sobota, 5 maja 2012

Uważajcie na diabła!

Sprzedał duszę diabłu. Na co mu to było, diabli wiedzą, skoro jako ateista nie wierzył ani w duszę, ani w diabła. No, ale wziął i sprzedał. Była okazja to sprzedał.

Drugiego maja wstał z łóżka. Umył się, ogolił, zjadł jajko. Podumał chwilę nad przewrotnością sąsiada z naprzeciwka, który akurat wieszał flagę, tak jakby nie mógł jej powiesić pierwszego. Niby patriota i katolik, a do kościoła nie chodzi - hipokryta. Gdybym był wierzący to bym chodził co niedziela i nie urządzał, jak ten tutaj, grilla w piątek - Przekonująco pomyślał nasz ateista po czym zasiadł za klawiaturą komputera.

Na zamówienie pewnego wydawnictwa, którego nazwy z litości nie wymienię, pisał poradnik pod roboczym tytułem “Ateizm w weekend”

Początkowo planował dwieście stron, ale dojechał do czterystu a końca nie było widać. Istniała uzasadniona obawa, że przeciętny kandydat na ateistę nie zdąży podczas weekendu przeczytać poradnika, a co dopiero zastosować rad w nim zawartych w życiu codziennym.

W niedzielę zaprowadzą biedaka do kościoła, potem obiadek z rosołkiem i zrazy, na przykład, zawijane, gdzie cebulka, papryka i ogórek smakowicie kiszony. Zje, obejrzy mecz w telewizji a do następnego weekendu zapomni o szczytnych ideach i planie zostania świadomym ateistą.
I na co komu moja robota? Zasmucił się nasz ateista i wzruszył ramionami. - Trzeba będzie skracać, a co tu skracać skoro w tekście perła na perle? Sznury pereł, bez żadnej przesady.

Akurat w tym momencie, całkiem niedaleko od domu ateisty przechadzał się diabeł. Nie, w żaden sposób byście go nie rozpoznali. Trampki, koszulka polo, krótkie portki. Do tego w okularach, a między zębami źdźbło trawy. Na głowie czapeczka z daszkiem a na czapeczce z daszkiem serduszko, że niby Aj Love NY. Poznalibyście? Figę z makiem.
Przechadza się. Tu zajrzy, tam zajrzy. Na tulipany popatrzy, kwitnącą czereśnię pochwali.

Słysząc myśli ateisty zatrzymał się, wypluł źdźbło. - O! - pomyślał. Rozejrzał się w myślach ateisty i przywołał go wielkim głosem, ale zupełnie po cichu. Wszystkie psy w okolicy zaczęły warczeć i wyć a z kotów posypały się iskry. Nasz autor przerwał rozmyślania o doskonałości swojego pióra i wyszedł na dwór zobaczyć co się dzieje? Psy hałasowały a przed furtką stał nietutejszy młodzieniec z białą, grubą kopertą pod pachą. Ateista pomyślał, że to jakaś przesyłka dla niego i podszedł do furtki.

- Dzień dobry - przywitał się grzecznie diabeł - Jestem nietutejszy a chciałem się dowiedzieć czegoś… Zapytam wprost. Czy pan jest tym znanym propagatorem ateizmu, autorem wielu znakomitych artykułów oraz broszury “W katolickiej opresji” ? W centrali pańskie prace wywarły wielkie wrażenie. Pańskie pióro, złota fraza… Byłbym zaszczycony, gdybym mógł uścisnąć pańską dłoń. Poza tym, mam dla pana pewną propozycję.
Już siedzą w domu przy stole. Ateista zaparzył kawę, postawił po ciastku i z lubością wsłuchuje się w komplementy tyczące jego pisarskich uzdolnień. Wiadomo, diabeł to grubszy cwaniak i mając dostęp do duszy ateisty dobrze wie, gdzie połaskotać, gdzie pogłaskać.

Autor rozpłynął się i zaczął skarżyć, że musi poradnik pisać, a tam perły, a nawet całe sznury pereł, a tu trzeba skracać, bo poradnik, komercja i takie tam. Diabeł przegląda wydruki dzieła ateisty. We właściwych miejscach rechocze, w innych niby ukradkiem łzę ociera. Idealne! W końcu wymógł na ateiście obietnicę, że ten niczego skracał nie będzie, choćby napisał nawet ponad sześćset sześćdziesiąt stron.

- W zamian, powiada, mam coś dla pana, żeby nie musiał się pan z komercją borykać.I bach kopertę na stół, a w kopercie maszynopis i płyta.

Patrzy ateista a na pierwszej stronie jak byk “Ateizm w weekend - Poradnik Praktyczny” Imię i nazwisko autora.

Jego imię i jego nazwisko. Niewyraźnie mu się tak jakoś zrobiło. Wertuje. No, po prostu śliczności.

Jasno, lekko, dowcipnie. Są nawet pouczające obrazki z życia ateistów. Praca wykonana perfekcyjnie. Niemniej obiekcje są. Kto napisał? Czy to aby nie tłumaczenie z zagranicznego języka? Tu nie ma żadnego haczyka - tłumaczy diabeł. Widzi pan, jestem diabłem i mam pewne uzdolnienia, że się tak wyrażę - praktyczne. Mam tu kontrakt. Wystarczy podpisać, a poradnik staje się pańską własnością. Nie trzeba krwią - Ma pan, o tutaj, odpowiednie rubryki. Numer dowodu, Pesel, czytelny podpis.
Moja jednoosobowa agencja roztoczy nad panem i pańską pracą pisarską opiekę impresaryjną, nie roszcząc sobie żadnych pretensji do wynagrodzenia. Niech pan zobaczy. Po naszej stronie dwadzieścia jeden obowiązków a po pańskiej tylko jedno zobowiązanie w kwestii przekazania praw własnościowych do pańskiej duszy, w której istnienie i tak pan nie wierzy.

Ateista zaśmiał się wesoło i złożył podpis. Może jestem w ukrytej kamerze? - Pomyślał i dodał - Idź duszyczko do piekła!

Nagle światło przygasło a młodzieniec to już nie młodzieniec, ale wszerz, wzdłuż i do przodu się rozrasta. Jakieś pióra, skrzydła błoniaste - Już ja ci się łajdaku pośmieję! Ty już mój na zawsze! - wrzeszczy i jak nie trzaśnie ateistę w łeb łapskiem szponiastym, aż się ateiście Droga Mleczna ukazała w całej okazałości.

Obudził się cały spocony. Łeb masuje, którym, podskakując we śnie na kanapie, o półkę z książkami zawadził boleśnie. Maca, gdzie żona? Nie ma, pojechała z dzieciakami do teściowej. To dobrze! Patrzy na cyferblat komórki. Aha! Drugi maja. Wstał. Umył się, ogolił, zjadł jajko. Podumał chwilę nad przewrotnością sąsiada z naprzeciwka, który akurat wieszał flagę, tak jakby nie mógł jej powiesić pierwszego. Niby patriota i katolik, a do kościoła nie chodzi - hipokryta. Gdybym był wierzący to bym chodził co niedziela i nie urządzał, jak ten tutaj, grilla w piątek - Przekonująco pomyślał ateista i poczłapał do swojej literackiej samotni.

Próbował włączyć komputer. Nie ma prądu! Co jest? Przecież dopiero co gotował jajko i kawę. Wrócił do kuchni. Nie ma kuchni! Chciał wyjrzeć przez okno. Nie ma okna! Biegiem do pokoju. Nie ma pokoju. Zamiast pokoju jest osobliwość.

Nie wiadomo jak na to patrzeć, a o zrozumieniu nie ma mowy. Wzruszył ramionami. Ot, ze snu w sen wpadłem. Znał ten koncept z Cyberiady, więc mało się zdziwił i zaraz głową, dla otrzeźwienia, przywalił w ścianę.

Obudził się. Leżał na dywanie. Dobrze, że żona wyjechała bo najadłby się wstydu. Z drugiej strony, on śpi od ściany, czyli raczej by nie spadł. Wstał. Umył się. Ogolił. Chciał zjeść jajko. Jak to, nie ma jajek? Pogmerał w lodówce. Nie ma. Zastanowiło go, że wszystkie psy w okolicy wyły jak potępione. Na goły tyłek wciągnął dżinsy i na bosaka wyszedł przed dom. Przed jego furką stał chłopczyk w marynarskim mundurku.

- Pseprasam, cy to pan?

- Ja! - odruchowo odpowiedział ateista

- To poprosę ze mną - wyseplenił malec

- Gdzie?

- Cy to nie wsystko jedno? Mam tu pana podpis i pesel i numer dowodu osobistego. Poprosę ze mną, poprosę….

***

- A skąd ja mogę wiedzieć, gdzie on teraz jest? Wstałem rano, umyłem się, ogoliłem, zjadłem jajko. Ubrałem się w szare spodnie i białą koszulę. Zawiązałem krawat…

- Dalej, dalej!

- Ok. Streszczam się. Zawiązałem krawat i poszedłem do piwnicy po drabinę. Przyniosłem drabinę. Oparłem o mur i wróciłem się po flagę narodową. Musi pan wiedzieć, panie inspektorze, że ja flagę, jako antykomunista wywieszam drugiego maja.

- Niech pan mnie nie popędza, już kończę! Wszedłem na drabinę z flagą i akurat czyściłem palcem rurkę, bo drzewce nie wchodziły gdy pojawił się na ulicy ten komuch spod dziewiątki. Ateista, psia krew! I tak jakby do mnie idzie. Pomyślałem, że jak zacznie mi przygadywać to zejdę z drabiny i dam mu po łbie. A ten, owszem, podszedł, a muszę zaznaczyć, że był na bosaka, w samych dżinsach. Podszedł. Oparł się o mój prywatny płot i mówi:

- Przedtem zeznawał pan, że sąsiad najpierw się przeżegnał.

- Tak, przeżegnał się, ale tak zamaszyście, jak Rusek w cerkwi. - Już miałem zejść i mu za kpiny z religii przywalić, ale facet miał takie jakieś oczy. I wtedy powiedział: - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Nie wiem czy z tego wrażenia, czy mnie się noga omsknęła na aluminiowym szczebelku, dość że spadłem i wyrżnąłem głową w ten kamień, który pan inspektor widzi jako osobliwą ozdobę mojego ogródka. Ten kamień waży 163 kilo i ma polodowcowe pochodzenie. Wykopałem go….

- …

- Nie, nic więcej nie mam do powiedzenia. Straciłem przytomność, a gdy się ocknąłem nie było już ani sąsiada, ani co dziwniejsze, jego domu. Niech pan spojrzy na to zdjęcie. Widać piętrówkę w tle, a to jest zdjęcie z grilla jaki urządziłem w ubiegły piątek. Tu też widać! Nie, ten w czerwonej czapce bujający się na gałęzi orzecha to mój szwagier, nie żadna małpa!

1 komentarz: