czwartek, 1 sierpnia 2013

1944 - Odwrócenie

Skuteczny agresor, który na skutek zwycięstwa nad armią podbijanego kraju, rozpoczyna czasową lub trwałą jego okupację, wedle niektórych współczesnych autorów, winien móc w spokoju pożywać owoce swego militarnego sukcesu. 

Ci, którzy nie chcą pogodzić się z jego dominacją, podejmując działania zbrojne przeciw niemu skierowane, odpowiadają za straty wśród ludności cywilnej, oraz patrząc kategoriami państwa, niemniej ważne straty materialne. Wszelki ruch oporu, partyzantka, prowokowanie zaborcy, a szczególnie jawne powstanie w niego wymierzone, wedle tego rozumowania jest większą zbrodnią niż krew rozlana przez okupanta w ramach represji, odwetu.

Zbrojnego buntu nie usprawiedliwiają nawet jawne cele zaborcy, czy jak w przypadku II Wojny Światowej; zaborców. Rozumując w ten sposób można dojść do wniosku, że AK, zamiast w Warszawie, powinna wywołać powstanie w Berlinie, razem z niemieckim antyhitlerowskim ruchem oporu. Powstanie w Berlinie to byłoby coś! Niemcy musieliby zniszczyć swoją własną stolicę, nie czekając na koleżków ze wschodu.

Z prezentowanego jako realizm, zespołu poglądów, wynika niezbicie, że sprawiedliwą wojną jest wojna zaczepna. To jakieś dziwaczne ideologiczne zatwardzenie umysłowe z czasów, gdy decydowała walna bitwa, a jednym z ostatnich problemów szaraczków było to, jaki król jak raz nimi akurat rządzi.

Owszem, to były niezłe czasy, ale Hitler czy Stalin nie byli zasadniczo średniowiecznymi królami, tylko całkiem nowoczesnymi politycznymi mordercami w skali masowej.

Rozumując po tej linii wyrażam zdziwienie, że PT Moskalom, opłacało się wyganiać Polaków z Kremla, pomimo ogromnych strat ludzkich, oraz spalenia swojej ulubionej Moskwy. Romantycy!

Najstraszniejsze czasy dla Polski to była połowa 17 wieku. Chmielnicki, Szwedzi, Kacapy. Kraj został zniszczony w sposób wręcz niewyobrażalny, ponieważ wszystkie te wojny toczyły się na naszym, wówczas, podwórku. Mało tego! Nie tylko wrogowie, ale i nasza rozbita, nie płacona, partyzancka po części armia, wszędy siała spustoszenie.
Rozumiem, że trzeba było się wówczas poddać i o tyle wcześniej dopuścić do rozbioru Rzeczpospolitej? 

Przecież to wariactwo!

Zupełnie nie w tym rzecz. Nie byłoby wówczas tej hekatomby, gdyby Rzeczpospolita posiadała silną, nowoczesną armię i zapobiegawczo lała kogo popadnie w okolicy. Narzekamy na ówczesne lenistwo legislacyjne, marnotrawstwo środków, na królów? O cholera!

Bitwa, wojowanie to wyjątkowo trudne, jedne z najtrudniejszych przedsięwzięć logistycznych. 

Żołnierz musi jeść, koń mieć obrok a czołg paliwo. I poza czołgiem, wszyscy obecni muszą mieć zapewnione miejsce, w którym mogliby się wybejać nie zapuszczając w szeregach zarazy czy innej dyzenterii. Bez starannego przygotowania, nawet najbardziej kochana i patriotyczna armia jest niczym szarańcza. Nawet taki, często przywoływany major Hubal musiał dzielić swój nieliczny oddział, by jakoś przetrwać, a jego żołnierzami byli w większości subordynowani zawodowcy.

W dawnych czasach, bywało, że źle przygotowany pochód wojska pochłonął więcej ofiar niż sama bitwa.

Jak na tym tle wygląda Powstanie Warszawskie? 

Było miejską bitwą, która minęła cel, może o włos a może o sto kilometrów. Nie potrafię, pomimo przyrodzonego krytycyzmu, przyłączyć się do chóru rozumnych. 

Być może dlatego, że moi bliscy przeżyli je do samego końca. Ojciec miał w czasie PW mniej więcej tyle lat, co mój synek dzisiaj, babcia była „lekko po 40”, dwa lata starszy od niej dziadek był wówczas w niewoli. Stracili dosłownie wszystko, ale jakoś nigdy nie słyszałem od nikogo z nich, a także ich warszawskich znajomków jojczenia, charakterystycznego dla dzisiejszych rozumnych. 

Z całego ich ówczesnego życia zostały, wygrzebane po wojnie spod gruzów, pożółkłe, zniszczone fotografie. Jakiś, cudem ocalony, ozdobiony portretami dziewiętnastowiecznych władców świata, ozdobny talerzyk. 

I tak zostało, takie to dziecictwo, "nim werble warcząc ruszą"









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz