niedziela, 8 marca 2009

Ideolog

- Ten guzik mnie zabije - pomyślał z rozpaczą, próbując zapiąć spodnie, ale w żaden sposób nie potrafił. Guzik był zbyt duży.

- Urósł albo zmniejszyła się dziurka. Nie, cóż za głupstwa wymyślam. Przecież guziki nie rosną. Guziki same nie rosną, czyli miał do czynienia z sabotażem. Usiadł na krześle w tych rozpiętych spodniach i rozejrzał się smętnie po pokoju. Ogarnęła go nieprzyjemna świadomość, że we własnym domu padł ofiarą zdrady. Krzyknął - Mamusiu! Mamusiu! - ale głos mu drżał i okrzyk zabrzmiał dziwnie piskliwie.

Wiedział przecież, że jest w domu sam. Podszedł do okna, podtrzymując dłonią opadające spodnie i wyjrzał tylko po to, by ostatecznie przekonać się o swojej klęsce. Na sznurze w ogrodzie, wisiało jego pozostałych siedem par spodni, nie wyłączając pomarańczowych ogrodniczek. Na dodatek mżył deszcz. Zacisnął dłonie na parapecie tak mocno, że aż poczuł ból. To otrzeźwiło go nieco i postanowił działać.

Gdyby zobaczyli go w tym stanie jego partyjni koledzy, śmiechom nie było by końca. Oczywiście, za moimi plecami - pomyślał z goryczą. Już samo to, że jego mamusia ustawicznie przesiadywała w kościele, że uprawiała wobec niego takie podejrzane gierki, jak ta z guzikiem, stanowiło poważną przeszkodę w jego działalności. Dzięki jej zabiegom, wstydził się zapraszać kolegów do własnego domu.

Działać! Nadszedł czas działania! Poszedł do kuchni i ze stojaka na noże wyjął ten wielki, najostrzejszy z domowych noży i jedną ręką podtrzymując spodnie, w drugiej dzierżąc zabójcze ostrze, wyszedł na dwór. Wiało i siedem mokrych par spodni łopotało niczym czarne sztandary wieszczące zagładę. Pomarańczowe ogrodniczki łopotały jakby zawstydzone, tak poważnym towarzystwem.

Podszedł nie zważając na coraz mocniej zacinający deszcz i zaczął przymierzać kolejne guziki do swojej nieszczęśliwie niewielkiej dziurki. W tym celu wspinał się na palce, a czasem musiał lekko podskoczyć. Nóż trzymał w zębach, czując na ostrzu smak płynu do mycia naczyń. Ledwie wyczuwalną woń pomarańczy.

W głowie zakołatało mu dziwnie tajemnicze w tych okolicznościach słowo: Galapagos. Jak to wygląda? Jak ja wyglądam w tym deszczu? Rozejrzał się niespokojnie i oczywiście w oknie domu sąsiadki poruszyła się gwałtownie firanka. O Boże, jeszcze ona! Zaczął się naprawdę denerwować, bo wszystkie guziki były zbyt duże. Na szczęście pasował ten od ogrodniczek. Ściskając nogi, by spodnie nie zjechały, dostarczając jego ideologicznym wrogom głupawej satysfakcji, odciął guzik i pobiegł po mokrej trawie do domu.

Przemókł, ale czuł satysfakcję, że nie poddał się wyrokowi. Spojrzał na zegar ścienny i odnotował, że bez wysiłku zdąży na początek debaty. Wystarczyło teraz znaleźć igłę i nici. Ruszył w kierunku pokoju matki, ale zatrzymał się w pół drogi i najpierw klepnął się otwartą dłonią w mokre czoło, a potem zaśmiał się głośno i skierował trzydziestocentymetrowe ostrze w kierunku swego białego, miękkiego brzucha.

Wyglądał w tym momencie strasznie, ale nic złego się nie stało. Czubkiem noża naciął nieco dziurkę i zapiął guzik. Guzik odcięty od ogrodniczek kopnął pod komodę i poszedł przebrać koszulę. Gdy wychodził z domu, już nie padało. Szary samochód czekał posłusznie przed domem. Wsiadł i wygodnie rozparty na tylnym siedzeniu, otworzył podaną mu skórzaną aktówkę z jego wystąpieniem.

Na aktówce widniało złocone logo partii, a w samochodzie pachniało lawendą. Z lekkim uśmiechem na ustach zaczął czytać tekst. „w czasach, takich jak te, gdy podstawowe prawa obywatelskie są łamane..." Poprawił się w fotelu i odruchowo dotknął tego przeklętego guzika. Trzymał się mocno.

- Dobra robota mamusiu! - Powiedział, a jego partyjny kolega odwrócił się i spojrzał na niego pytająco - Nic, nic, takie tam...

Na zaparowanej bocznej szybie, tuż przy swojej twarzy napisał palcem: GaLApaGOS. Popatrzył, pomyślał o Darwinie, ale po chwili starł napis dłonią i spojrzał przez to maleńkie, wykonane przez siebie okienko, na ulicę. Zza chmur wyszło słońce i nad szarymi blokami, pojawiła się tęcza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz