wtorek, 14 kwietnia 2009

Opowieść o bezgłowym motocykliście


Już pojedli i tak sobie siedzieli - dzieci biegały wszędzie a dorośli gadali jak to dorośli, czyli same pierdoły. A to o piłce, że nie bardzo ta cała piłka, a to znowuż o tym, ze nic w telewizji ciekawego nie ma - A to że ciotka Zośka złamała nogę goniąc cielaka.

No takie tam, jak to ludzie gadają, gdy się widzą raz na rok i szukają wspólnego tematu.

Dopiero wujek Mietek, który nic się dotychczas nie odzywał, ponieważ jadł i popijał, gdyż miał w zwyczaju solidnie podjeść z każdej podanej potrawy - taki temat znalazł. Otarł buziaka serwetką i wszedł w słowo Szwagrowi, wywodzącemu, że Małysz to teraz słaby jest.

- Małysz nie jest znowuż taki słaby! Słaby to ja byłem, gdy zdarzyło mi się to, o czym wam zaraz opowiem – rzekł wujek Mietek i opowiedział swoją słynną opowieść o tym jak to osobiście spotkał motocyklistę bez głowy.

Opowieść wujkowa pochodzi z lat siedemdziesiątych i dzięki temu, że była już opowiadana niewyobrażalną ilość razy, nabrała potoczystości oraz dramatyzmu. Wszyscy znamy ją na pamięć, ale słuchamy z wielką przyjemnością.

Dzieci przestają hałasować i zbijają się w ciasną gromadkę a nad stołem zaczyna się unosić aura niesamowitości. Po pierwsze wujek Mietek jest osobą prawdomówną, co wszyscy zgromadzeni wiedzą. Powiem nawet, że jest osobą prawdomówną w takim stopniu, że ta prawdomówność przynosi mu więcej szkód niż pożytku.

Na dodatek wujaszek jest znanym w okolicy ateuszem i racjonalistą, a tutaj proszę państwa, taka historia. Mietek zaczyna ją od tego, jak to kupował sobie motocykl WSK i podaje przy tym różne, moim zdaniem nieistotne szczegóły w rodzaju, że gwarancję stemplowała mu młoda Lichaczewska, która tego dnia ubrana była w sukienkę w czerwone groszki, a ta sukienka miała wielce obiecujący dekolt i jak to on - wujek Mietek się pochylił by coś podpisać.

W tym momencie zawsze gromi go ciotka i nigdy nie dowiemy się, co też tam w tym dekolcie wujaszek wypatrzył. Za to dzięki ciotce dowiadujemy się, że to ta sama Lichaczewska, co to wyszła za Niemca i mieszkała w Hamburgu, aż nałykała się jakichś proszków czy tam czegoś i zmarła.

Potem wujaszek opowiada o tym jak bardzo dbał o ten motor, czym go czyścił i że dzięki temu motorowi rozkochał w sobie ciotkę, która teraz nagle chichocze i się rumieni, tym bardziej, że wujaszek cały czas nadmienia jak to woził ją do lasu i że w tym lesie była taka polanka.

Ciotka go wówczas szturcha i daje mu sygnały żeby już przestał. Przez chwilę się droczą, a każdy ma czas wyobrazić sobie ze szczegółami, co też oni w tym lesie robili na tej rozsłonecznionej polance.

W tym momencie zawsze mam ochotę coś dopowiedzieć, ale się lękam bo ciotka jest bardzo wrażliwa na punkcie seksu i mogłaby się obrazić. Dalej wujek wywodzi o swojej pasji do łowienia ryb, co jest wstępem do właściwej opowieści, opowieści o tym jak wujem Mietek spotkał motocyklistę bez głowy.

Opowieść o spotkaniu motocyklisty bez głowy

Jedzie sobie wujek Mietek na ryby swoim motocyklem WSK wąską dróżką przez łąki. Sam jedzie, a dookoła przyroda sianem pachnie, bo to latem było. Jakiś ptaszek a nawet skowronek w powietrzu wysoko siedzi i śpiewa, a po lewej czuć nieco torfowiskami.

A wujaszek śmiga bo dróżka już szersza i ubita przecudnie. Motor gra a za plecami wujaszka wędki i podbierak, rzekłbyś patrząc z daleka, że to husarz jakiś. Nagle wujaszek widzi, że z naprzeciwka drugi taki jak on jedzie, tyle że nie w czerwonej olimpijce tylko cały na czarno ubrany.

Myśli Mietek, że trzeba będzie zjechać, bo się strykną - a tamten obcy jakiś i dziwnie na swojej maszynie siedzi. Jak do wyścigu pochylony. No zjechał nieco w trawę wujaszek i motor ściszył.

A tamten też. Podnosi wujaszek głowę znad czarnego baku, a tamten nie, bo głowy nie ma. Wujaszkowi pod kaskiem wszystkie włosy sztywnieją a oczy z orbit wychodzą i językiem skołowaciałym obrócić w pysku nie może, bo widzi, że ten drugi zamiast głowy nie ma zupełnie nic.

No szyja jest niby pieniek na czerwono usmarowany a tamten przed sobą ma taki pakunek i ten pakunek dłońmi w rękawiczkach podnosi i przez ścieżkę dłońmi w kierunku Mietka wytyka. A to, drodzy Państwo jest jego, znaczy tego bezgłowego, głowa w kasku i ta głowa, całkiem żywo na wujaszka spoglądając szeptem takim teatralnym go ostrzega, że niby w olszynkach mostek zerwany i pali w dno nawbijane, i że jak nie zatrzyma się zaraz, zginie niechybnie.

Wujaszek z tego strachu wywrócił się razem z motorem i w głębokiej trawie leży a oczy zaciska. Próbuje sobie jakąś modlitwę przypomnieć, ale nie może i jedyne co sobie przypomina to zapamiętane z serialu „Przygody pana Michała” słowa jakie powtarzał Wołodyjowski gdy zbrzydziwszy sobie życie wojskowe przebywał w klasztorze.

- Memento mori! Memento mori! – powtarza wujaszek leżąc w ciepłej wilgotnej trawie a skowronek wysoko się buja i śmieje.

W końcu ścierpł a słysząc, że nic nie słyszy, otworzył oczy.

Bezgłowego nie było -przepadł. Wujaszek się pozbierał, ale ochota na ryby mu odeszła i nawet nie poszedł sprawdzić czy faktycznie ten mostek zniszczony. Później dowiedział się, że mostek nie był zniszczony, czyli bezgłowy łgał, ale… tu wujaszek zawiesza głos i bardzo powoli zapala papierosa.

- Ale tam gdzie ja zawsze łowiłem, jakiś miastowy wędkarz się rozgościł tego dnia. I nawet - jak mówili - trzy szczupaczki wyciągnął, nim trafiła go kula. Kto strzelał, do dzisiaj nie wiadomo?

Pewne jest tylko, że zza rzeki strzelano. Ktoś dobrze się przyłożył. Prosto w czoło.

Wujek Mietek kończy swą opowieść i nakłada sobie sernika i kawałek makowca. Kobiety dopytują, kto kawy a kto herbaty?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz