sobota, 18 czerwca 2016

O Mistrzostwo Europy 9. Wieje wiatr


Skąd mamy wiedzieć, na przykład, co to znaczy mieć dobrą reprezentację piłkarską, skoro od ostatniego prawdziwego sukcesu dzielą nas trzydzieści cztery lata? Ileż rozbudzonych nadziei, wyjątkowo uzdolnionych pokoleń, świetnych karier, przepitych talentów... Ileż zawodów, kopniaków od losu, stronniczych sędziów, fatalnych losowań, bo Anglia, bo Szwecja, bo Holandia. Zawsze pod wiatr, jedną ręką przytrzymując czapeczkę, by nam czapeczki nie zwiało z rozgrzanej dawną wielkością łepetyny. I korupcja, i odstręczające burdy, i nędza ćwieczkowatych stadionów, i ciągłe poszukiwanie akceptacji. Potwierdzenia, że ktoś poza nami pamięta, że my też kiedyś biliśmy, nie tylko nas cięgiem bito.

Niby skąd mamy wiedzieć, że to już? Że za chwilę wiatr nie porwie naszej czapeczki, gdy zabierzemy się do klaskania? Medialni ignoranci walą w bębny i na ich dźwięk słusznie zatykamy uszy. Mdli gadanie o zwycięskim remisie, przywoływanie złotych jedenastek i ględzenie piłkarskich gwiazd, Orłów z czasów, gdy reprezentacja padała na pysk w sześćdziesiątej minucie, bo zgrupowania kadry były okazją do jeszcze lepszej zabawy.

I nagle czytam, że mecz z Niemcami obejrzało ponad piętnaście milinów Polaków. W większości są to ludzie, którzy czekają na pierwszy w kibicowskim życiu piłkarski sukces. Należy im się, należy jak pieskowi dobry obiadek, i kolacja, i jeszcze smakołyk jeden czy drugi dla kurażu.

Ostrożnie. My optymiści, którzy pamiętamy, co znaczy należeć do grona faworytów, idziemy z naszymi prognozami, stąpając niczym po kruchym lodzie, bo zaraz, bo w ostatniej chwili stanie się coś okropnego. Inni, myślę że zapeszają, swoje nadziej ukrywają za tarczami mniej czy bardziej udanych bon motów o nieuchronności klęski, aby z braku jakiejkolwiek satysfakcji, mieć choćby taką, że nie dali się porwać nastrojowi chwili.

Z uśmiechem zrozumienia czytam, jaki to słaby, usypiający mecz rozegraliśmy z Niemcami, z jakiego chaosie i technicznej nędzy zrodził się ten przypadkowy remis, a ile goli wbiłaby nam ich ukochana Barcelona, gdyby grała w mistrzostwach.

Legendarne czasy są zawsze, tyle tylko, że dowiemy się o tym po ostatnim gwizdku sędziego, bo zawsze jest ten ostatni gwizdek, któremu towarzyszy westchnienie, że następnym razem...
Nie da się wykupić abonamentu na niekończące się pasmo sukcesów, ale najpierw trzeba w ogóle posmakować zwycięstwa. Wszyscy widzą na koszulkach reprezentacji Niemiec cztery gwiazdki, z których każda, to jedno zdobyte Mistrzostwo Świata. Przyjrzyjcie się tej pierwszej, za rok 1954. Cofnijcie się o sześćdziesiąt dwa lata i spójrzcie na tamtejszych faworytów: Wielkie, niedościgłe Węgry, świetna Brazylia, genialna Argentyna, Francja, jak zwykle najlepsza we wszechświecie Anglia, aktualny mistrz Urugwaj. Gdzie Niemcy? Tym bardziej po grupowej porażce z Madziarami 3-8. To była dopiero sensacja, ale to wydarzenie sprawiło, że od tej pory Niemiaszki już zawsze należeli do światowej czołówki, choć na następny tytuł musieli czekać równo dwadzieścia lat. Cierpliwi? Łatwo być cierpliwym, gdy wciąż walczy się o najwyższe cele.

Pamiętam naszą słyną dekadę piłkarskich sukcesów i równie dobrze fakt, jak szybko przeminęła z wiatrem. Jeśli teraz, w co wierzę, wiatr się odwraca i za chwilę zacznie nam dmuchać w plecy, nie wolno już odpuścić, tylko piąć się w górę, pazurami, zębami, czymkolwiek trzymać swoją pozycję. Powiecie, że fantazja.

Przecież dopiero co, na waszych oczach, zgoła podobną zmianę kierunku wiatru przeżyliśmy w innych zacnych grach zespołowych: siatkówce i piłce ręcznej. Sukcesy sprzed trzydziestu, czterdziestu lat, po latach posuchy, uporczywego aspirowania i rozgrzewających serca wspomnień, z powrotem stały się realne.  Wygrywają, przegrywają, budzą nadzieje, czasem rozczarowują, ale zakotwiczyli w ścisłej czołówce i od lat w niej są. Zmieniają się zawodnicy, trenerzy, ale te reprezentacje Polski, to najwyższa światowa jakość i gwarancja niezwykłych emocji.

Nasi piłkarze mają w tych dniach dołączyć do wielkich, stać się drużyną sukcesu, przejść do cholernej sportowej legendy. Pozwolę sobie napisać, że jestem przekonany, że im się to uda i wkrótce znajdziemy się wszyscy w świecie, gdzie sensacją będzie nie zwycięstwo, a porażka reprezentacji Polski.


Może mi łatwiej, ponieważ tak prognozując, nie kładę na szali autorytetu, którego nie posiadam, ale potrafię wyjść na pole i pośliniwszy palec, sprawdzić z skąd wieje wiatr i gdzie może zanieść nasze skromne, bo kibicowskie, marzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz