Boszman napił się wprost z butelki po rumie, zimnej, ale za to gorzkiej herbaty i skrzywił się tak, że widząc jego przeraźliwą minę, jeden z majtków o mało nie wyskoczył ze strachu za burtę.
Nie dość, że herbata była lurowata, bo służąc za atrapę rumu, nie miała obowiązku być smaczną i aromatyczną to jeszcze butelka mimo wielokrotnego mycia płynem do mycia butelek, ciągle zalatywała rumem, a Boszman nie cierpiał nawet zapachu alkoholu. Niezwykłe, ale Boszman był absztynentem.
Nie cierpiał też morza, bo morze jak powszechnie wiadomo bywa mokre, słone i niebezpieczne.
Całe szczęście, że Sztatek stał sobie statecznie na lądzie a zadanie załogi polegało głównie na odpędzaniu złomiarzy, którzy uparli się by pociąć i wynieść mosiężną śrubę.
To w ogóle była dziwna historia, że Sztatek nagle znalazł się na lądzie. Pływał i pływał a którejś nocy, załoga patrzy a on siedzi na lądzie niczym jakaś krowa.
Tabloidy zaraz się rzuciły, że niby, jak można tak się zagapić i wpłynąć w jakieś brzózki, chaszcze czy inną leszczynę.
Wtedy Minister od pływania po wodzie, zwyczajnie wyparł się Sztatku, twierdząc, że w naszym kraju nie ma już żadnych głupich Sztatków. Przy okazji skompromitował się twierdząc, że skoro nie ma Sztatków to znaczy, że Polska nie ma dostępu do morza.
Któryś z dziennikarzy sprawdził w Wikipedii, że jednak ma na Helu, i tak wyśmiał ministra, że aż przykro było słuchać tego wyśmiewania, bo przecież, co władza to władza.
W tym zamieszaniu, Sztatek przejęło Ministerstwo Kultury i Sztuki, pewnie z przyrodzonej temu ministerstwu chciwości.
Minister kultury pięknie tłumaczył, że to jest właśnie ten cały „suchy przestwór oceanu” ale ministra zmienili na takiego co to nie kumał wieszczów i obciął dotację do Sztatku.Skończyły się wycieczki, deklamowanie patriotycznych wierszyków, znikła gdzieś ekipa filmowców, która dla Animal Planet miała kręcić dokument o „Świeckiej Arce Noego” Aktywiści się rozleźli.
Sztatek został przekształcony w Spółkę Szkarbu Państwa i obsadzony mało udanymi działaczami lokalnych struktur.
Nasz Boszman jest właśnie z tego zaciągu. Dowodzi teraz partyjną drobnicą. Są tak spauperyzowani, że nawet nie interesują się zniesieniem ustawy kominowej.
Trwają na Sztatku za mniej niż pięć tysięcy na rękę!
Dla podtrzymania ducha bojowego Boszman udaje prawdziwego bosmana i nawet nosi na piersiach taką zawieszkę, że jest p.o. kapitana. Znaczy to, że w razie czego, to pod jego komendą popłyną po wodzie, gdy się pojawi jakaś woda.
Tyle, że w okolicy najbliższa woda jest w postaci rowu melioracyjnego.
Sztatek odmalowali "na mikado" Pokład wyszorowali, rdzę pokryli specjalnym preparatem przeciwko rdzy. Siedzą i się nudzą. Bieda.
Stoją a stojąc grzęzną, albo inaczej, grunt się wokół statku podnosi. Wieczorami spuszczają sondę w postaci kamulca na sznurku i mierzą jak jeszcze długo będą grzęznąć, nim ugrzęzną. Mieli oryginalną sondę, ale za drugim razem jak ją spuścili, nieznany złomiarz ją skradł.
Boszman, który z zawodu jest nauczycielem matematyki, wszystko ładnie oblicza i na służbowym laptopie ma taki sprytny wykres pokazujący tempo grzęźnięcia. O, tam jest dużo fajnych rzeczy w tym laptopie, a wszystkie dotyczą dalszych losów Sztatku.
Załoga trochę się lękała, co z nią będzie gdy statek całkiem zniknie z powierzchni ziemi? Aby uspokoić nastroje, przybył ze Stolicy ważny zastępca i pouczył zebranych, że gdy Sztatek ostatecznie się zagłębi, załoga zostanie przeniesiona do Stolicy w niejasnym acz wiarygodnie uzasadnionym celu. Od tego czasu wszyscy tupią a nawet podskakują by przyspieszyć proces zanurzania się Sztatku.
A Boszman tylko się uśmiecha.
W końcu Boszman odstawił obrzydliwą butelkę z herbatą i poszedł na rufę popatrzeć na zachodzące Słońce. Wiedział, że w mundurze nieźle wygląda, szczególnie jak się patrzy od dołu.
Napawa się nasz Boszman przyrodą i troszeczkę swą Boszmanotawością a w dole chłop prowadzi akurat spasionego konika.
- Szczęść Boże kapitanie, a długo tak jeszcze tonąć będziecie? Zaorał bym już po was!
- Ahoj, dobry człowieku! Jeszcze, jeszcze….
- No to dobrego! Wio, maluśki!
- Dobrego!
I popatrzył nasz Boszman jeszcze trochę, tak ogólnie po polach i poszedł pisać raport o dalszym postępie grzęźnięcia. Po drodze patrzy, a tu nagle osa.
Taka osa to leci czy frunie? – zamyślił się Boszman machając dłonią na osę.
Chłop mu odmachnął i zagapiwszy się na grzęznący Sztatek, skręcił nogę w radlinie.
Bywa i tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz