LZS Społem Nekla – Czarni Czerniejewo 4 – 1 ( derby 1977, klasa B )
Byłem akurat z rodzinną wizytą w Nekli. Patrzę a na słupie wisi kartka, że będzie mecz taki a taki. Były to czasy, gdy nie gustowałem ani w przesiadywaniu przy suto zastawionym stole ani w popijaniu zmrożonej żytniówki. Za to piłka była dla mnie prawdziwym królem! Usprawiedliwia mnie to, że miałem wówczas czternaście lat.
No to idę a w duszy gra mi szydercza muzyczka miastowego chłopca, że niby ( he he ) jakaś będzie szydera. Co prawda po aferze korupcyjnej ( tak, moi mili były wówczas takie, co wkrótce opiszę ) moje ukochane Zagłębie Konin też grało w klasie A, ale za to na jakim stadionie! Stadionie dla dwudziestu tysięcy nieistniejących fanów!
Dochodzę i patrzę; boisko jest, siatki na bramkach są. Linie cokolwiek koślawo wymalowane wapnem, ale są na miejscu. Chwila! Nie ma jednego pola karnego, nie ma kibiców a zamiast trybun jest z jednej strony taki wałek ziemny.
Ale co z jednym polem karnym? – może zapytać dociekliwy czytelnik.
Otóż było tak, że jakieś dwadzieścia metrów od jednej z bramek kończyła się murawa i zaczynał piasek. Ale żeby tam piasek, normalna plaża z piaskiem po kostki.
Jakiś dowcipniś, pewnie gospodarz stadionu wyznaczył linie za pomocą szurania butem. Bywa i tak.
W końcu zaczęli schodzić się kibice i rozsiadali się na wale ziemnym. Ja między nimi.
Przyjeżdża Pekaes via Czerniejewo i poza typowymi niedzielnymi pasażerami wysypuje się z niego drużyna piłkarska Czarnych i to od razu w gotowości bojowej, czyli w korkach, strojach piłkarskich i z piłkami w siatkach. Od razu z przystanku biegną na boisko i rozpoczynają rozgrzewkę.
Siedzący koło mnie Tatuś poucza swoich rozbrykanych malców.
- To Czerniejewo! Grają w żółtych koszulkach. To są Niemcy!
Trochę mnie to zaszokowało, bo Czerniejewo leży, tak z osiem kilometrów od Nekli. Czyli derby!
Bramkarz niemieckiej drużyny, nie tylko mały i gruby, ale do tego w tak połatanym dresie, że nigdy ani przedtem ani potem nie widziałem niczego podobnego. Na dodatek, gdy schyla się po piłkę ukazuje zdumionej publiczności rowek między pośladkami, bo te dresy są jakieś takie na dodatek niedopasowane.
Z pomalowanego na zielono barakowozu wybiega Nekla. Od razu widać, że Nasi. Eleganckie chłopaki, tyle tylko ze doliczyłem się dziewięciu zawodników.
Zaczynają się gorączkowe dyskusje działaczy z kibicami, wśród których jak się okazuje są niedysponowani po sobotniej zabawie gracze. Ich wygląd nie rokuje zbyt dobrze. Na szczęście tuż przed meczem pojawiają się jacyś juniorzy, po których jeden z graczy pojechał rowerkiem.
Ku mojemu zdziwieniu pojawiają się też sędziowie i zaczyna się mecz.
I wiecie co? To był niezły mecz!
Na wale i wokół boiska z 500 kibiców. Oczywiście dużo śmiechu i antyniemieckiej gadki, ale gra żwawa i szybka.
Nekla potrafi znakomicie wykorzystać atuty swojego boiska. W pierwszej połowie, umiejętnie broni się tuż przed strefą piachu i wyprowadza szybkie kontry, z których jedna kończy się golem. Tuż po przerwie Czerniejewo wyrównuje w zamieszaniu podbramkowym.
Od tej chwili miejscowi, a dla mnie już „nasi” wyraźnie dominują. Strzały zza linii piasku a reszta to tylko takie angielskie, ostre wrzuty na bańkę.
Tyle tylko, że Połatany bramkarz bardzo dobrze broni. Ani rowek, ani niechlujny wygląd nie przeszkadzają mu w śmiałych robinsonadach.
Gdzieś tak w 70 minucie stoper po jego lewej ręce wykopuje piłkę z „piątki” na czterdziesty metr. Piłka trafia na nogę jednego z nekielskich obrońców i ten wali z woleja na budę.
Piłka trafia w okienko z taką siłą, że rozrywa siatkę i spływa po niej za bramkę. Faktem jest, że siatka była akurat w tym okienku załatana zwykłym sznurkiem i niby nie stało się nic wielkiego, niemniej gol był godny finału Ligi Mistrzów, a Jarecki siedział akurat na trawie za bramką ( tam była trawa he he ) i pewnie dlatego zapamiętał ten mecz.
Pamiętam też bramkarza Czarnych klęczącego w brudnym piasku, spoconego po kilkunastu udanych interwencjach, jak bezradnie rozkładał ręce bez rękawiczek i coś tłumaczył kiwającym głowami obrońcom.
Kilka minut później odważyłem się i zagadałem do niego w stylu: niech się pan nie martwi, bardzo dobrze pan broni, a on uśmiechnął się do mnie i coś odpowiedział.
Gdy akurat odpowiadał, dostał trzecią pigułę do siatki i musiałem salwować się ucieczką na wał. Kibice zaczęli krzyczeć: Bandyta! Bandyta! I bramkarz zatrzymał się przy chorągiewce oznaczającej miejsce wykonywania kornerów.
Wszyscy się cieszyli i nawet jeden facet poklepał mnie po plecach, a mnie było przykro bo ten bramkarz naprawdę dobrze bronił.
Jak dobrze, niech świadczy o tym fakt, że pojawił się między nami po 31 latach. Nagle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz