poniedziałek, 9 marca 2009

Prowincjonalne VooDoo

Ludzie są jednak bardzo dziwni.

Taki jeden mój znajomy, niby człowiek poważny i wykształcony a nagle się dowiaduję, że po pracy jest czarownikiem Voodoo. Przedtem lubił łowić ryby a teraz lubi czarować i rzucać uroki na ludzi o których mówi, że mu nie pasują.

Jeździł sobie autkiem nad rzekę i tak się relaksował. Od żony i dzieci odpoczywał na łonie natury. Pod wierzbą siadał, kij w rzece moczył i o czymś pewnie dumał.

O czym to nie wiem, ale jak ktoś siedzi kilka godzin i patrzy na wodę, to chyba o czymś tam myśli, a nie tylko bąki zbija.

Znudziło mu się i teraz jest czarownikiem. Wszystko przez to, że odziedziczył po teściu jakieś afrykańskie klamoty, w tym kilka bębnów całkiem dobrych. Najpierw chciał ten majdan opchnąć na allegro, ale się widać rozmyślił.

Teraz kombinuje, że sobie łatwo dorobi jako szaman i ten cały czarownik. Dowiedziałem się o tym jego Voodoo, bo polazłem do niego pożyczyć drabinę.

Już mnie zdziwiło, że po domu kręci się czarny kogut i gości, czyli akurat mnie, bezczelnie zaczepia. No to pytam:

- A ty Józek, drób w domu hodujesz? Majka ci pozwala?

No to on mi opowiada, że nie hoduje, tylko potrzebuje krwi czarnego koguta do czarów, ale nie potrafi koguta łajdaka zabić i wyobraźcie sobie, że nóż do krojenia chleba mi do ręki wciska. –A idźże z tym swoim nożem, nie przyszedłem nikogo zabijać, tylko drabiny pożyczyć tej długiej.

No to on mnie ciągnie do tej swojej komórki, a kogut łajdak mnie po nogawkach dziobie i za nami podąża. A ten gada i gada o tych swoich czarach, umiejętnościach wydumanych, w bębny bez odrobiny talentu uderza. Bałagan w tej komórce nieziemski. Nie dość ze ciasno, to przez środek parawan, jakiś ołtarzyk dziwaczny. Świece w biały dzień zapala, jakieś kadzidełka cuchnące. Pomyślałem, że mu odbiło, ale widzę, że flaszkę absolwenta z pod stolika wyciąga, czyli jeszcze wśród żywych go liczę. Nalał mi małego i sobie też.

Ja wypiłem jak człowiek, a on do gęby nabrał i jak na mnie gorzałka nie prychnie! Dobrze, że odskoczyłem ale trochę mnie poświęcił.

Miałem wiać, ale ciekawość zwyciężyła.

No to siadam i tylko proszę, żeby przestał śpiewać bo coś go naszło i zaczął jakieś murzyńskie wygibasy. Przestał ale za to poprosił mnie o kilka moich włosów i chusteczkę do nosa. No dałem mu te włosy, ale chusteczkę to miałem tylko jednorazową. Dałem choć zażądał bym najpierw tą chusteczką nos sobie utarł.

Pokręcił się w tym bałaganie i pod nos taką laleczkę z plasteliny mi podetknął z kępką moich włosów na głowie i w tej chusteczce, niczym w płaszczu kąpielowym.

W drugiej łapie taki drut do robienia na drutach trzyma, który pewnie żonie zakosił.

Myślałem, że wiem co będzie dalej, bo z filmów znam takie sztuczki. Nawet postanowiłem, żeby mu zrobić przyjemność i trochę udawać ból jak on tą lalkę nakłuje a wyśmiać go dopiero na odchodnym. Ale tego co nastąpiło zupełnie się nie spodziewałem!

Jak mnie łobuz tym drutem w bok nie kujnie, aż podskoczyłem na krześle. I jak mnie kujnął to takim piskliwym, strasznie fałszywym głosem, że to niby ta lalka mówi, zawołał:

- Ojej nie rób tego więcej bo mnie zabijesz! Teraz widzę, że jesteś prawdziwym czarownikiem Voodoo.

Ale on widzę, nic sobie z błagań tego plastusia nie robi, tylko kombinuje żeby znowu mnie ukłuć.

Dziękuję za taki pokaz magii. Toż to straszliwa tandeta i oszustwo!

Ale że drutem celuje to ja w nogi. On za mną, kogut za mną, ale byłem szybszy i zwiałem.

Post scriptum

To działo się ponad rok temu. Tak wówczas myślałem.

Z ogromną goryczą muszę dopisać do tej błahej historyjki pointę.

Nie, Józek nie zwariował i nie zabił siekierą rodziny. Fakt, że rzucił robotę, ale nie dziwię się, bo skoro na tym czarowaniu głupiego ludu taką kasę wyciąga, też bym tak zrobił.

Mówił mi ostatnio, że koniunktura na takie rzeczy dopisuje jak nigdy. Fakt, kolejki mu przed domem stoją.

Jeszcze bezczelnie mi opowiada, że być może wkrótce weźmie się też za uzdrawianie przez Internet, bo na zachodzie takie trendy są. Najpierw powiada, będzie leczył zwierzęta, dla bezpieczeństwa, a jak się sprawdzi zabierze się za ludzi.

Stawiam mu obiekcje, że przecież o czarach czy uzdrawianiu pojęcia nie ma, a on na to ze śmiechem.

– Coś ty jarecki, w zabobony wierzysz? Przecież to bujda! Ważne, że te głupki wierzą i kaskę zupełnie za nic mi znoszą. Żyć nie umierać, a pomyśleć że harowałem tyle lat, zanim mnie oświeciło, że ludzie tacy głupi są.

Zapytałem, kiedy takiej iluminacji doznał, choć przecież przeczuwałem odpowiedź.

- Na rybach kochany, na rybach. Jak się tak siedzi kilka godzin i patrzy w wodę, to człowiek zastanawia się nad różnymi sprawami. Na przykład, że taka ryba za kawałkiem jakiegoś szajsu pędzi do mnie, a ja ją w łeb i moja jest. To mi się skojarzyło z polityką, a polityka z czarami, a że ostatnio powtarzali w telewizji Bonda i w tym Bondzie było to całe Voodoo, no to wiesz…

- Józek, ale to przecież strasznie głupie!

- Gdyby to było mądre to guzik bym zarobił, a tak…

Ludzie są jednak bardzo dziwni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz