawniku.

Uważam, że do pewnego momentu zwalczanie z wielkim krzykiem stadionowych patologii miało sens, ale już dawno wkroczono w krainę absurdu. Stan przedwczorajszy wydaje się w miarę racjonalny.

Tyle, że mdłości powodują, wtykając swoje paluchy w moje delikatne gardło panny i chłopcy z rozmaitych telewizji dopytujący się, czy już jest czarownie, czy tylko fajnie?
\
Próbujący martwić mnie informacjami, że w komercyjnym ogródku, zwanym “Strefą kibica” na Błoniach Krakowa jest mało fanów, albo że małpa “Rezus” nie odgadła wyniku meczu.

Pani w telewizji prezentując rzeczonego Rezusa, odgadującego wyniki meczów zauważyła, że małpy niewiele różnią się od ludzi. Dodam, że szczególnie od ludzi, którzy sądzą, że małpy znają się na piłce nożnej.
Małpy znają się na piłce akurat tak jak nasi przygłupi celebryci czy inni kretyni zapełniający ekrany, łamy i portale. Niedzielni znawcy futbolu czerpiący swą socjologiczną wiedzę jeden od drugiego, zgodnie z zasadą “uczył Marcin Marcina a sam głupi jak świnia”

Przed chwilą przeczytałem wywody jakiegoś socjologa Sobiecha - nie tego naszego piłkarza - w których wywodzi, że publiczność jest wspaniała, ponieważ przeszła przez finansową selekcję.
Nie, panie futbolowy idioto, przeszła przede wszystkim przez obrzydliwe sito dystrybucji.
Stąd kilka tysięcy Rosjan skanując “Maładcy! Maładcy!” łatwo przebijało się przez kilkadziesiąt tysięcy gardeł, w większości przypadkowych, polskich kibiców. W Rosji najwyraźniej przeprowadzono selekcję nieco inaczej.

Z dalszych wywodów tego pana można wnosić, że na mecze Legii w Warszawie wchodzą i tam “dymią” bezrobotni dresiarze. Gratulacje! Czy nikt w studio nie mógł spytać gościa, po czemu rozdają karnety i bilety na Łazienkowską?

Piłka nożna ma taką a nie inną publiczność.
Nie mówię tu o publiczności na meczach Euro.

W Polsce przed publiką gra mecze kilkanaście tysięcy drużyn. Od maluchów do seniorów. Od klasy “C” do ekstraklasy. W sezonie te zmagania na żywo ogląda co tydzień 1,5- 2 miliona kibiców.
Ilu z nich zasiada na trybunach Euro 2012?
Ilu z tych, którzy nie zasiadają dopuszcza się w codziennym kibicowaniu stadionowych ekscesów?

Mamy Euro? Mamy! Frekwencja meczowa i telewizyjna jest znakomita, co skłania mnie do przedstawienia apelu/ prośby do zauroczonych międzynarodowym futbolem, fanów.

Euro 2012 niedługo się skończy. Piłka jest fajna, prawda?

No to idź, jeden z drugim, na mecz swojej lokalnej drużyny. Tej najbliższej. Istnieje obawa, że gapiąc się w telewizor oderwiecie się od piłkarskiej rzeczywistości.

Na przykład w maju, odwiedził mnie jeden z dzielniejszych blogerów. Zabrałem go na mecz ulubionej przeze mnie Polonii Golina. Jego pierwsza uwaga, gdy wszedł na trybuny była taka, że boisko jest przecież o połowę mniejsze niż w normalnej piłce.

“Normalna piłka” to dla niego głównie, rozgrywki u Angoli.
A nasze boisko ma wymiary 108 na 70 metrów.
Tyle tylko, że istnieje naprawdę w takich wymiarach i można go dotknąć łapą albo nogą. Małe? Sprawdźcie wymiary “lotnisk” na których rozgrywane są Mistrzostwa Europy.

Telewizja robi z telewizyjnych kibiców głuptasów dzięki wykorzystaniu, jak mówiono w starodawnym szmoncesie “ aptecznego złudzenia ludzkiego oka” I nie poprzestaje na “optycznych wymiarach” piłkarskich boisk.

Niestety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz