wtorek, 15 listopada 2011

Johann był wielkim polskim patriotą i jeszcze większym odludkiem…

Co to ma być? Sam nie wiem! Śpię sobie wesoło i takie coś mi się przyśniło. Ktoś w obcym, mrocznym pokoju, przyświecając sobie ogarkiem świecy odczytał mi ten ustęp iście grobowym głosem. Nie lubię jak ktoś mi czyta na głos i pewnie dlatego się obudziłem.

Co za Johann? Nie znam żadnego Johanna, o żadnym Johannie ostatnio nie myślałem ani nie czytałem. Ja skromny człowiek jestem i w ogóle mam niewiele zagranicznych myśli.

Z podświadomości mi wylazł całkowicie niepotrzebnie i nie da się zagonić z powrotem. Sprawdziłem. Żył w osiemnastowiecznym Gdańsku Johann Uphagen, który był polskim patriotą, ale nic nie piszą, by był odludkiem.

Żałuję, że się obudziłem i nawet nie wysłuchałem całego zdania. Może bym się czegoś więcej dowiedział o tym odludku. Żadnego konkretnego pożytku z takiego snu nie ma.

Wyszedłem przed chwilą z Różyczką na dwór i zmieniłem zdanie. Jest pożytek!

Dowiedziałem się, a większość z Was za mną, o istnieniu Johanna Uphagena, gdańszczanina, żyjącego w latach 1731-1802, który obok licznych swoich zalet i pasji był polskim patriotą, który w 1793 zrzekł się stanowiska rajcy na znak protestu przeciwko przyłączeniu Gdańska do Prus.

A dzisiaj? Wszędzie pałęta się pełno całkiem zwykłych Jasiów, Rysiów, Czarków czy innych znowuż Kaś, Jolek, Wandeczek i tym podobnych, którzy na sam dźwięk słowa „patriotyzm” dostają wysypki, drapią się nieprzystojnie, wykrzywiają boleśnie, chichoczą. Potem u specjalnego lekarza upraszają piguły, a co gorliwsi żądają antypatriotycznych szczepionek.

I nie chcą słuchać wykrętów, że takich szczepionek nie ma na składzie.

- Kopacz – narzekają – pewnikiem nie kupiła!

Albo co wyprawiają prawacy; To się w głowie nie mieści! Idzie jeden z drugim do Empiku. Bierze z półki nowy numer Krytyki. Udaje, że przegląda a jak nikt nie patrzy, ciach, wtyka do środka specjalną pocztówkę i odchodzi pogwizdując neutralną światopoglądową melodię, na przykład Marsz Radetzkiego.

Przychodzi lewak, kupuje egzemplarz i pędzi do utajnionego lokalu by z kolegami po rozumie, wertować i się napawać. Wszyscy siadają po turecku. Lewak fundator całuje okładkę i otwiera pachnący drukarnią najnowszy numer. Na ekologiczny dywan wypada pocztówka.

- Darmocha! - Cieszy się lewak i odwraca pocztówkę, bo pocztówki, jak wiadomo spadają zadrukowaną stroną w dół. Wszyscy mdleją, a potem dalejże cierpieć straszliwe swędzenie, ponieważ na pocztówce, literami jak wół napisano „BÓG! HONOR! OJCZYZNA!

3 komentarze:

  1. Stęskniłem się za Wami, rebe Jarecki.

    Ozwijcie się kiedyś, co?

    Może być np. na Skype.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  2. Jacek, wrzuć tu z boku takie szpejo, jak ja niedawno wrzucił (też w końcu na bloggerze), i jak ma Nicek! Chodzi mi o to szpejo, co pokazuje ostatnie komęta.

    Macie tu super teksty, sporą publikę, a dyskusje, przyznasz, jakieś jak na to mikre. To szpejo mogłoby z czasem pomóc Ci to zmienić. (Iwonie też.)

    Całuję czule

    OdpowiedzUsuń