Krzyżak Zygfryd siedzi sobie przy dębowej ławie w przydrożnym zajeździe - pije piwo, palcem w piwie umoczonym rysuje orientalne arabeski na pociemniałych deskach i popatruje na smugi dymu przebiegające pod powałą. Karczmarz dał mu do towarzystwa dwie świece i koso popatrującego chłopaczka do obsługi.
Pije Krzyżak piwo i duma nad tym, dlaczego nie jest lubiany poza Zakonem?
W Zakonie go lubią – Tam są na miejscu różne figle i szorstka męska przyjaźń, ale ledwie pojawi się w tak zwanym realu, czyli poza murami twierdzy, zaczynają się problemy. Na przykład ten chłopaczek, który mu usługuje.
- Przecież zachowuję się przyzwoicie – myśli Krzyżak i popija z cynowego kufla mętne piwo.
- Przecież tylko dwa razy dałem mu w pysk i raz podstawiłem nogę, co jest zgodne z regulaminem wewnętrznym karczmy - a już ta słowiańska gęba patrzy na mnie koso i z całą pewnością, gdyby miał do kogo – robiłby zza moich pleców śmieszne miny do innych gości.
Ale żadnych gości nie ma, bo gdy tylko Krzyżak przestąpił próg karczmy, wszyscy się zaraz wynieśli, jakby Zygfryd był ich wrogiem.
To śmiecie! To chamy przebrzydłe! To Polaczki takie i owakie, nie znające swojego miejsca! – zgrzytał zębami dzielny Krzyżak i jakby dla dobitnego zaakcentowania swoich myśli z całej siły walnął pięścią w ławę, aż mu się z kufla fala piwa wylała!
- Nie wylewaj krzyżaku piwa! – syknął chłopiec i schował się na wszelki wypadek w kącie
Krzyżak zdumiony taką bezczelnością już sięgał po swój miecz oburęczny, gdy nagle otwarły się drzwi i wśród śnieżnego tumanu ukazały się trzy starannie okutane, wyraźnie nierycerskie postacie. Zaczerwienione nie tylko od mrozu perkate nosy węszyły nachalnie na bezlitosnym progu ciepłej izby.
- Wypierdalać chamy! – rozdarł mordę Krzyżak i potrząsnął przed zdumionymi, miejscowymi farmerami swym lśniącym mieczem. Do roboty darmozjady, do roboty!
Gdy opuścili izbę, Krzyżak nieco się uspokoił, ale dla na wszelki wypadek położył nagie mieczycho przed sobą na ławie i zażądał jeszcze więcej piwa i jeszcze więcej pieczonego mięsa, a potem zwróciwszy się do karczmarza, z tłumioną pasją zapytał:
- Czemu nie ma tancerki?
- Tancerka, panie uciekła na przedwczesną emeryturę, panie!
Krzyżak zaklął na tak nieprzyjemny brak tancerki, a w tej właśnie chwili, gdy klął - otworzyły się drzwi i w progu pojawiło się dwóch kupców w sobolowych szubach.
- Won mi tu z izby! Śmierdziele! Chlać przyszliście zamiast podatki płacić, a skrzynia w skarbcu ciągle pusta! Och wy Polaczki przeklęte! Kombinatorzy! Złodzieje! Antykrzyżacy! To ja dla was drogi i kamienne mury buduję…
Krzyżak nie skończył bo nie miał do kogo już mówić. Został sam - i sam z sobą pił piwo, dumając nad brakiem własnej popularności wśród ludu.
– Przecież my, do jasnej ciasnej – jesteśmy naturalną elitą dla tego nieszczęsnego ludu! Gdy nas zabraknie, kto tym chamom wytłumaczy, co jest dobre a co jest złe? Tyle dobrodziejstw a wdzięczności żadnej – zasmucił się Zygfryd.
Na dodatek w tym momencie usłyszał karczmarza tłumaczącego przed progiem jakiejś niewieście, żeby nie wchodziła bo w karczmie jest Krzyżak i niechybnie wyzwie ją zaraz od kurwy.
Zygfryd wściekł się na karczmarza, bo niczego tak nie łaknął jak miłego damskiego towarzystwa, które jest jednak dużo przyjemniejsze niż wzajemne poklepywanie się po gołych tyłkach w zamkowej łaźni.
- Wpuść damę parszywy Żydzie! – ryknął – I najlepszego wina na stół dawaj, a szybko - bo ściąć każę!
Drzwi do izby powoli uchylały się, a w miarę jak się uchylały - w izbie robiło się coraz ciemniej. Ciemność pochłaniająca izbę w sposób tak zdecydowany, że palące się jasnożółtym płomieniem świece już tylko tliły się jakąś nieziemską fioletową poświatą.
Nowy gość powoli zdejmował rękawice, a Zygfryd wytrzeszczając oczy próbował dojrzeć, kto zacz by dobrać do sytuacji odpowiednią wiązkę przekleństw, ale nie będąc pewnym czy to czasem nie jest któryś z Braci Zakonnych, albo facet z jakiegoś CBA, postanowił najpierw zapytać.
- Jestem Zawisza z Garbowa! – oznajmił poważnie przybyły
- Karczmarzu – Co tu robi to przeklęte krzyżackie pudło? – I nie czekając na odpowiedź, co świadczyć może o wyrywnym charakterze rycerza – wywlókł na dwór naszego Krzyżaka a tam, nie sięgając nawet po miecz, po prostu rozbił mu łeb, kończąc jego udział w tej opowiastce.
- Będzie mi się tu taki rozsiadał i autorytet po karczmach strugał – skomentował Zawisza i zasiadł, by pić, jeść - i popuszczać pasa. Izba zaroiła się ludźmi a karczmarz cieszył się wielce z krzyżackiego miecza, który od tej pory miał służyć mu za rożen.
I służył do czasu aż płowowłosy chłopiec, który podawał gościom piwo dorósł, zmężniał i pewnego dnia zabrawszy miecz wiszący nad paleniskiem udał się w świat by popróbować sił w zmaganiach mężczyzn. Odtąd kazał mówić na siebie Stowejko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz