sobota, 21 lipca 2018

O szaleństwie jako metodzie i rozbieraniu się do goła w ramach konstytucyjnych


Walka o prawdziwą demokrację nabiera rumieńców. Profesor nadzwyczajny Matczak, najnowsza gwiazda i kandydat na przewodnika tłumu elitarnych bęcwałów (okazuje się, że tłum też może być elitarny, o ile wrzeszczy dostatecznie głośno) teraz wyrwał się z tłumaczeniem, czym powinna być demokracja. Otóż powinna być spiskiem elit pozorujących nad głowami plebsu spory polityczne, aby uczynić scenę polityczną bezalternatywną. Tak to wygląda po odcedzeniu farmazonów i odwinięcia jego przemyśleń z korporacyjnej bawełny. Przywoływany do porządku Monteskiuszem bije tego Monteskiusza po głowie współczesnym realizmem prawnym jako starego dziada i straszydło. I oczywiście ma rację, ponieważ wedle standardów współczesnego świata, demokracja wygląda właśnie tak, jak on mówi. PiS razem ze swoją bandą zostałby przecież dopuszczony do tych nowoczesnych, z założenia trwających w nieskończoność zmagań, gdyby nie zaczął podkopywać się pod fundamenty wielkiego gmachu demokracji. Przemyślenie pana Matczaka, dziwnie podobnego z wyglądu i argumentarium do wybitnego ekonomisty Petru nie byłyby ciekawe, gdyby nie ich autodemaskacyjny charakter.

Elity schodzące nie mają w rodzącym się chaosie nawet z kim spiskować nad głowami ludu, ponieważ PiS nie wytworzył żadnych elit wchodzących. Niestety nie jest to celowa strategia, a efekt prostego zaniechania i personalnych wyborów na stanowiskach propagandowo-medialnych. No, chyba, że nie doceniam pana z chorym kolanem. Przecież gołym okiem widać, że niektórzy apologeci PiS-u dosłownie trzęsą się, by druga strona jakoś ich zaakceptowała i przygarnęła, choćby jako godnych uwagi wrogów. Jakoś w tym nie przeszkadza oczywisty fakt, że elity schodzące dzień w dzień za swój święty obowiązek uważają okazanie własnego zidiocenia i degeneracji. To one, nie jakiś tak elektorat, nadal są jedynymi uprawnionymi recenzentami dla recenzowanych.

Polityka w wymiarze medialnym stała się serią dziwacznych ekscesów prokurowanych przez nie mniej dziwacznych ludzi. Tego, co dzieje się w sejmie nie można postrzegać inaczej niż jako próbę unieważnienia parlamentaryzmu jako takiego. To gra na obniżenie i tak niskiego autorytetu władzy ustawodawczej. W ostatnich dniach udało się nawet wyrównać poziom żenady pomiędzy całkiem pokaźną grupą posłów, a elitarną dziczą wrzeszczącą na ulicy. Mamy do czynienia z tak oczywistym obnażeniem tych ludzi, że nie trzeba czekać aż jedna z tych przygłupich posłanek rozbierze się na sejmowej mównicy do naga, a jestem dziwnie pewny, że i do tego w końcu dojdzie.

Jest takie starodawne powiedzonko, że jak trwoga, to do Boga. Czy można się dziwić, że przerażona elita intelektualna opozycji zmierza w zgoła przeciwnym kierunku? Pisarka Nurowska i znawczyni voodoo Holland, która w młodości działała, wedle własnych słów, ze skutkiem śmiertelnym, w końcu uzgodniły wobec posła Piotrowicza łagodniejszą wersję, uznając, że wystarczy całkowity paraliż rzeczonego posła. Oczywistym jest też, że zaraz objawi się kolejny autorytet, który przyzna się do kłucia igłą kolana laleczki najstraszniejszego dyktatora świata. Jeszcze jakieś panny na chodniku nasmarowały kredą pentagram i rozpaliły szatanowi wkłady od zniczy. To w zasadzie jest już tak głupie, że wstydzę się dalej pisać ten tekst.

Na koniec pozytyw. Nawrzeszczeli, nakompromitowali się do woli, nabłaźnili ile wlezie i mogą teraz z czystym sumieniem i dobrą myślą udać się na zasłużone wakacje. Na miejscu zostawia co osobliwszych wariatów, aby nie zaprzestawali nękać nas swoim szaleństwem, a sami hop siup do Toskanii, ziemi nieskalanej stopą Jarosława Kaczyńskiego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz