sobota, 11 czerwca 2016

O Mistrzostwo Europy. Komentatorzy i gadacze



Dobrego meczu nie zepsuje nawet ciepła wódka, wniesiona na stadion w nogawce, przez sprytnego szwagra o wyglądzie zatroskanego intelektualisty. Na małym stadionie pachnie trawa, na większym produkowane mechanicznie żarcie, ale tłum faluje i wrzeszczy a pasjonaci pieją swe pieśni bojowe. Na stadionie, gdy zapadnie cisza, musi być naprawdę źle. W domu, przed telewizorem, mecz może zepsuć komentator pierdoła. Wszyscy to wiedzą, komentatorzy też. Dlatego szkolą się i szkolą, albo ufają swojemu talentowi, który wyniósł ich na zawodowe wyżyny, pozwalając bezkarnie zawracać głowy milionom ludzi będącym w stresie meczowym, czyli w tak zwanych „nerwach”.

W trakcie meczu szczególnie drażni mnie, podawanie przez komentatorów rozmaitych danych, szumnie nazywanych statystycznymi, które tak naprawdę są tylko nieuporządkowanym zbiorem ciekawostek. Na poziomie finałów Mistrzostw Europy nie ma żadnego sensownego znaczenia informacja ile bramek strzeliła Irlandia Północna w trzecim kwadransie meczów eliminacyjnych, nawet jeśli zdarzyło się im nie strzelić w tym czasie, ani jednego gola w dwumeczu z Wyspami Owczymi.

Na przykład wczoraj, w meczu inauguracyjnym Jacek Laskowski kilkakrotnie poinformował mnie, że Rumunia ma znakomitą obronę, ponieważ straciła w dziesięciu meczach eliminacyjnych tylko dwa gole.  Naprawdę, zapamiętałem tę informację już po pierwszym razie. Zauważę przy okazji, że Francja ma jeszcze lepszą obronę, ponieważ jako gospodarz turnieju finałowego, wybroniła się w ogóle, przed graniem meczów eliminacyjnych, w związku z czym nie straciła żadnego gola.

Jeszcze gorsze, niż ciekawostki statystyczne jest gadanie o pieniądzach i realnych, oraz planowanych transferach. Tu pięćdziesiąt milionów euro podaje piłkę do siedemdziesięciu ośmiu milionów (funtów!) a te zagapiają się i piłka wychodzi na aut. Te siedemdziesiąt osiem milionów to pieniądze zapłacone przez Real za walijskiego gracza Bale’a, ale nie na pewno, ponieważ utajniono kwotę transferu, aby nie drażnić Cristiano Ronaldo, a ten Bale jest najszybszym piłkarzem świata, przyłapanym, gdy pędził z piłką czterdzieści trzy kilometry na godzinę. Dowiedziałem się o tym wczoraj, śledząc poczynania piłkarzy Francji i Rumunii. Takimi informacjami komentatorzy zapychają mecz, podczas gdy piłka krąży między graczami.

Nie drażnią, a bywa że dodają uroku lapsusy językowe i przejęzyczenia, o ile wynikają z emocji, a nie są zaplanowane. Wczorajsze „Rumuni są tak zaangażowani, że zapach ich zaangażowań czuć na naszych stanowiskach” jest przykładem słabej podróbki słynnych gaf sprawozdawczych.

Każdy mecz ma swoją naturalną dramaturgię i wszystko co może zrobić uczciwy komentator to nadążanie za nią tak, by w stosownej chwili eksplodować krzycząc: - Goool! To absolutna podstawa i tak jak każda ogólnie znana zasada, jest ustawicznie łamana. Nie da się, stopniując przymiotniki czy mnożąc epitety, podnieść temperatury sennego meczu, ale stosunkowo łatwo, majacząc i marudząc, zepsuć emocjonującą rozgrywkę.

Dodam jeszcze zbyt wczesne podsumowywanie meczu, silenie się na ultra poprawną wymowę obcojęzycznych nazwisk  (doskonale pamiętam, jak doskonale znanego kibicom Bekhama zastąpił na krótko zagadkowy Beekkem). Zastępowanie utartych zwrotów językowymi dziwolągami, oraz absolutna pokora wobec decyzji sędziego, co w czasach idealnych, nachalnych w swej oczywistości powtórek, co bywa po prostu żenujące.  

Osobnym problemem są występujący razem z zawodowymi komentatorami byli piłkarze. Rozumiem, że ich udział miał przybliżyć widzom grę. Zasadniczo od gracza, który ma za sobą udaną karierę sportową, można oczekiwać, że potrafi wyjść poza szablon zawodowego sprawozdawcy. Niestety z biegiem lat, ci zacni amatorzy mikrofonu przyjęli manierę swych partnerów i stali się drugim głosem w duecie, opowiadającym takie same androny jak dziennikarze, tyle że mniej zręcznie. Mają w repertuarze identyczne, wyświechtane sformułowania, metafory i żarty. Prezentują taką samą drażniąca pewność siebie w ocenach, oraz absolutny brak wartości dodanej, której można oczekiwać od fachowca w swojej dziedzinie. Przyznaję, że czasem bywa śmiesznie. Na przykład gdy Tomasz Hajto rozważa niedoskonałości techniczne jakiegoś gracza, albo wywodzi w duchu fair play.


Piszę o naszych dzielnych komentatorach, nie oczekując żadnej zmiany na lepsze. Łudziłem się w latach dziewięćdziesiątych, gdy wraz z pojawieniem się stacji kodowanych, sypnęło młodymi, pełnymi zapału komentatorami, mającymi dosłownie za chwilę dogonić, pożreć i strawić starego repa Szpakowskiego. Gonią i gonią, a końca tej gonitwy nie widać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz