wtorek, 15 października 2013

Kawa na dziko

Przewracamy kuchenne szafki w poszukiwaniu babcinego emaliwanego garnuszka. Puryści twierdzą, że powinien to być garnuszek biały,ozdobiony kwiatkiem.
 Nie zgadzam się. Osobiście gotuję kawę w seledynowym garnuszku bez żadnego pedalskiego kwiatka.
Do znalezionego garnuszka nalewamy wedle potrzeby wody i stawiamy na piecu dowolnego rodzaju. Gdy woda się intensywnie gotuje bąbląc i szumiąc sypiemy na wrzątek zmieloną kawę, wedle smaku.
 
Mieszamy intensywnie, ponieważ kawa kipi. Dodajemy szczyptę soli, a po dwóch, trzech minutach zalewamy wrzącą miksturę, zimną, przegotowaną wodą, by fusy opadły. Fusy opadają!
 
Kawę wlewamy do filiżanki albo innego, prawda, kubka. Słodzimy albo nie słodzimy. Jak kto woli. Na koniec pijemy kawę.
 
Gdy na wrzątek sypiemy kawę, można dodać cynamon, odrobinę suszu ostrej papryki, jakieś ścinki czekolady. Ino z rozumem, bo to kawa jest a nie jakiś wielosmakowy tort.
 
Smak, gęstość naparu trza regulować samemu. Gotujmy kawę, przenosząc się na prerie dzikie i posępne. W garnuszku,  kociołku – sercu prawdziwego biwaku.

Niech was zapach ogniska prowadzi ku szczerej,szczęśliwej dziczy!
 

2 komentarze:

  1. No i właśnie, po to są blogi, żeby się takimi sprawami dzielić :-). Dzięki, p. Jacku. Postaram się wypróbować.

    Chciałbym przy okazji zapytać - czy wie Pan, dlaczego zupełnie zamilkł wyrus? Brakuje mi trochę jego słowa.

    pzdr
    Jajcenty (tudzież niekumaty).

    OdpowiedzUsuń