niedziela, 12 kwietnia 2009

Jacek - Czwartek. Panie, gdzie jesteś?

Wszystko, co ważne zostało powiedziane przed chwilą. Siedzimy za stołem i jemy. Jezus kroi pomidory ostrym kozikiem.

- O, jakie smaczne pomidory. Zupełnie jak z ogrodka! I sery. Musi być duży wybór serów, bo samym zielskiem nikt się nie naje.
Dziewczyny zaraz przyniosą pizze. Pijemy wino Kleimy gadułę. Czekamy na to, co musi nastąpić. Znowu dzwoni komórka Judasza.

- Że co? Tak mamo! Jest mamo! Wrócę po 22! Nie Martw się mamo! Tak, pójdziemy do parku! Tak, włożę czapkę. Dobrze mamo!
Jezus wznosi oczy ku sufitowi. Żałosne są wybiegi, szyfry Judasza. Wszyscy wiedzą, że robi za psa.

- Panie, jeszcze tylko wyślę SMS-a, przepraszam – i wysyła pomagając sobie językiem. Paluchy jak serdelki a klawiatura taka maleńka. Ot, jeszcze jeden uparty chłopiec na służbie.

Piotr za dużo wypił. Stanął przy oknie i wypatruje.
Widzę jak chwycił dechę parapetu. Aż mu palce zbielały.

- Tam ktoś jest – ktoś krąży wokół domu! Już trzeci raz go widziałem, biega wokół domu.

- Piotrze, czego się boisz, wszak jesteś wśród przyjaciół?

- Ale on krąży, krąży i krąży. Krąży i krąży i zagląda do okien.
Piotr wraca do stołu i pierwszy wyciąga rękę po kawałek pizzy. Tomasz dyskretnie przestawia butelkę. Piotr zauważa i tylko syczy bezsilnie, bo Jezus grozi mu palcem.

Zaniepokojony gadaniem Piotra wychodzę na dwór. Zapalam papierosa i rozglądam się starannie. Cisza. Księżyc na niebie jak smutna panna młoda w pożółkłym welonie. Idzie zmiana pogody. Nasłuchując okrążam dom, szukając śladów intruza.
Nic nie ma. Cisza.

Gdzieś w oliwnym gaju drą się koty, ale jakby zawstydzone nagle milkną.
W ciemności nowy dźwięk. Przytłumiony, skórzany, czarny – nierozpoznawalny. I znowu ciężka, nienaturalna cisza.
Żadnych psów, samochodów, telewizorów. Nawet wiatr ucichł.
Gaszę papierosa a peta wyrzucam w ciemność trawnika.

W przedpokoju spotykam żonę. Głaszcze mnie po policzku i całuje w usta.

- Wszystko będzie dobrze – mówi, a dla dodania swoim słowom powagi wymierza mi pieszczotliwy cios maleńką piąstką w bok.

Jeszcze jesteśmy, jeszcze siedzimy, jeszcze uśmiechamy się do siebie, gdy gaśnie światło i przez okna, przez wyrzucone żelazną pięścią drzwi wpadają ciemni. Smugi celowników, brutalność. Wyuczona brutalność i wrzask. Leżę z twarzą w dywanie.

- Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus?Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus? Który to Jezus?

Nie szło nic zrobić.
Ledwie zdążyłem ze trzy razy odetchnąć, już ich nie było.
Zabrali.

Wiatr hulał po pokoju, gdy zostaliśmy sami. Okna wybite. Drzwi. Same szkody.
Znowu odezwała się komórka Judasza. Uciekając porzucił ją na kanapie. Wiadomości. Skrzynka odbiorcza. Wybierz. Siedzimy teraz i spoglądamy na siebie nawzajem zdumieni.
Co robić? Gdzie biec? Dzwonić?
Na stole jedzenie. Wino.
Siedzimy w milczeniu, bo o czym tu gadać? A świat ożył. Znów drą się kwietniowe koty. Szczekają psy, gonią się samochody i ludzie. Ryczą telewizory.

- Panie! Gdzie jesteś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz