niedziela, 10 stycznia 2010

Dom Elżbiety XVIII (nowa opowieść) Iwona

Słuchaj – powiedział Piotr po namyśle – chętnie bym ten pamiętnik zbadał. Wraz z tobą – dodał szybko. – Ja ze swej strony, mogę pogrzebać w księgach parafialnych. Bardzo mnie twoja opowieść zaintrygowała, bo z tego co mówisz, mogliście wczoraj zobaczyć ducha. Wiem, to mało racjonalne, ale ten napis na lustrze, to, że mówisz iż widziałaś, jak się sam pamiętnik zamknął i to na twoich oczach. To cholernie ciekawe, a zarazem mało racjonalne, przyznasz? To przecież nie film z dreszczykiem, a zwyczajne życie.- na chwilę przerwał, by potem dodać - Kanusia na pewno wie coś więcej, może coś strasznego o tej Mioduckiej…

- Na pewno. Mówiła przecież, że babcia się też jej bała. Ale wiesz, wydaje mi się, że Zofia u mnie szuka zrozumienia, może rozgrzeszenia.

- No tak, pamiętnik, pytanie na lusterku, bardzo możliwe, że ciebie sobie po prostu wybrała. Ale , wybacz, że się tak mądrze z duchami, zjawami, nigdy nie wiadomo, może to bardzo zły duch? Jak…wiesz, o naszym lesie krążą legendy, że w największej gęstwinie, gdzieś, gdzie słońce nawet dotrzeć nie może, żyję wiedźma. Jak byliśmy chłopakami, ja, Andrzej i jeszcze kilku, postanowiliśmy poszukać tej czarownicy… zapytaj się Andrzeja jak mi nie wierzysz.

- Czemu mam nie wierzyć? Pewnie sama bym też, będąc dzieckiem chciała takie rzeczy sprawdzić.

- No więc właśnie. Więc wybraliśmy się sporą gromadą, było lato, upał straszny. Wszyscy chcieliśmy chyba rozwiać te bajdy o czarownicy. Zaopatrzyliśmy się w noże, w razie czego, picie, jedzenie…pamiętam jak Kanusia nas ostrzegała, byśmy nie zapuszczali się zbyt głęboko w las. Bo rodzicom powiedzieliśmy, że chcemy biwakować na brzegu lasu, by nas puścili, bo las naprawdę ma złą sławę. Wielu ludzi tam zaginęło, a ci co w końcu wrócili, opowiadali straszne rzeczy.

- No i co? Odnaleźliście domek Baby Jagi?

- Wiesz, to nie było zabawne. Myśmy właściwie nic nie widzieli, ale…miałaś kiedyś zbiorowe uczucie, że drzewa chcą cię pochwycić? Albo, że nagle z upału, robi się tak nieprzyjemnie zinmo, że wszędzie, nawet na tobie osiada szron?

- Naprawdę?

- Tak, najgorsze było to, że gdy zaczęliśmy uciekać w panice, las zamiast rzednąć, robił się gęstszy, jakby chciał nas zatrzymać. Wpadliśmy w panikę i zaczęliśmy nawoływać o pomoc. Okazało się, że byliśmy kilka kroków od głównego traktu, tego, którym jechałaś ostatnio z Andrzejem.

- A może sami się straszyliście i ulegliście zbiorowej panice, co? Byliście przecież dziećmi. Drzewa jednak nikogo nie chwytają, a chłód mógł być spowodowany brakiem światła, weszliście w gęsty las, a byliście mocno rozgrzani słońcem.

- Możesz mi nie wierzyć, jasne byliśmy dziećmi. Ja też nie muszę ci wierzyć, że pamiętnik się sam zamyka, a duchy piszą po lustrach, prawda? – W głosie Piotra słychać było odrobinę irytacji.

- Nie gniewaj się – powiedziała skruszona Ela – po prostu chciałam jak ty przeprowadzić analizę zdarzenia z realnego punktu. Wierzę, że coś was tam przestraszyło. A co opowiadają ludzie o tym lesie? - Zwróciła się do Piotra, który spoglądał na zegarek.

- Słuchaj, dochodzi druga. Niestety muszę się pożegnać, jeśli nie chcesz, że mną jechać do Kanusi. Mam na wsi kilka wizyt domowych, a potem muszę zdążyć na mój dyżur w szpitalu. Wybacz, nie zauważyłem, że tak szybko z tobą mija czas. – Uśmiechnął się smutno. – A o lesie i różnych legendach opowiem ci kiedyś indziej. Jeśli oczywiście zechcesz – dodał szybko, jakby bojąc się, że kiedyś indziej już nie zechce słuchać.

- Druga!? – Wykrzyknęła Ela – o drugiej umówiłam się z Andrzejem. Poczekaj chwilę, tylko wezmę coś w razie gdyby się ochłodziło i możemy iść razem, ok.?

Piotr uśmiechnął się i skinął głową na znak, że poczeka. A Ela w panice szukała czegoś, czym by mogła się w razie czego okryć. W końcu złapała ten nieszczęsny różowy sweterek, bo…wstyd jej było, że Piotr, musi jeszcze na nią czekać.

Wyszli z domu, na dworze panował okropny upał, fala gorąca, aż ich cofnęła. W domu było przyjemnie i chłodno, więc ich organizmy przeżyły szok termiczny.

- Nie myślałam, że jest aż tak gorąco – zauważyła Ela, próbując upchnąć swój sweterek do torebki.

- Ja też nie – odparł – zwłaszcza że w twoim domu panuje tak przyjemny chłód. Oddam cię w ręce Andrzeja , bo idę najpierw do pani Lisieckiej. – Uśmiechnął się, wpatrując jak Ela próbuje wcisnąć rękaw swetra, który już nie chciał się zmieścić do torebki. – Chyba na razie nie będzie ci ten sweterek potrzebny? – Zapytał.

- No nie, ale jakby się wściekł i nie chce cały się zmieścić – powiedziała zrezygnowana. Zrbiła nieszczęśliwą minę i przewiesiła sweter przez torebkę.

- Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, mogę ci ten sweterek wziąć do swojej torby, oddam ci go w szpitalu.

- Nie chcę cię fatygować, daj spokój, poradzę sobie, najwyżej go zgubię, co nie będzie wielką tragedią.

- Dawaj – powiedział rozkazująco – wyglądasz w nim uroczo, więc będzie tragedia – uśmiechnął się przy tym tak ujmująco, że Ela bez protestów oddała mu sweter.

Andrzej stał już przy samochodzie z uśmiechem.

- Witam – zawołał z daleka – widzę, Piotr, że nie tracisz czasu – spoglądał to na Elę, to na Piotra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz