sobota, 27 listopada 2010

Dom Elżbiety LXXXIV


Oboje wstali i zgodnie z wczorajszymi zapowiedziami poszli najpierw do Kobielaka, by zrobił im drewniany krzyż.
Choć Kobielak był wścibski, a ciekawość go zżerała, po co im ten krzyż, zbyli go mówiąc, że Elżbieta chce go w swoim ogrodzie postawić, bo przed śmiercią prosiła ją o to babcia.
Kobielak im nie dowierzał, w prawdzie chciał się czegoś więcej dowiedzieć, ale musiał obyć się takim tłumaczeniem, bo oni zaraz wyszli, prosząc go, by krzyż był zrobiony jeszcze dziś.
Mężczyzna westchnął i zapewnił, że ma akurat odpowiednie drewno i że za jakie dwie godziny, można będzie go odebrać.
Poszli na Plebanię. Gospodyni księdza powitała Piotra z radością, zaś intensywnie zaczęła przyglądać się Eli
- Witam pana doktora – zaczęła – a cóż to pan za gościa nam przyprowadził?

- Witam pani Mario, to wnuczka pani Karskiej, co oczywiście pani wie – uśmiechnął się łobuzersko.- Ksiądz Janusz u siebie?

- Nie, ksiądz w ogrodzie, zaraz po rannej mszy poszedł, nawet śniadania nie zjadł. Powiedział, żeby mu nie przeszkadzano, bo – tu spojrzała na Elę – coś w tej swojej palmiarni robi. Bo nasz ksiądz to prawdziwy hodowca rzadkich roślin, wie pani ?

- Nie wiedziałam – powiedziała lekko zmieszana Ela.

- No, skąd też pani by mogła wiedzieć…jeszcze pani na mszy nie widziałam – dodała.

- Pani Mario, to my pójdziemy do księdza, bo mamy ważną sprawę. Myślę, że się na nas nie obrazi, co?

Wzruszyła ramionami, ale wciąż świdrowała Elę wzrokiem.

- Nie wiem, ja tu jestem od do gotowania i sprzątania.

- Oj, pani Mario, niech pani tak nie mówi. - Piotr obdarzył gospodynię czarującym uśmiechem. – Przecież wszyscy wiedzą, że bez pani, Janusz by sobie za nic nie poradził.

Uśmiechnęła się szeroko na słowa Piotra i przychylniejszym okiem spojrzała na Elę.
- Niech państwo idą do księdza. A niech pan, panie doktorze, niech mu powie, że śniadanie już trzy razy szykowałam. Utrapienie z nim jest, jak już coś u tych ziel robi, to o świecie zapomina. Czy to się godzi?

- Oczywiście, pani Mario, przekażę mu i tu na śniadanie zaciągnę, sami też co prawda jeszcze nie jedliśmy, bo spraw dużo mamy.

- Z tego wszystkiego zapomniałam się zapytać czy państwo nie głodni. A jak z Kanusią? czy już zdrowa? Bo podobno przywiózł ją pan ze szpitala. A na śniadanie zapraszam! Już biorę się za szykowanie. Byleby księdza tu pan przyprowadził.

- Kanusia zdrowsza, dzięki za pamięć. Choć jak zwykle uparta i nie dała się dłużej utrzymać w szpitalu. A za zaproszenie dziękujemy i chętnie skorzystamy. Idziemy w takim razie po księdza do ogrodu. – Znów obdarzył panią Marię czarującym uśmiechem, co całkiem ją rozbroiło, więc podśpiewując zabrała się za śniadanie, a oni poszli do ogrodu, w poszukiwaniu księdza.
Odnaleźli go w altanie, gdy przyglądał się jakiemuś kwiatkowi.
Elżbieta nie kryła rozczarowania. Ksiądz Janusz okazał się małym, grubym człowiekiem o wyraźnej łysinie i dość gapowatej twarzy. Sutannę miał pobrudzoną ziemią i w ogóle stwarzał wrażenie typowego wiejskiego proboszcza.

- Pochwalony! – Zawołał Piotr już z daleka.

- Na wieki wieków – Odparł trochę roztargnionym głosem. – Kogoż to dobry Bóg prowadzi?

- Niestety tylko grzeszników. – Zażartował. – A co tam za cudo oglądałeś?

- To jest Laelia Speciosa, sam ją wyhodowałem i właśnie obdarzyła mnie kwiatami. – Spojrzał na Elżbietę – Czyli storczyk, storczyk meksykański, bardzo rzadki u nas.- Dodał – A my się chyba jeszcze nie znamy? Pani jest wnuczką pani Leokadii, prawda?

- Tak. Niech ksiądz wybaczy nasze najście – powiedziała Ela jakby chcąc się tłumaczyć.

- Oj dziecko, Bóg zawsze jest gotowy do dialogu z nami, a ja tylko jego rab najniższy, więc jakbym mógł mieć komu to za złe? Szefowa pewno zła? – zapytał Piotra – uciekłem jej zaraz po mszy i pewno ma mi za złe, że nie jadłem.

- Już ją udobruchałem, ale zapewniając, że zaraz cię stąd wywabię i doprowadzę do kuchni. – po tych słowach chwilę coś ważył w myślach i wreszcie powiedział. – Słuchaj mamy do ciebie ważną sprawę. Przy pani Marii jednak nie chcę o tym mówić, czy byłbyś skłonny pójść z nami do Elżbiety?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz