czwartek, 1 marca 2012

Upadek Krzyżaka Macencjusza!

Krzyżak Macencujusz obudził się w środku nocy z powodu doznawanej niewygody. Nie pamiętał, dlaczego nie rozebrał się przed snem do kolczugi i zanynał w zbroi. Nie mógł w żaden sposób przypomnieć sobie poprzedniego dnia. Nie mógł też wstać, gdyż łoże zapadło się pod ciężarem Macencjusza oraz zbroi bardzo płytowej, tworząc coś w rodzaju kociej (tfu!) kołyski.

I tak dobrze, że zdjąłem hełm - pomyślał i dla wyostrzenia bystrości umysłu zaczął pracowicie dłubać w nosie, ponieważ kiedyś w “Gazecie Krzyżackiej” wyczytał, że takie dłubanie w miły sposób uaktywnia mózg, przy pomocy jakichś tam bioprądów.

Po wzmożeniu bystrości przyszedł mu do głowy korek, ale nie z rodzaju korków utrudniających życie rycerzom zakonnym na ulicach Malborka, gdzie z powodu ciągłych remontów konny rycerz co rusz musi wlec się za wozem wyładowanym gnojem. Właśnie! Przerwał dłubanie i wciągnął nosem wilgotne zamkowe powietrze. O cholera! Cała zbroja pewnie…

Nie, przyszedł mu do głowy zwykły korek. Od flaszki. Acha - Był na właściwym tropie! Macencjusz w ciemności namacał rant łoża i nadkrzyżackim wysiłkiem dźwignął się i sturlał na podłogę. Zabrzęczało tak, że obudził się śpiący na wycieraczce sługa i stanął w drzwiach dzierżąc świecę, podczas gdy nasz dzielny krzyżak jeszcze paradował na czworakach. Podniósł głowę i ze zdziwieniem zauważył, że sługa nie był jego sługą, tylko sługą popularnego krzyżaka Pimo!

- Co tu robisz łajdaku? - zapytał grzecznie

- Melduję posłusznie, że stoję trzymając zapaloną świecę, oczekując na rozkazy!

- Co tu robisz, gdzie mój ulubiony służący Horst, gruby Bawarczyk?

- Melduję posłusznie, że raczył mu pan wczoraj obiecać usynowienie, po tym jak wygrał mnie pan w kości od mojego pana. Horst tak się przeląkł pańskich uścisków i całusów, że, melduję posłusznie, ukrył się w kuchni za wielkim kotłem.

- To wczoraj uczta była?

- Uczta, po turnieju, po inauguracji nowego, turniejowego dziedzińca…

- Gadaj łajdaku, dlaczego ja w zbroi? Na uczcie w zbroi? W łożu? Czy ja tam coś wyprawiałem zdrożnego?

- Melduję posłusznie, że o niczym podobnym nie wiem, a w zbroję kazał pan się ubrać, ponieważ wyzwał pan na pojedynek tego całego Zawiszę, który gościł…

- O Jezu! I co było…

- Nic takiego, Wielki Mistrz kazał jaśnie panu zabrać i schować w szafie miecz, a i Zawisza nie chciał, się bić, że niby, z pijanymi nie walczy

- Nie pozwalaj sobie chamie! Moja biedna głowa!

- Nie moja wina panie, że on tak powiedział, a dalej, melduję posłusznie już nic pan nie wyprawiał, tylko krzyczał: “Obertasa! Obertasa! I rwał się do tańca, a że trwa post, Mistrz zakazał tańców. Potem pan jeszcze brał udział w tym całym karaoke i raczył śpiewać;

“Gdzie jest moja cela, gdzie jest mój dom
Gdzie jest ta krzyżaczka co kocham ją”

- Nie drzyj się łotrze! Noc jest!

- Melduję posłusznie, że już przestałem. Tak, wszystko udało się jak najlepiej. Lud podziwiał, wiwatował, z całej Europy nazjeżdżało się rycerstwa. Chorągwie powiewały.

- A co! Polaczkom gały z zazdrości wylazły?

- Ano wylazły, a ten zawistnik Zawisza nagadał, że w Niemczech jest ładniejszy dziedziniec turniejowy i tańszym kosztem wybudowany, ale go zaraz wyśmiali.

- Polaczek przykładem Niemiec świecił? O tom, pewnie go wyzwał!

- Melduję posłusznie, że nie o to, poszło, a o żarty Zawiszy, gdy jaśnie pan pomylił udziec wołowy z udem kucharki i szpetnie ją ukąsił wołając: Wilcy! Wilcy!

- Nie drzyj się, głowa mi pęka. Jak cię zwą?

- Józef. Melduję posłusznie, żem z Czech.

- Czujesz Czechu - Coś tu śmierdzi, trzeba posprzątać, przewietrzyć; co tu tak cholernie śmierdzi?

- Melduję posłusznie, że jaśnie pan raczył się…

- Milcz błaźnie! Poszukaj Horsta, już ja go usynowię, łotra! - Niech kąpiel szykuje! Gębę, prawda trza myć, suknie trza prać.

Macencjusz popatrzył za odchodzącym, całkiem nowym sługą i zamyślił się nad swoim smutnym, krzyżackim losem. Taka niepowtarzalna impreza, a on nic nie pamiętał. Jak przez mgłę widział jakieś wirujące kiecki, złociste kielichy, zagniewaną twarz Wielkiego Mistrza. I ten smród.

Wyszedł na korytarz, a smród za nim.
Pochodnie płonęły. Światło, jak to piszą, pełgało.

Oparł się o mur i wtedy przypomniał sobie, co śpiewał, nim go ostatecznie wyprowadzono z uczty.
Spierzniętymi usty mimowolnie powtórzył : Ulryk, matole… i upadł zemdlony na kamienną posadzkę, a zbroja zadźwięczała niczym dzwon na trwogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz