piątek, 17 września 2010

Dom Elżbiety LXI




To wtedy zaczęłam coś podejrzewać. Może jeszcze nie był to z mej strony lęk, ale zaczęłam jej się lepiej przyglądać. Teraz też na nią patrzę, jak siedzi, ma lekko pochyloną głowę i szczerze mówiąc obawiam się jej wzroku. Kiedy zapytałam się wtedy o to dziecko, wzruszyła tylko ramionami…potem coś pomruczała po hiszpańsku. No tak, Carlota stawała się we wsi popularną, a co za tym idzie i niebezpieczną. Ludzie ją bardzo szanowali, ale się jej też bali.

Cały czas jeszcze myślałam o Ksawerym. Wiedziałam, że jest tu, że ma syna, podobno piękną żonę. Liczyłam, że pojawi się na pogrzebie ojca, ale go nie widziałam. Chciałam z nim porozmawiać, opowiedzieć mu wszystko, może wypłakać, a może liczyłam, że nadal mnie kocha? Wtedy wiąż jeszcze we mnie drzemała tamta naiwna dziewczyna, zresztą nie wiedziałam wtedy, że ojciec zmarł ze zgryzoty, że ja byłam tego przyczyną.

Nie wiedziałam, że ojciec wiele złego już po ślubie dowiedział się o Mioduckim i nie mógł sobie darować, że popchnął mnie w jego ramiona. Bo chyba nie nadmieniłam, że największy kapitał mój mąż zbił i jego rodzina na handlu ludźmi . Był cichym udziałowcem pewnych domów w całej Europie, domów z czerwoną latarnią. Dostarczał tam kobiety, dzieci prawie. Niestety, tego dowiedziałam się dopiero po śmierci Gerarda.

Był dla ludzi cenionym człowiekiem interesu, bo prowadził głośno tylko legalne transakcję. Miał też opinię dobroczyńcy, bo szczodrą ręką wspomagał sierocińce katolickie.
Tak, po wierzchu miód, pod spodem trucizna, taki był mój małżonek. Ale nie o nim miałam pisać.

Zwierzyłam się Carlocie, opowiedziałam o Ksawerym i o mojej miłości. O tym, że chciałabym z nim porozmawiać na osobności. Roześmiała się i wzruszyła ramionami, powiedziała, że powinna go po prostu wezwać, na przykład, że chcę uczyć Józefinę gry na pianinie…moje pianino wciąż stało w saloniku.

Nie wiele czasu poświęcałam córce. Szczerze. Zbyt mi przypominała moje upodlenia, więc wciąż była pod opieką niań, bon, byle nie blisko mnie. A im była starsza, tym bardziej przypominała ojca, co mnie jeszcze bardziej do niej zrażało.
Ale jako wybieg, by sprowadzić do mnie Ksawerego była idealna. Za namową Carloty wysłałam chłopca stajennego, by poprosił pana Ksawerego Pawlickiego o rozmowę.

Chłopak przybiegł po jakiejś pół godzinie i oświadczył, że pan Ksawery niestety przybyć nie może, bo ma pilne obowiązki. Byłam wściekła, wiedziałam, że to wymówką i dałam tego głośny wyraz. Wtedy Carlota uśmiechając się diabelsko zaproponowała, że przyprowadzi mi go jeśli chcę, ale ma warunek. Zapytałam jaki, a ona, że na razie nie może powiedzieć, jeśli się zgadzam na to, za chwilę przyprowadzi Ksawerego.

Niestety zgodziłam się, tak bardzo chciałam go zobaczyć, że nie zastanawiałam się nad konsekwencją tej mojej zgody na ów „warunek”.

- Matko! – Jęknęła Elżbieta – jaka ta Zofia naiwna. Rozumiem, że chciała zobaczyć Ksawerego, ale, żeby wchodzić w układy z Carlotą!

- Tak, a ten Gerard, co to było za bydle. Jeszcze udawał świętoszka i wspomagał sierotki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz