poniedziałek, 11 czerwca 2018

Imperium Futbol 2. Kult Cargo


Kult Cargo to ruch religijny, który rozkwitł wśród zamieszkujących wyspy Pacyfiku tubylców, nieprzesadnie rozeznanych w realiach współczesnego świata. Upraszczając: Wziął się z obserwacji oraz opartego na fałszywych przesłankach logicznego rozumowania: Biali mają dużo wspaniałych rzeczy, których my nie mamy, a wszystkie te dobra są zwożone na wyspy samolotami. Znaczy się pochodzą z nieba, a skoro tak, czas zacząć budować własne lotniska. Kosić trawę, z bambusa budować wieże kontrolne itp.

W swej futbolowej wersji podobne wierzenia są bardzo rozpowszechnione, a w Polsce mają wielu gorących wyznawców. Ludzie ci każą nam wierzyć, że imitując działania wielkich piłkarskiego świata sprawią, że na polski futbol spłynie deszcz mamony, nasze boiska zaroją się od klonów Messiego, a czołowe kluby będą hulać co najmniej w półfinałach europejskich pucharów. Oczywiste jest, że tego typu zabobony prowadzą do rozczarowań, a samoloty z dobrami wszelkimi przelatują obojętnie nad naszymi zadartymi w górę głowami. Tyle tylko, że rozczarowanie jest domeną kibiców, ponieważ kapłani Cargo pocieszają się żywą gotówką, w zamian za szerzenie tego osobliwego kultu. Rozczarowanie jest zresztą jednym z celów, służącym przekierowaniu uwagi kibiców z rynku lokalnego na rynek światowy i docelowo całkowite unieważnienie tego pierwszego. Rzecz w tym, żeby ludzie nadal kochając futbol jako widowisko, dobrowolnie wyzbyli się lokalnych roszczeń do realnego sukcesu.

Rynki lokalne są ważne o tyle, że dostarczają piłkarzy i kibiców. To zresztą jest w jakimś sensie powiązane. Wystarczy przyjrzeć się, jak wraz z Lewandowskim zainteresowanie polskich mediów i kibiców łatwo przeniosło się z Dortmundu na Monachium. To jeden z setek podobnych procesów, które przez swoją mnogość nie są w ogóle zauważane. Rzecz w tym, że skoro produkujemy mercedesa w rodzaju Bayernu, żeby zarobić musimy go sprzedawać nie tylko na rynku niemieckim, ale przede wszystkim na światowym. To marka, produkt, ale fan motoryzacji podziwiając nowy model piłkarskiego mercedesa, nie musi koniecznie przy okazji podziwiać huty, która wyprodukowała blachę na jego karoserię.

Paradoksalnie lokalny rynek niemiecki różni się od polskiego jedynie rzędem wielkości, co przekłada się na poziom rozgrywek. Głównie dlatego, że ilość zaangażowanych w Bundesligę pieniędzy sprawia, że jest to rynek wsobny, dzięki czemu utalentowani niemieccy gracze nie muszą szukać swoich szans w innych europejskich ligach. Import z zewnątrz jest przy tym na nieosiągalnym dla nas poziomie.
Nam, biednym tubylcom, musi wystarczyć zadzieranie głowy i obserwacja przelatujących samolotów. 

Oczywiście próbujemy naśladować wielkich, próbując budować z patyków i trawy nasze własne Reale i Bayerny, nie bacząc na to, że za każdym razem wychodzi nam parodia oryginału. Nie potrafimy przyjąć po męsku odpowiedzi odmownej. Nasz lokalny rynek jest za słaby i poza nami, nikomu do niczego niepotrzebny. Spójrzmy na wschód, gdzie zarówno w Rosji, jak i na Ukrainie zaangażowano bajkowe w naszym pojęciu budżety. Owszem, w pierwszej dekadzie XXI wieku CSKA i Zenit zdobyły puchar UEFA, a cztery lata temu Dnipro zagrało w finale Ligi Europy, ale czy tamtejsze ligi stały się przez to popularne w świecie? Podobnie jak niemiecka, nabrały wsobnego charakteru, tyle tylko, że w przeciwieństwie do Niemiec nie przełożyło się to na jakikolwiek sukces ich narodowych reprezentacji. Tamtejsi kibice nadal są skazani na podziwianie wielkich i narzekanie na marnotrawienie lokalnych budżetów.

Od lat wmawia się kibicom, że futbol to gra prosta, że każdy ma szansę i co najzabawniejsze, że przewodzące mu organizacje wiele wysiłku wkładają w wyrównanie poziomu. Fakty temu przeczą, więc tym gorzej dla nich. Piłka nożna jest oparta na rywalizacji klubowej i reprezentacyjnej. Tę pierwszą już sprowadzono do rytualnych starć galaktycznych gigantów. Z tą drugą trudniej, ponieważ w grę wchodzą aspiracje polityczne. Czas wrócić do wyjściowego porównania i zapytać, po co propagowany jest tytułowy kult? Aby odpowiedzieć pozostanę w sferze religii, bo dla wielu i futbol jest religią i zacytuję św. Mateusza:

„Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma.”

Władcy piłkarskich emocji rozumieją ten cytat dosłownie. Jako wytyczną.
Dlaczego w takim razie nie powstanie ta ogłaszana od lat klubowa superliga, gdzie osiemnaście starannie wyselekcjonowanych drużyn będzie rozgrywało same niecodzienne, galaktyczne i niezwykle emocjonujące mecze? Takie mecze w ramach ligi, co? Przecież w czołowych europejskich ligach przepaść pomiędzy największymi firmami a całą resztą pogłębiła się wystarczająco. Ile można oglądać bicie klubowych rekordów i emocjonować się licząc kolejne strzelane bezradnym rywalom gole? Aby nadać rywalizacji pozór sportowy można przecież stworzyć drugą i trzecią Superligę. Awanse, spadki – proszę bardzo. Sprzeciw światowych federacji? Ewentualne sankcje dla uczestniczących w takiej imprezie klubów? Doprawdy wierzycie w to, że miliardowe kluby tego się lękają? Unieważnienie lokalnych rynków już przecież ma miejsce, więc w czym problem?

Otóż głównym problemem jest Premier League, której unieważnić się nie da. Liga angielska jako produkt nigdy nie zależała od osiągnięć grających w niej klubów na arenie międzynarodowej. Trudno też tamtejszym kibicom wmówić tytułowy kult Cargo, ponieważ jego twórcami są właśnie sami Brytyjczycy. Ich ligę mamy podziwiać, w niej upatrywać nadzwyczajnej nobilitacji dla graczy, którzy tam trafią. Jakby nie porównywać jest to liga imperialna wobec pozostałych lig, a dla lokalnych kibiców najważniejsze w świecie rozgrywki. Gdyby ktoś wyciągnął z niej pięć czołowych klubów, to one zostaną unieważnione, nie liga. Drugim problemem i powodem, że superliga nadal pozostaje straszakiem jest przesyt. Już w tej chwili, w momencie szczytowego w całej historii zainteresowania futbolem jako światowym widowiskiem można dostrzec jego pierwsze symptomy. Tak jak kiedyś nad imperium brytyjskim nigdy nie zachodziło słońce, tak obecnie nigdy nie gasną piłkarskie emocje.

Tak naprawdę kapłani piłkarskiego kultu Cargo są piewcami zabobonnej wiary w nieograniczony rozwój. Tak jak dobra materialne nie były na wyspy Pacyfiku przywożone z nieba przez samoloty, tak nasze kibicowskie emocje nie pochodzą z ciągłego zadzierania głowy ku szczytom i podziwiania wielkich mistrzów. Jeśli skutecznie wyśmieje się i unieważni lokalne futbolowe rynki, zabraknie podstawy na której opierają się kibicowskie emocje. A przecież futbol, to przede wszystkim emocje. Owszem, piłka na najwyższym poziomie to wielkie widowisko, ale w sferze ogólnie pojętej kultury jedno z wielu.

Przyglądam się z sympatią nadwiślańskim kibicom Realu czy innej Barcelony, tak jak z sympatią myślę o mieszkańcach tych biednych wysepek, wierzących, że dobry Bóg zacznie w końcu zacznie sprawiedliwiej dzielić dostawy dóbr wszelkich. Tyle tylko, że ich miłość jest miłością platoniczną, a ich nadzieje na wzajemność złudne.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz