niedziela, 8 marca 2009

Wercyngentoryx

Ponury referent, spojrzał na niego tak, jak patrzy się zwykle na grób dalekiego krewnego, tuż po zakończeniu ceremonii. Wąskie usta urzędnika, przez moment były białą, pozioma kreską, niepokojąco kontrastując z ceglastą czerwienią jego twarzy.

Biurko zasłał papierami, w sposób wysoce profesjonalny. Filiżanka ze świeżo zaparzoną kawą, pełniła najwyraźniej, także rolę przycisku, separując z chaosu papierowego Cesarstwa, stertę podań, których treść przekreślona była czerwonym flamastrem. Na podaniu, które wieńczyło równo ułożony stosik, widniał dodatkowo odręczny dopisek, wykonany tymże flamastrem: „Głupie, R.I.P”

O tym, że przekreślone podania, nie przedstawiały już dla Urzędu żadnej wartości, świadczył nadgryziony ekler, przyklejony do kartki, opatrzonej tak wymownym napisem.

Wercyngentoryx, chrząknął nieśmiało, podczas gdy urzędnik pilnie studiował dostarczone przez niego papiery, po każdym przeczytanym akapicie, spoglądając na niego, w bardzo wymowny sposób, ale tak przemyślnie, by ich spojrzenia tak naprawdę, nigdy się nie spotkały. Cisza, która niepodzielnie panowała w biurze, kontrastowała z nieustannym jazgotliwym hałasem przedpołudniowej ulicy. Nic dziwnego, ze referent, nim się odezwał, wstał i zamknął okno.

Siadając za biurkiem głośno chrząknął. W innej sytuacji, chrząknięcie to, można by uznać za niegrzeczne, ba nawet za jakieś osobliwe wyzwanie. Wercyngentoryx cofnął się o krok, jakby dla nabrania rozpędu. Urzędnik spojrzał obojętnie, i odkładając papiery odezwał się wreszcie.

- Nie wiem, po co otwieram okno, chociaż klimatyzacja działa bez zarzutu. Pewnie przyzwyczajenia ze starego kraju. Widzi Pan, panie Wercyngentoryx, pański wniosek o dotacje przygotowany jest perfekcyjnie, ale ja rozumiem, że jest to fragment szerszego projektu. Mieliśmy nawet taką nasiadówkę na pański temat, ale jest zbyt wiele wątków, ciągle jako całość wymaga uzupełnień, aneksów, potwierdzeń. Mogę pana zapewnić, że z mojej strony, z mojej strony jest tutaj pełna akceptacja, chociaż…

- Ja wiem, ale ludzie mi się niecierpliwią. Miecze, tarcze, zbroje, nawet katapulty, i takie różne tajne bajery. Wszystko mamy, ale powiem szczerze, głupstwa nas blokują! Trasy przejazdu oddziałów, konflikty z rolnikami. Jacyś durnie przyczepiają się do sposobu, w jaki siodłamy konie.

- Proszę pana, mamy dwudziesty pierwszy wiek, są pewne wymogi, których, niech mi pan wierzy, spełnienie będzie korzystne także dla pana i pańskich ludzi.

- Dobrze, ale rzecz w tym, że zbyt wiele kasy idzie na ubezpieczenia! Przecież wszystko już mamy i w sumie, już rok temu byśmy was wyrżnęli do nogi, ale raz, że procedury wleką się niemiłosiernie, a do tego takie już głupstwa dochodzą!

- Głupstwa?

- No weź pan takie coś. Na przykład mamy plan, zdobyć miasto szturmem, wymordować kogo popadnie, i takie tam, a budy spalić. Taki mamy plan, a tu trzeba zaświadczenie z miejscowej straży pożarnej zdobyć, o stopniu palności budynków. Albo inspekcja pracy się przyczepia, że niby na ile godzin przewidziany jest taki szturm i mordowanie, bo niby chodzi o nadgodziny. Przerwa śniadaniowa, wydzielona palarnia…

- A nie możecie tak, skoro chcecie taką rewoltę zrobić, pominąć procedury i po prostu nas zaatakować?

- Coś Pan, żeby dotacje przepadły? A co to ja nie wiem, o ile kasy taki Tamerlan wystąpił, i jak jest posunięty w staraniach, chociaż marny cienias i komuch?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz