poniedziałek, 21 maja 2012

Pierwszy dom - 21.05.2012 / 1

Pierwszy dom. Lata 1963 - 1974. Blok mieszkalny. Trzypiętrowy. Cztery klatki schodowe. Konin.

Piwnica W piwnicy bywałem rzadko. Piwnica cuchnęła wilgocią, odchodami i płynami do dezynsekcji. Dla tak szczerego malca, jakim wówczas bywałem, wizyty w piwnicy były jednak przygodą. Były przygodą, nawet wówczas gdy towarzyszyłem dziadkowi w wyprawie po węgiel, który do piwnicy wrzucano przez małe, chronione stalową siatką okienko.

Do piwnicy schodziło się z klatki schodowej po dziesięciu betonowych, wyszlichtowanych na marmur, stopniach.
Drzwi prowadzące do tego iście gomułkowego Hadesu były drewniane, pomalowane na fiołkowo i teoretycznie zamknięte. Tyle, że zamek był przeważnie zepsuty. Podobnie było z oświetleniem. Były żarówki, ale gdy jakiemuś dobrodziejowi przepaliła się żarówka w domu, a nie chciało mu się maszerować do sklepu. No, wiadomo.
Nad piwnicami pieczę miał blokowy cieć.

Gdy z dziadkiem, trzymając się za ręce schodziliśmy na dół, w ciemność, by dojść do “naszej” piwnicy musieliśmy ruszyć w lewo, potem znowu w lewo i już staliśmy pod drzwiami naszego skarbca.
Drzwi były wykonane ze zbitych, nieheblowanych desek, wzmocnionych kawałkami dykty. Zamykane na kłódkę.

W naszej piwnicy poza węglem i drewnem było wiele interesujących rzeczy.

Opał - Do czego służyły węgiel i drewno? Węglem paliło się pod kuchnią oraz w łazience, w bardzo osobliwym, acz praktycznym bojlerze. “Kuchnia” w kuchni była całkiem zwyczajna. Takie “kuchnie” można do dzisiaj spotkać we wsiach i małych miasteczkach. Żeliwna płyta, fajerki, piekarnik. Na krańcu płyty, poza strefą gotowania zamontowany był stalowy, emaliowany na biało prostopadłościenny pojemnik, przykryty zgrabną pokrywką z granatową, porcelitową gałką. Z pojemnika czerpało się gorącą wodę do prac kuchennych, ponieważ z kranu leciała tylko zimna. Na froncie kuchni wisiały starannie złożone ścierki, przeważnie biało - niebieskie. Nad kuchnią dziadek przykręcił do ściany półkę, która pełniła rolę suszarki do naczyń. Półka wykonana była ze stali nierdzewnej, a umieszczona pod nią rynienka, odprowadzała wodę do żeliwnego, emaliowanego na biało zlewu. Nad półką wisiał bezpretensjonalny obrazek, wymalowany na porcelanowej płycie, przedstawiający bojową fregatę dzielnie opierającą się burzy.

W łazience, węgiel i drewno wykorzystywane było do palenia w palenisku bojlera. Ten bojler był bardzo interesującym wynalazkiem. Byłem wówczas dzieckiem i nie podam żadnych szczegółów technicznych. Bojler składał się z niewielkiego paleniska i rury o przekroju około 60- 70 centymetrów sięgającej prawie do sufitu. Żeliwne nóżki, palenisko i około 170 centymetrów rury. Bojler był wymalowany farbą olejną na bladoniebiesko. Palenisko połączone było z kominem a gorąca woda lała się z niego wprost do ogromnej, żeliwnej wanny. Patrząc na zdjęcia mam wrażenie, że wanna osiągała długość metra sześćdziesiąt - może siedemdziesiąt centymetrów.
Palić można było wszystkim i choć w tamtych czasach wielkie kąpiele odbywały się przeważnie w sobotę, gorąca woda do mycia, wieczorami była prawie zawsze. Prawie luksus.

Kąpiele. O kąpielach dorosłych nie wiem nic. Moje - Te które pamiętam, były prawdziwymi spektaklami. Oczywiście te, w których byłem obiektem mycia jako maluszek pamiętam tylko z licznych fotografii.
Ot, mały, łysiutki grubasek grubasek w blaszanej wannie, otoczony gumowymi zabawkami w rodzaju ; kaczki, łódeczki czy innego Kaczora Donalda i zaśmiewający się nie wiedzieć z czego, do rozpuku.

W wieku przedszkolnym, gdy miałem cztery, pięć a może i sześć lat, kąpałem się jako przedostatni. Przed dziadkiem, który wysiadywał w wannie do późna, w ciepełku swej samotni, racząc się lekturą, w płonnej nadziei, że usnę i ominie go codzienny seans czytania na głos.
Mnie kąpano po dwudziestej. Po radiowych “Matysiakach”.

Przygotowywałem się do kąpieli pewnie z godzinę. Kto przytomny poszedłby się kąpać bez choćby trzech papierowych okrętów, które trzeba wyciąć z karty papieru i posklejać, bez plastikowych żołnierzyków - którzy stawali się załogą, oraz jajka dyngusówki, którą trzeba było znaleźć w kartonie z zabawkami? Jajko to furda ale ten “dynksik”z rureczką, łatwo się zawieruszał.

Do wanny zabierałem też pływający, plastykowy model transatlantyka “Stefan Batory” z prawdziwą, aluminiową śrubą, którą pruł mydlane morza mojej wanny. Prezent od kuzyna z Warszawy.

Pół godziny schodziło mię na zabawie ( ukłony dla Igły ) a potem, dobrze wymoczony, byłem szorowany w czym pomagałem przy pomocy mojej prywatnej, prawdziwej gąbki. Na koniec myto mój i tak mokry łepek. Mydłem - Moi drodzy! Spłukiwano go ciepłą wodą, by następnie poprawić roztworem octu i wody. W czasie tej przykrej czynności, chroniąc chabrowe oczęta ręcznikiem, darłem się w niebogłosy, tak naprawdę bez żadnej potrzeby. Wytarty w największy ręcznik, odziany w piżamkę, lądowałem w łóżku. Oczekując na powrót dziadka, skromnie przykryty kołdrą, przeglądałem książki, jednocześnie wsłuchując się radio, które z brzękiem lamp nadawało zakazane, trudne do zrozumienia audycje.

Wracamy do piwnicy - Poza węglem, w piwnicy było wiele interesujących przedmiotów. Na przykład…. Ale o tym jutro!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz