niedziela, 8 marca 2009

Tylko o pisaniu

To miasto jest przerażająco białe. Białe są tynki domów, chodniki ułożone z białego piaskowca. Nawet asfalt jest biały. Po białym asfalcie jeżdżą białe samochody. Po chodnikach spacerują biali ludzie ubrani na biało. Można kupić tylko białe pieczywo i lody śmietankowe.

Na dwudziestym trzecim piętrze białego wieżowca autor popularnych romansów patrzy na białą kartkę papieru. Właśnie skończył pisać kolejny rozdział. Białym tuszem na białej kartce.

Czytelnicy nie będą mieli z tego żadnej pociechy! – I tak myśląc nad daremnością swego wysiłku, z białego kubka biały pisarz popija mleko.

Stoi w niekończącej się kolejce. Wszyscy dokoła gadają i gadają, tylko on przeżuwa gorycz swojej klęski. Nie będzie zadośćuczynienia bo świat się raczył się skonczyć godzinę temu. Akurat wtedy gdy skończył pisać tekst, doskonały tekst który niewątpliwie znalazł by się na pierwszej stronie.

Ledwie go wkleił i ledwie na mapce odwiedzających pokazał mu się pierwszy czytelnik, świat się skończył.

Ten bloger zawsze miał pecha. Stoi teraz w tej kolejce, całkiem poza czasem ze swoim niepotrzebnym już laptopem i patrzy jak nikną kolejne strony, jak odchodzi w nicość cały świat. Jeszcze na onecie „Boruc w kręgu zainteresowań Milanu”

Ale i tej wiadomości nie można otworzyć. Beznadzieja.

W głupich wywiadach zdarza się pytanie o to, jaką książkę indagowany by zabrał na bezludną wyspę. Kiedy Albercik na skutek katastrofy lotniczej znalazł się na bezludnej wyspie, miał tak osobliwe szczęście, że razem z nim wylądowała na tym odludziu paczka z książkami.

Przez wiele nudnych i uciążliwych lat, właśnie te książki były jedynymi jego towarzyszami niedoli. Nauczył ich się dosłownie na pamięć i kiedy wreszcie został odnaleziony i przywrócony cywilizacji, wykorzystał wiedzę zdobytą w ten sposób do zrobienia oszałamiającej kariery pisarskiej. Pewnie jesteście ciekawi, jakie to były książki?

Nie wiem, Albercik nie chciał mi powiedzieć. On bywa bardzo uparty w takich sprawach. Złośliwi, a takich nigdy nie brak, twierdzą że były to słowniki ortograficzne.

Bardzo przejął się tym, że zakazano używania słowa „wolność” pod takim pozorem, że używanie tego słowa obraża uczucia niewolników, bo niby wiadomo jak jest naprawdę.

Na znak protestu przestał publikować. W domu próbował pisać do pamięci swojego komputera, ale ta „wolność” tak go zdominowała i stłamsiła, że nic nie potrafił wymyślić tylko pisał różnymi czcionkami: wolność, wolność, wolność, wolność, wolność, wolność…

Kiedy skończyły się pieniądze, zaczął żyć ze zbierania puszek po piwie i innych śmieci.

Trochę podupadł, ale jak miał dobry dzień i było go stać na kupienie biletu, zamknięty w kabinie publicznego szaletu wyskrobywał na białych kafelkach to zakazane, wyklęte słowo, za pomocą gwoździa.

Kiedy przedstawili mu dowody w postaci nagrań z kamer, dosłownie nic nie miał do powiedzenia na swoją obronę. Jeszcze na dodatek, jego ostatnim słowem wcale nie była „wolność”

Nie do uwierzenia, ale podczas egzekucji krzyknął:

- Jezus!

Jego pozbawione życia ciało złożono w białej trumnie i zaniesiono w biały dzień na zupełnie biały cmentarz. Ubrani na biało żałobnicy patrzyli tępo przed siebie. Pomiędzy białymi nagrobkami biegały białe pudelki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz