niedziela, 21 czerwca 2009

Morituri - Opowiadanie 1 ( poprawione )


Tej nocy sny powinny się sprawdzać.
Słyszał kiedyś, że gdy pierwszy raz śpi się w nowym miejscu warto zapamiętać sen. Przypomniał sobie ten zabobon, gdy obudził się po raz trzeci. Tym razem śnił mu się kogut. Maleńki zadziorny, kolorowo upierzony kogucik grzebiący w popiele. Spojrzał na fosforyzującą tarczę swojego Movado. Druga trzydzieści pięć.

Gdy odkładał zegarek na nocny stolik, uważając by nie potrącić szklanki z resztką pomarańczowego soku, którą przykrył widokówką by zabezpieczyć płyn przed łakomstwem owadów, usłyszał szmer, którego źródło z całą pewnością znajdowało się w pokoju. Było prawie zupełnie ciemno, a delikatna poświata od strony przysłoniętymi firankami okna oświetlała tylko fragment pokoju. Dźwięk się powtórzył. Ktoś bardzo wolno i delikatnie poruszał się w ciemności.

Otworzył oczy i ostrożnie przekręcił głowę na poduszce. Postać podeszła do okna i stanęła bez ruchu. Teraz widział ją dużo wyraźniej. To była kobieta. Stała wyprostowana i zdawała się bardzo pilnie wypatrywać czegoś w ogrodzie.
Gdy oczy przyzwyczaiły mu się do mroku, był już pewny, że to jego gospodyni, u której wynajął pokój na dwa tygodnie swoich pierwszych od dłuższego czasu wakacji. Stała nieruchomo w delikatnym blasku księżyca. Piękne, zupełnie naga kobieta w jego pokoju. Tak, blisko, że czuł jej zapach, a przecież w całej sytuacji nie znajdował żadnej erotycznej podniety. Nie bał się, a dominującym odczuciem było bezbrzeżne zdumienie tak niezwykłą sytuacją. Nie miał pojęcia, jak się dostała się tu do środka. Przecież zamykał drzwi, a klucz zostawił w zamku. No, tego był zupełnie pewny.

Stała przez chwilę zupełnie nieruchomo, a potem odwróciła się i podeszła do jego posłania. Przymknął oczy i udając, że śpi obserwował. Biodra, – jaki delikatny zarys bioder, prawie płaski brzuch, piersi… wtedy dopiero, gdy stanęła przy samym łóżku spostrzegł, że jego niecodzienny gość ma zamknięte oczy.
Lunatyczka – pomyślał i nagle zapragnął obudzić ją, przytulić, położyć ją przy sobie jak lalkę i wziąć ją.
Poczuł jak sztywnieje, ale w tym momencie ona odwróciła się i płynnie, tak jakby była duchem znikła w zupełnie ciemnej części pokoju, kryjąc się – jak mu się zdawało – za regałem z książkami.

Cisza. Poleżał chwilę wstrzymując oddech, ale w końcu zdecydował się i usiadł. – Halo, hej – odezwał się cicho. Cisza. Halo, proszę pani! – powiedział głośniej. Wzrok na tyle przyzwyczaił się do ciemności a może noc weszła już w fazę jakiegoś smętnego przedświtu, dzięki czemu choć nie widział wszystkich szczegółów mógł być pewny, że w pokoju nikogo nie ma. Regał z książkami był zbyt płytki by zmieściła się za nim kobieta, nawet gdyby bardzo pragnęła się ukryć.
Przetarł oczy i pogładził się po ogolonej głowie. W końcu wstał, zajrzał za regał i sprawdził czy drzwi są nadal zamknięte.
- Do diabła, miałem cholerną wizję albo widziałem ducha! Zapalił światło i jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. Zajrzał pod łóżko i do szafy na ubrania gdzie już częściowo powiesił swoje rzeczy. Pusto i cicho.

Stał przez chwilę na środku pokoju rozglądając się tak długo, aż w końcu dostrzegł w swoim zachowaniu pewną niestosowność. Okno! Stał przy oknie całkiem nagi na środku pokoju oświetlony jak jakiś idol podkultury na wybiegu, na dodatek z niedwuznacznie sterczącym prąciem.
Zgasił światło i wlazł do łóżka. Pościel uprzednio rozgrzana snem teraz była przyjemnie chłodna.
Zamknął oczy i natychmiast wrócił do niego obraz Magdy pochylonej nad nim. W tym wspomnieniu widział trochę więcej szczegółów.
No zobacz – pomyślał – taka niby prowincja a kobiety golą sobie cipy.
Wiedząc, że inaczej nie zaśnie wykonał kilka stosownych, rytmicznych ruchów wyzwalając gwałtowną eksplozję ciepłej wilgoci.
Odetchnął głęboko i starannie wytarł dłoń w prześcieradło.

-, Co ja robię! O jasna cholera - przecież prędzej czy później ona będzie przebierała pościel. Sama mówiła, że co trzy dni!

Nie miał, co prawda budzika, bo tylko ostatni dureń zabiera budzik na wakacje, ale solennie
postanowił wstać wcześnie i usunąć podejrzaną a właściwie dość jednoznaczną plamę. W ten sposób zmyję przy okazji plamę na moim honorze – pomyślał z zadowoleniem o swojej przezorności i nawet zaśmiał się cichutko i zasnął.

Obudziło go przeraźliwe pianie koguta. Pamiętał, że miał wcześnie wstać, ale nie mógł sobie przez dobrą chwilę przypomnieć, dlaczego aż tak bardzo mu na tym zależało. Gdy wreszcie raczył sobie przypomnieć nocną wizytę i jej smętne konsekwencje zmusił się do wstania. Nim się ubrał zrobił poranne pięćdziesiąt przysiadów i kilkanaście niezbyt prawidłowych pompek. Pompek starał się nie liczyć, bo te niespecjalnie mu wychodziły. Trzeba to napisać. Z pompek nie był specjalnie dumny.
Wciągnął dżinsy i ubrał T- shirta ze smokiem, ale gdy zdjął i starannie złożywszy prześcieradło próbował je pod nim ukryć przekonał się, że beznadziejnie odstaje. Przebrał się w luźną, zapinaną na guziki koszulę w kratę, której zresztą nie lubił i obiecując sobie, że po wypełnieniu misji przebierze się ponownie wyszedł z pokoju.
Od razu pojawił się problem i do tego problem zasadniczy. Aby dostać się do łazienki musiał minąć otwarte, ba pozbawione drzwi, szerokie łukowate wejście do kuchni. Oczywiście jakby na złość z kuchni dobiegał wesoły śpiew jego gospodyni. – Że też ludzie muszą tak wcześnie wstawać, przecież dopiero siódma – pomyślał, – podczas gdy ona, najwyraźniej znajdując się w znakomitym humorze podśpiewywała sobie łącząc fragmenty rozmaitych piosenek w jakiś przedziwną mieszankę starych i nowych przebojów.

W końcu zebrał się w sobie, ruszył korytarzem i nie patrząc w jej stronę rzucił – dzień dobry i znikł w zbawczej łazience.
Najpierw to, co najważniejsze. Ciepła woda, o czym przekonał się wieczorem była w niewielkim przepływowym bojlerze nad umywalką. Rozłożył prześcieradło i zaczął zapierać zadziwiająco obszerną plamę centralną i kilka całkiem niepotrzebnych mniejszych, a że pranie nie było jego specjalnością po pięciu minutach operowania kostką mydła a potem, gdy w przypływie bystrości zauważył w plastikowym pojemniku proszek do prania, także proszkiem mniej więcej połowa prześcieradła była mokra nie wspominając o dużej plamie na dżinsach.

- No ładnie – teraz dla odmiany wyglądam jakbym się obsikał. W końcu położył zwinięte prześcieradło na rancie wanny. Umył się i starannie ogolił. Wieczorem zdążył ustawić na półce swoje kosmetyki, ale teraz nie mógł się zdecydować, czy użytą przed chwilą maszynkę do golenia ma wyrzucić zgodnie z jej jednorazowym losem czy tak jak w domu zostawić w swoim kubeczku wraz z kremem i pędzelkiem z borsuczego włosia? Jego samego dziwiło, że może stawać przed takimi zadziwiającymi dylematami.
W końcu starannie oczyścił ze szczeciny ostrze maszynki i w ten sposób ocalił się przed popadaniem w dziwaczne marnotrawstwo.

Złożył mokre prześcieradło, po jego zabiegach wyglądające jak szmata i jeszcze raz popatrzył na łazienkę czy zostawił ją w całkowitym porządku. Na wszelki wypadek przejechał dłonią po desce i z zadowoleniem stwierdził, że jednak nie zapomniał jej podnieść. Z ciekawości zajrzał do małej szafeczki gdzie w towarzystwie zawiniętych w czerwoną foliową torebkę wałków do kręcenia włosów i paczki podpasek leżały też dwie różowe maszynki do golenia. – No tak - No tak. Sprawdził. Nieużywane.
Wiedział, że musi jakoś wytłumaczyć to swoje poranne pranie, ale nie wymagało to szczególnej pomysłowości.
Gdy stanął w progu kuchni odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem. Teraz w jasnym świetle poranka wydała mu się jeszcze ładniejsza niż wieczorem, gdy rozlokowywał się na kwaterze. No i teraz, teraz miał ten obraz zapamiętany z nocy.

- Dzień dobry, a co to…

- Ech nic takiego, sok – chciałem się w nocy napić soku i jakoś tak wylałem, to znaczy, no i chciałem wyprać, zaprać te plamy a teraz chciałby się – to prześcieradło gdzieś powiesić żeby wyschło…

-, Ale, po co? Cóż to w ogóle za pomysł? Niech pan mi da…

Podeszła, zabrała mu z rąk zwinięty, wilgotny dowód jego przestępstwa i włożyła do pralki. Tak, pralka stała w pobliżu zlewu. Dlatego daremnie szukał jej w łazience.

- Po śniadaniu przyniosę panu świeże. Jak się panu spało i co się śniło, bo mówią, że sen na nowym miejscu trzeba zapamiętać bo często się sprawdza. To taki zabobon – mówiła bardzo szybko i wyczuł pewną nerwowość szczególnie widoczną w ruchach dłoni. Kilkakrotnie poprawiała włosy i sprawiała wrażenie jakby dłonie jej przeszkadzały.

- Już szykuję panu śniadanie, tak szybko pan wstał – myślałam – byłam przekonana, że pan, bo pan był taki zmęczony podróżą, wczoraj.

- Pytała pani, co mi się śniło – kogucik mi się śnił a potem kobieta. Tyle, że w osobnych snach – roześmiał się nieco sztucznie. Taki mały kolorowy kogut – wie pani?

- Tak, tu sąsiad całkiem niedaleko hoduje. Małe, ale - my mówimy na nie, że to są koguty francuskie, ale skąd one pochodzą? No wie pan… Myślę, że dobrze zrobi panu jajecznica!

- Chętnie…

- To, jaką usmażyć? Na kiełbasie, serze, pomidorach, – jaką pan lubi?

- Na pomidorach nigdy nie jadłem, jajecznica na pomidorach? Może takich wprost z pani ogródka. Jeśli dobra…

- Nie, jeszcze za wcześnie, ale naprawdę smaczna. Poważnie nigdy pan nie jadł?

- Spróbuję, mam nadzieję, że zjemy razem.
- Jasne! Może pan nawet pomóc. Ukroić chleba.

Patrzył na nią z coraz większym zachwytem. Ile mogła mieć lat – trzydzieści? Ciemne raczej krótkie włosy w połączeniu z jasną cerą, ale nawet on widział, że niefarbowane. Zgrabna, cholernie zgrabna a przy tym chyba samotna. Czysty, zadbany dom, urządzony skromnie, ale nie był to typowy wiejski domek. Dużo książek. Obiecał sobie, że gdy po śniadaniu wróci do siebie starannie przejrzy biblioteczkę. Bardzo wielu rzeczy można się, bowiem dowiedzieć przeglądając biblioteczkę gospodarza albo konstatując jej brak.

- Odrobina cebuli, obrany ze skóry pomidor oczywiście bez tego swojego mokrego środka, trochę ziół. Lubi pan bazylię, bo nie każdy…?

Oczywiście lubił bazylię. Szczerze lubił, ale nawet gdyby nie lubił, nawet gdyby nie cierpiał zapachu bazylii… Cóż był tylko mężczyzną, więc uśmiechał się jak cielę i z aprobatą kiwał głową.

Jedli a jajecznica naprawdę okazała się pyszna. W jej towarzystwie – nie w towarzystwie jajecznicy a Magdy oczywiście, nie rozglądał się nawet za gazetą a przecież gazeta, gdy ze swoją byłą żoną jakimś dziwnym zrządzeniem losu jedli razem śniadanie była pierwszym powodem, albo inaczej, powodem pierwszej z serii scysji i połajanek. Nie bez pewnego zażenowania zauważył, że najgorsze były te dni, gdy obydwoje mieli wolne. – Też mi coś! To było dawno i nieprawda – pomyślał i odruchowo prychnął. Przez sekundę gardził tamtym sobą. Podniósł głowę z nad talerza. Przypatrywała mu się bardzo uważnie.

Jak przystało na letnika zapytał co jej zdaniem jest do obejrzenia w pierwszym dniu, gdyż nim odda się słodkiemu nieróbstwu ma zamiar znaleźć na przyszłość kilka ulubionych miejsc, które mógłby odwiedzać gdy tak naprawdę uzna je za ulubione.
Czuł, że jest sztuczny, że w jego mowie jest pełno zupełnie niepotrzebnych zwrotów, co kontrastowało z jej żywiołową naturalnością. Ona mówiła szybko, mówiła jakby strzelała z karabinu maszynowego.

- Zaraz zacznę do każdego zdania dodawać „jak przypuszczam” – pomyślał ze złością i o mały włos zakrztusiłby się chlebem.

-Wie pan, cała okolica jest piękna! Ja już do niej co prawda przywykłam, tak jest zawsze z ludźmi. Czy mieszkańcy Aten podziwiają Akropol? Raczej narzekają. Tłok w autobusie – te rzeczy. Gdy przed czternastu laty tu przyjechaliśmy… Zawahała się, – gdy się tu przeprowadziłam– poprawiła machinalnie. Odwróciła się na chwilę i głęboko westchnęła. Ale, co zauważył z zadowoleniem, w tym westchnieniu nie było nic teatralnego. Westchnęła zupełnie zwyczajnie. To w jej stylu – uśmiechnął się wewnętrznie. Ona tymczasem mówiła już dalej:

– Okoliczne lasy są piękne. Bardzo naturalne, nie takie sadzone pod linijkę. Grzyby. Maliny. Jagody. Jak pan wyjdzie z domu i pójdzie tamtą polną drogą – wskazała za siebie wprost na lodówkę – niedaleko – nie więcej niż kilometr jest śliczne jezioro. Jeziorko – poprawiła się ze śmiechem. Nawet jest plaża z piaskiem, nie żadna trawa i pomost, ale proszę uważać, bo bardzo zmurszały. Może pan pływać do woli. Tam mało kto chodzi. Ludzie – zawiesiła na moment głos – ludzie tutejsi wolą jechać do miasta na basen, bo tu bardzo zimna woda. Dopiero pod koniec lipca – zresztą jak pan uważa. Zimna woda zdrowia doda.

- To wspaniale, bardzo lubię zimna wodę.

- A od pomostu na lewo, cały czas pan pójdzie pod górę. Idzie się wzdłuż brzegu a potem przez takie rzadkie brzózki. Nie, nie las. Tak rosną jak zboże na kołchozowym polu. Zbocze jest bardzo łagodne i nagle!

- Nagle?

- I nagle jakby toporem uciął. Ciach i po zboczu! Piękne, cudowne urwisko a jaki widok! Ponad dwieście metrów, ale trzeba bardzo uważać gdzie się stoi, bo czasem, szczególnie po deszczu, ziemia się może obsunąć. Trzeba iść tam gdzie skała – po prostu! Ale to urwisko ma wiele uroku. Czasem sama tam chodzę. Posiedzieć. Popatrzeć. Na wiatr trzeba uważać. Nie każdy to lubi a tam często wieje. Takie porywy. Poza tym, jak pan z pewnością wie jest tu przepiękna ruina zameczku, o którym krążą legendy…zazdrość, skarby i widmo niewiernej żony… Widziałam na przedwojennych zdjęciach ten zameczek prawie w całości i mogę zapewnić, ze ruiny są bardziej malownicze. Pełno było głupich dobudówek. Trafiła bomba. A obiad będzie o drugiej, chyba, że chce pan by był wcześniej, albo później?

- Myślę, że o drugiej będzie dobrze. Po południu zwiedzę miasteczko. Jak mi pani radzi zresztą, może najpierw miasteczko?

- Najpierw. Jeśli mogę doradzić. Najpierw niech pan idzie nad jezioro. Nie chciałabym stracić letnika. Miasteczko, cóż – jak miasteczko. Weźmie pan coś na drogę?

Tak jak planował najpierw poszedł do pokoju i przebrał się w koszulkę ze smokiem i krótkie spodnie. Po namyśle zabrał ze sobą starodawny chlebak, do którego mieściło się wszystko, co było trzeba takiemu wędrowcy jak on. Składany nóż, tabliczka czekolady, szczelnie złożona minimalistyczna peleryna przeciwdeszczowa oraz plastikowa, półlitrowa butelka po pepsi, napełniona przez Magdę czereśniowym kompotem.

- Po prostu Magda – pomyślał zbierając się do drogi – Magda naga i Magda ubrana zupełnie jak u pieprzonego Goi. Moja piękna gospodyni!

Wychodząc już jej nie spotkał, ale gdy stał na asfalcie drogi i kontemplował okolicę słyszał dochodzącą zza domu piosenkę. Tym razem Magda wyśpiewywała jakąś dziwną kombinację fragmentów przebojów Marka Grechuty. Gdzie ten Marek się teraz podziewa? W telewizji i radio pustki, poza tym będziesz moją panią i tym, no…dzikim winem! Że też musi to właśnie teraz śpiewać! Po co jej pani?

Ruszył, wypatrzywszy polną drogę wskazaną mu przez Magdę. Początkowo prowadziła go w dół, ale doskonale widział w oddali zbocze, które wedle jej słów kończyło się wspaniałym, wietrznym urwiskiem.

Nikt, kto nie ma w zwyczaju zapuszczać się w takie miejsca, chodzić brudnymi polnymi ścieżkami pomiędzy tak jak w tym przypadku łanem prawie dojrzałego zboża a zarośniętą, kwitnącą wszystkimi kolorami polnych kwiatów łąką, nie zdaje sobie sprawy, jakie może to być nużące i nudne, szczególnie, gdy droga pnie się w górę a Słońce dogrzewa bezlitośnie. Już po przejściu mniej więcej 500 metrów Karol zatrzymał się i starannie wytarł z potu łysinę. Odwrócił się i nie bez pewnego zdziwienia zauważył, że patrzy na miasteczko z góry. Łagodny profil zbocza był jednak nieco mylący. Nic dziwnego, że się spocił. Niebo było jasne. Nad
łanem bawił się zapatrzony we własne zdolności wokalne skowronek.

– Albo słowik – przez chwilę się wahał – słowik albo skowronek, cóż za różnica, kto tu się zrywa? Jakieś szare coś, drące dziób w powietrzu nad zbożami!

Miał dokładnie pięćdziesiąt pięć lat i trzy dni, ale wielu czterdziestolatków zazdrościłoby mu kondycji oraz wysportowanej sylwetki.

- Wielu czterdziestolatków zazdrościłoby mi kondycji oraz wysportowanej sylwetki – Powiedział głośno i jakby dla potwierdzenia swoich słów zrobił ot tak na poczekaniu pięćdziesiąt przysiadów i poszedł dalej.

W końcu dotarł do opisywanych przez Magdę brzózek. Faktycznie, te rachityczne istoty rosły bardzo rzadko. Od poskręcanej, szerokiej może na trzydzieści centymetrów dróżki, którą się wspinał najbliższa brzoza była oddalona o jakieś pięć metrów.

- To jest naprawdę rzadki lasek! – Zdążył pomyśleć i o mały włos runąłby w przepaść.

2 komentarze:

  1. Łał, obłędne! Nie znam się na literaturze, ale to chyba najlepsze co napisano w tym nieszczęsnym kraju od 30 lat.

    OdpowiedzUsuń