niedziela, 8 marca 2009

Dyplomacja i łowy


Zawsze miałem kłopoty z liczeniem.

Komuś może się to wydać śmieszne, gdy usłyszy, że miewam trudności z szybkim policzeniem swoich kończyn. Nogi to i owszem. Lewa i prawa, czyli dwie! Ale gorzej z rękoma, bo tu występuje trudność manualna. Jak zaczynam liczyć lewą ręką, no to dotykam prawej i mówię „ raz”! I zaraz utknę, bo lewej nie mogę dotknąć lewą ręką, a jak dotknę lewej, prawą ręką, to znowu jakoś mi się samo tak wypsnie „ raz”.

W domu, jak jestem w dresie, to mogę ręce policzyć nogą! No, ale nie bardzo wypada, gdy człowiek jest na jakimś na przykład raucie w ambasadzie obcego państwa, rozsiadać się w garniturze na dywanie i robić takie sztuczki! Na szczęście rzadko się zdarza, by ktoś tak do człowieka podszedł i znienacka zapytał po ichniemu:

- How many hands have you got?

Albo jakoś tak! Protokół Dyplomatyczny, a i brak zainteresowania naszymi polskimi sprawami powoduje, że takich spraw osobistych raczej się nie porusza. Pyta mnie tak szczerze kolega partyjny.

- Panie Wacku! Niech pan powie, jak pan zdał maturę, przecież w tamtych czasach matematyka była na maturze obowiązkowa?

- Nie wiem! – I taka jest moja szczera odpowiedź, bo naprawdę nie wiem! Ale nie pisze o tej mojej słabości matematycznej, z powodu jakiegoś tak ekshibicjonizmu, tylko by uświadomić szarą ludzką masę, że nawet najwybitniejsi jej przedstawiciele, miewają różne słabości, ludzkie śmieszne przywary.

Wśród moich znajomych dyplomatów, ale tu będzie bez nazwisk, bo wiecie…

Ambasador M. to człowiek nadzwyczajnie miły i dobrze wyrachowany. Stara kadra! Zna cztery języki, ale ma taką słabość, że szczególnie lubi mówić po rosyjsku! Czym skorupka…

I wszyscy go już tak upominają, żeby sobie w domu z psem pogadał, jak już musi.

A ma takiego buldoga na krótkich łapach z wyglądu… Pan Churchill. A wiecie jak go nazwał? Striełka! No taki typ!

I tak z każdym zagaduje: „ Czy nie spotkaliśmy się kiedyś w Moskwie?” albo „ Tak czuję, że pan studiował w Moskwie?” I żeby do Bułgara, albo innego Czecha? Ale gdzie tam!

Przedstawiają mu na przyjęciu słynnego amerykańskiego astronautę z jeszcze słynniejszej kolejnej misji Apollo, a on na cały głos po ichniemu

„ kolego, przecież my razem w 71 w Moskwie….” I nie zrażony tym, ze astronauta wykonując tzw. „ koparę” zahacza szczęką o dywan, bez żadnego powodu zaraz przechodzi na rosyjski. A jak zacznie śpiewać „ Wołga, Wołga…” to już prawdziwe faux paux!

Taka jest siła ludzkich narowów!

Albo Kasztelan! Mówimy tak na niego, bo ma takie powiedzenie „ Mój konsulat to moja twierdza” Ten jest znowu uczulony na rodaków. Gdzie zobaczy rodaka, to jakby zobaczył robaka. Choćby się paliło i waliło, to do konsulatu robaka nie wpuści. A jak mu po chamsku wtargnie, to i tak nic nie załatwi.

Jego wadą jest znowu zbytnia mania myśliwska! Ciągle lata po okolicy ze sztucerem i strzela. A co mu się uda zastrzelić, to zaraz każe wypchać, stad konsulat wygląda jak ZOO, a nasz dzielny dyplomata w hełmie korkowym, podkoszulku na ramiączkach i w samych majtkach, skrada się zewsząd i strzela do tych martwych stworów.

Wszyscy w strachu, choć strzelba nie nabita, ale przyznam, że może to działać na nerwy! Te ciągłe krzyki:

- Słoń po lewej!

- Odłamkowym!

- Leży! Leży!

I kto to biega w majtkach i w butach do kolan, że niby przeciw wężom! Ale w sumie, to przecież nic takiego! Ot słabostki ludzkie!

1 komentarz: