niedziela, 8 sierpnia 2010

Rewolucja w XXI wieku

Jedyną siłą zdolną obecnie do przeprowadzenia w Polsce „rewolucji” jest rząd. Tak, tak panie „trubro”. Bez względu na to jak to dziwnie na pozór brzmi, tylko rządowi opłaca się rewolucja na progu dwudziestego pierwszego wieku.
Czyż pierwszą, choć nieśmiałą, skrępowaną niechęcią mediów i ludzi ważnych, próbą rewolucji rządowej nie był projekt IV RP w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego? Przypomnijmy sobie przy okazji, że w fazie wstępnej był to projekt wspólny a do konfliktu doszło najpewniej przy wyborze wroga i wyszukiwania odpowiedniej do zburzenia Bastylii
Ale to już historia.

Tym razem rewolucja rządowa, choć w fazie niemowlęcej, trwa i ma się dobrze. Wykorzystując nowoczesne środki przekazu i „megapolityka” z Lublina uaktywniono właśnie swoisty lumpenproletariat, gdyż każda rewolucja, poza nagą siłą musi mieć swój wrzeszczący motłoch, który w odpowiedniej chwili zostanie spacyfikowany dla dobra ogólnego i społecznego spokoju. Przecież rozumiał to już brutalny chiński chłop i dwudziestowieczny polityk, niejaki Mao.

Nie, nie porównuję obecnego, chaotycznego przyzwolenia na chamstwo i medialną przemoc z rewolucją kulturalną, ale przypominam, że rewolucja sterowana odgórnie to żadna nowość. Tyle, że rewolucja XXI wieku niewiele ma wspólnego z ogólnie znanym pojęciem. Gdyby było inaczej zarówno politycy opozycji jak i przeciwni jej obywatele łatwo by znaleźli skuteczną odpowiedź.

Tej odpowiedzi nie ma, ponieważ jak słusznie moim zdaniem zauważył Mistewicz szeroko pojęta opozycja tkwi jeszcze w wieku XIX.

Kluczem jest zrozumienie celu prowadzenia dzisiaj działań „rewolucyjnych” przez umocowany demokratycznie i mający pełnię władzy rząd.

Po pierwsze, bo są po temu środki. Skoro kiedyś wystarczyło mieć kilka setek czy tysięcy bojowników, jakieś podziemne gazetki i garść pokręconych intelektualistów, dobre hasła i wyjący motłoch i się udawało, to tym bardziej uda się teraz, gdy do dyspozycji współczesnych rewolucjonistów jest wszystko co sobie tylko zamarzą.

Po drugie, ponieważ dysponując takimi środkami jakimi dysponuje współczesne państwo nie można w żaden sposób dać się zaskoczyć politycznym konkurentom. Byłoby frajerstwem i dziecinadą gdyby rządzący dali się wyprzedzić w tak ważnej kwestii jak rewolucja.

Po trzecie cel. Cel jest najważniejszy. Celem rewolucji prawdziwie nowoczesnej jest brak zmian i możliwie niezakłócona działalność administracyjna państwa reprezentowanego i zarządzanego przez obecną władzę. Nie zrozumiało tego w 2005 roku PiS podejmując jakieś, niezbyt radykalne przecież, ale jakieś tam działania mające uwiarygodnić wyjątkowość IV RP wobec swoich wyborców. To się nie mogło udać ponieważ na wyciągnięty miecz zawsze znajdzie się tarcza i odwrotnie.
PO odrobiła tę lekcję bardzo dobrze i w tej chwili jej pozycja jako partii rządzącej wydaje się być nienaruszalna. Po co więc rewolucja?

A, - Ponieważ zawsze jest jakiś haczyk, a tym razem haczykiem jest upływający czas i niestety, delikatnie pisząc, przykra sytuacja finansowa z której nie da się wyjść ot tak, rozsyłając na prawo i lewo uśmiechy. Jednym słowem trzeba coś robić.

Na razie mamy fazę podburzania motłochu i prowokacji werbalnych w cieniu których próbuje się przeprowadzić osobliwą wymianę wroga. Osobliwą bo prowadzoną poprzez głaskanie i podpompowywanie sflaczałego balona SLD, ponieważ PiS jako wróg zaczyna nudzić. PiS jako wróg się zużył i za rok może się okazać, że PiS to za mało jako atut wyborczy.

A gdyby tak nasz głupiutki Zapateruś wszedł do akcji można by uaktywnić skrzydło konserwatywne i nawet stać się nowoczesnym, mrugającym okiem przedmurzem.
Wszystko to pięknie, ale co będzie gdy nadejdzie ostry kryzys, nastroje społeczne się zradykalizują i na politycznym rynku zacznie się robić bardzo, ale to bardzo nieprzyjemnie?

Ano, w takim wypadku do działania ruszy przywódca rewolucyjny. Spacyfikuje motłoch rozgoni lewactwo i silny poparciem ludu, który zawsze pragnie spokoju i zrównoważonego rozwoju, będzie administrował uzyskując dużo dobrego czasu do powolnej naprawy Rzeczpospolitej.

I wtedy prawie nikogo nie zdziwi, że tym przywódcą będzie urzędujący premier. Żyjemy bowiem w wieku XXI nie XIX i tylko rządzący są w stanie skutecznie robić rewolucję a nawet i kontrrewolucję w jednym. Być zarówno mieczem jak i tarczą. Po prostu być.

A na razie? Na razie mają płonąć ogniska pod kociołkami w których warzy się codzienną nienawiść. Wystarczy drewna i tylko trzeba uważać by nie wykipiało.

1 komentarz: