czwartek, 20 stycznia 2011

Dom Elżbiety XCVII






Zaczęła cofać się w stronę otworu, który zrobiła, żeby dostać się tutaj. A mistrz z uśmiechem zbliżał się do niej, choć bardzo powoli, jakby odwlekając chwilę i upajając się jej lękiem.

- Nie uciekniesz – zasyczał przez zęby, dalej szczerząc je w jakimś groteskowym uśmiechu. – Powiedz, jak bardzo się teraz boisz?

- Nie boję się ciebie – odpowiedziała, opanowując lęk. Nawet by pokazać, że tak jest rzeczywiście sama ruszyła w jego stronę. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, że nadal miała w ręce metalowy klin, którym rozłupywała zaprawę. Pomyślała o nim jako o broni, że spróbuję, kimkolwiek on jest, tym go zaatakować. Tyle, że mistrz też zauważył, jak z pasją go ściskała w ręce i roześmiał się.

- Widzę księżniczko, że chcesz ze mną tym walczyć – wskazał wzrokiem na kawałek metalu, który ściskała w otartej dłoni i uśmiechnął się z politowaniem, jakby karcąco.- Nie ładnie z twojej strony. Zobacz, ja mam puste ręce - i wyciągnął je w jej stronę. Metal wyleciał Elżbiecie z ręki, a on chwycił ją za ramiona i pchnął na posadzkę. Upadła uderzając się w głowę. W ustach poczuła słodki smak krwi. Przebiegło jej przez myśl, że pewnie pękło jej jakiś naczynie krwionośne, gdy poczuła gorący, nieprzyjemny oddech mistrza na swojej twarzy.

- Będziesz już teraz grzeczną dziewczynką? – Wyszeptał jej do ucha – Najpierw trochę się zabawimy, a potem niestety będziemy musieli się rozstać – powiedział jakby z żalem. Po czym jednym szarpnięciem rozdarł sweter Piotra i jej bluzkę, obnażając piersi. Zaczął je dotykać i ściskać boleśnie.

- A gdzie twoi wyznawcy mistrzu? – Zapytała, próbując zyskać na czasie – Zostawili cię?

- Nie wierć się – nagle warknął na nią, przyciskając mocniej do posadzki. – Nikt mi nie jest potrzebny, by zabawić się z taką małą myszką jak ty. – Drugą ręką zaczął szarpać spódnicę.

- Czy na pewno? – Elżbieta, mimo, że była w dramatycznej sytuacji, myślała bardzo racjonalnie. Wiedziała, że takimi pytaniami – atakami zyskuje czas, by się jakoś uwolnić.

- A czy nie radzę sobie? – zapytał mniej pewnie. I poczuła, że słabnie.

- Myślę, że tylko wtedy jesteś silny, gdy wokół masz swoją świtę. Dlatego nigdy nie zostawałeś sam. Żebyś był, trzeba w ciebie wierzyć. A ja nie wierzę w ciebie, już nie. Wierzę w miłość, w to, że nic tak naprawdę nie możesz mi zrobić, bo ciebie nie ma…- Mistrz nagle zaczął blednąc, już nie czuła ciężaru, jaki jeszcze przed chwilą ją przygniatał. Odepchnęła tą ułudę, jaką stał się mistrz i wstała okrywając strzępami swetra obnażone piersi. Nigdy tak naprawdę nie istnieliście, to wiara w was zgubiła Zofię. Niestety zniszczyła też Rachelę, jej ojca i wielu innych. Podeszła do rysunku pentagramu i zaczęła rozcierać go nogą. Brunatny rysunek pod wpływem podeszwy buta zaczął rozmywać się i znikać.

- Zobacz, wszak jestem, byłem, gdy tu przyszłaś – jęknął prawe niedosłyszalnie, rozpływający się w nicość mistrz.

- Tak, bo wierzyłam, że tu będziesz, że odpowiesz mi na moje pytania. Ale już znam odpowiedź. Już wiem i cię nie potrzebuje, bo jesteś samym złem, a nie wierzę w samo zło. Nie istniejecie! – Wykrzyknęła z wiarą – ani ciebie, ani Carloty, nigdy tak naprawdę nie było. Muszę tylko dopełnić przyrzeczenia i pochować moją babkę Zofię w poświęconej ziemi. Potem w tym domu zapanuje miłość i szczęście, bo tego dom najbardziej potrzebuje. Rozpanoszyło się tu zło, bo dano wam wiarę.

Spojrzała w miejsce w który przed chwilą jeszcze był mistrz. W kurzu była odciśnięta dłoń z długimi palcami. Odcisk dawał lekką poświatę, bo wokół zrobiło się zupełnie ciemno.
Potem usłyszała nawoływania Piotra i Janusza i zemdlała.

2 komentarze:

  1. Nie myślałam Iwono, że wiara w miłość i szczęście pokona mistrza....pozdrawiam....dalej remont, Marika

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj biedna'ś współczuje Ci z tym remontem. Zawsze możesz się pocieszyć, że potem będzie pięknie.;p

    A wiesz, Elżbieta walczyła o życie, podobno wtedy człowiek popada w determinację...

    OdpowiedzUsuń