sobota, 9 maja 2009

Pospolityka na salonach i ćwierkanie wróbelków


Kilka miesięcy temu Eryk Mistewicz zaczął intensywnie opowiadać o opowieściach, o postpolityce zaczął politykować, budząc śmiech oraz niedowierzanie komentatorów a czasem nieukrywaną złość polityków.

Przywlókł z zachodu pojęcie i dalejże naszym spin docentom postpolityką dopiekać! Dalejże judzić, odsłaniać, zdzierać szaty z Cesarza, ogałacać z idei, rozmowami w windzie straszyć poważnych analityków.

Początkowy opór, a szczerze przyznam, że to już chwilami nudne było i wydawało mi się naiwnie, że nasi pożal się Boże Sarmaci, nie zdołają się wpasować, że udając prawdziwych polityków, prawdzie rządzących krajem, pokusę ubrania się w postpolitycze czapeczki odrzucą a przynajmniej do końca będą przed gawiedzią udawać, że to nie oni, że nigdy.

Ale z tygodnia na tydzień obserwowałem jak określenia podrzucane do politycznej debaty przez Mistewicza zaczynają pojawiać się w wypowiedziach polityków i dziennikarzy. Tak upór jednego człowieka złamał tabu.
Łatwo mi to zauważyć, ponieważ jako znany spryciarz czytam wszystkie teksty Mistewicza, i w Mistewiczu jestem dobrze obkuty, dzięki czemu czytając ubiegłotygodniowy wywiad z Jackiem Kurskim od razu widzę, że Mistewiczem jedzie. No, już prawie wszyscy „jadą” czyli włączono pana Eryka i jego wywody do oficjalnego obiegu.

Dzisiejszy dodatek do Dziennika, podobnie jak ubiegłotygodniowy poświecono w większości postpolityce.
Robert Krasowski dał słowo wstępne, komentując i zachęcając do przeczytania wywiadu z „pragmatycznym liberałem” Januszem Lewandowskim, który jasno stawia sprawę, przyznając się w imieniu PO do postpolitycznego zagospodarowywania przestrzeni publicznej debaty. Czyli wszystko jak trzeba.

Poza tym, znany myśliciel Cezary Michalski rzuca temat na mapę świata oraz dodając tło historyczne tworzy zupełnie nową jakość. Postpolityczną chustą otula nasz glob i wszystkim od razu dzieje się lepiej i weselej, gdy pomyślą, że nie żadna zgraja a postpolityka, nowinkarstwo i techniki narracyjne. Tutaj macie te teksty:



Jedno, co je wyróżnia z zalewu podobnych, to ich długość, drętwota stylu, czyli tradycyjnie rozmowa we własnym gronie i trzeba być maniakiem albo blogerem by przez to przebrnąć.

A tymczasem Mistewicz zachodzi ich boczkiem i znowu żadna nowość, ale jak to u nas teren w polityce dziewiczy. Owszem każdy czyta tu i ówdzie, że na zachodzie, że miliony wejść, że gwiazdy - a przecież jest to narzędzie idealne dla naszych postpolityków, a tu, sądzę, że warto będzie zajrzeć od czasu do czasu. Już tam fajne info znalazłem.

Sto czterdzieści znaków to aż nadto, bo wiadomo, że dryg do pisania nie każdy raczy posiadać. Zamiast ślęczeć nad blogiem. Gramatyką łeb stworzony do większych celów sobie łamać, żarty wymyślać, można szybko, łatwo i przyjemnie zaistnieć w sieci.
Sami zresztą się przekonacie jak nas wkrótce ćwierkanie naszych wróbelków zaleje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz