niedziela, 19 maja 2019

Wielka nadzieja byłych



Zacznę od tego, co dawno temu opisał Lem w Fantastyce i Futurologii, ale jak mniemam nie wszyscy czytali to pożyteczne dzieło. Otóż autor im wyżej postawi narratora czy też stworzy postać ogromną w swym intelekcie i potędze, postać równą Bogu, albo posiadającą jego atrybuty, tym nędzniejszy i ogólniejszy musi być opis konceptów i działań tegoż. Wynika to z prostego faktu, że można oczywiście opisać mega galaktyczny rozum, ale ten rozum nie wymyśli niczego poza tym, co jest w stanie wymyślić autor, a to przeważnie niewiele. Drogi ucieczki są dwie: w bełkot, gdzie czytelnika obciąża się winą za niezrozumienie genialnego przekazu, albo w ciągłe zapewnienia o genialności podmiotu. 

Na taki problem natrafił na przykład Conan Doyle opisując przygody Sherlocka Holmesa. Rozwiązał go drugą metodą, czyli zapewnieniami, ale dodał dwie istotne nowinki, które przyczyniły się do trwającej już ponad sto lat sławy jego bohatera. Pierwszą są rozsiane po tekście anegdoty logiczne, w których Holmes po kroju krawata przechodnia rozpoznaje imię jego psa, czy coś podobnego. Rozumowanie mistrza zostaje potem wyjaśnione zdumionemu czytelnikowi krok po kroku. Drugim sposobem są wtręty narratora, którym jest doktor Watson (w nielicznych sam Holmes) jakoby najciekawszych spraw, gdzie Holmes naprawdę błyszczy swym intelektem nie mógł opisać, już to z powodu ich państwowej tajności, już to z powodu ich nieatrakcyjnej dla czytelnika natury.

Powyższy wstęp poczyniłem, by czytelnik dowiedział się czegoś przy okazji jak najbardziej politycznej, przy czym od razu dodam, że nic nie mam przeciwko Holmesowi. Ten chociaż był oryginalny w tym, że odnosił sukcesy będąc narkomanem, nie jak stręczeni nam współcześni detektywi pospolitym alkoholikiem, którego porzuciła żona i nie może porozumieć się z dorastającą córką. To też ciekawy i polityczny temat, ale na inne opowiadanie.

My tymczasem wracamy do polityki i stręczonego nam geniusza o prostym i dźwięcznym nazwisku Tusk. Do jego promocji używa się wymienionych powyżej metod, ze wszystkimi ich słabościami i mieliznami charakterystycznymi dla słabych umysłów samych autorów promocji. Gdybym na przykład nigdy nie widział Tuska, nie znał jego drogi życiowej ani osiągnięć, to na podstawie tekstów zamieszczanych ostatnimi czasy w mediach promujących tego dziwnego człowieka widziałbym go jako wysokiego, ogorzałego młodzieńca o chmurnym czole, niewątpliwie orlim nosie i stalowym spojrzeniu. Człowieka o umyśle przenikliwym, zaprawionym w logicznych bojach ze skłonnością do wyższej matematyki, filozofii i poezji wreszcie. To wszystko jest bardzo piękne i wzruszające, a zyskuje zabarwienie w porywach religijne, gdy mowa o nim, jako o prawie Mojżeszu. No, powiedzmy, w trzech czwartych, ale tylko dlatego, że przywódca Izraelitów ponoć nie był dobrym mówcą, w przeciwieństwie do naszego Tuska, który ponoć jest mówcą niezastąpionym.

Cała ta propaganda ma jak najbardziej powieściowy charakter. Są zwroty akcji, ciągłe oczekiwanie na eksplozję i wedle jej autorów ma to nieodparty urok. Tyle tylko, że na taką kreację można spojrzeć z boku, ponieważ pan Tusk żyje w świecie rzeczywistym w przeciwieństwie do pana Sherlocka Holmesa, a co za tym idzie podlega bieżącej weryfikacji. Można obejrzeć setki jego zdjęć na których widzimy co najwyżej pospolitą i wielce niemiłą facjatę, a co gorsza można na przykład wysłuchać, albo nawet przeczytać teksty jego ostatnich wiekopomnych wystąpień, dzięki którym stał się, jak głosi Gazeta Wyborcza, ideowym przywódcą opozycji, co samo w sobie jest osobliwym komplementem. Warto też zauważyć, że stał się tym całym przywódcą po raz trzeci z rzędu, licząc tylko wciąż trwający maj. Już samo to jest trochę dziwne.

Nie wiem, kto pisze te mowy. Sam Tusk czy jakiś zapoznany poeta w rodzaju Jacka Żakowskiego, który na tym polu ma, jak słyszałem, stosowne doświadczenia. Kto by nie był tym dziwacznym grafomanem, wymusza na machinie propagandowej nieustanne wzdychanie o genialności mówcy i mocy sprawczej słowa przez niego wygłaszanego. Problem w tym, że nie sposób jednocześnie pokazywać Tuska i Tuska utajnić. Mistyfikacja jest jednocześnie demistyfikacją. Jakby tego było mało mniej piśmiennym fanom rzuca się ochłapy w postaci co bardziej prostackich cytatów, aby mieli się czym zachwycać. I oczywiście są zachwyceni, ale to wynik odpowiedniej tresury. 

W sumie koncept z Tuskiem jako Mojżeszem wyprowadzającym lud z pisowskiej niewoli jest to dobry i pożyteczny, jak każda działalność przeciwnika mająca na celu zmylenie i ogłupienie jego własnych szeregów. Można do opisu sytuacji sparafrazować tytuł starego bokserskiego dramatu, co uczyniłem w tytule.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz