środa, 3 listopada 2010

Dom Elżbiety LXXVI


Elżbieta spojrzała pytająco na Piotra.

- Nie rozumiem, o co tu chodzi, nadal. Rozumiesz coś z tego?

- Wiesz – Piotr westchnął – Kanusia zapamiętała tylko to Eihwaz, ale mówiła, że tam były jeszcze jakieś symbole. Myślę, że to Eihwaz było odwrócone, myślę też…że to drzewo też ma znaczenie, wszak Zofię pochowała pod dębem. A ten portret jakoś zaczarowała, był jakby jej oczami, tak myślę.

- A dlaczego stracił moc? Skoro był zaczarowany, powinien być nadal. Powinniśmy zobaczyć tamte oczy? Skoro Kanusi się w ten sposób wyślizgnął, schował, powinien. – Upierała się Ela.

- Zobacz, Kanusia wyjęła go z ram, tamtą formułkę spaliła. A swoją drogą dziwne – zmienił temat Piotr – Dopiero sobie w tej chwili uzmysłowiłem, Zofia pisała w pamiętniku, że Carlota nigdy posiadła umiejętności sztuki pisania, pamiętasz?

- Tak, rzeczywiście. Myślisz, że to pisał ktoś inny?

- Nie wiem. Może ten mistrz? A może Carlota po prostu ją oszukała? A co do portretu, myślę też, że oddalenie od tego domu, też nie było bez znaczenia. No i w ramy został oprawiony poświęcony obraz.

- To się trzyma kupy – westchnęła Ela – dobra idziemy w końcu czytać dalej pamiętnik. Powinniśmy się w końcu dowiedzieć co się stało z Rachelą, Meyerem i tamtymi innymi dziewczynami.

Poszli do sypialni, trzymając się za ręce, to Ela wsunęła dłoń, w rękę Piotra. Chciała się poczuć choć chwilę bezpiecznie i rzeczywiście, chłodna dłoń Piotra wpłynęła na nią kojąco.

- To kto zaczyna? – Ciepły, niski głos Piotra w słabo oświetlonej sypialni zdawał rozganiać czający się mrok.

- Chyba ja – westchnęła Elżbieta, ale zapalmy wszystkie lampy.

- Jasne, już robi się szaro, a światło i tak by było potrzebne do czytania.

Elżbieta usiadła przy stoliku i zaczęła:

Carlota, po mojej deklaracji, że zgadam się na jej warunek, którego nie chciała mi zdradzić zapytała mnie tylko, czy wolę, by Ksawery przyszedł tu tylko, czy żeby podała mu jakąś miksturę. Odparłam prychnięciem…widać byłam naiwna i wierzyłam, że i on nadal o mnie myśli i śni, tak jak ja o nim. Kiedy Carlota poszła, szybko i to bez niczyjej pomocy włożyłam nową, jedwabną, białą sukienkę, którą zamówiłam sobie u krawca w Białymstoku. Włosy rozpuściłam by wydać mu się młodszą. Spojrzałam w zwierciadło i byłam zadowolona z mojego wyglądu.
Czekałam niecierpliwie, aż on przyjdzie, może sama się okłamując wierzyłam, że gdy mnie ujrzy, padnie przede mną na kolana? Zapewne, to od dawna było wizją mej wyobraźni. W końcu go ujrzałam, wszedł, bez słowa, skłonił się przesadnie. Dałam znać głową Carlocie, by wyszła. Chciałam być z nim sama. Przyglądałam mu się. Wyglądał inaczej, niż go zapamiętałam. Zniknęła z jego twarzy nutka melancholii, a zastąpił go jakiś upór. Twarz miał ogorzałą od słońca, a ramiona muskularne. Tamten Ksawery, był delikatny, ten silny, ale ten był mi jeszcze bardziej bliski i kochany. Choć spoglądał na mnie jakoś nieprzyjaźnie, aż drżałam ze szczęścia. Witaj Ksawery, powiedziałam. On znów skłonił się jakoś groteskowo i oficjalnie tylko powiedział coś w rodzaju, że wita wielmożną panią. Nic, nic poza tym. Zaczęłam więc sama, chcąc go ośmielić, że bardzo za nim tęskniłam, że cały czas go kocham, że marzyłam o tym, bym mogła go znów zobaczyć. Że bardzo bym chciała, że teraz to możliwe, byśmy byli razem. Co jeszcze mówiłam nie pamiętam, bo widziałam jak na jego twarzy, zamiast miłości rodziła się jakaś koszmarna pogarda. Z oczu popłynęły mi łzy, zaczęłam go prosić, błagać, by spojrzał na mnie, by ujrzał we mnie tamtą Zofię, którą przecież kiedyś kochał…

To był najstraszniejszy moment mojego życia, on mną wzgardził! Nawet na mnie nie spojrzał, a właściwie, patrzył na mnie, ale nie tak jak mężczyzna na kobietę, a jak człowiek na robaka, ohydnego, wstrętnego wijącego się robaka. Wreszcie powiedział, że jego Zofia umarła, a ja nawet nie jestem jej bladym odbiciem. Poza tym, ma żonę, którą bardzo kocha i syna. Powiedział jeszcze, że mimo iż jest człowiekiem ubogim, nie przyjmuję jałmużny i znoszonych ubrań. Tego co wypracują jego ręce starcza i dla niego i dla tych, którzy go naprawdę kochają.
Tak, porównał mnie do znoszonych ubrań, do zwykłego łachmana!
Potem odwrócił się na pięcie, spojrzałam na jego nogi, były obute w drewniaki! Bez słowa wyszedł zostawiając mnie we łzach i całkiem rozbitą. Wybiegłam za nim, prosząc by dał mi jeszcze chwilę, ale udawał, że mnie nie słyszy. Wtedy w złości, bólu, wykrzyczałam za nim, by nigdy więcej nie usłyszał od kobiety słów miłości, by był przeklęty wraz z tamtą, by jego synowie nie zaznali szczęścia z kobietą. Wtedy zobaczyłam uśmiechniętą Carlotę, stała przyczajona za kolumną ganku. Zapytała, czy rzeczywiście tego chcę? Powiedziałam: Jak niczego innego.

- A jednak, Kanusia miała rację, Zofia go przeklęła, ale klątwę rzuciła Carlota – zatryumfowała Ela

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz