piątek, 22 stycznia 2010

Dom Elżbiety XX

Andrzej zatrzymał się przed domem Eli, jego twarz była wyraźnie spięta, jakby atmosfera z kawiarni i dobry humor uleciał z niego, jak z pękniętego balonu.

- Dzięki za podwiezienie – powiedziała Ela, przyglądając mu się – wcale nie zrobiło się chłodniej, prawda? Przecież już prawie siódma – spojrzała na wyświetlacz komórki.

- Cholera, rzeczywiście – potwierdził Andrzej, dziwnym, schrypniętym głosem. Tyle, że nie była pewna, czy zgadza się co do czasu, czy też wyraża aprobatę do pogody.
Trzymał zaciśnięte ręce na kierownicy i wpatrywał się tępo przed siebie, mimo, że od jakiś trzech minut stali przed dębową aleją prowadzącą do domu Elżbiety.

- No to się chyba pożegnam – Powiedziała i nacisnęła klamkę by wyjść. Klamka nie ustąpiła.- Chyba musisz mnie wypuścić – spojrzała trochę zaniepokojona na Andrzeja.

- Za chwilę – mówił nadal nieswoim schrypniętym głosem – za chwilę, najpierw…- zacisnął rękę na jej ramieniu, aż ją zabolało. – Najpierw muszę ci coś powiedzieć.

- Słucham? – zapytała ostrożnie, próbując uwolnić ramię z jego uścisku. – Co chcesz mi powiedzieć?

- Wszyscy znają historię o tej twojej krewnej, o tej Mioduckiej. I ja i matka, no i na pewno Piotr, tyle, że nikt o tym nie chce mówić. ROZUMIESZ! – krzyknął na nią. – To była bardzo zła kobieta, zła jak diablica, była jak wcielony diabeł. Niszczyła ludzi dla przyjemności, nikt nie mógł czuć się bezpieczny…no poza jej powiernicą, czarownicą. Nie pytaj się już nigdy, nikomu o nią, dobrze? Zwłaszcza matki, bo ona jest naprawdę bardzo chora. – Kropelki potu wystąpiły mu na czoło i ciężko dyszał, jakby biegł gdzieś bardzo daleko, jakby to wyznanie kosztowało go mnóstwo energii.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi tego za pierwszym razem? Pytałam ci się przecież o nią. To ty odesłałeś mnie do swojej mamy.

- Bo…bo, cholera, ja wiem jak ta Mioducka wyglądała, widziałem jej portret, za nim pani Karska kazała go zniszczyć.

- I?

- To jakby ty, tylko ona miała długie włosy.

- Jestem do niej podobna?

- Jesteś identyczna! To dlatego twoja babcia bała się z tobą spotkać. Powinienem ci to powiedzieć. Twoja babcia porównała twoje zdjęcie z jej portretem, potem kazała portret spalić.

- Czy babcia komuś wspominała o srebrnym kluczyku?

- A masz go?

- Tak. To on mi otworzył pamiętnik Mioduckiej.

- Jezu – jęknął Andrzej – więc matka miała rację.

- W czym? Nie rozumiem.

- Twoja babcia zniszczyła wszystko co tej Mioduckiej dotyczyło. A kluczyk zachowała, co prawda nie była pewna, czy należał do tej Zofii, ale moja matka to przewidziała. Zawsze mówiła, że ten klucz, otwiera jakąś puszkę Pandory.

- Znaczy, że zawsze był taki zimny?

- Właśnie! Wiesz, jeszcze ci muszę co powiedzieć…tylko nie wiem jak. Widzisz losy tej Mioduckiej skrzyżowały się z losami rodziny Pawlickich.

- Znaczy krewnych Piotra?

- Tak, dokładnie z pra, pradziadkiem Piotra. Piotr ci tego nie powie, wiesz, podobno na ich rodzinę rzuciła klątwę.

- Pytałam się Piotrowi o Mioducką.

- I co?

- Powiedział, że sprawdzi w księgach parafialnych, że nic nie wie, ale uwierzył mi, gdy mu powiedziałam, że napis na lustrze jest jej dziełem. Opowiadał też coś o tym, że szukaliście czarownicy w dzieciństwie. Ze poszliście do tego lasu…

- Napis na lustrze?

- Chcesz go zobaczyć? Nadal tam jest, napisała, czy nie jestem ciekawa, czemu ona stała się potworem. Chce chyba, bym przeczytała jej zapiski.

- Piotrek wie o pamiętniku?

- Tak, nawet wyraził chęć studiowania go ze mną.

- No rozumiem go, zwłaszcza, że ta klątwa – Andrzej zastrzygł palcami nad głową po słowie klątwa. – Coś w tym jest. Wiesz, nie mają szczęścia do kobiet. O Piotrze już wiesz, a jego ojca, żona zostawiła zaraz po tym jak Piotr się urodził. Dziadek miał jeszcze gorzej, bo babcia Piotra oszalała gdy urodziła jego ojca. Podobno biegała nago po całej wsi, wreszcie gdy ją dziadek Piotra znalazł, stała przy niej kolejka chłopów, a ona leżała z rozłożonymi nogami…rozumiesz. Zresztą wkrótce po tym umarła. A prababkę…no po urodzeniu oczywiście syna, bo, w ich rodzinie rodzą się tylko synowie jedynacy, zgwałcili i zamordowali pijani, ruscy żołnierze, Tylko ten, który został przeklęty, ten pra, pradziadek Piotra, miał tyle szczęścia, że żona mu ani nie oszalała, ani nie uciekła. Nie zgwałcili jej też ruscy sołdaci. Podobno po tej klątwie, przestała mówić, nie odezwała się do śmierci. Nie boisz się? – Nagle Andrzej zmienił temat.

2 komentarze:

  1. Dawno się wprawdzie zgubiłem, bo mam dysleksję i fikcja tego typu nie całkiem do mnie pasuje, ale Kobieto - Piszesz Jak Zawodowiec!

    Zapewne mogłabyś z tego żyć, a dodatkowo nie miałabyś, w odróżnieniu od wielu, powodu do wstydu, że piszesz co piszesz. (Widzisz, ja się do pisania nie nadaję, bo te zdania zbyt pokrętne i w ogóle. I tak zresztą wyszłoby XXX.)

    Jednak wiesz - do tego nie wystarczy inteligencja, oczytanie, jakieś pomysły... Trza także po prostu potrafić siedzieć na przysłowiowej... kanapie, czy czymś, i po prostu pisać, żeby było napisane.

    I TY TO POTRAFISZ! Alleluja!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham Cię! Boże, że ja z Twoich ust to słyszę?
    Jesteś wielki!

    OdpowiedzUsuń