środa, 2 stycznia 2019

Świt żwawych ponuraków


Świetnym pretekstem do powstania tekstu o humorze byłaby recenzja wczorajszej Szopki Noworocznej Marcina Wolskiego i spółki, ale nie mam pięciu lat, by dać się nabrać na oglądanie podobnego przedstawienia. Straciłem okazję wyzłośliwienia się, pozostając przy twitterowych okruchach recenzji pozostawionych w wirtualnej przestrzeni przez ludzi, którzy nie przegapią żadnej okazji by oblać się pąsem absolutnego zawstydzenia. 
Tyle tylko, że spytałem w Sylwestra autorkę Plastusiów, panią Pielę, czy teksty napisał pan Marcin, a gdy dostałem odpowiedź potwierdzającą moje przypuszczenia bąknąłem, że humor tego autora to poziom zużytej opony. I tyle mojej oceny tego wydarzenia artystycznego.

Jedną z najbardziej uciążliwych cech tak zwanej przestrzeni publicznej jest doprowadzone do absurdu ponuractwo. Choć rzeczywistość bywa śmieszna nikt nie chce, albo nie potrafi przetworzyć jej tak, by zabawić szanowną publiczność. Produkowane w tym celu skecze umierają pod ciężarem wulgarności i politycznych przekonań autorów. Dystans i autoironia stały się pojęciami obcymi. 

Żyjemy w czasach rechotu z wroga, nie śmiechu, a i to na możliwie najniższym poziomie.
Jakby humor zapadł się pod ziemię. Może ze wstydu, nie wiem. Z jednej strony zostali humoryści w średnim wieku, w nieskończoność powtarzający wyuczone przed laty grepsy i miny, z drugiej próbuje się mozolnie awansować na takich, autorów kompletnie wyzutych z poczucia humoru. 
Przypomina to próbę przedstawienia jako sprintera grubaska biegającego sto metrów w dwadzieścia cztery sekundy, a i to z wiatrem. To zresztą zrozumiałe, skoro przypatrzymy się ludziom decydującym o tych dziwacznych karierach i związanych z nimi apanażach. Można stosunkowo łatwo, o ile nie ma się szczególnie bagnistej przeszłości, awansować na patriotę, czy szczerego do bólu katolika, ponieważ do tego wystarczą powtarzane w kółko i z marsową miną deklaracje, ale z humorem trudniej, a metoda awansu jest ta sama.

Wyuczone, choć amatorskie w istocie ponuractwo nie ma w zasadzie barw politycznych, ponieważ odkąd poprzeczka poziomu leży na ziemi, przełazi przez nią dosłownie kto chce, ale po tak zwanej prawej stronie osiągnęło absolutne wyżyny. Ostrzeżenie związane z tym stanem rzeczy jest bardzo poważne i ma charakter polityczny. Nie można przy tym powiedzieć, że nie stać nas na humor, ponieważ jak świat światem humor jest darmowy, a jego rozdawca jest poza ziemską jurysdykcją. 

Polityka tkwi w tym, że w życiu codziennym musimy przymuszać się do lubienia ludzi wyzutych z poczucia humoru. Wszelkie badania wskazują, że humor jest jedną z najbardziej pożądanych, szukanych u innych cech. Poczucie humoru pomaga bowiem przetrwać. Autoironia i dystans do siebie jest warunkiem podstawowym łagodzenia codziennych konfliktów i związanego z nimi stresu.

Jest tylko jedna gorsza przypadłość od ponuractwa, a mianowicie humorysta z nadania, czyli nieśmieszny błazen. Z reguły ktoś taki poza fikaniem koziołków dąży do zajęcia stanowiska pozwalającego mu weryfikować poczucie humoru innych. Odbywa się to na starej zasadzie „uczył Marcin Marcina a sam głupi jak świnia” ( zbieżność imion przypadkowa i zawiniona przez lud, który takie sentencje tworzy). Na dodatek nieśmieszny humorysta przyparty do muru nauczył się opowiadać, że jego rolą nie jest rozśmieszanie, a dawanie do myślenia. No ładnie!

Nie mogę Was przeto pocieszyć, że jest jakieś sensowne wyjście z tej ponurej sytuacji. Wygląda na to, że jesteśmy skazani w przestrzeni publicznej (podkreślam, żeby nie było, że zarzucam wszystkim brak poczucia humoru) na okropne, ponure formaty, z których jedyną satysfakcję mają autorzy, gdy stosowny przelew zasili ich konto. Trudno, trzeba żyć dalej, choćby w takim świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz