niedziela, 22 stycznia 2017

Adam Michnik przymierza ornat

Problem nie w tym, że opcja liberalno-lewacka przegrywa wybory, ponieważ to żadna nowość. Strach dotychczasowych elit budzi fakt, że tym razem nikt nie stara się niczego od nich kupować, w zamian za akceptację praw nowej władzy do rządzenia. Po prostu przez ostatnie lata zapędzili się za daleko, działając w zabobonnym przeświadczeniu, że społeczeństwa, którym przewodzili, na tyle skutecznie opętali swoją propagandą, że pozostaną im uległe, a ewentualne zmiany będą czymś w rodzaju możliwej do zaakceptowania korekty.
Stąd, bo przecież nie z podobieństw pomiędzy Polską a USA, bierze się zadziwiająca identyczność zachowań świeżo uformowanej opozycji, mediów i celebrytów. Nie trzeba też wielkiej przenikliwości, żeby zauważyć podobieństwa haseł ludzi demonstrujących w obronie status quo. No, może tamtejsi są młodsi, ale w USA wszak trudniej o byłych esbeków.
Na dodatek liderzy tego zamieszania zdają sobie sprawę, że cały ten krzyk, przysłowiowemu psu na budę. Świat wbrew zaklęciom medialnych szamanów działa i działał będzie, a eskalacja protestów wobec rzeczywistości, prowadzi utożsamiane z nimi partie i polityków na manowce, skąd powrót do władzy staje się prawie niemożliwy. Chwilowa satysfakcja z popierających ich roszczenia wrzaskliwych tłumów, dobra jest jako terapia na klęskę wyborczą, ale w dłuższej perspektywie nie tylko nuży i odbiera powagę, ale przede wszystkim w żaden sposób nie skłania obecnej władzy do ustępstw i charakterystycznego dla „dojrzałej” demokracji handelku kosztem własnego elektoratu. Nawet w Polsce, gdzie procesy myślowe opozycji są silnie zaburzone, co bystrzejsi już rozumieją, że totalny opór to droga do zatracenia. W USA pójdzie szybciej, choć wstrząsy mogą być większe, a wydarzenia dramatyczniejsze niż u nas.
Żeby nie być gołosłownym, wczoraj w duchu pojednania, zabrał głos nasz Michnik. Trump, którego redaktor się boi, stał się pretekstem, by wydukać kilka zdań, prawie bez skierowanych na rynek wewnętrzny inwektyw.
Czasy, rozumiecie, niespokojne. Zagrożona suwerenność i wolność, przeto czas, jak w 1989 zasiąść do stołu i się porozumieć. Z grubsza rzecz ujmując tak napisał. Nie linkuję z wiadomych powodów, ale każdy może sobie odszukać na stronach Wyborczej.
Jest to świadomie złożona propozycja handlowa i tak należy ją potraktować.
Problem w tym, że dawno minęły czasy, gdy Adam Michnik był demiurgiem polskiej sceny politycznej. Trudno dziś uwierzyć, by za tą ofertą stało coś więcej niż ego autora. A nawet gdyby, spóźnił się pan redaktor o caluteńki rok. Teraz już nie ma czym handlować. Nie mam tu na myśli narosłych uprzedzeń, obelg, ani odmowy legitymizacji demokratycznych wyborów. Po prostu, żaden nowy „okrągły stół” nie jest nam do niczego potrzebny. Nie ochroni naszej wolności kupczenie przywilejami niedawnych elit, bo cóż poza nimi czy gwarancją bezkarności, mogliby położyć na stole rządzący? A opozycja. Jaką wartością jest to, że jej liderzy przestaną robić z siebie durniów?
Michnik pisze też o skonfliktowaniu z sąsiadami, które jak się domyślam, czyni nas słabymi i bezbronnymi, a nie wymieniając Rosji, każe się domyślać, że chodzi tylko i wyłącznie o Niemcy, bo przecież nie o Białoruś.
Oddajmy na chwilę głos Nadredaktorowi:
 „ Filary bezpieczeństwa zaczęły się chwiać. Nic już nie jest pewne i oczywiste. Otwarte pozostaje pytanie: Czy będziemy umieli, tak jak w 1989 r., porozumieć się i ocalić suwerenność i wolność, czy w pełnym nowych zagrożeń świecie zwyciężać będzie logika polskiego piekła? A przecież porozumienia wymaga dzisiaj wolność Polski i wolność człowieka w Polsce.”
Piękna pointa, prawda? Aż chwyta za serce. I filary bezpieczeństwa i wolność człowieka i Polska suwerenność. I zgoda... A przepraszam, nie zgoda, a porozumienie. Kto wierzy w czystość intencji Adama Michnika ma dzięki zamieszczonemu cytatowi szansę, by zastanowić się nad  prywatną niegodziwością autora, ponieważ w mojej poincie nie będzie niczego ładnego, a na dodatek ośmielę się skierować kilka zdań do samego guru polskiej inteligencji oraz demokracji.
-Nie, panie Adamie. Po pierwsze nie ma niczego takiego jak „polskie piekło”. Owszem działają tu „różni szatani”, ale choćby kąpali się codziennie w różanym olejku pojednania, smród siarki, krwi zjełczałej i grozy, przebija przez sztuczne a słodkie wonie. A poza tym, łapy przy sobie. Handelek się skończył.

1 komentarz:

  1. Oj, nie pojmą tak szybko. Nasi może i pojmą, ale oni nie zrobią nic sami. Zapatrzeni za granicę jak sroki. W zasadzie problem jest głównie z Niemcami, a oni jeszcze długo nie pojmą.
    "No border, no nation, stop deportation..."

    OdpowiedzUsuń